niedziela, 11 września 2011

OBRAZ X - Anielka

CD

Pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia motocykl był dość popularnym środkiem lokomocji. Ojciec jeździł nim do pracy w lesie, a także wcześnie rano podwoził mamę na końcowy przystanek PKS.

Mój tata Władysław
Moja mama Aniela

   Oboje pracowali od świtu do nocy. Mama, główna księgowa w Wojewódzkim Zarządzie Dróg Publicznych w Białymstoku, nie miała czasu na prowadzenie domu i wychowywanie swoich pociech. Często wyjeżdżała w teren, na kontrole jednostek powiatowych. Ona także zarządzała finansami domowymi i podejmowała decyzje dotyczące naszej sześcioosobowej rodziny. Ojciec nigdy nie kwestionował takiego modelu życia i akceptował wszystkie posunięcia swojej żony, co zaoszczędziło mu wielu kłopotów i zmartwień. U boku dominującej kobiety prowadził życie spokojne, a nawet powiedziałabym wygodne.

   Dziadków od strony matki nie znałam. Dziadek Jan Banaszak, oficer wojskowy, uczestnik walk wyzwoleńczych, jeden z wielu obrońców języka ojczystego w zaborze pruskim zmarł przed wybuchem drugiej wojny światowej. Został pochowany w Brodnicy, a miasto uczciło jego pamięć fundując płytę nagrobną. Każdego roku w Dzień Zaduszny harcerze wystawiali wartę przy jego grobie. Babka Katarzyna Hetmańczyk zmarła w czasie wojny, w niemieckim szpitalu, jako ofiara badań medycznych.

Rodzice na robotach w Prusach

   Myślę, że moja matka miała wiele cech po swoim ojcu, dynamicznym, z ułańską fantazją oficerze. Jednak czasami znajdowała czas na typowo kobiece zajęcia. Lubiła szyć, a może musiała, trudno jednoznacznie stwierdzić, czy robiła to z konieczności, czy też nie. Szyła kolorowe sukieneczki, haftowała kołnierzyki ubierając swoją jedynaczkę. Wydawało mi się, że moje ciuszki zawsze były ładne i modne.

Wyszywanki  mamy
   Przyglądałam się jak sprytnie porusza stopami napędzając koło singerowskiej maszyny do szycia, albo jak rysuje ołówkiem wzory bukiecików kwiatowych, a potem starannie wypełnia je barwną muliną. Zawsze dbała o to, żeby cała rodzina celebrowała niedzielne posiłki. W naszym domu, i w kuchni, i w jednym z pokoi stały duże stoły. Stół kuchenny posiadał sześć nóg. Drewniana konstrukcja rozsuwała się po dłuższej jego stronie ukazując dwa otwory, w których zainstalowano duże emaliowane miski, coś w rodzaju dwukomorowego zlewu. Jedna miska służyła do mycia naczyń, druga do płukania. Jak tylko naczynia zostały pozmywane stół zasuwano i przykrywano obrusem. Na środku pokoju stał jeszcze większy mebel na czterech grubych rzeźbionych nogach. Jego bardzo gładka powierzchnia pozwalała nam grać wieczorami w bierki, lub w pingponga. Oczywiście ta druga gra była namiastką prawdziwego tenisa stołowego. Do gry w bierki zasiadaliśmy wszyscy, szczególnie w wigilię Bożego Narodzenia, po wspólnej wieczerzy. Graliśmy do północy, a potem razem rodzinnie wychodziliśmy na pasterkę. Kościół pw. Świętej Trójcy gromadził wiernych nie tylko wewnątrz świątyni, ale i na zewnątrz. Na ten moment narodzenia Dziecięcia Bożego zjeżdżały tłumy z okolicznych wsi. Jako mała dziewczynka stałam nie raz w tłoku. Sięgałam zaledwie pachy mojej mamy i zawsze brakowało mi powietrza. Niczego nie widziałam, jedynie zimowe grube palta wiernych. Zdarzało się, że osuwałam się w dół i siadałam na stopach mojej mamy.



   To były lata kiedy w niedziele i święta kościoły były przepełnione. O miejscu siedzącym nawet nie myślałam, bo nie wypadało dziecku młodszemu czy starszemu siadać w ławce, a jeżeli już takowe się zajęło na kilkanaście minut przed rozpoczęciem mszy świętej, to i tak należało go ustąpić starszej osobie, która niebawem się pojawiała.
  
Moja mama, brat Tomasz, ja, i moja stryjeczna siostra

    Prezenty, które znajdowaliśmy pod choinką w owym czasie były skromne, nie mieliśmy wielu zabawek. Moim marzeniem było posiadanie malutkiej nagiej plastykowej lalki, której mogłabym szyć ubranka, przebierać ją stosownie do pogody i pór roku. Któregoś roku moje marzenie spełniło się. Do domu katechetycznego przybył Święty Mikołaj z dużym jutowym workiem na plecach. Stłoczone w salce dzieci czekały na paczki. Każde z nich musiało wydeklamować jakiś wierszyk lub modlitwę, dopiero potem otrzymywało upragnioną nagrodę. Ja także otrzymałam swoją i ku mojemu zdumieniu wśród słodyczy znalazłam coś na co długo czekałam. Wreszcie miałam swoją wymarzoną laleczkę, której wkrótce zaczęłam kroić i szyć ubranka. To doświadczenie z lat dziecięcych pozwoliło mi później kreować moją własną garderobą. Szyłam wszystko, sukienki, spódniczki, spodnie, bluzki, a nawet dużo później płaszcze i garnitury mojemu mężowi. Dzisiaj nie mam tej cierpliwości co kiedyś. Preferuję inne zajęcia.

Mama Aniela - Prusy


Kiedyś mój starszy brat otrzymał w prezencie mały czarny ebonitowy projektor filmowy i kilka taśm celuloidowych z bajeczkami. Film taki zakładało się na specjalne szpulki, włączało aparat, w środku którego znajdowała się żarówka, a potem małą korbką wolno przekręcało się kolejne kadry pod którymi zapisana była treść bajki. Urządzaliśmy w domu kino domowe, z wielkim ekranem z białego prześcieradła zawieszonego na ścianie, „drukowaliśmy” bilety wstępu do naszej kuchni, w której szczelnie zasłanialiśmy okna i podczas jednego seansu wyświetlaliśmy kilka bajek. Widownię stanowiły dzieciaki z sąsiedztwa, a także i te z dalszych okolic miasteczka. Wszyscy z wypiekami na twarzy oglądali czarno białe obrazy, ktoś czytał tekst. Moją ulubioną bohaterką była Niteczka, dziewczynka z parasolką, która nie lubiła jeść. Pewnego razu wiatr porywa Niteczkę i unosi wysoko w górę…
   

   Przed świętami Bożego Narodzenia robiliśmy sami zabawki na choinkę. Kleiliśmy długie łańcuchy z kolorowych papierów, robiliśmy bombki z cieniutkich bibułek, wycinaliśmy różne figurki, mocowaliśmy sznureczki do cukierków w szeleszczących papierkach i do specjalnie na tę okazję pieczonych ciasteczek, wybieraliśmy małe czerwone jabłuszka, jednym słowem mieliśmy co robić, ażeby bogato przystroić zielone bożonarodzeniowe drzewko. Świąteczna atmosfera panowała w naszym domu na długo przed wigilią. Przygotowaniem potraw zajmowała się babcia. Uwielbiałam jej pierogi z grzybami. Czasami przed wieczerzą udało mi się wyłudzić jeden taki przysmaczek. Babcia robiła ich wiele, tak że zostawały na później. Najlepsze były te na zimno. Stały na płycie kuchennej dostępne dla każdego. Podjadałam je przed wyjściem na pasterkę.

6 komentarzy:

  1. takie stare zdjęcia aż zmuszają do zastanowienia się nad tym wszystkim co sie dziś dzieje, podobają mi się bardzo

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Caroline
    Dziękuję :)))
    Lubię przeglądać stare dokumenty i zdjęcia.
    Takie zanurzanie się w historię moich rodziców pozwala mi zrozumieć ich zachowania względem nas, dzieci, które być może kiedyś mi się nie podobały, a dzisiaj wiem, że były prawidłowe...

    OdpowiedzUsuń
  3. wspomnienia...piękny czas... jeszcze dziś słyszę dźwięk szaraszorków sań pędzących naszą ulicą do kościoła na Pasterkę

    OdpowiedzUsuń
  4. @ halina

    Wspomnień czas... Nasza historia, nasze dzieciństwo, nasza młodość... Jak wiele się zmieniło... Ale czy z tego powodu jesteśmy uboższe o coś? Radzimy sobie bardzo dobrze w tym jakże odmiennym od naszego świecie. Rozwój techniki nie zamknął nas w czerech ścianach, nie przestraszyłyśmy się komputerów...Idziemy z duchem czasu... A przeszłość??? Warto o niej opowiedzieć...

    Pozdrawiam serdecznie :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja nadal mam w domu singerowską maszynę do szycia, rarytas pewnie wiele wart, bo w świetnym stanie i na chodzie, że tak powiem. Prawdziwy zabytek ;)
    Stare zdjęcia nie tyle wywołują we mnie fascynację, co lekki dreszcz. Poza pozorną szarością, widzę kolory, jakie znam z teraźniejszości i czuję cały ten dystans, jaki jest między nami a przeszłymi pokoleniami. To jak kosmos.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. @ Barbara Silver

    Dziękuję za miły komentarz.
    Czuję taką nieodpartą chęć opowiedzenia o tych co jeszcze trwają i o tych, którzy gdzieś przemykają kuluarami niebieskich budowli, czuwając nad nami...
    Buziaki i serdeczności :)))

    OdpowiedzUsuń