poniedziałek, 31 marca 2014

Dublin - miasto artystów, poetów, pisarzy, buntowników, polityków...



    Moja fascynacja Zieloną Wyspą rozpoczęła się kilka lat temu i zanim znalazłam się w tej szmaragdowej oazie, to wiedziałam już sporo na jej temat. Irlandzką historię i jej bohaterów poznawałam z różnych źródeł. Tkwiłam w lekturze, oglądałam filmy fabularne i dokumentalne, a nade wszystko czytałam i słuchałam opowieści mieszkających tam Polaków i... marzyłam o tym, żeby któregoś dnia na własne oczy zobaczyć wyspę i wszystkimi zmysłami poczuć jej niezwykłość. Chciałam wiedzieć jak to jest być smaganym silnym wiatrem, wyciskającym łzy w strugach deszczu, chciałam doświadczyć nagłego, oślepiającego blasku słońca przeciskającego się przez grube szaro-ołowiane chmury i tej tęczy na granatowym niebie po kolejnym opadzie...

   
We środę dziewiętnastego marca o godzinie czternastej wylądowałam szczęśliwie na lotnisku w Dublinie. Nad stolicą wisiało błękitne, niemalże bezchmurne niebo i moje pierwsze wrażenie ni jak się miało do znanych mi opisów pogody.  Ale moim celem nie był Dublin, moim celem była Buncrana, miasto w hrabstwie Donegal na Półwyspie Inishowen. Miałam tam pojechać autobusem linii Bus Éireann, ale dopiero kursem wieczornym...
    Póki co byłam w Terminalu 1 i długimi przejściami z ruchomymi chodnikami zmierzałam do wyjścia i spotkania z ... Piotrem Sobocińskim, moim ulubionym blogerem piszącym w Dookoła Irlandii z Pendragonem.
    Rozpoznaliśmy się od razu, wymieniliśmy uśmiechy i uścisnęliśmy się serdecznie. Piotr zabrał mnie na przejażdżkę po Dublinie i opowiadał o najciekawszych miejscach w mieście. W miejskim krajobrazie odnajdywałam publikowane przez niego fotografie zabytków i obiekty z jego blogowych zagadek. 

     - Czy masz jakieś specjalne życzenia, co chciałabyś zobaczyć, a może chciałabyś coś zjeść? - Zapytał troskliwie prowadząc samochód po jeszcze nie zatłoczonych o tej porze dnia ulicach.
    Nie byłam głodna, chciałam zobaczyć jak najwięcej.
    Zapytałam:
   - Czy widziałeś Pocałunek Judasza Caravaggia w National Gallery of Ireland?
   - Pisałam o tym obrazie w poście Hacjenda Hernána Cortésa - San Jose Vista Hermosa i ciekawa jestem bardzo tego średniowiecznego dzieła z tysiąc sześćset drugiego roku.
    - Co Ty na to? - Ciągnęłam dalej.
    Piotr znał historię obrazu, ale nie widział go, więc oboje z przyjemnością wstąpiliśmy do Galerii Narodowej, ale o tym opowiem innym razem, być może w Wielkim Tygodniu - byłby to temat pasujący na zakończenie czterdziestodniowego postu...
    Zaparkowaliśmy samochód w pobliżu jednego z wejść do Merrion Square. Chciałam zobaczyć kwitnące o tej porze łany żonkili opisywane przez Magdalenę Orzeł w książce Dublin moja polska karma:
    W Dzień Świętego Patryka, czyli 17 marca, znużeni tłumem i paradą, jak większość dublińczyków, chcieliśmy odpocząć, najlepiej w parku, bo jest zielono, a na wyspie już wiosna. Saint Stephen's Green pęka w szwach, trawa zdeptana, a tysiące żonkili leży sponiewieranych niczym las powalony upadkiem meteorytu tunguskiego. Zielone serce Dublina przechodzi zawał. Próbuję zrobić żółty wiosenny bukiet, jakoś odratować ten symbol wiosny. Daję za wygraną - te kwiaty są już zbyt kalekie, by stworzyć ostatnią wiązankę.
    W końcu my też przestajemy patrzeć pod nogi. Idziemy na przełaj, za tłumem, depcząc to, co już i tak jest zdeptane.
    Następnego dnia jestem świadkiem cudu. Jakby nigdy nic się nie stało. Każdy kwiatek na swoim miejscu, dumny i wyprostowany. Park znowu jak z pocztówki...

    Jak się później okazało, żonkile rosną wszędzie, można je zobaczyć przy drogach, w górach, na skraju pastwisk, jednym słowem panoszą się jak
chwasty...






    W północno - zachodnim rogu ogrodu na wielkim głazie siedział najbardziej dowcipny i błyskotliwy, słynny z ekstrawagancji, pisarz irlandzki Oskar Wild. Wsparty na łokciach zerkał z góry na wianuszek panien otaczający kamień. Naprzeciwko skały na wysokim postumencie przysiadła na piętach w płytkiej wodzie naga kobieta. Jej głowa z włosami zebranymi w koczek odwrócona była do tyłu, a splecione dłonie opierały się na lekko wydatnym łonie...
    Co sprawiło, że tego biseksualistę, kultywującego pederastię na wzór starożytnych Greków pokochały kobiety? Co sprawiło, że odwiedzają one jego grób na paryskim cmentarzu Père Lachaise, w mieście gdzie dokonał w samotności swojego żywota...? 







    Zmierzając do wyjścia z parku zatrzymaliśmy się przy grupie rzeźbiarskiej - instalacji upamiętniającej męczeństwo Irlandczyków...


   Brak korków na ulicach Dublina ułatwił Piotrowi płynną jazdę po obu stronach rzeki Liffey. Zobaczyłam słynny, znany pod kilkoma nazwami,  wygięty w stromy łuk most Ha'penny, otwarty dla pieszych w tysiąc osiemset szesnastym roku. Pierwszą nazwę nadano mu na cześć księcia Wellingtona, wówczas będącego u szczytu sławy dzięki zwycięstwu pod Waterloo, dziś oficjalnie nazywa się Liffey Bridge, czasem zwany jest też metalowym mostem. Najbardziej popularna z jego nazw wzięła się od pobieranej do tysiąc dziewięćset  dziewiętnastego roku opłaty za przejście w wysokości pół pensa - halfpenny.

    Jechaliśmy O'Connell Street pełnej pamiątek po irlandzkich bohaterach i męczennikach takich jak naznaczona śladami kul fasada Głównego Urzędu Pocztowego, gdzie podczas powstania wielkanocnego w tysiąc dziewięćset szesnastym roku garnizon bojowników o wolność przez sześć dni opierał się karabinom armii brytyjskiej. Weszliśmy na moment do budynku przez imponujący portyk, zwieńczony figurą Merkurego - posłańca bogów, zaprojektowany w tysiąc osiemset osiemnastym roku przez Francisa Johnsona. Nad wejściem zauważyłam latarnię - jedną z blogowych zagadek  Pendragona. W holu głównym uwagę zwracała figura Cúchulainna, wojownika i bohatera dawnych legend irlandzkich, symbolizująca Irlandzkich Ochotników, którzy utrzymali się tutaj przez sześć dni podczas feralnego powstania.








     Z poczty wyszliśmy w kierunku ogromnego obelisku z błyszczącej stali.
To Monument of Light - pomnik światła, po irlandzku An Tur Solais, znany pod nazwą the Spire - Szpila. Ma sto dwadzieścia metrów wysokości i jest uważany za najwyższą rzeźbę świata. Budowę Szpili trwającą cztery lata zakończono w dwa tysiące trzecim roku. Stoi ona na miejscu kamiennej kolumny Nelsona, wzniesionej ku chwale brytyjskiego admirała, wysadzonej w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym szóstym roku przez separatystyczną grupę republikańską.
 
   







     Minęliśmy błyszczący obelisk i skręciliśmy w deptak Earl Street, gdzie na rogu przed Café Kylemore w nieco nonszalanckiej pozycji stał James Joyce, jeden z najwybitniejszych pisarzy dwudziestego wieku, twórca Ulissesa...     
  

    Po krótkim spacerze wsiedliśmy do samochodu i reszta pozostałego czasu upłynęła nam na przyjemnej pogawędce. Piotr opowiadał o innych budowlach Dublina między innymi o Trinity College i Katedrze Świętego Patryka... 
    Podziwiałam niewysoką zabudowę utrzymaną w stylu georgiańskim i neoklasycznym, charakterystyczne ceglane domy, a także współczesną architekturę miasta, budynek opery i najnowszy most wantowy Samuela Becketta z obrotowym przęsłem, pozwalającym na przepuszczanie dużych statków nie mieszczących się pod niską konstrukcją. Most o stu dwudziestu trzech metrach długości podtrzymuje trzydzieści jeden kabli podwieszonych do wysokiego na czterdzieści sześć metrów pylonu.




















 



















    Na nabrzeżnej Custom House Quay minęliśmy pomnik Wielkiego Głodu, upamiętniający wielką klęskę głodu w latach tysiąc osiemset czterdzieści pięć - czterdzieści osiem, a wszystko to działo się za przyczyną ziemniaka, który był dla Irlandii zarówno błogosławieństwem jak i przekleństwem. Kiedy w siedemnastym wieku sprowadzono go z Ameryki stał się tanią, obfitą i pożywną podstawą wyżywienia do tego stopnia, że do dziewiętnastego stulecia wiele irlandzkich rodzin nie jadło niemal nic innego. Gdy plaga ziemniaczana zniszczyła całe zbiory, około miliona ludzi zmarło z głodu. Ofiar byłoby mniej, gdyby rząd brytyjski nie ociągał się ze zniesieniem podatków i uwalnianiem obfitych rezerw zboża. W ciągu następnych kilkudziesięciu lat populacja Irlandii spadła o połowę. Miliony ludzi emigrowały do Anglii, Szkocji i Ameryki. 
















    Na krótką chwilę zatrzymaliśmy się jeszcze przy pomniku przypominającym legendę irlandzką o czwórce dzieci króla Lira, które po śmierci jego ukochanej żony Aobh zostały przemienione w łabędzie przez ich zazdrosną macochę Aoife, drugą żonę króla i siostrę Aobh...
    Podczas mojego pobytu na wyspie legendę tę usłyszałam dwukrotnie, po raz pierwszy z ust Piotra, po raz drugi piękną francuszczyzną z ust Irlandki mieszkającej w Buncranie o imieniu Nuala. Nuala twierdziła, że za sprawą świętego Patryka to ona jest odczarowaną córką króla Lira, Fionnualą. 



    Nasze spotkanie dobiegało końca. Piotr odwiózł mnie na dubliński dworzec główny, skąd odjeżdżał autobus do Derry...

cdn