poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Arles i Barbarzyńca w ogrodzie


   
Gmina Arles
jest najrozleglejszą ze wszystkich gmin metropolitalnej Francji. Wsie gminy zajmują cztery obszary przyrodnicze: równinę Trébon, masyw górski les Alpilles, obszar aluwialny gminy La Crau oraz Camargue łącznie z trzecią co wielkości gminą metropolitalnej Francji Saintes-Maries-de-la-Mer (zobacz tutaj).

    Przez środek miasta Arles przepływa rzeka Rodan i rozległą deltą Camargue tutaj uchodzi do Zatoki Lwiej nad Morzem Śródziemnym.
    Arles odwiedziłam dwa razy w początkach września 2011 i 2016 roku. A ponieważ swoje własne wrażenia z pierwszej wyprawy już opisałam
tutaj, to kolejne wrażenia w większości nie będą moje, lecz Zbigniewa Herberta, które zawarł w zbiorze esejów Barbarzyńca w ogrodzie w szkicu Arles.

   
Herbert w słowie od autora pisze - cytuję fragment:
    Pierwsza podróż realna po miastach, muzeach i ruinach. Druga - poprzez książki dotyczące widzianych miejsc. Te dwa widzenia, czy dwie metody, przeplatają się ze sobą. Nie wybrałem łatwiejszej formy - impresyjnego diariusza, gdyż w końcu prowadziłoby to do litanii przymiotników i estetycznej egzaltacji. Sądziłem, że należy przekazać pewien zasób wiadomości o odległych cywilizacjach, a że nie jestem fachowcem, ale amatorem, zrezygnowałem ze wszystkich uroków erudycji: bibliografii, przypisów, indeksów. Zamierzałem bowiem napisać książkę do czytania, a nie do naukowych studiów.

   
Piję Côte du
Rhône w Café de l'Alcazar. Dopiero barwna reprodukcja nad barem przypomina mi, że jest to przecież temat słynnego obrazu Van Gogha Le café de nuit i że on sam mieszkał tu w roku1888, gdy przybył do Prowansji, by zdobyć błękit intensywniejszy od nieba i żółć bardziej olśniewającą niż słońce. Czy go tu pamiętają? Czy żyje jeszcze ktoś, kto go widział na własne oczy? Barman odpowiada z niechęcią, że owszem, jest tu un pauvre vieillard, który potrafi coś o Van Goghu opowiedzieć. Ale teraz go nie ma; siedzi zwykle przed południem i lubi amerykańskie papierosy. Zacząłem tedy zwiedzać Arles nie od Greków i Rzymian, ale od fin de siècle’u. 







 
    W czasie swego pobytu w Arles i pobliskim Saint Remy stworzył Van Gogh 
setki obrazów i rysunków. Nic z tego nie pozostało w mieście, którego obywatele napisali do władzy żądanie, aby zamknąć go w szpitalu dla obłąkanych. Dokument ten opublikowała lokalna gazeta. Znajduje się on w Muzeum Arelate w gablotce, ku wiecznej hańbie episjerów. Wnukowie wybaczyliby dziadkom okrucieństwo, ale nie to, że pozwolili przejść mimo ogromnej fortunie, jaką reprezentuje obecnie najmniejszy szkic podpisany imieniem Vincent.
(zobacz także Auvers-sur-Oise - ostatni przystanek na drodze Vincenta van Gogha)






Hotel de la Lauziere - portal ze skręconymi kolumnami - XVII w


Obecnie mieści się tu centrum kulturalne Espace Van Gogh

 Van Gogh przebywał w szpitalu w pierwszych miesiącach 1889 roku

 Fou roux (szalony rudzielec) mówili o van Goghu mieszkańcy Arles

Dziedziniec szpitala w Arles - Vincent van Gogh - kwiecień 1889 rok

Barbarzyńca w ogrodzie - 9 września 2016 roku

We wrześniu klomby zachwycały mocnymi barwami i zapachami kwiatów i ziół

Van Gogh pierwszy raz trafił do szpitala w Arles po tym jak obciął sobie ucho w grudniu 1888 r

Obcięte ucho zawinął w gazetę i wręczył je prostytutce Rachel

Pod platanem na dziedzińcu Espace Van Gogh

W kwietniu van Gogh przeprowadził się do apartamentów należących do doktora Reya

"Jakże dziwne wydają mi się trzy ostatnie miesiące...

Czasem nieznane duchowe męczarnie, potem chwile, kiedy zasłona czasu i fatum okoliczności...

...przez moment wydają się na jakiś czas otwierać " /van Gogh/

Mówi się, że w Arles ukształtował się styl malarstwa van Gogha
 
    Żyzna dolina Rodanu od wieków przyciągała kolonizatorów. Pierwsi przybyli tutaj Grecy, którzy w VI wieku przed naszą erą założyli Marsylię. Arles położone w ważnym strategicznym i handlowym punkcie w delcie Rodanu było zrazu niewielką faktorią tej potężnej greckiej kolonii. Nic dziwnego, że zabytków z tego okresu dochowało się niewiele.

   
Prawdziwy rozkwit Arles i całej Prowansji przypada na okres rzymski. Miasto nazywało się wówczas Arelate i zostało zaplanowane z iście rzymskim rozmachem i urbanistycznym talentem. Jego błyskawiczny rozwój datuje się od czasu, gdy Marsylia, sprzymierzona z Pompejuszem, naraziła się Juliuszowi Cezarowi. Wódz bierze miasto szturmem w roku 49 przy pomocy wojennych okrętów zbudowanych w stoczniach Arelate. Do Arles napływają nowi koloniści, biedni obywatele Latium i Kampanii oraz weterani VI legionu. (…).
     Doskonałe drogi, potężne akwedukty i mosty spajają zdobytą ziemię w jeden organizm administracyjny i polityczny. Po okrucieństwach podboju spływa na Prowansję łaska nowej cywilizacji. Do dziś żywy jest nad brzegami Rodanu kult dobrego cesarza Augusta, o którym ludzie mówią tak ciepło, jak moi galicyjscy dziadkowie o Franciszku Józefie.
    Piękna głowa cezara z arlesańskiego lapidarium pełna jest energii i łagodności. Na tym rzeźbiarskim portrecie młody władca przedstawiony jest z brodą, którą nosił niczym czarną przepaskę - znak żałoby po swym przybranym ojcu, boskim Juliuszu.

   
Najbardziej monumentalną pamiątką po Rzymianach jest amfiteatr. Zbudowano go na wzniesieniu. Dwa piętra potężnych łuków z doryckimi pilastrami u dołu i korynckimi kolumnami na górze. Naga konstrukcja złożona z cyklopowych głazów. Żadnej lekkości i wdzięku, jak pisał pewien naiwny wielbiciel Rzymian. Miejsce w sam raz stosowne dla gladiatorów i amatorów mocnych wzruszeń.
   
Mury amfiteatru były tak potężne, że w czasach najazdu barbarzyńców zamieniono je na fortece. W środku pobudowano blisko dwieście domów, ulice i kościół. Ten dziwny architektoniczny konglomerat przetrwał do XVII wieku.
    Teraz domów ani śladu, potężny owal areny wysypany jest żółtym piaskiem. Na tym piasku, w jaskrawym słońcu widziałem corridę.










    Siedlisko muz, pobliski teatr antyczny, jest mniejszy, kameralny, jakby grecki. Ów teatr to właściwie żałosne gruzy, z których wyrastają opiewane przez poetów dwie korynckie kolumny o niewypowiedzianej czystości i pięknie.
   
Nasi przodkowie nie mieli w tym stopniu, co my, skłonności do zakładania muzeów. Przedmiotów dawnych nie zamieniali w eksponaty zamknięte w szklanych gablotkach. Używali ich do nowych konstrukcji, wcielali przeszłość w teraźniejszość bezpośrednio. Dlatego zwiedzanie takich miast, jak Arles, gdzie przemieszane są epoki i kamienie, jest bardziej pouczające niż chłodny dydaktyzm usystematyzowanych kolekcji. Nic bowiem wymowniej nie świadczy o trwałości dzieł ludzkich i dialogu cywilizacji niż spotkany nagle i nieopisany w przewodnikach renesansowy dom zbudowany na rzymskich fundamentach, z romańską rzeźbą nad portalem.

   
Teatr antyczny traktowano przez długie wieki dość bezceremonialnie, zamieniając go na kamieniołom gotowych fragmentów rzeźbiarskich. Stał się on nawet widownią walki starej religii z nową. Pewien fanatyczny diakon poprowadził tłum wiernych, którzy zniszczyli świadectwo antycznego piękna.




Teatr antyczny odbicie w witrynie sklepowej

Teatr antyczny odbicie w witrynie sklepowej

 
    Wyprawy krzyżowe niezmiernie ożywiły handel i życie umysłowe. Wydawało się, że epoka świetności Augustów i Konstantyna znów powróci, gdy w roku 1178 Fryderyk Rudobrody koronuje się w Arles w katedrze świętego Trofima.
   
Jeśli powiem, że owa katedra, zaliczana do skarbów europejskiej kultury, jest dowodem minionej świetności Arles, może to wywołać obraz ogromnej budowli, kapiącej od ozdób. W istocie kościół w szarym habicie surowych kamieni, wciśnięty w rząd domów, jest tak skromny, że można by go minąć, nie zauważając, gdyby nie rzeźbiony portal. To nie gotycka katedra, która jak błyskawica rozcina horyzont, dominuje nad wszystkim, co ją otacza, ale budowla, której cała wielkość zawarta jest w proporcjach, mocno zakotwiczona w ziemi, przysadzista, ale nie ciężka.
    Romańszczyzna, zwłaszcza romańszczyzna prowansalska, jest nieodrodną córką antyku. Ma zaufanie do geometrii, prostych reguł liczbowych, mądrości kwadratu i statyki. Żadnego żonglowania kamieniem, ale jego stateczne i logiczne użycie. Satysfakcja estetyczna, jaką daje oglądanie tych budowli, polega na tym, że elementy są widoczne, obnażone dla oczu obserwatora, tak że potrafi on sobie jasno odtworzyć proces powstawania dzieła, rozebrać i złożyć w swej wyobraźni kamień po kamieniu, wolumin po woluminie, to, co ma tak przekonywającą i nieodpartą jedność.


   
Portal bogato rzeźbiony, ale cały ten wystrój trzymany jest mocną ręką architekta i podporządkowany całości. Płaskorzeźby wyłaniają się jak wiry wielkiej rzeki, nie tracąc jednak związku z głównym nurtem. Nad wejściem głównym w owalu aureoli Chrystus w majestacie. Nad nim gruby półkolisty warkocz mocno splecionych aniołów. Fryz apostołów. Po prawej procesja zbawionych, po lewej gęsty, przysadkowaty tłum potępionych. Między kolumnami opartymi na grzbietach lwów hieratyczni święci, jakby podniesione w górę płyty nagrobne. Całość zainspirowana jest rzeźbą grecko-rzymską i wczesnochrześcijańską.














     Pośród scen ze Starego i Nowego Testamentu odkrywamy nie bez zdziwienia Herkulesa. Cóż robi bohater grecki na romańskim portalu? Zabija nemejskiego lwa. Tylko że nie jest to wcale zabłąkana karta mitologii.

   
Średniowiecze nie znało sztywnego podziału na epoki. Historia rodu ludzkiego była tkaniną zwartą jak gobelin. W wyobrażeniach i legendach bohaterowie odległych wieków powracali na ziemię, by wprząc się w nowe prace w służbie nowej wiary. Niezmordowany Herakles zmaga się z grzechem pod postacią nemejskiego lwa. 
























 
   
Do końca XII wieku Arles było stolicą Prowansji. Katedra świętego Trofima jest ostatnią budowlą okresu świetności. Potem centrum polityczne przeniosło się do Aix, a Marsylia zdominowała ekonomicznie swą dawną konkurentkę.

   
Od tego czasu Arles jest cichą wiejską stolicą. Od morza i Camargue - podmokłej delty Rodanu, gdzie wypasają stada dzikich koni i byków, wieje na miasto wilgotny wiatr. Gorący powiew od Alpilów przynosi zapach lawendy, spiekoty i migdałów.
Nie ma wielkich wydarzeń. Cesarz nie przyjeżdża już do miasta. Ale za to kalendarz pełen jest świąt, festynów i tauromachii. Wtedy Arles się ożywia. Bulwar des Lices kipi od przyjezdnych.

   
W ostatni dzień mego pobytu w Arles poszedłem pokłonić się Mistralowi. Wspominają go Prowansalczycy z równym sentymentem jak dobrego króla Renę, księcia Andegawenii, hrabiego Prowansji, ostatniego, który bronił niezależności tego kraju. Był on typowym przedstawicielem śródziemnomorskiej rasy. Lubił i popierał muzykę, malarstwo i widowiska, pisał wiersze, był niezłym jurystą, a także pasjonował się matematyką i geologią. Historycy wytykają mu brak talentów politycznych i wojskowych. Legenda nie liczy się z takimi drobiazgami. Prowansalczycy pamiętają i pamiętać będą zawsze, że bon roi Renę wprowadził do uprawy nowy gatunek winogron - muskat.


   
Prowansalski Wergiliusz pisał nie tylko poematy, wiersze i tragedie. Redagował również pismo Kalendarz Prowansalski, które przeżyło twórcę, pracował nad ujednoliceniem prowansalskiej ortografii, a także jest autorem dzieła, nad którym w naszych czasach pracowałby wieloosobowy sztab naukowców. (…).
    Nie jest to jednak zwykły słownik, ale prawdziwa encyklopedia prowansalska, która, obok imponującego materiału gramatyczno-leksykalnego, zawiera noty historyczne, opis zwyczajów, wierzeń i instytucji, a także zbiór zagadek i przysłów. Mistral był nie tylko świetnym poetą, ale również pełnym temperamentu działaczem. Dzięki niemu Felibrige z kółka wesołych literackich biesiadników przerodził się w organizację, mającą na celu zachowanie języka, wolności i narodowego honoru Prowansji. Manifestacja odrębności kulturalnej coraz mocniej i wyraźniej stawała się ruchem o cechach politycznych. Po latach robi się wszystko, aby zatrzeć kontury tej walki.

    Plac Forum, wbrew nazwie, jest mały, cichy, z gromadką drzew w środku. Dwie korynckie kolumny i kawał architrawu wmurowane zostały w brzydką ścianę kamienicy na dowód, że kiedyś było tu inaczej.
    Na placu w cieniu platanów pomnik Mistrala, bardzo dokładnie wyobrażający poetę; jego szeroki kapelusz, jakby rzeźbiony z myślą o gołębiach, piękną brodę, guziki kamizelki i nawet sznurowadła u butów. Znakomity model był na uroczystości odsłonięcia. Zamiast przemówienia wygłosił pierwsze strofy Mirejo. 




   
Tysiące kolorowych lampek, wiszących nad ulicami, nakłada na głowy snujących się ludzi błazeńskie kolory. Otwarte drzwi i okna pełne są muzyki. Placyki wirują jak karuzele. Jakbyś wskoczył w środek wielkiego festynu.

    To tyle z Barbarzyńcy w ogrodzie.


    Dodam jeszcze kilka zdjęć ze spaceru po Arles. Z punktu widokowego rozciąga się panorama na masyw górski les Alpilles z najwyższym punktem les Opies i opactwo świętego Piotra w Montmajour (abbaye de Montmajour). Są też fragmenty dawnych fortyfikacji i stare wąskie uliczki z kamiennymi schodami, a także kościół Notre-Dame de la Major oraz plac Republiki z ratuszem i obeliskiem.

    W poście Nice, Eze, Arles i Świętych Obcowanie kliknij tutaj znajdziecie więcej opisów na temat katedry, w szczególności portalu i wnętrza oraz innych zabytków Arles.























































  Arles, 9 września 2016 roku

15 komentarzy:

  1. Prowansja w tym Arles po prostu mnie zauroczyły, a z jednym z cytatów zgadzam się w 100% - "zwiedzanie takich miast, jak Arles, gdzie przemieszane są epoki i kamienie, jest bardziej pouczające niż chłodny dydaktyzm usystematyzowanych kolekcji. Nic bowiem wymowniej nie świadczy o trwałości dzieł ludzkich i dialogu cywilizacji niż spotkany nagle i nieopisany w przewodnikach renesansowy dom zbudowany na rzymskich fundamentach, z romańską rzeźbą nad portalem." Dziękuję za kolejną wspaniałą wycieczkę po Francji. Podróżować z Tobą to prawdziwa przyjemność. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję za Twój kolejny cenny komentarz :)
      Podoba mi się bardzo sposób w jaki Herbert przekazuje swoje wrażenia z podróży, ja również próbuję połączyć, cytuję Herberta:
      "Pierwsza podróż realna po miastach, muzeach i ruinach. Druga - poprzez książki dotyczące widzianych miejsc. Te dwa widzenia, czy dwie metody, przeplatają się ze sobą. Nie wybrałem łatwiejszej formy - impresyjnego diariusza, gdyż w końcu prowadziłoby to do litanii przymiotników i estetycznej egzaltacji. Sądziłem, że należy przekazać pewien zasób wiadomości o odległych cywilizacjach, a że nie jestem fachowcem, ale amatorem, zrezygnowałem ze wszystkich uroków erudycji: bibliografii, przypisów, indeksów. Zamierzałem bowiem napisać książkę do czytania, a nie do naukowych studiów".

      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  2. Nie znałam Herberta od tej strony. Pisze niesamowicie pięknie, wciągająco, malując wręcz obrazy Arles. Rzeczywiście portal katedry przepiękny, całkiem mnie zauroczył.
    Chodził śladami van Gogha, a Ty miałaś tę niesamowitą przyjemność stąpać śladami ich obu oraz śladami innych wielkich tego miasta.
    Dzięki za kolejny kawałek pięknej Francji:)
    Do usłyszenia Ewuniu, całusy:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tych dwóch panów dołączyłam jeszcze trzeciego słynnego Prowansalczyka Frédérica Mistrala. O nim też już pisałam w "Moustiers Sainte-Marie - najpiękniejsza wieś we Francji i moja ekscytująca wyprawa w Alpy".
      O Herbercie też było więcej w "Ars poetica, czyli godziny przy piórze leczą rany...", a najwięcej o van Goghu w "Auvers-sur-Oise - ostatni przystanek na drodze Vincenta van Gogha". Tak na wszelki wypadek podałam tytuły.
      Dziękuję Urszulo za miły komentarz i serdecznie pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Zachwycam się nie tylko miejscem, ale wspaniałą, wnikliwą relacją z tego miejsca.
      Pani z gitarą mnie zachwyciła i momentami takie niebieskie - greckie klimaty.:)
      Dziękuję za uroczą wycieczkę.:)
      Ewuś na dalszy czas świętowania życzę Tobie oraz Twoim bliskim ZDROWIA, ZDROWIA i jeszcze raz ZDROWIA a także wiary i nadziei na lepszy czas.
      Ściskam Cię bardzo mocno!!!

      Usuń
    3. Pani z gitarą, prawdziwa Arlezjanka, zachwycała głosem, grą na gitarze i pogodnym usposobieniem.

      Nawet van Gogh zwrócił uwagę na kobiety z Arles i namalował Arlezjankę - była to madame Ginoux, właścicielka Café de la Gare w Arles, nad którą Vincent van Gogh przez kilka miesięcy wynajmował pokój. Marie Ginoux, przedstawiona jest na dwóch obrazach w regionalnym stroju, na pierwszym siedzi przy stole z parasolkę, na drugim przy stole z książkami. Ech, ten van Gogh, ileż to on po sobie wspaniałych dzieł pozostawił...
      Basiu dziękuję za komentarz i życzenia świąteczne.
      Trzymaj się zdrowo :)

      Usuń
    4. Nie pamiętam (niestety), w którym muzeum oglądałam obraz tegoż malarza - "Stojąca kobieta".

      Usuń
    5. Zaintrygowałaś mnie tym obrazem, bowiem wędrując śladami van Gogha na "Stojącą kobietę" nie natknęłam się. Świadczy to o tym, jak bogaty jest dorobek tego artysty. Poszperałam trochę i znalazłam dwa tytuły tego obrazu "Stojąca kobieta" i "Dziewczyna w bieli" - znanego również jako "Młoda dziewczyna stojąca na tle pszenicy" i "Kobieta w polu kukurydzy".
      Co ciekawe van Gogh namalował ją w 1890 roku w Auvers-sur-Oise we Francji, w ostatnich miesiącach swojego życia - byłam tam, zarówno w samym miasteczku jak i na tych pszenicznych polach tak często uwiecznianych przez van Gogha na płótnach i jak widzisz nie poznałam wszystkich tytułów jego dzieł z tego okresu.
      To była jedna z moich ciekawszych przygód podróżniczych
      http://ewa-naprzeciwszczciu.blogspot.com/2014/11/auvers-sur-oise-ostatni-przystanek-na.html
      Obraz ten sprzedała żona Theo - Johanna van Gogh-Bonger w 1908 roku.
      "Girl in White" od 1963 roku jest częścią kolekcji Chester Dale w National Gallery of Art w Waszyngtonie.

      Dziękuję Basiu, dzięki takim komentarzom pogłębiam swoją wiedzę.
      Uściski :)

      Usuń
    6. To ja dziękuję Ewo za te informacje.
      Zdrowia kochana życzę.
      Ściskam mocno!

      Usuń
  3. Barbarzyńca w ogrodzie mnie oczarował, podobnie, jak Arles, do którego miałam przyjemność zawitać dwukrotnie. A wśród wielu cennych myśli, których autorstwo chętnie przypisałabym sobie, gdyby nie to, że byłby to plagiat, bardzo spodobało mi się stwierdzenie autora pana Cogito- ja nie jestem znawcą, jestem amatorem, od amare- miłości do sztuki. Wiem, że to barbarzyństwo z mojej strony cytować mistrza, ale też uważam się za amatora, bo kocham sztukę, przynajmniej niektóre jej okazy. Pozdrawiam poświątecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, wiem, że byłaś pod wrażeniem tego niewielkiego dzieła literackiego. O "Barbarzyńcy w ogrodzie" wspominałaś w "Moich podróżach". Ja podobnie jak Ty chętnie przypisałabym także i sobie autorstwo wielu cennych myśli Herberta. O tym niezwykłym człowieku piszę już po raz drugi...
      Pozdrawiam ciepło poświątecznie :)

      Usuń
  4. Hej, pozdrawiam pasjonata Jury Krakowsko-Częstochowskiej i zapraszam na moje wpisy o tym regionie Polski :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Naogladalam sie... ile detali! katedra zdumiewa , portal jest przepiekny! mozna patrzec i patrzec. W Arles jest duzo tej zolci, tak charaktrystycznej dla Van Gogha.
    Ciekawe miasto, pelne zycia, ladnie je uchwycilas , bardzo udane zdjecie pani grajacej na gitarze, uwielbiam takie scenki.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Portal katedry zdumiewa swoją bogatą dekoracją. Przyglądałam mu się z uwagą dwa razy, za drugim razem wiedziałam już dokładnie na co patrzę.
      Ściskam serdecznie :)

      Usuń