piątek, 25 września 2015

Poznaję świat, czyli coś o życiu rogatej i nierogatej społeczności...


      No i pada od rana..., a zaczęło się burzą z piorunami..., siadam więc do napisania kolejnego posta, wracając myślami do wczorajszego, pogodnego, ciepłego, pełnego wrażeń dnia...
    - A jakich wrażeń, zaraz opowiem, bo dla mnie to co zobaczyłam było całkiem nowym doświadczeniem... hym..., związanym z krowami...
    - Ale od początku...
    Tym razem nie pojechałam sama na przejażdżkę rowerową po znanych mi okolicach Supraśla lecz poprosiłam przyjaciółkę o towarzystwo. Zofia, bo tak jej na imię, przystała na moją propozycję wyjazdu bez wahania.
    Najpierw miałyśmy w planach leśną drogę do Zasad - wsi gdzieś na końcu świata, do której do tej pory nie wybudowano żadnej drogi, mam na myśli chociażby utwardzoną żwirową nawierzchnię. We wsi mieszka mój stryj, więc leśne ścieżki nie są dla mnie tajemnicą, a i grzybowe miejsca znam i chciałam sprawdzić, czy może już
się coś wysypało po letniej suszy i skromnych opadach deszczu ostatnimi czasy. Z Zofią jeździłyśmy tam rowerami, nie tak dawno, kiedy żyła jeszcze żona mojego stryja. Po grzybobraniu odpoczywałyśmy w ich wiejskim niezwykle gościnnym domu...

   
W ostatniej chwili zmieniłyśmy jednak  trasę i pojechałyśmy najpierw do Krzemiennego, a później do Surażkowa...
    Nasza wspólna droga rozpoczęła się na Nowym Świecie - ulicy prowadzącej do grobli między Starą rzeką Supraśl a Nową rzeką, zwaną także Kopanicą - wspominałam o niej kilka dni temu, pierwszego dnia astronomicznej jesieni.  
    Tym razem jednak przeprawiłyśmy się w Krażowatej kładką przez jaz i cały czas lasem próbowałyśmy się przedrzeć do Krzemiennego.
    - No właśnie przedrzeć!
    Już na samym jej początku, kiedy tylko opuściłyśmy łąkę, natrafiłyśmy na stado krów, które maszerowało przed nami z Dębowika. I nic by w tym dziwnego nie było, gdyby z owym stadem maszerował jakiś człowiek, ale nie, krowy szły same, a ponieważ ani ja, ani Zofia nie znamy się na rogaciźnie i nie wiemy jak takie zwierzęta mogą się zachowywać wśród obcych nieznanych im zapachów ludzkich, nie ryzykowałyśmy wyprzedzania ich, tym bardziej że stado prowadził byk - wyraźnie dorosły osobnik z charakterem, a pochód zamykał również byk, młodzik, ale jak widać było, odpowiedzialny za trzymanie dyscypliny na tyłach.
    Ech, no i jechałyśmy wolno za osiemnastoma rogatymi sztukami bydła, obserwując jak się owa rogata społeczność zachowuje.

   
Wszystkie zwierzęta doskonale wiedziały dokąd idą i wszystkie miały swoje wyznaczone miejsce we wcale nie chaotycznie uformowanej kupie. Na początku kroczyły starsze osobniki, później młodsze, a na końcu szła ciężarna łaciata, której nawet na moment nie spuszczał z oka młody czarny byczek, nawet wtedy kiedy przyszła krowia mama zatrzymywała się na chwilę ażeby skubnąć jakieś zioło.
    My także miałyśmy swoje wyznaczone miejsce i od czasu kiedy tylko byczek ofuknął nas za próbę wyprzedzania stada, podążałyśmy grzecznie za nim, zamykając pochód.  
    Nie patrzyłam na licznik, ale jakieś dwa i pół, może trzy kilometry jechałyśmy sobie spokojnie bez większego wysiłku.
    Na przedzie dały się zauważyć dwie krowy, jedna czarna, druga czerwona, obie ciekawskie, lubiące co jakiś czas zboczyć z drogi, czarna wyraźnie sugerowała zmianę trasy, ciągnęła w las, czerwona zaś lubiła się posilić  przydrożną rośliną... Ich kapryśne występki z szeregów nie trwały długo, po chwili wracały i szły dalej. Wszystkie pilnowały się wzajemnie i przywoływały do porządku te, które chciały być może wyjść na czoło, czy też pozostać w tyle...
    A my pamiętając o swoich pozycjach jechałyśmy sobie z wolna nabierając w nozdrza zapachów stada i uważałyśmy na koleiny, na które od czasu do czasu z tylnych krowich wyjść spadały placki.
    W pewnym momencie młodzikowi najwyraźniej zaswędział kark bo uskoczył w bok pod świerczek odpowiedni do jego wzrostu i tam ocierając się o rozłożystą gałąź ulżył sobie w tym napadzie swędzenia... 









    Ech, i tak dotarłyśmy do Krzemiennego gdzie stadko rozpierzchło się po łące i natychmiast zabrało się za gryzienie zielonej świeżej trawy...
    Nie tak od razu też przebiłyśmy się do niewielkiego pomostu zawieszonego nad taflą wody. Po kilku minutach na tę samą ścieżynę wiodącą nad rzekę wkroczył i przywódca stada. Najpierw obwąchał dokładnie mój rower, w szczególności zaś kierownicę, po czym najwyraźniej rozmyślnie przewrócił go, wkroczył na zieloną ścieżkę i skubiąc trawę pomału zbliżał się do nas.
    - Zosiu, skoro mój rower, to żadna przeszkoda dla byka to może... ???
    Nie naradzałyśmy się co zrobić, tylko natychmiast zeskoczyłyśmy z niezbyt solidnego pomostu i poprzez łąkowe chaszcze dotarłyśmy do naszych pojazdów...












    - Uf, westchnęłyśmy z ulgą kiedy już znalazłyśmy się w Krzemiennych Górach, na piaszczystej drodze do Surażkowa.
    Zatrzymałyśmy się na rozdrożu przy Leśnej Galerii  Powstania Styczniowego






    Ech! Kiedy widzę ogromne ciężkie pojazdy wywożące z lasu drzewo to serce mi się kroi na kawałki. Tyle tego wycięto! Tyle tego wycięto!


    Do gospodarstwa agroturystycznego Ritowisko w Surażkowie wpadam co jakiś czas. Wczoraj gospodarz opowiedział nam coś niecoś o swojej hodowli koni. Ma ich piętnaście z czego dwa pensjonariusze.
    W oddzielnym boksie, z okienkiem wychodzącym na polną uliczkę mieszka ogier Kladruber, Generalissimus Ravella XLI, zwany dumnie przez gospodarza historycznym bankiem genów, albo też CK - koniem cesarsko królewskim...
    W boksie jednej ze stajni zamieszkał źrebak. Odizolowany od ciężarnej matki spędził tam dopiero pierwszą noc, którą przepłakał nie oszczędzając spokojnego snu jego właścicielowi...






























    Obejrzałyśmy konie, pogadałyśmy z pełnym poczucia humoru gospodarzem, pochodziłyśmy po łąkach, no i wreszcie inną drogą, przecinającą to samo rozdroże z Leśną Galerią Powstania Styczniowego dojechałyśmy do Dębowika, później przeprawiłyśmy się przez rzekę nową zadaszoną kładką i groblą dotarłyśmy do Supraśla...  





                                Supraśl, 24 września 2015 roku

4 komentarze:

  1. Ale mi sie podoba ta zadaszona kladka! lubie takie spacery, zwierzeta, przyroda, sasiedzi, pogawedki, czesto tak przebiegaly moje wedrowki po wsi andyjskiej...pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam Twoje wpisy, góry, domek gdzieś na szczycie i stół przed domem..., spotkania rozmowy..., andyjskie klimaty...
      Buziaki :)

      Usuń
  2. Hej.
    Haha. To ci przygoda!!! Każdy dzień może przynieść coś innego, nieprawdaż? Kto by pomyślał, że "szpiegowanie" krowiego stada, przyniesie ciekawe spostrzeżenia. Krowa, powszechnie uważana za niezbyt inteligentną, posiada hierarchię w stadzie i to uporządkowaną!!! Brawo Ewo. Bardzo mi się podobało!!!Super post i super zdjęcia. Wzajemnie się uzupełniają. pozdrawiamy cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej.
      Nigdy wcześniej nie miałam możliwości obserwowania stada krów i ich hierarchicznych zachowań; pojedyncze sztuki i owszem, ale raczej z daleka... Natura podpowiada nam wiele...
      Pozdrawiam serdecznie :))*

      Usuń