środa, 22 sierpnia 2012

Sirmione nad Jeziorem Garda

... cd
      O glacjalnym pochodzeniu największego we Włoszech zbiornika wodnego świadczy chociażby jego kształt, znaczna długość i głębokość. Jezioro, o którym chciałabym napisać kilka słów leży na północy kraju na granicy trzech regionów: Lombardii, Trydentu - Górnej Adygi i Wenecji. Jego długość to pięćdziesiąt pięć kilometrów. Węższą, czterokilometrowej szerokości, północną część jeziora otaczają góry, natomiast szersza, dwunastokilometrowej długości, południowa część, leży na przedpolu gór. Nie podam średniej głębokości zbiornika, bo liczby określają ją różnie. Podam natomiast jego największą głębię, a mianowicie trzysta czterdzieści sześć metrów.
    Zapewne domyślacie się już, że chodzi o Jezioro Garda!

 
    Niektórzy z Was pamiętają moją marcową podróż do Północnych Włoch. Pisałam o Weronie i Padwie, Wenecji, Ferrarze, Bolonii, Genui, Acqui Terme, Mediolanie, Mediolańskiej La Scali, Villii d'Almè, ale nie zdążyłam napisać jak się ta podróż zakończyła, bo pojechałam w następną.

    Dzisiaj opowiem o tym, co mi się przydarzyło w piątek 23 marca ...
    Otóż o godzinie dziewiątej rano przyjechałam do Sirmione. Autokar zatrzymał się w porcie i stąd pieszo nabrzeżem, wyruszyłam na zwiedzanie miasteczka, ulokowanego na końcu długiego półwyspu zakończonego wysepką przypominającą kształtem trójkąt równoramienny. Zresztą widać to na zdjęciu tablicy informacyjnej, którą sfotografowałam w porcie. Zaznaczyłam tam także ważniejsze obiekty. Biała linia wokoło wysepki pokazuje trasę półgodzinnego rejsu, rozpoczynającego się i kończącego w owym porcie.


    Na wysepkę, do grodu o średniowiecznej zabudowie, do którego wstępu strzeże otoczona podwójnym murem trzynastowieczna forteca, przeszłam przez most przerzucony nad fosą. Przechodząc pod czternastowieczną bramą przypominałam sobie historię magnackiego rodu Della Scala, inaczej Scaligeri, który panował w Weronie przez sto dwadzieścia pięć lat. 
    O Scaligerich wspominałam już we wcześniejszych moich wpisach. Zapewne pamiętacie werońską Arenę? To właśnie tam, za czasów władzy Alberto della Scala, brata Mastino I della Scala, spalono na stosie stu sześćdziesięciu sześciu katarów, którzy ówcześnie jako wspólnota, uznawana przez Kościół za heretycką, mieszkała w Sirmione. Wspólnotą katarską Patarini rządził biskup Lorenzo, który przejął nad miastem kontrolę zarówno materialną jak i duchową. Kiedy odkryli to wysłannicy Trybunału inkwizycyjnego, biskup Werony przedsięwziął przeciwko nim kampanię militarną. Alberto della Scala po krótkim oblężeniu zajął miasto. Wydarzenie to przyczyniło się do pojednania z papieżem i zdjęcia ekskomuniki z Werony i jej władcy…
    Piszę o tym, dlatego że Scaligeri byli właścicielami trzynastowiecznej fortecy w Sirmione. Budowę zamku, który najprawdopodobniej stanął na pozostałościach rzymskiego fortu, w najwęższym miejscu półwyspu, wcinającego się w głąb jeziora na odległość czterech kilometrów, rozpoczął Mastino I della Scala, a zakończył Francesco della Scala, syn Alberto.
    Dodam jeszcze tylko, że w październiku 1277 roku Mastino I został skrytobójczo zamordowany. Alberto pomścił śmierć brata, kazał ściąć szlachetnych zamachowców, a niższych stanem utopić w rzece Arno.
    Ech…, to były czasy bezpardonowej walki o władzę! Rzadko kto dożywał sędziwego wieku… Historia kołem się toczy i toczy





















   
W pobliżu twierdzy znajduje się niewielki Kościół św. Anny, zbudowany w piętnastym wieku na potrzeby stacjonującego w zamku garnizonu weneckiego. Warto tam wejść, żeby zobaczyć szesnastowieczne freski, oraz namalowaną na kamieniu Madonnę i herb Della Scala.
    Godnym uwagi jest Kościół Parafialny Matki Boskiej Śnieżnej zwany także Santa Maria Maggiore. Wzniesiono go na ruinach kościoła św. Marcina. Północna elewacja oparta jest na starożytnych murach, które otaczały miasto. Wejście dekorowane terakotą wsparto na pięciu łukach. W jednonawowym wnętrzu świątyni znajduje się pięć ołtarzy. Ściany w piętnastym i szesnastym wieku przyozdobiono freskami. Niestety zdjęcia nie są dość wyraźne. Moją uwagę przyciągnęło oryginalne sklepienie i osiemnastowieczne organy…











     W najwyższym punkcie półwyspu znajduje się najstarsza, sięgająca ósmego wieku świątynia San Pietro in Mavino. Nie mogłam wejść do środka i obejrzeć oryginalnych trzynastowiecznych i szesnastowiecznych fresków, bo zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz trwały prace remontowe.





    A w najbardziej wysuniętym w jezioro miejscu znajduje się park archeologiczny zwany Grotami Katullusa, z ruinami willi rzymskiej, letniej posiadłości Waleriuszy, z przełomu pierwszych wieków przed i po narodzeniu Chrystusa, z zachowanymi fragmentami fresków i mozaik pokrywających posadzki. Willa, zbudowana została wokół perystylu, czyli wewnętrznego ogrodu otoczonego kolumnowym portykiem. Trzy poziomowy kompleks zajmował około dwóch hektarów powierzchni…


   
Na końcu półwyspu znajdują się także słynne siarkowe źródła Boiola. Lecznicze wody o temperaturze nieprzekraczającej siedemdziesięciu stopni Celsjusza czerpie się z głębokości osiemdziesięciu metrów. W końcu dziewiętnastego stulecia powstał w Sirmione pierwszy ośrodek spa.
    Spacerując brzegiem czułam zapach siarki, widziałam rury pod lustrem jeziora dostarczające leczniczą wodę do Grand Hotel Terme, Hotel Sirmione i Hotel Fonte Boiola. Odnosiłam wrażenie, że nie tylko woda, ale i powietrze także ma zbawienny wpływ na zdrowie i doskonale inhaluje moje płuca. Unosząca się nad jeziorem mgła delikatnie przysłaniała przeciwległe brzegi lądu. Jak na marzec pogoda była iście letnia. Obfita, różnorodna roślinność, typowa dla łagodnego klimatu śródziemnomorskiego przyciągała moją uwagę. Spacerowałam po tarasowych gajach oliwnych, które pojawiły się tam dzięki Etruskom, przyglądałam się parasolowatym piniom, oleandrom, cyprysom, cedrom, palmom, a także drzewom cytrusowym. Podziwiałam czyste uliczki z niską willową zabudową, otoczoną zielonymi ogrodami i kąpielowymi basenami. Wiele kolorowych kwiatów zdobiło okrągłe klomby i małe kwietniki…
    Czy wiecie, że specjalnie dla nurków jako atrakcję, zatopiono w jeziorze wraki samochodów i łodzi?  

















    Wiedziona ciekawością zatrzymałam się na wzgórzu przy domu Marii Callas. Alfonso Signorini, włoski dziennikarz, prezenter radiowy i telewizyjny, redaktor plotkarskiego pisma Chi, wybitny znawca muzyki operowej…, w trzydzieści lat po śmierci artystki, w oparciu o jej korespondencję napisał książkę Zbyt dumna, zbyt krucha. Opisuje w niej między innymi jej małżeństwo z włoskim przedsiębiorcą Giovannim Battistą Meneghinim i jej szczęśliwe lata w Sirmione. To Meneghini powiedział kiedyś, że kiedy poznał Marię była źle ubraną, grubą, nieforemną cyganichą i że to on za swoje pieniądze zrobił z niej wielką damę. Co nie przeszkadzało mu później, kiedy była sławną i podziwianą artystką inkasować i to tylko w gotówce jej wysokie honoraria. Ech…, życie!
    Callas była wyjątkową kobietą, obdarzoną wspaniałym głosem, doskonale brzmiącym w partiach lirycznych, dramatycznych i koloraturowych. W jednym z wywiadów powiedziała: Uważam się za sopran, który objawia się tylko raz na wiele, wiele lat. Mój repertuar z woli boskiej i przy błogosławieństwie natury obejmuje wszystko. Do mojej dyspozycji stoi cała historia muzyki. Była bezkonkurencyjna pośród ówczesnych śpiewaczek…
    Na bramie wilii Marii Callas w dniu 23 marca wisiało ogłoszenie informujące o sprzedaży domu.







    
Moją przygodę z Sirmione zakończyłam na Piazza Flamina. Przysiadłam na moment w restauracji, w której lubiła przesiadywać Maria Callas i zrobiłam kilka zdjęć na molo…















    Wczesnym popołudniem dotarłam do winnic Bardolino i zatrzymałam się w gospodarstwie agroturystycznym Tre Colline w Palù, na degustację win.
     Najpierw jednak obejrzałam hacjendę, potem dowiedziałam się coś niecoś na temat skomplikowanego procesu fermentacji soku z winogron i wreszcie spróbowałam lokalnych specjałów: wina, oliwy i past z oliwek, serów, a także migdałowych twardych ciasteczek upieczonych na złoty kolor.



     Jako pierwsze podano wino gazowane Bianco Moscalino Frizzante Dolce, później lekko gorzkawe i kwaśne w smaku, serwowane do ryb w temperaturze od dziesięciu do dwunastu stopni, białe wino Carganega I.G.T del Veneto. Trzecie w kolejności było różowe wino Bardolino Chiaretto Classico D.O.C i wytrawne czerwone takie jak lubię, Bardolino Classico D.O.C. Piątym winem, które degustowałam tego dnia było moje ulubione beczkowe Cabernet Sauvignon IGT del Veneto barrique – najlepsze w temperaturze od osiemnastu do dwudziestu stopni. Jednak najprzyjemniejsze w smaku okazało się Bacari I.G.T vino rosso del Veneto, w cenie 10,50 euro za butelkę. Oczywiście kupiłam jedną mężowi w prezencie. Kupiłam także butelkę znakomitego Vigna del Sol passito bianco del Veneto w cenie 6,00 euro za wysmukłą butelkę o pojemności zaledwie 0,375. To wino degustowałam jako ostatnie.
    Ech…, tego typu przedsięwzięcia marketingowe przynoszą duże dochody właścicielom winnic. Degustujący w nadmiarze boskie trunki turyści, chętnie wykładają pieniądze w przydomowych sklepikach…
  
    Po emocjach związanych ze smakowaniem win i zakupami miałam jeszcze trochę czasu, żeby wpaść do Gardy - niewielkiego miasteczka usytuowanego w prowincji Werona, nad brzegiem wspomnianego wyżej jeziora o tej samej nazwie…  Może kiedyś uda mi się objechać jezioro, a tam gdzie nie można dojechać samochodem, dojadę rowerem lub pieszo… Ech…, ileż tego!





       A na koniec zasłyszana w drodze legenda

       Alboin i Rozamunda

      Bevi, Rosmunda, dal teschio di tuo padre!
      Pij, Rozamundo, z czaszki Twego ojca
                          /
Rosmunda, Achille Campanile/

     Według przekazu Pawła Diakona w Historii Langobardorum właśnie w Weronie miała rozwijać się historia Alboina i Rozamundy. Alboin, król Longobardów, pokonał i zabił Cunimonda, króla Gepidów, po czym wziął sobie za żonę jego córkę – Rozamundę.   
     Podczas hucznej nocy podano mu wino w czaszce zabitego króla i zmuszono żonę do picia razem z nim z tego makabrycznego kielicha. Rozamunda, wstrząśnięta tym doświadczeniem, zemściła się, organizując spisek przeciwko mężowi wraz ze swoim kochankiem Elmichi. Gdy mąż spał, weszła do sypialni i przywiązała jego szpadę do pochwy. Dzięki temu, gdy spiskowcy prowadzeni przez Elmichi weszli do sypialni, Alboin nie zdołał obronić się i padł pod ciosami.

     Istnieje druga wersja legendy, według której Rozamunda, po tym jak została zmuszona do picia z czaszki swojego ojca, zdecydowała się umrzeć z głodu, aby nie być narażoną na przyszłe upokorzenia. Została uratowana dzięki pomocy dworskiego kucharza, który, aby zapobiec tragedii, sporządził dla niej nową potrawę, która była w stanie przywrócić jej siły. Przygotował pearà: sos z tartym chlebem, szpikiem wołowym, masłem, rosołem mięsnym i obfitą ilością pieprzu.. Do dziś jest to jedno z charakterystycznych dań Werony.

8 komentarzy:

  1. ta twierdza może robić wrażenie! ale mi przede wszystkim podoba się malownicza lokalizacja

    życie & podróże
    gotowanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miejsce jest oszałamiająco piękne. Ponoć w północnej, górskiej części jeziora jest jeszcze piękniej

      Usuń
  2. Yhmmm... Mały rejsik tym jeziorem i poczułabym się jak w niebie. Przypadła mi też do serca miejscowość o tej samej nazwie a w szczególności drzewa: Łożesz, takich nieziemskich tworów jeszcze nie widziałam. :)
    Jak zawsze wspaniałe miejsca poznaję dzięki tobie, Ewuniu, za co bardzo dziękuję, martwi mnie tylko jeden szczegół... Masz pojęcie, że w większości opisywanych przez ciebie od marca miejsc, w tej chwili ich mieszkańcy walczą z ogniem? W Czarnogórze, w Trogirze, teraz znowuż słyszałam o Chorwacji, a nie wspomnę już o pn. Włoszech, które parę miesięcy temu odwiedziłaś a tuż po twoim powrocie przeszło tamtędy trzęsienie ziemi. Grrr... : / Można zatem powiedzieć, że uniknęłaś tego wszystkiego o włos, ty w czepku urodzona kobieto! X,D

    Pozdrawiam serdecznie :)) :*** (Cmok-Ćmok-Cmok) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Basiu mam pojecie.
      Przemierzając Chorwację widziałam wypalone połacie lasów podczas pożarów w ubiegłych latach. Przygnębiający widok.
      A o tym czepku szczęścia napisałam na Twoim blogu pod ostatnim znakomitym wpisem ... "jesteśmy jak dzień i noc, nie możemy istnieć razem"...
      Buziaki i serdeczności, cmoki i ćmoki :))

      Usuń
  3. Juz parę razy bylem nad Garda. Polecam wieczorne spacery po Lazise - o wiele mniej zatłoczonym niż Sermione, albo po Bardolino.

    Jurek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Jurku
      Jak długo Cię nie było w Naprzeciw SZCZĘŚCIU. Cieszę się zatem z Twojego powrotu :)
      A jeżeli chodzi o jezioro Garda to chętnie obeszłabym je pieszo, objechała rowerem, czy też autem. Czytałam sporo na temat miejsc dostępnych jedynie na piechotę lub jakimś jednośladem...
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  4. Fantastyczne miejsce :) Jeszcze wczoraj miałem okazję chodzić tymi wąskimi uliczkami, a twierdza rodu Scaligerich zrobiła na mnie piorunujące wrażenie... Klimat, urok i przesiąknięte historią powietrze - nie do opisania. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech! Sirmione! To jedno z wielu miast, do których chciałabym kiedyś wrócić!
      A o rodzie Scaligerich jak się spodziewam pewnie coś napiszesz na swoim blogu, tyle tam się działo...
      Pozdrawiam serdecznie i zapraszam :)

      Usuń