poniedziałek, 18 marca 2024

Urodziny… Na tropach Smętka Wańkowicza i Na gruzach Smętka Sobocińskiego… Osowiec, Pisz, Wiartel, Zamordeje…

    O dacie moich urodzin, o urokach Pani Ryby, o ludziach urodzonych
4 marca (Blanka Kastylijska, Narcyza Żmichowska, Kazimierz Jagiellończyk, Antonio Vivaldi, Ryszard Kapuściński), o samym miesiącu marcu, o spotkaniach z przyjaciółmi pisałam nie raz i nie dwa. Dzisiaj, do tych poprzednich, urodzinowych wątków, dodam kolejny, a będzie nim czas spędzony w północno wschodniej Polsce na Mazurach. Piękno tego regionu poznaję od wielu lat i odkrywając jego tajemnice uczę się na nowo historii, której poskąpiły nam szkolne powojenne programy nowego ładu polityczno-społecznego polegające między innymi na tworzeniu białych plam w dziejach narodu.

   
Tym razem swoje siedemdziesiąte pierwsze urodziny postanowiłam spędzić tylko z Ryszardem. Na tę okazje wybrałam resort usytuowany w Puszczy Piskiej nad jeziorem Wiartel, w miejscowości o tej samej nazwie, położonej na południowo-zachodnim krańcu akwenu.
    Każda moja podróż nie koniecznie wiąże się z przyjemnościami gwarantowanymi przez ośrodki typu resort & spa, zależy mi raczej na nowej lokalizacji i poznawaniu najbliższej resortowi okolicy.

    
To będzie 62 post o regionie z najczystszym i najzdrowszym powietrzem spośród wszystkich regionów Polski. Już Leon Sobociński
(1895-1948) w Na gruzach Smętka (Wydawnictwo B. Kądziela Warszawa 1947 rok) pisał:
    U Mazurów i Warmiaków zwracała uwagą ich okazała krzepkość  fizyczna. Twarze dorodne, wąsy sumiaste, staroświeckie. Budowa ciała zwarta, ścisła. Klimat musi tu być zdrowy, bo skąd by się tu wzięło tylu czerstwych starców. Co za tajemnica tego, surowego zresztą, powietrza? Stuletni osobnik nie jest rzadkością. Widziałem kobiecinę blisko setki życia, która sama nitką igłę nawlekała. Rozmawiałem ze starcami, którzy jeszcze dzielnie kosą zamachiwali. Spotykałem dziadków, którzy na kolanach kołysali praprawnuki. Kilka pokoleń w jednej rodzinie. Niejednej staruszce uzębienia pozazdrościć by mogły artystki filmowe. Dziwny kraj. Warmia i Mazury - ziemia długowiecznych ludzi.



   
To prawda, tutejsze powietrze sprzyja doskonałemu wypoczynkowi, szkoda tylko, że coraz bardziej kurczą się te obszary, w których króluje dzika przyroda. Działki i grunty z linią brzegową nad jeziorami mnożą się jak grzyby po deszczu, często z ustawionymi na nich tabliczkami informującymi o zakazie wstępu na teren prywatny. Takie gospodarowanie zasobami przyrody niesie za sobą negatywne skutki, jak chociażby utrata siedlisk przyrodniczych i coraz większe zanieczyszczenia środowiska. W ciągu nawet jednego roku zaobserwować można ogromne zmiany w krajobrazie Krainy Wielkich Jezior. Budowane są apartamentowce, domy rekreacyjne, hotele, pensjonaty…, działki grodzi się nierzadko szczelnymi, wysokimi płotami, betonuje place, podjazdy, ścieżki…
     - Czyżby ludzie nie czuli już związku z dzika przyrodą, czyżby nie potrafili jej doświadczać, chronić i odtwarzać…?

   
Amerykanka Nancy Wynne Newhall
(1908-1974) krytyczka, recenzentka zdjęć, autorka wielu publikacji na temat fotografii, ochrony przyrody i kultury amerykańskiej pisała: Dzika przyroda zawiera odpowiedzi na pytania, których człowiek nie nauczył się zadawać. Jakież to trafne spostrzeżenie!

   
Wróćmy do początku naszej podróży. Jadąc w północno-wschodni region Polski najczęściej wybieramy drogi wiodące z Białegostoku w kierunku Augustowa
E67 albo Ełku 65.
    Ostatnio odkryliśmy, że w Grajewie możemy skręcić na Pisz
58, omijając w ten sposób bardzo uciążliwy odcinek drogi krajowej w Prostkach, wybudowany z kostki brukowej w pierwszej połowie XX wieku. Pozostawienie tego odcinka takim, jakim jest, ma swoich zagorzałych zwolenników, ja jednak cieszę się, że znaleźliśmy inną trasę omijającą tę paskudną dudniącą przeszkodę. Niedawno wyczytałam, że poniemiecka kostka nie jest wpisana do rejestru zabytków i podczas budowy nowej nawierzchni znajdzie inne zastosowanie - prawdopodobnie wykorzystana zostanie do budowy dwóch ulic jednokierunkowych, równoległych do ulicy 1 Maja i miejsc parkingowych.  

   
Z Białegostoku do Pisza to odległość około 150 kilometrów, a zatem wyjeżdżając z domu zaraz po śniadaniu i biorąc pod uwagę godzinę zameldowania w hotelu, zostaje sporo czasu na przystanki.

   
Pierwszy postój zrobiliśmy
w naszym ulubionym miejscu, w Osowcu w Biebrzańskim Parku Narodowym w forcie II zwanym Zarzecznym kliknij tutaj i tutaj. Spacerując sprawdzaliśmy poziom wody w rzece, obserwowaliśmy zalane pola i łąki, nasłuchiwaliśmy przybyszów zza morza, ocenialiśmy też stan starego mostu, przez który ruch kołowy jest wstrzymany.


   
Ubolewałam, iż z braku zatok i poboczy nigdy nie możemy zatrzymać się przy moście na drodze krajowej nr 65 ażeby sfotografować dolinę Biebrzy. Ryszard słysząc moje narzekania zaproponował powrót na most, gdzie ja wysiądę a on pojedzie dalej do miejsca, w którym będzie mógł bezpiecznie zawrócić i zgarnąć mnie w powrocie. To był znakomity pomysł, bo widok na dolinę Biebrzy w przebłyskach słońca wart był takiego manewru. Zdjęcia jednak nie oddają unikalnych walorów przyrodniczych i krajobrazowych tej florystycznie różnorodnej natury
Biebrzańskiego Parku Narodowego.











     W południe byliśmy już na rynku w Piszu. Po więcej informacji o tym mieście kliknij tutaj








    Podczas spaceru bulwarem między rzeką Pisą
a parkiem miejskim chciałam wreszcie sfotografować pomnik Melchiora Wańkowicza składający się z trzech elementów wykutych w szarym granicie: trzymetrowej postaci pisarza i leżącego u jego stóp kajaka Kuwaka oraz znajdującej się po drugiej stronie rzeki - kamiennej książki symbolizującej pierwsze wydanie z 1936 roku Na tropach Smętka, z zaznaczoną obok na mapie trasą spływu.























    - Dlaczego akurat teraz zainteresowałam się bliżej tym miejscem? Otóż na trasie tej znajdował się też i cel naszej podróży - jezioro Wiartel i ostatni przystanek wyprawy kajakowej Wańkowicza, skąd Kuwakę przewieziono lądem do Pisza. Z Pisza Wańkowicz wyruszył statkiem do Węgorzewa i następnie samochodem do Olsztyna, Gietrzwałdu, Elbląga oraz Malborka.

   
W wyprawie
po Prusach Wschodnich, w czerwcu 1935 roku, towarzyszyła Wańkowiczowi jego czternastoletnia córka Marta, a pokłosiem tej czterotygodniowej podróży była książka Na tropach Smętka. Zanim jednak Wańkowicz wyruszył w tę podróż, postarał się o glejt od naczelnego redaktora Der Angriff (pol. Atak - niemieckojęzyczna gazeta założona w Berlinie w 1927 przez NSDAP) Hansa Schwarza van Berka, który zamówił u pisarza artykuł Ein Pole erlebt Ostpreussen (Prusy Wschodnie oczami Polaka). Wańkowicz zamierzał użyć tego zamówienia jako kamuflażu wobec władz hitlerowskich.



 
       Swobodnie poruszam się po ziemi Smętka
       Mazuri, ojczyzno moja, płakający kwiatuszku!
       Dusi cię śmiertelna zmora dusi cię bez przestanku.
                                                          pisał Michał Kajka

    Książka Na tropach Smętka zyskała ogromne uznanie i popularność. Autor poruszył w niej sprawy dotychczas nieznane, pokazał żywe przykłady polskości na ziemiach Warmii i Mazur. Co więcej, przepowiedział to, co miało się zdarzyć we wrześniu 1939 roku: przebieg ataku z morza, lądu i powietrza.
    Szóstego września 1939 roku Wańkowicz znajdował się w Lublinie. Tego dnia Niemcy dokonali nalotu na miasto. Po nalocie Wańkowicz, chcąc zorientować się w sytuacji na froncie, zaczął słuchać różnych stacji radiowych i natrafił na audycję w języku polskim, nadawaną przez rozgłośnię wrocławską. Spiker, którym był znany renegat Stefan Olpiński, zapowiadał, że Niemcy są na tropach Wańkowicza i że zagony hitlerowskie dosięgną go w Polsce. Jak wiadomo, buńczuczne te zapewnienia nie zostały zrealizowane. Pisarz przedostał się do Rumunii.

   
Tutaj muszę wkroczyć z reportażami Leona Sobocińskiego Na gruzach Smętkach. Wiosną 1936 roku
w dużym stopniu podążał on szlakami Wańkowicza, odwiedzał częściowo tych samych ludzi.
    Pisał: miałem więc sposobność przekonać się, jakie nieraz zło wyrządzić może nawet dobra książka, jeśli pasja pisarska, niepohamowana przezornością, zbyt daleko autora pociągnie.
    Oskarżał Wańkowicza o deformację polskiej legendy o Smętku, o obrzydzenie tego ducha w oczach polskiego czytelnika.

     Godną uwagi jest część druga Na gruzach Smętka - rozdział X proces weryfikacyjny Smętka
(https://pbc.gda.pl/Content/72458/Na_gruzach_Sobocinski_L.pdf strony 203-209).

   
Nie taki diabeł straszny jak go malują
(z przysłów ludowych).

   
Smętek Wańkowicza to jakiś zaprzedaniec, konfident germański, słowem taki volksdeutsch - kanalia, służąca interesom hitlerowskiej III Rzeszy.
    „On to - jaki pisał w „Wietrze od morza” - Żeromski - ów Smętek, który przybył ze Skandynawii, wszelkimi sposobami pobudza żądze, psuje krew spokojną, oszustwami i gwałtem uczy łamać prastare zwyczaje łowieckie, rybackie, bartnicze..:".
    Dowolność poetycka w deformowaniu rzeczy jest z dawna niekwestionowanym prawem twórczych umysłów.
    Poeta, artysta, pisarz nie są historykami, których obowiązuje ścisłość obiektywizm przedmiotu.
    Żeromski jest w tym wypadku poza krytyką.
    A Wańkowicz? Wańkowicz pisał reportaż, a reportażem rządzą inne kanony. W deformacji i dowolności autor owej książki poszedł dalej, bo umiejscowił Smętka tam, gdzie Smętek właściwie nie zaglądał.
    Smętek na Mazurach nie był tak znany, jak na Kaszubach, Mazury to domena Kołbóga, ducha jednoosobowego, przyjmującego na siebie postać dwojaką, w zależności od zadań, jakie ma na ziemi do wypełnienia. Raz jest duchem dobrym, to znów duchem karzącym, złośliwym.
    Lecz i Kołbóg, jak i Smętek nie są stronnikami germanizmu, nie sprzysięgli sią przeciw Polsce. Są to twory ludowej fantazji tak rodzime, takie polskie. Ale i z Kołbóga Wańkowicz zrobił sługę Smętkowego..., pisząc błędnie „Kołbuk” według niemieckiej transkrypcji.
    Nie straszny nam Smętek. Niech wespół z Kołbógiem świadczą w swych baśniowych opowieściach, tak jak świadczyli pokoleniom mazurskim od prastuleci, że duch tej ziemi przesycony jest polskością i polszczyzną, że żył w pieśni, w baśni i że to mu torowało drogę do Polski.

    Nic dziwnego, że te Prusy Wschodnie tak szczelnie izolowano i że tak trudno było się tam dostać dziennikarzowi, jeśli nie użył podstępu jak Wańkowicz, który objeżdżał Mazury jako korespondent pisma niemieckiego.

    Gdy wspomnieniem ujmę sobie 10 lat życia, a myślą przeniosę się na ówczesne, niewolne Mazury, z przerażeniem widzę, że działy się tam rzeczy gorsze aniżeli Oświęcim, Majdanek, Treblinka.

               O, ojczysta nasza mowo,
               Coś kwitnęła nam przed laty,
               Zakwitnijże nam na nowo,
               Jako kwitną w lecie kwiaty.

               Zalśnij nama jako zorze,
               Przywróćże nam skarb nasz isty,
               Aby w domu lub we zborze
               Istniał język nasz ojczysty.

                         Michał Kajka - Pieśni Mazurskie

    Zamieszkaliśmy na drugim piętrze w pokoju z widokiem na jezioro Wiartel. A ponieważ pogoda tego dnia nam dopisywała, to wybraliśmy się na krótki spacer po terenie resortu i sąsiedniego ogólnodostępnego pola namiotowego. Z przyjemnością obserwowaliśmy nieznajomego nam jeźdźca i jego konia. Koń napiwszy się wody dał piękny popis poruszania się po niej.






































   
Wieś Wiartel nad jeziorem Wiartel w Puszczy Piskiej, o której pisał Wańkowicz, posiada ciekawą historię, która na przemian skłaniała Wiartel albo ku przemysłowi, albo ku turystyce. W XVI wieku działał tu zakład hutniczy, który w 1725 roku zakończył działalność z powodu braku surowca. Na początku XX wieku znajdował się tu tak zwany dworzec gościnny
(kurhaus) Wiartel, który można przyrównać do ośrodka wczasowo-wypoczynkowego oraz gospoda u Konopackiego, w której także można było wynająć pokoje.
    W Prusach wieś słynęła z wytwórni Henricha Kirscha, która produkowała miedzy innymi słynny w okolicy likier Kosakencaffe
(Kozacka kawa).
    Po wojnie Wiartel, jak i inne miejscowości w Puszczy Piskiej był miejscem walk zwolenników i przeciwników komunistycznej władzy - w 1946 roku na posterunek Milicji Obywatelskiej napadła licząca 60 osób grupa niepodległościowego podziemia. W strzelaninie zginął nadleśniczy Neugebauer.

   
Jezioro Wiartel ma bardzo urozmaiconą linię brzegową. Podzielone jest na dwa akweny - południowy i północny Przylasek. Z jeziora wypływają dwie strugi. Jedna zwana Kanałem Wiartel uchodzi do jeziora Brzozolasek. Druga - Wiartelnica uchodzi do jeziora Nidzkiego w południowo-zachodniej części.




    W dzień moich urodzin, po śniadaniu, wyruszyliśmy samochodem na rozpoznanie terenu, tak bez konkretnego celu, przed siebie. Drogą leśną o bardzo dobrej nawierzchni dotarliśmy do gospodarstwa agroturystycznego z niedużym kameralnym pensjonatem - Osady Łowieckiej Zamordeje, o której czytamy, że jest jedną z ostatnich enklaw ciszy i spokoju na Mazurach. Położona na uboczu, zapewnia dyskrecję i ucieczkę od cywilizacji. Mazurska przyroda zagląda tu do okien. Wspaniałe sosny nad brzegiem jeziora są najpiękniejszymi drzewami w całej Polsce. Okolica Osady objęta jest rezerwatem oraz strefą ciszy.
    Dalej dowiadujemy się, że Zamordeje to wieś mazurska, w sołectwie Szeroki Bór położona w województwie warmińsko-mazurskim, w powiecie piskim, w gminie Ruciane-Nida w kompleksie leśnym Puszczy Piskiej i nad jeziorem Nidzkim.
    Na zatoce Zamordeje Małe położona jest wysepka Węża Kępa. W okolicy Zamordejów znajdują się także dwa niewielkie jeziorka, oba na północnych brzegach Jeziora Nidzkiego: Węża Wielka i Węża Mała.
    Obok wsi znajduje się osada turystyczno-wypoczynkowa z domkami letniskowymi i kempingowymi, polem namiotowym oraz ze stanicą wodną Czaple.
    Zamordeje leżą na Szlaku Wielkich Jezior Mazurskich oraz na szlaku rowerowym pętla z Rucianego-Nidy, dalej wschodnim brzegiem Jeziora Nidzkiego, przez wieś i leśniczówkę Zamordeje, na malowniczy półwysep Zamordeje i do stanicy wodnej Czaple.
    Potwierdzamy Zamordeje są światową stolicą ciszy i spokoju! Nie spotkaliśmy tu żywego ducha!
























   
Zahaczyliśmy jeszcze o Ru
ciane-Nida. Byliśmy tam we wrześniu ubiegłego roku kliknij tutaj.










    Tego samego dnia  zarezerwowałam floating w komorze zwanej głębią jeziora. Tajemniczo brzmiące słowo floating pochodzi z języka angielskiego i w dosłownym tłumaczeniu oznacza unoszący się na wodzie. Sesja floatingu odcina od bodźców zewnętrznych, poprzez specjalnie przygotowaną wodę z wysoką zawartością soli Epson o temperaturze 35 stopni Celsjusza, dzięki której nie wyczuwa się grawitacji.
    Na zdjęciu widać komorę z wodą, która podczas 40 minutowej sesji jest zaciemniona i wygłuszona, słychać w niej delikatną muzykę pozwalającą wejść w stan całkowitego relaksu. Po napełnieniu wodą zmienia się kolor wnętrza - w tej komorze pokrytej specjalnym materiałem dominował kolor zielony. Ciekawe doświadczenie.




     Odpoczynek i głęboki relaks zapewniał też pobyt w strefie wellness z podgrzewaną niecką basenową z hydromasażem i przeciwprądem, seans w grocie solnej w temperaturze około 20 stopni C i wilgotności 45%, łaźnia parowa i łaźnia fińska. Z innych przyjemności nie korzystałam.
















Mazury, 03-05 marzec 2024 rok

Źródła: https://przystanekhistoria.pl/
https://km.com.pl/upload_pdf/Na%20tropach%20Smetka.pdf
https://wiartel.pl/pomnik-melchiora-wankowicza-nad-pisa/
https://mazury24.eu/miejscowosci/wiartel,308