... cd
Sprawiedliwość istnieje!
Każdy, czy chce, czy nie, starzeje się!
I im wcześniej to zrozumiemy,
tym lepiej dla nas!
Dlaczego?
Już wyjaśniam:
Weźmy pod uwagę te osoby, a
jest ich zdecydowanie najwięcej, którzy przychodzą na świat zdrowi, pomińmy
tych, którzy od urodzenia borykają się z chorobami genetycznymi.
Jak będzie wyglądała nasza
starość, w dużej mierze zależy od nas samych. Wiem to z własnego doświadczenia.
Pominę cały proces biologicznego starzenia się organizmu, bo o tym można sobie
poczytać. Skupię się jedynie na tym, co możemy zrobić, aby lepiej znosić ten
stan. Naszym wrogiem numer jeden jest lenistwo. Nasze dobre samopoczucie zależy
od naszego entuzjazmu i nastawienia do świata zewnętrznego. Ale żeby wyrobić w
sobie nawyki higienicznego trybu życia, należałoby jak
najwcześniej wyrabiać w sobie takie cechy jak: dyscyplina,
systematyczność, silna wola, poczucie własnej wartości… Nie są to jedyne
czynniki zapewniające lepsze życie. Proces starzenia hamuje aktywny wypoczynek,
ruch na świeżym powietrzu, uprawianie jakiegokolwiek sportu. Z moich obserwacji
wynika - nie jest to oczywiście regułą, bo życie płata figle - że człowiek,
który jest sprawny fizycznie lepiej znosi ewentualne choroby, które dopadają go
już w wieku średnim. Prawidłowa dieta, umiar w jedzeniu i
piciu, brak nałogów i nade wszystko sport plus rozrywki umysłowe zaprocentują na starość dobrą
kondycją fizyczną i psychiczną. Nie myślcie, że jestem ideałem. Tak jak wszyscy ulegam różnym pokusom.
Ale, ale..., zapomniałam o śmiechu, który jak dobra
wróżka wyczaruje młodzieńczy wygląd na naszych twarzach. Wierzcie mi, że
użalanie się nad sobą tylko przyśpiesza proces starzenia. Są ludzie, którzy
nigdy się nie śmieją, spuszczają oczy, kiedy widzą radość, są też tacy, którzy
na widok uśmiechniętej buzi, reagują także uśmiechem i to jakim! Ano takim, że powstaje istna mieszanka
wybuchowa, taki zastrzyk adrenaliny i endorfin, tłumiących ewentualny ból i
odrętwienie.
Szukanie przyjemności, nie jest złe,
chociaż wielu uważa, że jest to typowo hedonistyczna postawa wobec życia. Ale
to nie prawda. Z mojego własnego doświadczenia wynika, że mój dobry nastrój,
mój entuzjazm, wprowadza taki sam stan w mojej rodzinie. Niech no spróbuję
zachowywać się inaczej, krzyczeć, upominać, wyrażać swoje niezadowolenie…,
wtedy w domu panuje atmosfera nie do zniesienia.
Tak,
czy owak, starości nie unikniemy, nie pomogą nam nagromadzone bogactwa, nikomu
łapówki nie wręczymy i nie kupimy sobie drugiego życia.
Patrzę w lustro. Moja twarz ma tyle
młodzieńczego zapału. Zastanawiam się, czy to, co widzę jest prawdziwe, czy to
rzeczywiście moja twarz z wyraźnymi oznakami starzenia się?
- Paskudna grawitacja –
myślę!
- I natychmiast poprawiam jej
wygląd szerokim uśmiechem – o tak, zdecydowanie lepiej!
Dzisiejszy wpis o moich podróżach
rozpoczęłam nietypowo. Ale zaraz wytłumaczę, dlaczego. Otóż jedną z moich
przyjemności, a wynika to z mojego wieku, powiedziałabym średniego, jest
przebywanie samej ze sobą.
Kocham podróże i szukam sposobności bycia
samej. Nie interesuje mnie degustowanie lokalnych potraw i nie potępiam takiej
formy relaksu, o nie! Ja po prostu ciągle czuję niedosyt tego, co mogę jeszcze
zobaczyć. Wymakam się więc samotnie z hotelu i wędruję po okolicy. Idę
zazwyczaj przed siebie, bez mapy, bez konkretnego celu.
Pamiętacie moją poranną
wyprawę w Acqui Terme, kiedy całe miasteczko jeszcze spało, a ja zdawać by się
mogło byłam jedyną osobą penetrującą jego zakamarki. Świeżość poranka
naładowała mój organizm energią i siłą na cały dzień zwiedzania Mediolanu i jeszcze wystarczyło jej na wieczór w Villa d'Almè, gdzie zatrzymałam się na nocleg w trzygwiazdkowym Hotelu Ventolosa, nawiasem
mówiąc bardzo przyjemnym obiekcie, w pokoju z wielkim tarasem, z widokiem na zabudowania
niespełna siedmiotysięcznej gminy, góry i dolinę rzeki Brembo, która początek
swój bierze w Alpach Bergamskich.
|
Panorama z tarasu hotelowego na Villa d'Almè |
|
Widok z tarasu hotelowego na dolinę rzeki Brembo |
Na zwiedzanie miasteczka, a
właściwie gminy, wybrałam się po godzinie dziewiętnastej i nie miałam zamiaru
przejść z jednego jej krańca na drugi, ze względu na późną porę. Nie wiedziałam
też gdzie kończy się granica samego miasteczka, a gdzie rozpoczynają się wchodzące
w skład gminy wsie, tak zwane frazione.
Miałam za mało czasu, żeby rozwikłać tę administracyjną dla mnie zagadkę.
|
Villa d'Almè - uliczka w centrum |
|
Kościół św. św. Faustino e Giovita |
|
Weszłam od strony zakrystii |
Intuicyjnie
kierowałam się do centrum, w którym jak zawsze stoi kościół. Ten był już
zamknięty, ale nie dałam za wygraną i zajrzałam od strony zakrystii. Klamka
ustąpiła pod naciskiem mojej dłoni. Weszłam do oświetlonego pomieszczenia, zrobiłam kilka kroków i otworzyłam następne drzwi prowadzące do
świątyni od strony prezbiterium. W kościele panował mrok i nie było tam żywej
duszy. Wycofałam się cichutko do tyłu, obróciłam w kierunku wyjścia i ... zamarłam na chwilę. Podniosłam nieco głowę i zobaczyłam twarz mężczyzny. Nieco zawstydzona zapytałam mieszaniną języków, czy
mogłabym zobaczyć kościół. Mężczyzna uśmiechnął się i zaprosił mnie do środka.
Zapalił wszystkie możliwe światła i nie stawiał żadnych przeszkód w
fotografowaniu wnętrza. Znowu mieszaniną języków zapytałam go o imię świątyni.
Dowiedziałam się, że jest to kościół parafialny pod wezwaniem świętych Fuastino e Giovita – w tłumaczeniu
Faustyn i Jowita - męczennicy Kościoła katolickiego z drugiego wieku, w
ikonografii przedstawiani jako rycerze, albo jako kapłani. Za rządów cesarza
Hadriana więzieni i torturowani za wiarę, ponieśli śmierć męczeńską poprzez
ścięcie mieczem i pochowani za murami Porta Matolfa. Kult Faustyna i Jowity
rozprzestrzenił się we Włoszech w ósmym wieku. W 1438 roku święci zostali
patronami miasta Brescii.
|
Kościół w Brescii - Madonna z Dzieciątkiem i święci Faustino i Giovita |
Jednonawowy, niewielki kościół pochodzący z
początków dziewiętnastego wieku - bogato zdobiony freskami, malowidłami,
obrazami, rzeźbami, organami Serassi, wspaniałym baldachimem zawieszonym nad
krucyfiksem, który zdawał się unosić w przestrzeni prezbiterium - robił wrażenie…
Podziękowałam mojemu sympatycznemu przewodnikowi
i razem z nim opuściłam świątynię.
|
Apsyda kościoła |
|
Organy Serassi |
|
Baldachim zawieszony nad krucyfiksem |
|
Są tutaj malowidła lokalnego artysty Aldo Locatelli |
|
Jednonawowe wnętrze kościoła |
|
Chrzcielnca |
|
Wejście główne |
|
Z widokiem na wieżę i apsydę kościoła |
|
Kościół przy Piazza don Giacomo Carboni Prevosto 1908-1943 |
|
Wieża od strony apsydy |
|
Idę wąską uliczką pod górę |
Na zewnątrz powoli zapadał zmierzch, a
zapalone latarnie i światła w oknach domów rzucały przyjemny dla oka blask na
wąskie uliczki, które to biegły albo w górę, albo w dół, rzadko w poprzek
wzniesienia. Nie chciało mi się wracać do hotelu, a w oddali majaczyła
dzwonnica innego kościoła, położonego w najwyższym punkcie gminy. Bez wahania
wybrałam uliczkę prowadzącą pod górę. Ruch kołowy o tej porze był już
niewielki, mogłam więc spokojnie iść jej środkiem, jako że chodników dla
pieszych ze względu na ograniczoną szerokość nie było. Podziwiałam willową
zabudowę i małe przydomowe ogródki, w których kwitły obficie różne gatunki
magnolii i żółte forsycje. U nas o tej porze roku jest jeszcze szaro buro i
zimno, a tutaj kolorowo. Na południowych zboczach zauważyłam rozległe uprawy
winorośli. Lada dzień – pomyślałam – uśpione pąki rozwiną się a krzewy
zazielenią. Zaglądałam z góry na położone niżej osiedla domków jednorodzinnych,
gdzie pomyślano także o tych mniej sprawnych i wybudowano dla nich zewnętrzne
windy. Widywałam już taki luksus we Francji. Jak widać nie ma tutaj barier
architektonicznych i każdy swobodnie może się poruszać, nawet wtedy kiedy
różnica poziomów jest niewielka. Ech…, żeby tak nasi władcy myśleli nie tylko o
swoich portfelach, ale także o wygodzie innych. Ciekawa jestem, czy wyjeżdżając
za granicę na różnego rodzaju spotkania mają czas na obserwację życia,
zbieranie doświadczeń, wyciąganie wniosków…
Lubię klimat małych miast, sama zresztą w
takim mieszkam. Nie ma nic cenniejszego niż błoga cisza. Zgiełku wielkiego miasta
także potrzebuję, ale na krótką chwilę….
Kiedy dochodziłam do wybranego przeze mnie
celu było już ciemno. Najprawdopodobniej byłam we wsi Bruntino przed
parafialnym Kościołem Sacro Cordi Jesu Dictatum – Najświętszego Serca Pana
Jezusa – z 1935 roku. Z wielką przyjemnością utrwaliłam tę chwilę…
|
Moim celem był majaczący w oddali następny kościół |
|
Mijałam domy z wypielęgnowanymi małymi ogródkami |
|
Zachwycałam się kwitnącymi magnoliami i forsycjami |
|
Osiedle domków jednorodzinnych |
|
Po prawej winda dla mniej sprawnych osób |
|
Na pochyłościach uprawa winorośli |
|
Ciągle pod górę |
|
Cel mojej wyprawy |
|
Zapada zmrok |
|
Jestem ponad dachami |
|
Jeszcze kilka kroków |
|
Cel osiągnięty - warto było |
|
Chiesa Sacro Cordi Jesu Dictatum |
|
Stoi na rozdrożu ulic |
|
A na wzgórzu noc cicha |
|
Widok z góry na gminę Villa d'Almè |
Do hotelu postanowiłam wracać tą samą
drogą, ale w ostatnim odcinku poszłam na skróty i oczywiście zabłądziłam. A
kiedy doznałam uczucia fruwających w brzuchu motyli, znowu zdałam się na moją
intuicję i bez paniki szukałam wyjścia z impasu. Mijałam oświetlone wille małe
i okazałe z bujną i mniej bujną roślinnością i żeby chociaż jakiś kot przebiegł
mi drogę, albo narobił hałasu przeszukując kubły z odpadkami? Nic podobnego! Wreszcie dotarłam do głównej przelotowej drogi i tam zatrzymałam się na mini
parkingu, żeby zapytać o Hotel Ventolosa. Prawie w tym samym momencie
nadjechało auto osobowe, z którego wysiadł średniego wzrostu Włoch i wskazał mi
kierunek.
Jak rozpoczęłam dzień, tak i go zakończyłam.
Samotny wyścig z czasem, zmaganie się ze swoimi słabościami, lękami, nad którymi bierze górę ciekawość świata i walka o utrzymanie ciała w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej.
Wspomnienie z 22 marca 2012 roku
cdn ...