Wiedziona
niecierpliwymi palcami otworzyłam mój pamiętnik z wpisem
z 25 sierpnia 2009
roku. Tylko kilka osób wie, że piszę go od dawna i niech
pozostanie tajemnicą,
o kim myślałam owego dnia.
Wtorek, 25 sierpnia 2009
To był tak piękny, letni dzień, że aż chce mi się o nim opowiedzieć.
Niebo wyjątkowo niebieskie, bez najmniejszej chmurki
zapraszało do wylegiwania się w słońcu. Zdjęłam materac z wiklinowego fotela,
rozłożyłam go płasko na rozgrzanej słońcem betonowej kostce i wystawiłam ciało
na działanie sierpniowych promieni słonecznych, które nieśmiało pieściły moją nagą
pierś, brzuch, uda i stopy
Za ścianą zieleni
ktoś piłował drzewo, czasami słychać było metaliczne uderzenia młotka i terkoczący
traktor.
Wystawiłam twarz
do słońca i pozwoliłam swobodnie płynąć myślom.
Zezetka, moja
śliczna i wierna suczka kokosiła się w bluszczu w zasięgu mojej ręki. Mahoń
poszczekiwał ot tak sobie, bez żadnego powodu, a muchy i pszczoły bzykały
radośnie. Czasami jakiś krwiopijca wbijał się w moje rozgrzane mięśnie.
W
powietrzu unosiły się przeróżne zapachy pomieszane z potem mojej skóry. Słońce
wydobywało przyjemną woń ze wszystkiego, co znalazło się w jego zasięgu.
Zamknęłam oczy i
puściłam wodze wyobraźni. Podróżowałam. Odwiedzałam nieznane mi dotychczas
krainy, a z wędrówki tej narodziła się opowieść:
Był raz sobie wietrzyk taki całkiem mały
Niedojrzały
Mieszkał w dolinie nad rzeczką
Dnia pewnego w świat daleki wyruszył
Zaglądał i tu i tam
Rósł w siłę mocno wiał
Razu pewnego na skałach przysiadł
Ocean zobaczył
Zakochał się w sile spienionych fal
Zostanę tu
Rzekł patrząc w nieskończoną dal
I odtąd szybował w górę się wzbijał
Rósł w siłę zmęczony osłabiał
Czasami wył z bólu o skały rozbijał
Na nowo podnosił na nowo upadał
Czasami przysiadał i sam do siebie gadał
Bracia i siostry czy jesteście gdzieś w świecie?
Czy jam zdradzony i sam?
Ocean się burzył ze smutku obmywał
Wicher się budził i tańczył z żywiołem
Zatracał zapominał szczęśliwy znów był
Miał równe szanse ocean kompanem
Miłością mu był
I znowu chciał żyć potęgę pokazać
Razu pewnego coś mu serce ogrzało
Przypomniał sobie dolinę z rzeczką małą
Ech, co tam…serce zadrgało
Zapomnieć muszę ten wiejski kąt
Świat wielki dla mnie!
Nigdzie nie wywieję stąd!
Tu moja miłość!
Tam nikt mnie nie czeka!
Ach tak…była tam sobie jakaś kobieta
Kto by tam tęsknił za takim blond włosem?
Tu moja miłość!
Tańczył i śpiewał ramiona szeroko rozkładał
Miłość swą obejmował w amok popadał
Razu pewnego kiedy zmęczony znów był
Poczuł jakby wiew brata swojego
Takiego całkiem jeszcze małego
Niedojrzałego
Minął go delikatnie trącić mocniej nie śmiał
A on nie przysiadł na skale uwięzi się bał
Poleciał dalej
Gdzie miejsce swe miał?
Ale co to?
Ślad zostawił jakiś…
Kartka złożona na wpół…a na niej
Był raz sobie wietrzyk taki całkiem mały niedojrzały…
Wicher czyta i czyta i tęsknić zaczyna
Ech co tam nie będę wspominać!
Moje myśli uspokajały się powoli. Wróciłam z dalekiej
podróży. Za ścianą zieleni szeleściła sąsiadka. Pewnie zbierała jabłka.
Usiadłam na wilgotnym od potu materacu, spojrzałam w stronę płotu w nadziei, że
zobaczę sprawczynię zamieszania.
W gąszczu krzaków i drzew nie słychać już było ani
kroków, ani jakichkolwiek innych odgłosów, owinęłam się więc kolorową chustą i
zeszłam do dolnego ogrodu.
W powietrzu unosił się zapach sadu. Pod drzewami
leżały jabłka, gruszki i śliwki mirabelki. Koncertowały cykady. Podniosłam
papierówkę. Była ciepła, jakby tylko co przed chwilą wyjęta z piekarnika.
Pomyślałam, że nazbieram jabłek i usmażę placki. Przez moment podziwiałam
skąpany w słońcu ogród, po czym wolno, ścieżką wiodącą obok mojego
Causeway powlokłam się do domu. Ślinka mi ciekła na myśl o plackach z
jabłkami, które w mig usmażyłam. Gorące, wprost z patelni, polałam śmietaną, przyozdobiłam
truskawkami ze słoika i na stojąco, łapczywie je pochłaniałam, oblizując
śmietanę z ust. Na ten smakowity moment wrócił Ryszard z pracy i już z daleka
krzyczał, że pachnie plackami. Po chwili objadaliśmy się nimi oboje, a kiedy
uznaliśmy, że przesadziliśmy w ilości, wyruszyliśmy na długą rowerową
przejażdżkę.
Las był równie
piękny tego dnia, co mój ogród. Podziwialiśmy go razem, zatrzymując się tu i
ówdzie, chłonąc zapachy kończącego się lata...
Dobrze jest mieć dobre wspomnienia... :) Matko i córko, aż mi ślina pociekła, gdy przeczytałam twój tytuł... Uwielbiam placki z jabłkami, dodaję zawsze do nich cynamonku. :))
OdpowiedzUsuńSerdeczności :) :*
Ja cynamonku dodaję czasami do szarlotki:)
UsuńMoje placki to właściwie jabłka w cieście smażone na patelni. Pycha, pochłaniamy je w dużych ilościach:)
Serdeczności :):*
Uwielbiam Twoją szarlotkę! nikt takie smacznej nie potrafi zrobić!
OdpowiedzUsuńA placów w Twoim wykonaniu niestety nie jadłam! Jak to możliwe?....
Dzięki za letnie wspomnienia ze Stolicy!
Muszę kupić reklamowaną przez Ciebie płytę M.Walewskiej!Promujesz wiele rzeczy-powinien ktoś to wreszcie dostrzec!
Czekam na więcej.
Marianna
No, no odpoczywac to Ty umiesz!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith