Sama siebie określam jako osobę małomówną.
Nie wiem jak postrzegają mnie inni, ale ja wiem jedno, więcej słucham niż
mówię. Podziwiam w mówcy błyskotliwość, polot, dowcip, subtelność,
inteligencję, bystrość umysłu, jasność wypowiedzi…
Zdarza
się często, że słuchając nie podejmuję żadnego dialogu, nie zadaję pytań,
jednym słowem moja percepcja nastawia się na odbiór. Bywa i tak, że mówca
niespodziewanie zapyta mnie, co sądzę na dany temat, albo żąda jakiegoś
uzupełnienia wypowiedzi, a ja nie wiem, co odpowiedzieć, bo jeszcze nie
zdążyłam dokonać mojej własnej analizy…
Zdarza mi się prowadzić ciekawy dialog, ale
tylko wtedy, kiedy mój rozmówca ma podobne zainteresowania, kiedy możemy nawzajem
wymienić się swoją wiedzą i doświadczeniem…
Często spotykam ludzi, którzy z natury
swojej po prostu uwielbiają mówić i błyszczeć w towarzystwie i chociaż to tylko
czcza gadanina to czasami może przerwać uciążliwą ciszę, albo wybawić z kłopotu
typowego słuchacza, który niechcący znalazł się w towarzystwie tych, którzy
wszystko wiedzą najlepiej. Znam też i takich, którzy w czczej gadaninie
obiecują przysłowiowe góry, ale nigdy nie dotrzymali żadnej obietnicy.
Słowa, słowa, słowa…ważne, mniej ważne,
mądre i puste…
Simone de Beauvoir napisała
kiedyś, że nagość zaczyna się od twarzy, a bezwstyd od słów.
Czy można żyć w świecie tylko samych gestów
mimicznych? Czy wyraz mimiczny jest tak samo zrozumiały, co wypowiedziane
słowo?
Michel Hazanavicius przypomniał magię kina
niemego być może po to - ale to tylko moje zdanie - żeby w dobie kina cyfrowego i
komputerowych efektów specjalnych pokazać siłę komunikacji niewerbalnej.
Jeszcze przed rozdaniem Oskarów obejrzałam najnowsze jego dzieło, film „Artysta”.
Staram się nie sugerować żadną opinią wybierając się na moje wtorkowe spotkania
ze sztuką filmową. „Artysta” nie jest jakimś genialnym dziełem czterdziestopięcioletniego
Francuza, ale z pewnością jest tym, co zasługuje na miano dobrego kina.
Dlaczego? A no, dlatego że twórca sięgnął po nie banalne jak na dzisiejsze
czasy środki wyrazu.
Jean Dujardin i Bérénice Bejo |
Bérénice Bejo |
Jean Dujardin |
Obejrzałam ostatnio kilka najnowszych
ekranizacji niewnoszących niczego pożytecznego do mojego życia. Amerykańskie
schematy przestały mnie zaskakiwać i jestem daleka od bezkrytycznego
przyjmowania tego, co sławne, co aktualnie modne i co łatwo można sprzedać,
gdzie ambicje reżyserskie idą w parze z wymogami publiki, powodując
rozczarowanie bardziej wymagającego widza.
Weźmy na przykład „Mój tydzień z Marylin”.
Nikt tak nie zagra Marylin Monroe, jak ona sama i lepiej niech żyje na
stronicach książki, Colina Clarka „Książę, aktoreczka i ja” niż gdyby ktoś miał
wcielać się w jej rolę.
Albo film „Spadkobiercy”. Przez prawie dwie
godziny Matt King (George Clonney) ugania się za tajemniczym kochankiem swojej
żony, która po wypadku na motorówce zapadła w śpiączkę.
A gdyby tak stworzyć jakiś dobry dokument o
życiu legendy kina, z wykorzystaniem fragmentów filmów, w których gra prawdziwa
Marylin Monroe, albo rozbudować wątek ochrony dziewiczych terenów na wyspach hawajskich…
Czy wszystko, co pochodzi z hollywoodzkich
wytwórni będzie miało nadal opinię najlepszych superprodukcji, czy młody widz
potrafi się wzruszyć oglądając filmy oparte na efektach specjalnych, a nie na kunszcie
gry aktorskiej?
Na szczęście obok schematów amerykańskich powstaje
również kino ambitne takie, które nie ogłupia widza, a uwrażliwia na zło, na
niesprawiedliwość…
Jest jeszcze coś, muzyka filmowa,
nieodzowny element filmu oddziałujący na widza; dzisiaj ścieżka dźwiękowa, a w
czasach kina niemego muzyka wykonywana na żywo przez tak zwanego tapera, zespół kameralny,
czy nawet orkiestrę.
Michel
Hazanavicius przyciągnął uwagę widza w sposób niekonwencjonalny, stworzył
wspaniały obraz, który bezpośrednio dotyka zmysłów odbiorcy, pomijając sferę
językową. Ludovic Bource wkomponował w obraz znakomitą muzykę, a ja podziwiałam
kunszt gry aktorskiej, tysiące gestów mimicznych twarzy, wyrażających radość, szczęście,
marzenie, nadzieję, czułość, entuzjazm, pożądanie, przyjemność, pochwałę, ból,
cierpienie, dumę, pokusę, pogardę, tęsknotę, gniew, porażkę, rozczarowanie…,
mogłabym tak wymieniać bez końca, chwaląc warsztat i umiejętności dobrego
aktora.
Było jeszcze coś, co podniosło wartość tego
obrazu, a mianowicie epoka, w której toczy się akcja filmu, moje ulubione lata
dwudzieste i trzydzieste, taka moja belle époque, gdzie kobieta jest kobietą, a
nie hersztem grupy przestępczej z pepeszą w rękach rozwalającą wszystko, co znajduje się na jej drodze, wykonującą karkołomne ewolucje w jakiejś dziwacznej
scenerii, nie rzadko też partnerka walk na pięści jakiegoś rosłego
podejrzanego typa…
Bérénice Bejo |
Bérénice Bejo, żona Hazanaviciusa,
zachwyciła mnie swoją grą. Byłabym nie sprawiedliwa, gdybym nie podkreśliła drugiej
znakomitej kreacji aktorskiej, Jeana Dujardin, głównego bohatera niemego obrazu. Pisząc moja belle époque, miałam
na myśli stroje, kompletne stylizacje, piękne suknie uszyte z
najdelikatniejszych materiałów, urocze kapelusze, pantofelki, torebki…, no i
jeszcze samochody z epoki.
Dodam, że na wielkie brawa zasłużył sobie
pies terier, kolejny niemy bohater filmu…
John Goodman |
A zatem, czy można żyć w świecie tylko
samych gestów mimicznych?
Wydaje mi się, że czasami większą
wartość mają nasze komunikaty wysyłane za pomocą mimiki twarzy niż za pomocą
języka, czyli wielu pustych słów. Jestem przekonana, że komunikacja niewerbalna
zbliża bardziej ludzi niż ta werbalna. Uczucia malujące się na twarzy są
zazwyczaj autentyczne, trudne do podrobienia, no chyba, że jest się wytrawnym
aktorem.
Chcę obejrzeć ten film już od dłuższego czasu. Myślę jednak, że efekt czaro-biały w tym filmie to mimo wszystko obróbka komputerowa. Nie sądzę aby był nakręcony na celuloidzie. Zresztą i tak do kin musiałby zostać zeskanowany na cyfrowy nośnik. Mam nadzieję, że treść dorównuje formie wyrazu.
OdpowiedzUsuńAżby uzyskać efekt ziarnistego obrazu, z tego co wiem, film kręcono na taśmie kolorowej, nakładając na kamerę specjalne filtry. Zastosowano format 1,33 i prędkość 28 klatek na sekundę. Opłaciło się.
UsuńTreść dla mnie nie była aż tak bardzo istotna, zachwyciłam się grą. Cudna scena, kiedy Peppy Miller (Berenice Bejo) przytula się do garnituru ukochanego mężczyzny, wiszącego w garderobie aktora i wykonuje swoisty zmysłowy taniec...( zobacz zdjęcie)
Przypomniałam sobie jedną z Twoich wspaniałych wypraw rowerowych na Policę :)))
Rozgość się i u mnie Andrzeju. Znajdziesz tutaj nieco inny krajobraz, ale również ciekawy. Są tutaj także moje ulubione ścieżki rowerowe:)
Tak jak i Ty czekam kiedy ziemia stanie się mniej grząska i wreszcie wyruszę na rowerowe szlaki:
Pozdrawiam serdecznie:)
Wygląda więc na to, że jestem wytrawnym aktorem, Ewo. ;) Ludzie, których znałam przed laty, np. na studiach, zdziwiliby się bardzo, gdyby usłyszeli ode mnie to wszystko, co piszę o sobie na blogu. Życie zmuszało mnie do grania, żeby nie zostać sama jak palec. Wiem, to niesprawiedliwe z mojej strony, ale życie też nie jest sprawiedliwe. Wiele lat zajęło mi zrozumienie, że nie potrzebuję przyjaciół (w sensie jakiejś "paczki"), że nie muszę naginać się do gustów innych, aby zwracano na mnie uwagę. A tak właśnie robiłam przez całe życie. Przez co znajomkowie ze studiów brali mnie raczej za rozrywkową osóbkę. Jakże się mylili. W końcu jednak się wkurzyłam, głównie na samą siebie, ale odbiło się też na innych. Rzuciłam znajomości jednego dnia w kąt i wyparowałam. Od tamtej pory ani razu nie widziałam nikogo ze starych znajomków. W moim przypadku, Ewo, gdy całe życie udaje się kogoś kim się nie jest, gdy trzeba dopasowywać się do otoczenia, aby być akceptowanym, łatwiej jest wszystko to rzucić w cholerę. Nie uważam, aby niewerbalne czytanie z drugiego człowieka było lepsze od rozmowy, czasami tak, w kwestii uczuć... Życie mnie jednak nauczyło, że jeśli ktoś nie ma czegoś interesującego do powiedzenia, to lepiej nie tracić nań czasu. Potakiwacze i ludzie przesadnie gadatliwi, także mają swoje za uchem, więc zgadzam się z twoją opinią. Niemniej dla mnie "słowa" to sztuka tajemna, którą jak dotąd (z własnych obserwacji) niewielu posiadło.
OdpowiedzUsuńFilm pewnie obejrzę, ale jak ukaże się na Blu-Rayu. Myślę, że to kapitalny pomysł przenieść widza z doby efektów specjalnych i wciskającej się do naszego życia przemocy i wyuzdania w czasy, kiedy wszystko było subtelniejsze, delikatne, dobre... W tym wypadku jestem na tak.
Pozdrawiam serdecznie :)) :*
Ja także unikam ludzi, którzy niczego wartościowego w moje życie nie wnoszą. Nie lubię adorowania w celu osiągnięcia korzyści materialnych, albo zaistnienia w jakimś środowisku. Masz rację, życie jest nie sprawiedliwe. Czasami musisz podjąć jakąś decyzję niezgodną z twoim poglądami, decyzję obciążającą twoje sumienie, po to tylko, żeby przynależeć do jakiejś grupy ludzi i otrzymywać profity.
UsuńSłowo niosące treść jest dla mnie bardzo ważne, słowo puste odbija się ode mnie pustym echem i wraca tam skąd przyszło.
Lubię Twoją mądrość i zawsze z wielką ciekawością śledzę Twojego bloga. Twój ostatni wpis: http://anhelli-anhelli.blogspot.com/2012/03/mahabharata-by-peter-brook-1985-kto.html
zachwycił mnie jak zwykle. Fragmenty Mahabharaty obejrzałam i mam nadzieję zobaczyć ten film w całości.
Poprzednią odpowiedź na Twój komentarz coś mi wcięło, a była znacznie ciekawsza, tak przypuszczam.
Pozdrawiam ciepło:)))
Filmu jeszcze nie widziałam, także nie wypowiem się.
OdpowiedzUsuńZobacz Hugo - myślę, że Ci się spodoba. Mnie zachwycił. Też o magii kina, trochę jak Cinema Paradiso...