Niedziela w Irlandii i kościoły w Buncranie
cd Nie
umiem sobie wyobrazić życia bez niedzieli, dnia
świątecznego, który wyraźnie różniłby się od innych dni tygodnia. Potrzebę
wypoczynku i świętowania mam wpisaną w naturę tak jak wszyscy.
Niedziela to takie moje własne
przymierze z Bogiem, z biegiem lat pojmowane inaczej. Dzisiaj umiem kontaktować
się z Nim bez pośredników, co nie znaczy, że wykluczam kapłanów pierwszego kontaktu, sprawujących Ofiarę Eucharystyczną,
natomiast cały mocno zhierarchizowany Kościół i jego szczeble do zbawienia
duszy nie są mi potrzebne. Dzisiaj żyję w cieniu hierarchii kościelnej i
hierarchii społecznej, bo w życiu doczesnym dla tych, którzy nigdzie nie muszą
się spieszyć i tylko spowalniają bieg rozpędzonej machiny nie istnieje nawias, w którym
mogliby się schronić przed dominacją osobników zmierzających poprzez uległość
słabszych do sprawowania władzy, a co za tym idzie łatwego dostępu do wszelkich
dóbr materialnych i niesprawiedliwego ich podziału.
Dążenie do stworzenia globalnej
wioski poprzez umożliwianie ludziom komunikowania się na masową skalę też mnie
nie przekonuje, jako że takie formy globalizacji zabijają naszą indywidualność,
przestajemy być kreatywni i upodabniamy się do siebie, myślimy podobnie, zachowujemy
się podobnie, otaczamy się tymi samymi rzeczami, tworząc jednolitą masę.
Szum medialny to wzajemne
przekrzykiwanie się, każdy ma coś do powiedzenia, każdy wie najlepiej i każdy
chce się sprzedać jak najlepiej, tylko nic z tego nie wynika, bo w tym
medialnym szumie nie potrafimy słuchać siebie nawzajem, nie umiemy wybierać, a
co najgorsze wszystkich mierzymy jedną miarką i zabieramy głos w sprawach, na
których kompletnie się nie znamy, oskarżamy, potępiamy, przejmujemy role
sędziów i katów, eliminując z otoczenia tych, którzy wyróżniają się w tym
globalnym chaosie.
- Czy dzisiejsze media to nowa broń
przeciwko ludzkości?
- Czy rozgrzane do czerwoności łącza
przekazujące nieustannie sensacyjne wiadomości z pogranicza horroru nie
wybuchną któregoś dnia śmiertelnie raniąc całą ludzkość?
Nasza prywatna przestrzeń kurczy się
niepostrzeżenie i nawet nie zorientujemy się, w którym momencie okradziono nas
z własnej tożsamości.
A ja być może osiągnęłam wiek, w
którym mogę pozwolić sobie na luksus jej zatrzymania, nie muszę nikogo
naśladować, nikomu schlebiać w celu osiągnięcia korzyści materialnych, mogę żyć
własnym życiem na tyle na ile mnie stać i na ile pozwalają mi inni. Dzisiaj
łatwiej mi rozróżnić, kto przyjaciel, kto wróg. Umiejętność ta pozwala trzymać
mi się jak najdalej od tych drugich.
Ech, rozpędziłam się w swoim krzyku,
który jest wyrazem protestu, moim nie
globalnej wiosce, która nie ma przyszłości i jest kolejną utopią tak jak utopią
jest jej jedyny śmiertelny przywódca.
Wracam zatem do Niedzieli Dnia
Pańskiego i zatrzymam się na poziomie parafii, tam gdzie małe społeczności
wytyczają sobie cele i konsekwentnie bez udziału osób trzecich co najwyżej w
towarzystwie mile widzianych gości realizują je, a jedynymi korzyściami owej
działalności są korzyści duchowe i wypływająca z nich potrzeba służenia
drugiemu człowiekowi.
Ten nieco przydługi wstęp wprowadza
do dnia piątego, mojego pobytu w Buncranie, w Hrabstwie Donegal, na Półwyspie
Inishowen.
Dniem piątym była niedziela i chociaż
cały mój pobyt na Zielonej Wyspie traktuję jako jedno Wielkie Święto, to różnił
się on od pozostałych, chociażby za przyczyną przyjaznych mi osób, a w
szczególności księdza proboszcza John'a R. Walsh'a zarządzającego parafią Buncrany, z którym miałam
przyjemność spędzić trochę czasu przy świątecznym, niedzielnym stole. Z ogromną
radością przyjęłam jego zaproszenie na obiad do niewielkiej restauracji w
uroczym zakątku nad rzeką Foyle w Derry.
Pojechaliśmy tam po niedzielnej mszy
świętej sprawowanej w języku polskim we współcześnie wybudowanym kościele w Strathofoyle -
wsi leżącej w Hrabstwie Derry, w odległości około pięciu mil od miasta. Nie
fotografowałam tej nowoczesnej świątyni pod wezwaniem świętego Oliver'a
Plunkett'a, jako że ogromne halowe wnętrze przypominające namiot nie posiadało
tego sacrum co inne kościoły...
Stolik w rogowej niszy, na
podwyższonej posadzce, wyodrębniony od reszty lokalu filarem, zarezerwowany i
nakryty był na sześć osób. Jako gościowi przypadło mi miejsce na miękkiej
kanapie między księdzem proboszczem, a emerytowaną irlandzką nauczycielką o
imieniu Nuala, z którą rozmawiałam po francusku. Jak się okazało ksiądz Walsh
doskonale rozumiał ten język i od czasu do czasu wtrącał kilka słów. Były to
prawdziwe ozdobniki naszego dialogu. Po przeciwległej stronie stołu siedziało
troje pozostałych gości, w tym vis-à-vis moja polska językowa Podpora.
Zanim złożyliśmy zamówienia, podano
nam małe kromki chleba przypominające smakiem miodownik, a do nich masło, również
ze słodkawym posmakiem.
O ile dobrze pamiętam większość z nas
zamówiła owoce morza na przystawkę - wyśmienicie przyrządzone i równie
smakowite co dania główne - w moim przypadku ryba.
Wino także było przednie, a to
deserowe w wąziutkiej transparentnej butelce z nalepką Ned doskonale
konweniowało z ciastkiem czekoladowym przypominającym w smaku prawdziwy torcik
wiedeński, którym zajadałam się kiedyś w kawiarence wiedeńskiego Muzeum
Albertina.
Skoro jestem przy świątecznym
obiedzie, to musi także paść irlandzkie słowo slainte - polskie na zdrowie.
Kelnerzy z troską obsługiwali gości upewniając się co jakiś
czas czy niczego nie brakuje, a kiedy proponowali napełnienie kieliszków winem
czy też wodą, to na słowo dziękuję
reagowali inaczej niż w Polsce. W Irlandii słowo dziękuję znaczy tak poproszę
o jeszcze.
Chociaż nie byłam nikim ważnym czułam
się wyjątkowo. Kelner słysząc rozmowę w języku francuskim zwracał się do mnie
także w tym języku. Podoba mi się życzliwość wyspiarzy, ich serdeczność,
wszechobecny uśmiech.
Dobre maniery, znajomość obyczajów i
form towarzyskich, reguł grzecznościowych, zachowania i komunikowania się,
wygląd i prezencja, jednym słowem savoir-vivre nie tylko w niedzielę i święta.
Dodam jeszcze, że są na świecie
prawdziwi mężczyźni, którzy pamiętają podać kobiecie płaszcz, otworzyć drzwi
samochodu...
Przy niedzieli, po smakowitym obiedzie, wypadałoby coś niecoś
opowiedzieć o kościołach Buncrany.
Opracowując dzisiejszy wpis
korzystałam częściowo z książki Noble Story - Krótka historia diecezji Derry napisanej
przez księdza John'a R. Walsh'a i bogato ilustrowanej przez Patrice'a Thébault'a.
Pisząc o kościołach nie sposób
pominąć księdza Edwarda Maginn'a, który część swojego dzieciństwa spędził w
Buncranie, dokąd z odległego o sześćdziesiąt mil Fintona sprowadzili się jego
rodzice. Warto podkreślić, że studiował w Paryżu w Kolegium Irlandzkim przy 5
rue des Irlandais, w którym przez pięćdziesiąt lat, od tysiąc dziewięćset
czterdziestego piątego roku mieściło się Seminarium Polskie, założone dla
trzydziestu trzech kleryków przybyłych z Dachau.
W wieku dwudziestu trzech lat Edward
Maginn przyjął święcenia kapłańskie, a cztery lata później, w tysiąc osiemset
dwudziestym dziewiątym został mianowany proboszczem parafii, która siedzibę
swoją ma w Buncranie. Mitrą biskupią cieszył się zaledwie trzy lata. Zakażony
bakterią tyfusu plamistego w czasie Wielkiego Głodu zmarł w tysiąc osiemset
czterdziestym dziewiątym, po trzech dniach choroby, przeżywszy tylko
czterdzieści sześć lat.
Biskup Maginn pomagał głodującym, a
kiedy rząd brytyjski wysłał półtora miliona wynędzniałych z głodu katolików do
Kanady czyn ten nazwał hurtową eksterminacją (wholesale system of
extermination). A wystarczyło udostępnić rezerwy zboża i na czas klęski znieść
podatki.
Ten trudny okres nie przeszkodził biskupowi
w budowie kościoła parafialnego. Udał się nawet do Londynu, ażeby zebrać
fundusze na to przedsięwzięcie i przyjmował pieniądze z równą wdzięcznością od
wszystkich wyznań. Od komisarza Robót Publicznych otrzymał pożyczkę tysiąca
funtów na dogodnych warunkach spłaty rozłożonych na trzydzieści lat.
Kościół St Mary's w stylu
neogotyckim, ze względu na to, że była to świątynia katolicka, usytuowano na
wzgórzu w Cockhill około mili poza ówczesnymi granicami miasta. Jego budowę
ukończono w tysiąc osiemset czterdziestym siódmym roku - roku długo zwanym Black'47.
Wspomnę jeszcze tylko, że namalowanie
obrazu zlecono artyście włoskiemu
A. Mariani'emu. Na płótnie ogromnych rozmiarów,
zawieszonym nad ołtarzem głównym widnieje scena Narodzenia, którą nazwałabym
Pokłonem Pasterzy.
Nie był to jedyny obraz Mariani'ego.
Namalował on jeszcze dwie Drogi Krzyżowe, z których jedną umieszczono w Kościele
St Mary's Oratory w Buncranie, a drugą w Star of the Sea Church w Desertegney -
w kościele należącym do tej samej parafii. Obok podpisu na obrazach widnieje rok 1896, znaczy to że dwa komplety Drogi Krzyżowej były przechowywane w
innych miejscach, jako że oba kościoły wybudowano w pierwszej połowie
dwudziestego wieku...
Kościół St Mary's Cockhill w Buncranie.
Na cmentarzu znajduje się grób biskupa
Edwarda Maginn'a
Wnętrze Kościoła St Mary's Cockhill w Buncranie
Kościół St
Mary's Oratory w Buncranie
Wnętrze Kościoła St Mary's Oratory w Buncranie
Szkoły znajdujące się obok Kościoła St Mary's w Buncranie
Scoil Iosagain i St.
Mura's school
Mało, że inteligentna, mądra i na dodatek piękna kobieta, to jeszcze z takimi poglądami, że paręset lat temu, nadawałabyś się idealnie na podsądną Świętej Inkwizycji (w najlepszym razie czekałaby Cię wodna próba wiary) . Czy mógłbym w takim razie Twoich postów nie czytać?
OdpowiedzUsuńTyle komplementów i takie pytanie na koniec i na dodatek bez uścisków, chociaż zdrowa jestem jak rydz i haruję jak przysłowiowy wół, wszystko na mojej głowie i pewnie stąd te poglądy się biorą, bo tylko od czasu do czasu ktoś się o mnie zatroszczy...
UsuńEch, a już myślałam, że na tyle Cię oczarowałam, że do końca mojej twórczości blogowej będziesz moim wiernym Czytelnikiem i będę mogła polegać na Twojej krytycznej ocenie po wnikliwej analizie tekstu. Kto go tak dokładnie prześwietli jak nie Ty ?! Kto wychwyci wszystkie moje ukryte myśli jak nie Ty ?!
Rozpacz mnie ogarnęła, wymazuję ten znak zapytania z Twojego komentarza!
I co ja teraz zrobię bez wzajemności ?
Ależ już dawno mnie oczarowałaś i dlatego bardzo chętnie z ogromną ciekawością i wręcz z utęsknieniem, czekam na Twoje nowe posty.
OdpowiedzUsuńSkoro jesteś już zdrowa, to ściskam bardzo mocno i serdecznie...
A pytajnika nie wymazuj- oznacza przecież, że nie mógłbym Cię nie czytać (masz we mnie wiernego czytelnika).
Odetchnęłam z ulgą !
UsuńNo to wzajemnie ściskam bardzo mocno i serdecznie...
Ależ zachwycił mnie kościół St Mary's Cockhill. Niesamowity klimat, do tego nagrobki przy samym wejściu do kościoła. Zdjęcia jak zawsze wspaniałe - ja zachwycę się jak zawsze tą stroną wpisu :) Pozdrawiam majowo.
OdpowiedzUsuńFascynują mnie stare celtyckie nagrobki i krzyże na cmentarzach wokół kościołów.
UsuńDziękuję za majowe pozdrowienia i wzajemnością ściskam serdecznie :)
Mnie tez zachwycil kosciol St Mary's Cockhill. I wlasnie te nagrobki przed kosciolem na Twoim zdjeciu ladnie oswietlone. Koscioly duzo bardziej surowe niz w Polsce.
OdpowiedzUsuńWstep do postu bardzo madry, podzielam Twoje obserwacje, ale podejrzewam za na takie opinie mozemy pozwolic sobie my, ktore to jestesmy juz na innych prawach, Ja siedzac w mojej wiosczynie w Andach nawet telewizji nie ogladam...mam dosc calego zgielku politycznego i nie tylko politycznego. I ciagle zachwycam sie powietrzem irlandzkim, jest takie czyste nawet w pochmurne dni. Czy to tak jest rzeczywiscie ?
Dzisiaj mam szczescie, Twoj post otworzyl mi sie bardzo szybko, nie potrzebowalam cyberkafejki. Sciskam serdecznie
UsuńTen czas, piękny czas, pozawala nam Grażyno na większą swobodę, możemy być "i tu i tam... y aqui y alla"...
A powietrze irlandzkie jest dobrze przefiltrowane przez deszcze, nie unosi się tam żadne paskudztwo... przynajmniej ja takie wrażenie odniosłam. Niestety nie umiem powiedzieć jak inni znoszą brak słońca. Byłam krótko, więc taka marcowa aura to dla mnie nowe doświadczenie. Ponoć zmorą wyspiarzy jest pleśń...
Buziaki :)))*