Czwartek, 5 stycznia 2012 roku
Za oknem hula wiatr, jest ciemno i nieprzyjemnie, pada deszcz ze śniegiem, tworząc błoto na mojej ulicy. Plusowa
temperatura nie pozwala przetrwać białym płatkom śniegu, które w
kontakcie z ziemią natychmiast się rozpuszczają.
A w moim domu, gdzieś na końcu świata, na skraju Puszczy Knyszyńskiej, na
zapomnianej przez władze miasteczka drodze, panuje cisza. Ciszę kocham
najbardziej. To ona pozwala uporządkować myśli. Nic mną wówczas nie targa, ani
jedna rozterka nie zakłóca mojego spokoju. W takiej chwili, kiedy nie chce mi
się wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza, ani też otworzyć okna, w obawie przed gwałtownym podmuchem wiatru, który nieproszony wdziera się do wnętrza, hula po nim bez żenady, unosi do góry cieniutkie kremowe firanki, muska moje policzki, bezwstydnie zagląda pod sukienkę…siadam
przy moim biurku i piszę…
Typowo jesienna szaruga za oknem przywołuje wspomnienie lata, najpiękniejszą, najbardziej kolorową porę roku, czas obcowania z morzem i górami, lasem i łąką, gorącym piaskiem i poranną rosą, słońcem i ciepłym deszczem, magią miast i wiosek, geniuszem ludzkim i szarą codziennością…
O wszystkich moich odkryciach, przygodach,
wrażeniach chciałabym opowiedzieć za jednym pociągnięciem pióra, ale nie
potrafię, nikt nie potrafi.
Przenoszę się na pachnące morską
wodą plaże i spaceruję po nagrzanym słońcem, białym jak mąka piasku, albo grzęznę
po kostki w grubym żwirze, zostawiając tylko na chwilę ślady stóp, bo fale
oceanu natychmiast porywają moje odciski i unoszą je gdzieś daleko w nieprzeniknione
głębiny. Skaczę z kamienia na kamień, wspinam się wysoko na skalne wytwory
o śliskiej porośniętej zielonymi glonami powierzchni, przykładam ucho do
oślizłego meszku i słucham. Wszystko tu gada. Ciepły wiatr od morza przesyła opowieść
za opowieścią, pieści rozgrzane ciało i odsłania moje wysokie czoło, jakby
chciał zerwać ze mnie wszystko, co mnie okrywa.
A ja lubię te pieszczoty i nie dbam o moje czoło wystawione na silne działanie promieni słonecznych, które za chwilę wypalą je do czerwoności, odsłaniam pępek obnażając nie pierwszej młodości ciało. Ech…, gdyby nie ten zakazany owoc, który przepędził nagich małżonków z raju, nie wiedziałabym co to wstyd. Nie raz postanawiałam obwiązywać fantazyjnym zwojem materiału moje przemijające piękno, nie raz brałam ze sobą na plażę wielki kapelusz, w nadziei, że ukryję pod nim moje coraz bardziej poddające się grawitacji policzki, nie raz pakowałam do koszyka faktory, które pozostawały na skórze do pierwszej kąpieli, nie raz, nie raz, nie raz… Niestety, moje postanowienia zawsze brały w łeb. Za każdym razem przegrywałam z igraszkami wiatru, słońca i wody, za każdym razem poddawałam się tym pieszczotom bez opamiętania, nie zapominając jedynie o założeniu na nos okularów przeciwsłonecznych, które pozwalały mi na swobodne oddawanie się tym niezliczonym przyjemnościom. Jakże szeroko mogłam otwierać oczy, żeby widzieć zaloty niewidzialnego kochanka. W każdą podróż zabieram kilka par okularów, biorąc pod uwagę, że którąś mogę zgubić, albo przez roztargnienie gdzieś zostawić. Moje szkła są magiczne, widzę przez nie bajeczne krainy, obrazy barwne i tajemnicze, widzę zapach i ciepło, które mnie omiata, widzę wiatr, który mnie spowija...,
widzę i czuję…wspomnienie lata.
Rok temu w Acapulco - wszystko tu gada, i woda, i wiatr... |
Acapulco - z kamienia na kamień... |
Acapulco - chłodzę spalone słońcem stopy |
Rok temu na Kubie - igraszki na plaży w Varadero |
A ja lubię te pieszczoty i nie dbam o moje czoło wystawione na silne działanie promieni słonecznych, które za chwilę wypalą je do czerwoności, odsłaniam pępek obnażając nie pierwszej młodości ciało. Ech…, gdyby nie ten zakazany owoc, który przepędził nagich małżonków z raju, nie wiedziałabym co to wstyd. Nie raz postanawiałam obwiązywać fantazyjnym zwojem materiału moje przemijające piękno, nie raz brałam ze sobą na plażę wielki kapelusz, w nadziei, że ukryję pod nim moje coraz bardziej poddające się grawitacji policzki, nie raz pakowałam do koszyka faktory, które pozostawały na skórze do pierwszej kąpieli, nie raz, nie raz, nie raz… Niestety, moje postanowienia zawsze brały w łeb. Za każdym razem przegrywałam z igraszkami wiatru, słońca i wody, za każdym razem poddawałam się tym pieszczotom bez opamiętania, nie zapominając jedynie o założeniu na nos okularów przeciwsłonecznych, które pozwalały mi na swobodne oddawanie się tym niezliczonym przyjemnościom. Jakże szeroko mogłam otwierać oczy, żeby widzieć zaloty niewidzialnego kochanka. W każdą podróż zabieram kilka par okularów, biorąc pod uwagę, że którąś mogę zgubić, albo przez roztargnienie gdzieś zostawić. Moje szkła są magiczne, widzę przez nie bajeczne krainy, obrazy barwne i tajemnicze, widzę zapach i ciepło, które mnie omiata, widzę wiatr, który mnie spowija...,
widzę i czuję…wspomnienie lata.
Zachodnia Francja - nabrzeże w Saint-Jean-de-Monts |
Z tej wędrówki po słonecznych plażach
wyrwa mnie bardzo przyjemna wiadomość, a mianowicie:
Teatr Dramatyczny im. A. Węgierki w Białymstoku.
Rozwiązanie konkursu!
Podwójne zaproszenia na spektakl „Co widział
kamerdyner” otrzymują:
6 stycznia, godzina 19:30 – pani Kasia Karbowska
7 stycznia, godzina 19:30 – pani Ewa Klimaszewska
8 stycznia, godzina 19:30 – pani Magda Dakowicz
Zaproszenia będą do odbioru w kasie Teatru na pół
godziny przed rozpoczęciem spektaklu. Gratulujemy!
Czy z takiego powodu można nie skakać z
radości? Skaczę, cieszę się ogromnie i drżę z podniecenia, bo kocham teatralne
klimaty!
Białostocki Teatr Dramatyczny im. A.
Węgierki, umieścił wczoraj na Facebooku taki oto komunikat:
Pomyślałam, że nie mam szans na nagrodę, bo na tablicy było już sporo komentarzy. Wpisałam więc:
Też chciałabym
zobaczyć :) Ale jak widzę nie mam szans z tak szacownym gronem teatromanów,
zapalonych bywalców i znawców sztuki teatralnej :( Ech..., znowu jakaś szalona
tajemnica, tym razem ciekawskiego kamerdynera, przeleci mi koło nosa... I na
cóż mi duże uszy i szeroko otwarte oczy...? Pozdrawiam serdecznie bywalców
teatru i życzę szczęścia :() Chi, chi, chi....
A
dzisiaj po przeczytaniu tej niezwykle miłej wiadomości dodałam:
Ach Boże! A
to dopiero frajda :) Czuję się jakbym wygrała milion na loterii w LOTTO !
Dziękuję po stokroć ! A niech to :))))
A pod tym wpisem znalazłam komentarz Kamili
Lebiedzińskiej, absolwentki Liceum Plastycznego, która miała mniej szczęścia:
Pani Ewo,
wiedziałam, że tak będzie! :)) Gratuluję, życzę świetnej zabawy i czekam na
recenzję na blogu!
Kamilo, obiecuję będzie o tym na moim blogu.
I znowu muszę skopiować komentarz Danieli Polasik, wysłany nk. Oto on:
OdpowiedzUsuńHej!
Aż lżej oddychać po takim poczytaniu. Brawo Ewo!!!
o raju
Ile to słów
nam trzeba
by zapach zaszumiał w głowie
jakiś kształt
nabrał rumieńców
a las z ptakami zaśpiewał.
Ile motyli
by uwieść,
tęczy ujrzeć na niebie,
by wyczuć tę jedną
barwę
co wierszem przemówi do ciebie.
Ile tematów
wyśnić
i przeżyć wiosen i zim
aby nie roniąc kropli
dżdżu
o wszystkim pięknie opowiedzieć
Wieczornie ciepło pozdrawiam
/Daniela Polasik/
Proszę, śmiało wpisujcie swoje myśli. Wystarczy kliknąć na "komentarze", a potem to już wszystko proste ;)
Pozdrawiam :)))
Ewuniu jak zwykle Twoje wspomnienia przeczytałam z zapartym tchem (lubię tak witać wstający dzień)opisujesz wszystko tak barwnie że czuję się tak jakbym tam była.
OdpowiedzUsuńGratuluję Ci wygranej i życzę miłych wrażeń. Pozdrawiam serdecznie :)
W Warszawie również jesienna plucha zimą. Po przeczytaniu Twoich wspomnień i obejrzeniu zdjęć, zrobiło mi się ciepło i przyjemnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Troszkę mnie tu nie było, a tu tyle pięknych zdjęć. Piękne miałaś święta, opromieniasz sobą wszystkich, nie wiem czy wiesz, ale choćby otaczało cię tysiąc osób ty od razu przyciągasz do siebie obiektyw, to rzadki talent.
OdpowiedzUsuńZ kolei zdjęcia z wakacji, nie dziwię się, że je wkleiłaś, ja również nie znoszę pluchy, wiatru, zimna... Bleee... mnie trudno dogodzić, ja po prostu "hate winter". Cóż za figura, Ewo, haba-haba-haba... z taką linią to tylko na salony. Ale przy twoim aktywnym trybie życia, jedno tłumaczy drugie. Wiesz, ja figurę odziedziczyłam po moich krewnych... Właśnie w pełni uaktywniły się ich geny (mam nadzieję, że z długowiecznością też tak będzie ;D) i co bym nie jadła, ile bym nie siedziała, waga ani drgnie. Grrr.... ;D A żem leniwe, jak u kocura, zwierzę... Domyśl się reszty. Natura dała mi wszystko co trzeba, o ile będę panować nad umysłem. ;D
Powoli aklimatyzuję się w domku, jakiś tajfun przeszedł przez mój ogród :,C (załamka), nie wiem jak ja się po tym pozbieram, ja tzn. moje róże O_o
Pozdrawiam i ściskam serdecznie, gołąbeczko :D :***
Zazdroszczę Pani tych wszystkich podróży. Mam wielką nadzieję, że i ja również kiedyś wraz z moi mężem odwiedzę wszystkie magiczne zakątki świata... Również lubię pisać, ale teraz, w porównaniu do czasu przeszłego, rzadko nawiedza mnie wena... Poza tym kiedyś pisałam tylko dla siebie, ale nie do siebie. Do dzisiaj mam pewien zeszyt, który z rzadka zapełniam. Od niedawna założyłam bloga,na którym prócz kwestii urodowych zamieszczam również swoje przemyślenia. Od zawsze lubiłam pisać. Pisanie lepiej wychodzi mi niż zwyczajna rozmowa... Życzę Pani szczęścia i wszystkiego, co najlepsze. Spełnienia marzeń nie mam co życzyć, gdyż odnoszę wrażenie że Pani życie to jeden wielki cud. Pozdrawiam !! :)) Magda K.
OdpowiedzUsuńP.S. W "takim" wieku "takie" ciało jak Pani ma to chyba każda kobieta pragnie posiadać ;))
@ halina
OdpowiedzUsuńMnie ostatnio ogarnia lenistwo i wstaję znacznie później od Ciebie. Tego dnia, kiedy napisałaś komentarz, obudziłam się dużo wcześniej i zajrzałam na mojego bloga tuż po opublikowaniu Twojego komentarza :)Jakbym czuła, że tu jesteś :)
Dziękuję za miłe słowa Halinko i jak zwykle przesyłam mnóstwo dobrej energii na kapryśny styczeń :)
@ JaroMir
OdpowiedzUsuńWitam Cię w tym pięknym świecie, gdzie cały czas panuje lato, a ciało nie kurczy się z zimna tylko śmiało prostuje i szuka coraz to nowszych doznań:()
Ech..., na samo wspomnienie czuję to wilgotne, ale nie uciążliwe, gorące powietrze, ten wietrzyk od strony oceanu i tę niewysłowioną rozkosz obcowania z naturą :)))
Pozdrawiam w klimacie meksykańskiego lata i urokliwych plaż kubańskiej wyspy :)))
@ Barbara Silver
OdpowiedzUsuńBasiu, nie wyobrażam sobie mojego bloga bez Twoich wizyt na nim.
Cieszę się, że jesteś w domu cała, zdrowa, szczęśliwa, z nieskończoną ilością wrażeń z podróży :) Mam nadzieję, że jet lag nie będzie trzymał długo i zaaklimatyzujesz się szybko.
A co do Twoich genów, to jestem pewna, że odziedziczyłaś te najlepsze, długowieczność także!
Dziękuję za tę gołąbeczkę i ściskam serdecznie :)))
@ Polska Zima
OdpowiedzUsuńCieszę się niezmiernie Madziu, że czytasz mojego bloga i dziękuję Ci za tyle serdeczności.
Ja także czytam Twoje rady dotyczące pielęgnacji ciała, chociaż mam swoje sprawdzone sposoby...
Jeżeli chodzi o cud mojego życia, zdradzę Ci moją tajemnicę. Trzymam się sentencji Horacego, zawartej w jego Pieśniach - "carpe diem" - chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie"...
Mam naturę ciekawską i podziwiam wszystko, co ciekawym, niektórym ludziom się nie wydaje...
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam :)))