poniedziałek, 25 lutego 2013

Tylko Urszuli Dudziak trzeba mi było


    W sobotę przed południem zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka Marianna i z ponad tygodniowym wyprzedzeniem podarowała mi telefonicznie prezent urodzinowy, zaproszenie na wieczorny koncert Urszuli Dudziak do białostockiej opery. Nie bardzo wiedziałam czy się cieszyć czy nie, bo mniej więcej od trzeciego grudnia prawie nie wychodzę z domu. Dwie ostre grypy jedna za drugą, a do tego niemało zmartwień skutecznie zniechęciły mnie do aktywnego życia, do jakichkolwiek spotkań, dbania o kondycję fizyczną, a co za tym idzie i psychiczną. Czuję się tak jakbym na jakiś czas straciła oddech. Od dawien dawna nie oglądam telewizji, nie słucham radia, nie delektuję się muzyką, jedynie klasyką od czasu do czasu. Pasjonuje mnie cisza, grzebię we wspomnieniach, jednego dnia mam w głowie całą książkę, którą chciałabym napisać, drugiego zaś myślę kto by ją czytał… 
    Za oknem zima, długa i śnieżna, a ja wspominam kolorowe lato, pełne zapachów i marzę o wiośnie i mojej nadziei na przebudzenie…
 
    Do opery dotarłam na dziesięć minut przed rozpoczęciem koncertu i nie miałam już czasu, żeby dokładnie przyjrzeć się jej od środka. W holu czekała na mnie Marianna z córką Aleksandrą, a na widowni wypełnionej po brzegi rozpoznałam kilkoro innych przyjaciół i znajomych. Przypadło mi miejsce w szóstym rzędzie dokładnie po środku. Rozglądałam się dookoła, bo przecież pierwszy raz byłam w nowym gmachu opery.
    Wnętrze podobało mi się, ale nie zrobiło na mnie oszałamiającego wrażenia, być może dlatego, że światło było przyciemnione i nie widziałam wszystkich szczegółów nowoczesnej architektury. Uwagę skupiłam na rzeźbach radomskiego artysty Dominka Wdowskiego zainstalowanych wysoko w niszach, zarówno po jednej jak i po drugiej stronie widowni i zrobiłam kilka zdjęć, które nieco rozjaśniłam. 
    Ciekawym elementem dekoracyjnym były lustra zawieszone nad sceną, w których odbijał się obraz tego co się na niej działo. Muszę też przyznać, że proste krzesła wykonane z drewna pomalowane na zielono i wyłożone czerwonymi poduszkami były szerokie i dość wygodne. Projektant brał zapewne pod uwagę także rozmiary XXL...
 
    Ale oto na scenę tanecznym krokiem weszła Urszula Dudziak ze swoimi muzykami i… poleciało
    To był znakomity show. Nie dość, że piosenkarka zaprezentowała swój nadal mocny wokal, to jeszcze na dodatek uraczyła publiczność wieloma anegdotami. No cóż, skoro śpiewa bez słów…
 
    Moje zainteresowania tą jazzową wokalistką, znaną w świecie, nie były aż tak wielkie. Nie wiele wiedziałam o tej kobiecie, emanującej niezwykle pozytywną energią.
     Mówi o sobie, że jest góralką, wybuchową jak wulkan, że w tym roku obchodzić będzie swoje siedemdziesiąte urodziny. Maryla Rodowicz zapytała ją niedawno, dlaczego tak afiszuje się ze swoim wiekiem, a ona na to, że jest łasa na oklaski i kiedy mówi o tym ile ma lat, że sześćdziesiątka i więcej to jeszcze nie koniec życia, wtedy otrzymuje gromkie brawa od widowni.
 
    Przyjrzałam się dokładniej owej siedemdziesięciolatce. Z mojego miejsca wyglądała na co najwyżej pięćdziesiątkę - raczej szczupła, w skóropodobnych grafitowych leginsach i luźnej grafitowej mini sukience sięgającej ud oraz czarnej błyszczącej marynarce tej samej długości co tunika, żadnych ozdób na w sam raz wyciętym dekolcie, jedynie krótkie, zgrabne kozaczki na bardzo wysokim obcasie z tyłem obitym tak modnymi ostatnio srebrnymi ćwiekami, no i ta burza włosów zmieniających barwę w coraz to innym oświetleniu.
     Nie sądziłam, że jest tak gadatliwa i w tak barwny i ciekawy sposób potrafi opowiadać o swoim życiu w przerwach między jednym a drugim utworem muzycznym.
 
    - Pewnie myślicie sobie dlaczego tak pięknie wyglądam? - Zapytała.
    - Otóż, rewelacyjnie gram w tenisa, jestem po prostu  jak tenisowe zwierzę. Kiedyś rozegrałam mecz z Wojciechem Sawką. W pierwszej chwili pomyślałam o nim cóż to za facet, miernota jakaś, ale on pierwszy serw wygrał, a później irytująco odbijał piłkę o ziemię, za każdym razem zatrzymywał ją w dłoni, zaciskał, przyglądał się jej z bliska, mierzwił jej włoski, obracał i kiedy uznał, że byłam wystarczająco zdenerwowana wypuścił ją wreszcie w moją stronę. Przegrałam mecz i miałam żal, że przejechałam się na własnej prognozie o graczu…

 
    Ula Dudziak mówi o sobie w samych superlatywach, że jest najszczęśliwsza i najpiękniejsza, jest tym czym są jej myśli, a myśli tylko pozytywnie i czy się spieszy, czy nie zawsze ma zielone światło…
Lata pieszo i korzysta z publicznych środków lokomocji.
     - Pewnego wieczoru - opowiada -  idę sobie Marszałkowską, a tu jedzie pusty tramwaj, zwalnia przed przystankiem, więc bez zastanowienia biegnę, a kiedy kierowca hamuje i otwiera drzwi, wsiadam. Ale oto na następnym przystanku wtacza się mocno podejrzany młody mężczyzna z dziwną fryzurą na głowie, jedną ręką chwyta za drążek w drugiej trzyma otwartą butelkę z piwem, z ust płynie mu nieprzerwany potok niecenzuralnych słów. Tramwaj mknie, a ja słyszę coraz wyraźniej owego hałaśliwego podróżnika. Zbliża się do mnie, wciskam się więc w oparcie krzesła i trzęsę się ze strachu. Obok mnie tylko dwoje przytulonych do siebie ludzi.
     - O pani Dudziak! Jeździ pani tramwajem!? - Słyszę nad głową bełkot i z uśmiechem ale drżącym głosem odpowiadam:
     - Gdybym jeździła samochodem nie poznałabym pana.
    
Na następnym przystanku ów pasażer wysiada. Widzę w oknie jak patrzy w moim kierunku, krzyczy do mnie, uśmiecha się, macha ręką i przesyła pocałunki... Uf, odetchnęłam i zagadnęłam przestraszoną parę, siedzącą obok. Nie rozumieli mojego języka, ale kiedy się zorientowali, że mogą ze mną rozmawiać po angielsku, zapytali co ja takiego powiedziałam temu punkowi, że tak szybko dał się poskromić i ugłaskać i na dodatek przesyłał tak żywo tyle buziaków nieomal wyskakując ze skóry…

     Utwór, który usłyszałam po tej anegdocie był wręcz niesamowity. Czułam się tak jakbym była w dżungli lub w jakimś egzotycznym parku, pełnym dzikiego ptactwa i nieposkromionych zwierząt. Nie będę wymieniać odgłosów owej dziczy, bo zajęło by mi to co najmniej połowę strony. Sama jazzmanka mówi, że tak skomplikowany utwór może wyśpiewać tylko wokalista najwyższej rangi, czyli ona, jedyna, niepowtarzalna…
 
    Pamięta jak kiedyś w Turcji, na występie tureckiego zespołu pospadały im z wrażenia buty z nóg, a kiedy oni weszli na scenę i zaprezentowali dynamicznego Turkisz mazurka,  to Turkom także buty z nóg pospadały.
 
    - Ja nie gwiazdorzę, ja jestem miła - mówiła artystka, kiedy stylistki chciały  ubierać ją w suknie i buty na bardzo wysokich obcasach do programu Bitwa na głosy.
    - To było przyjemne, ale zarazem trudne doświadczenie - opowiada. 

    - Trzy miesiące nagrań i podróży z Warszawy do Zielonej Góry, którą reprezentowałam. Spośród czterystu kandydatów, obdarzonych znakomitymi warunkami wokalnymi, miałam wybrać szesnaścioro najlepszych. Uf, odpowiedzialne to było zadanie, ale dotarłam do finału…

    Bałkański taniec - następny utwór, był równie porywający co poprzednie. Chociaż lubię jazz, zastanawiałam się dlaczego sporadycznie słucham Urszuli Dudziak. Widocznie trzeba mi było przyjść na jej koncert, żeby docenić tę sztukę wyrażania siebie.

    Ale, ale nie tylko podziwiałam tę charyzmatyczną siedemdziesięciolatkę! Podziwiałam także znakomitych muzyków, kierownika zespołu Jana Smoczyńskiego - instrumenty klawiszowe, Łukasza Poprawskiego - saksofon, Roberta Cichego - gitara, Krzysztofa Pacana - gitara basowa i Artura Lipińskiego - perkusja.

    - Moje córki, Kasia - rzeźbi, maluje, fotografuje i Mika - wokalistka, rozwiązywały któregoś dnia test na inteligencję w internecie. Jednej wyszło, że jest genialna, drugiej zaś, że jest wybitnie inteligentna. Zasiadłam i ja do tego testu, a kiedy doszłam do końca, dowiedziałam się, że jestem poniżej przeciętnej, ale nie powinnam się martwić, bo i tak mam o dwa punkty więcej od Mika Tysona.

    Przytoczę jeszcze jedną anegdotę z życia Urszuli Dudziak. Otóż któregoś razu spotkała na ulicy starszą kobietę, która jak przypuszczała była w stanie upojenia alkoholowego. Jednak pochopnie nie wyciągała wniosków. W pewnym momencie kobieta straciła równowagę i upadała. Urszula podbiegła do niej, nachyliła się nad nią i poczuwszy odurzającą woń, mocno potrząsnęła kobietą i zapytała:
 - Proszę pani, proszę pani co się stało?
A ta wytrzeszczyła oczy i zaśpiewała:
- Tudududu, tudududu, tudududu dududu du…
- Gdzie pani mieszka? Nie dawała za wygraną jazzmanka.
Kobieta wyciągnęła przed siebie rękę i znowu wyśpiewała:

- Tudududu, tudududu, tudududu dududu du…

    Słynną Papają Ula Dudziak chciała zakończyć koncert, jednak publiczność nie wypuściła jej tak szybko. Wróciła więc na scenę, ale tym razem nie śpiewała sama. Tym razem powtarzaliśmy po niej różne słowa, jeżeli takimi można je nazwać. Były to dźwięki o różnym poziomie natężenia i różnej skali głośności. I znowu nie będę wyszczególniać tych wszystkich pisków, krzyków, wrzasków, śmiechów, chichów, powtórzeń basowych, sopranowych, altowych, tenorowych…
     Oczywistym jest, że Ula nie zeszła ze sceny bez słowa mówionego. Opowiedziała jeszcze o słynnej Papai, o tym jak Filipińczycy myśleli, że śpiewa po Polsku, o tym jak kiedyś śpiewała w Ameryce swoje
pipi i wszyscy mówili, że musiała dobrze nawrzucać Amerykanom bo ją wypipkali. Przypomniała też o sprzedaży swojej książki Wyśpiewam wam wszystko, którą będzie także podpisywać po koncercie i która notabene rozeszła się w mig.
    Na zakończenie dodała, iż możemy w swoim CV napisać, że śpiewaliśmy z Urszulą Dudziak, a kiedy wrócimy do domu mamy stanąć przed lustrem w łazience i wykrzyczeć kocham Urszulę Dudziak…

    Bawiłam się znakomicie. Po spektaklu dziękowałam Marianne za wspaniały prezent, za tę krótką chwilę radości, która wyrwała mnie ze szponów szarości i wprawiła w doskonały nastrój.

    Za kilka dni skończę sześćdziesiąt lat.
Przez ostatnie dziesięć,
tak jak Urszula Dudziak, byłam wiernym odbiciem moich pozytywnych myśli, pełna energii, ciekawa świata i ludzi… 
    Zaskakującym jest fakt, że moje życie zmieniało się radykalnie pod koniec każdej dekady i każda z nich była inna, a ta szósta naprawdę wyjątkowo piękna. Jaka będzie siódma? Jak na razie nie rozpoczyna się dobrze. Muszę wrócić do pozytywnych myśli, bo tylko od nich zależy moje dobre życie! Czy mam się przejmować wszystkim co mnie boleśnie dotyka i rani do głębi? Optymistycznie patrzę w przyszłość, choć na taką nie jestem jeszcze gotowa. Mam swoje marzenia. Czy się spełnią?
   
    Wracając do bohaterki sobotniego wieczoru,  życzę sobie i każdemu z was, żeby takich Urszuli Dudziak było jak najwięcej na mojej i na waszych drogach. Nie kupiłam, ani też nie czytałam autobiografii artystki pod tytułem Wyśpiewam wam wszystko. Jestem przekonana, że wkrótce poznam ją bliżej czytając jej wspomnienia spisane na kartkach książki, którą z tak wielkim wdziękiem promuje…

A na zakończenie  polecam jeszcze ciekawy link Drzyj się, Ula drzyj!

Przed koncertem. Ja, Grażyna, Marianna, Maria, Danusia...

Ten oryginał z wywalonym językiem, dwa rzędy dalej, chichotał zaraźliwie kiedy Ula opowiadała

Rzeźby radomskiego artysty Dominika Wdowskiego

Przeciwległa ściana widowni z rzeźbami autorstwa Dominika Wdowskiego

Widziane z nieco bliższej odległości

Rzeźby Dominika Wdowskiego - przyciągnięte obiektywem

Rzeźby Dominika Wdowskiego - przyciągnięte obiektywem

Rzeźba Dominika Wdowskiego - przyciągnięta obiektywem

Lustrzane elementy sufitu opery

Zdjęcie zrobione bez flesza, niestety mało wyraźne

Artystka i jej zespół

Urszula Dudziak

Po wspólnym śpiewaniu owacje


Z Grażyną i Marianną we foyer opery białostockiej

Tylko Urszuli Dudziak trzeba mi było...

Sobota, 23 lutego 2013 roku

piątek, 15 lutego 2013

Królowa Meksyku, Morenita z Guadalupe

cd
      Dzisiaj cofnę się do roku tysiąc pięćset trzydziestego pierwszego, do czasów kiedy stolicę Meksyku od dziesięciu już lat zasiedlali zwycięzcy Hiszpanie. Przypomnę, że ówczesne nowe miasto powstawało na ruinach imperium azteckiego, które rozlokowane było na dwóch wyspach Tenochtitlan i Tlatelolco, na płytkim jeziorze, na wodzie gorzkiej, niezdatnej do picia o nazwie Texcoco. Obie wyspy połączone były groblami. Groble łączyły je także z lądem stałym, a było ich pięć. Jedna z nich biegła w kierunku północnym łącząc Tlatelolco z brzegiem jeziora w miejscu, gdzie wypiętrzało się Wzgórze Tepeyac. Za tym wzgórzem, już w niewielkiej odległości leżały wioski indiańskie. W jednej z nich, w wiosce Cuautitlan mieszkał nowo ochrzczony Indianin z plemienia Chichimeków, Juan Diego. W sąsiedniej wiosce Tolpetlac mieszkał jego wuj, starszy mężczyzna, ochrzczony pod imieniem Juana Bernardino. Wszyscy ochrzczeni Indianie w wyznaczone dni, najczęściej w soboty i to wczesnym rankiem, uczęszczali na katechezy do ośrodków misyjnych, prowadzonych przez franciszkanów. Odbywały się one w otwartych kaplicach, w pomieszczeniach przypominających muszle koncertowe w parkach, a więc przewiewnych i zadaszonych przed skwarem słońca i przed deszczem. Charakteryzowały się  doskonałą akustyką i mogły pomieścić jednorazowo nawet tysiąc Indian, siedzących bezpośrednio na ziemi. Ciekawostką jest, że kazania wygłaszano w języku Azteków, nahuatl. Jedną z takich kaplic wybudował wybitnie wykształcony, brat zakonny Pedro de Gante z Flandrii, blisko spokrewniony z cesarzem Karolem V.  
 

     Dziewiątego grudnia tysiąc pięćset trzydziestego pierwszego roku, sobotnim rankiem, kiedy było jeszcze ciemno, Juan Diego wyruszył na katechezę do misji franciszkańskiej i na mszę świętą do kościoła w Tlatelolco. Miał do pokonania trasę około dziesięciu kilometrów, która biegła u podnóża Wzgórza Tepeyac, na szczycie którego walały się jeszcze kamienie po rozbitej przez franciszkanów świątyni poświęconej azteckiej bogini Tonantzin. Minąwszy wzgórze mógł dalej iść pieszo kilkukilometrową groblą lub skorzystać z usług przewoźników, którzy czekali na pasażerów w swoich długich łodziach. 
     Na końcu grobli rozbierano gigantyczna piramidę, z której wzniesiono jeden z pierwszych kościołów w Meksyku, dedykowany świętemu Jakubowi Apostołowi.
     Kościół w Tlatelolco, obok misji na wyspie Tenochtitlan, stanowił drugi ośrodek udzielania sakramentu chrztu Indianom. Do dziś zachowała się tam wyciosana w jednej bryle kamienia wulkanicznego misa chrzcielna, nad którą prawdopodobnie głowę pochylał pięćdziesięcioletni Juan Diego.
      Po mszy  świętej w kościele św. Jakuba, Diego nie poszedł jak zwykle na katechezę lecz udał się do siedziby pierwszego biskupa Meksyku, Juana de Zumárragi, człowieka wielce pobożnego i całkowicie oddanego sprawie Indian, zajętego podówczas budową katedry. Prawdopodobnie biskup na czas budowy katedry mieszkał w misji franciszkańskiej, wiele też wskazuje na to, że mieszkał w Tlatelolco.  
      Tak czy inaczej Diego zakołatał do bramy biskupiej siedziby z zamiarem opowiedzenia mu tego co rano idąc na katechezę zobaczył i usłyszał. Biskup poprzez tłumacza cierpliwie wysłuchał Indianina lecz nie dał wiary jego słowom.
      A był on świadkiem niecodziennego zjawiska, które miało miejsce na Wzgórzu Tepeyac. Wśród śpiewu ptaków, pośród skał i kaktusów ujrzał na obłoku światła o nienaturalnym blasku, rozświetlającym wszystko dookoła, postać młodej, pięknej dziewczyny o nieziemskim wyglądzie, która przemówiła w jego rodzimym języku nahuatl, używając formy zdrobniałej a zarazem uroczystej:
 
     Juantzin, Juan, Diegotzin, dokąd idziesz?
Wiedz z całą pewnością, mój najdroższy synu, że jestem doskonałą, zawsze Dziewicą, Świętą Maryją, Matką prawdziwego i jedynego Boga, który jest dawcą i Panem życia, stwórcą człowieka, Panem nieba i ziemi. W Nim istnieją wszystkie rzeczy.

 
     Po tych słowach nakazała pójść do biskupa z zasłyszanym orędziem i z życzeniem, aby na tym miejscu zbudował kościół – teocali
     Biskup pobłogosławił Indianina i odprawił go z niczym.
 
     W drodze powrotnej, gdy tylko Diego zszedł z grobli na ląd stały,  w tym samym miejscu ujrzał tę samą postać niewiasty co poprzednio. Opowiedział Szlachetnej Pani, co się wydarzyło i poprosił aby tę misję powierzyła komuś innemu, nie takiemu prostemu wieśniakowi jak on. Jednak usłyszał znowu:
 
     Powtórz mu, że to ja osobiście, Maryja, Zawsze Dziewica Matka Boga, posyła ciebie.
 
     W niedzielę rano Diego znowu ruszył na katechezę i na mszę u świętego Jakuba, później zaś długo czekał na posłuchanie, być może ze względu na niedzielne zajęcia Zumárragi. Ten jednak wysłuchał go i zadawał pytania, a na pożegnanie poprosił o jakiś znak na potwierdzenie  prawdziwości objawień.
      W drodze powrotnej po raz trzeci spotkał Szlachetną Panią, która uśmiechnęła się życzliwie i powiedziała:
 
     Przyjdź jutro rano, a otrzymasz znak, o który prosił biskup.
 
     Jednak nazajutrz Diego nie zjawił się na umówionym miejscu. Zatrzymał się w domu swojego wuja Juana Bernardino w wiosce Tolpetlac, usługując mu w ostatnich chwilach jego życia. Juan Bernardino, dotknięty przywleczoną przez Białych ospą, cocolixtle, która powodowała wymieranie całych parafii znajdował się w stanie agonii, gdy Diego ruszył raz jeszcze do Tlatelolco po kapłana.
      Jakże wielkie było jego zdumienie, kiedy we wtorek dwunastego grudnia ujrzał na ścieżce oczekującą na niego Szlachetną Panią. Upadł na kolana i przepraszał wyjaśniając powód, dla którego poprzedniego dnia nie stawił się w umówionym miejscu. Przyrzekł, że spełni Jej wolę, jak tylko doprowadzi księdza do umierającego wuja.
      I wtedy usłyszał słowa:
 
     Czy nie jestem tu po to, że jestem waszą Matką? Czy nie jesteście w fałdach mojego płaszcza? Czy nie jesteście w moich ramionach? Czy ja nie jestem źródłem życia?
 
     Przykazała, żeby się nie martwił już więcej chorobą wuja, bo jest on zdrów. Wskazała na zbocze Tepeyac by tam się udał i nazrywał kwiatów. Po czym sama własnymi rękoma ułożyła bukiet i nakazała je zanieść biskupowi jako znak, o który prosił.
      Diego z różami zebranymi w poły indiańskiej tilmy, wykonanej z włókien agawy udał się do Juana de Zumárragi. Gdy wreszcie stanął przed duchownym rozsupłał węzeł tilmy i pozwolił kwiatom wypaść na ziemię. Były to pachnące, świeże róże kastylijskie, które stanowiły ewidentny dowód na potwierdzenie prawdziwości objawień.
      Tym razem to nie Diego upadł na kolana, tylko sam biskup przykląkł przed zdumionym Indianinem, a w ślad za nim towarzyszące mu osoby, w tym tłumacz Juan Gonzales. 
     Na tilmie ujrzeli wizerunek młodej niewiasty, o śniadej karnacji, obleczonej w płaszcz spadający z głowy na ramiona i sięgający ziemi. Zdjęto tilmę z ramion Diego i położono na stole, z którego blatu zrobiono później kopię cudownego wizerunku, przechowywaną w kościele franciszkanów w mieście Meksyku.
      Następnego dnia, w uroczystej procesji indiański płaszcz z wizerunkiem Madonny przeniesiono do katedry. Wieść o cudzie rozeszła się szybko. Juan Diego jakiś czas pozostał w gościnie u biskupa, po czym wrócił do domu i do swojego wuja, który opowiedział mu o szczegółach swojego uzdrowienia, o tym jak wnętrze izby wypełniło się światłem, w promieniach którego ujrzał postać młodej i pięknej niewiasty, która przedstawiła mu się jako doskonała zawsze Dziewica, Święta Maryja z Guadalupe i przywróciła mu zdrowie.

     Jeszcze tego samego roku wzniesiono na szczycie Wzgórza Tepeyac niewielką kaplicę. Pierwszą mszę odprawiono w drugi dzień Bożego Narodzenia, dwa tygodnie po objawieniach. Juan Diego mianowany przez biskupa gwardianem sanktuarium, zamieszkał w jego sąsiedztwie i przebywał tam aż do swojej śmierci.


     Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe obejmuje zarówno rozległe tereny u stóp wzgórza jak również całe Wzgórze Tepeyac. Przy głównym placu, który może pomieścić trzydzieści tysięcy wiernych wybudowano w przeciągu zaledwie dwóch lat Nową Bazylikę Santa Maria de Guadalupe na około dwanaście tysięcy osób.
     Zaprojektował ją wybitny meksykański architekt Pedro Ramirez Vázquez, twórca wielu znanych budowli między innymi gmachu Narodowego Muzeum Antropologii w stolicy Meksyku. W Nowej Bazylice, wzniesionej na planie koła o średnicy stu metrów, pielgrzymi mogą oglądać cudowny wizerunek Matki Bożej, Morenity z Tepeyac zawieszony wysoko nad ruchomym chodnikiem ułatwiającym przemieszczanie się i widocznym praktycznie z każdego miejsca świątyni. 
     Projektant zmierzył się z problemami grząskiego podłoża. Stara zabytkowa bazylika, tak jak większość zabytków w mieście pochylała się i zapadała. Nie trudno jest zauważyć znaczne odchylenia od pionu. 

Nowa Bazylika Santa Maria de Guadalupe

Morenita z Tepeyac widoczna jest z każdego miejsca w bazylice

Wnętrze Nowej Bazyliki

Bazylika przystrojona jest mnóstwem kwiatów

Kwiaty składane w ofierze Matce Bożej z Guadalupe

Miedzy ołtarzem a ścianą na której zawieszono cudowny obraz zamontowano ruchomy chodnik

Do Bazyliki przybywają ciągle rzesze wiernych

Wizerunek Maryi na płótnie z agawy 195x105

Kaplica Juana Diego w Nowej Bazylice

Juan Diego

Pielgrzymi

Pielgrzymi

Pielgrzymi

Pielgrzymi

Przybywają z różnych stron

Cały czas odprawia się msze święte

Meksykanie przybywają tutaj całymi rodzinami

Nowa Bazylika wypełniona jest brzegi

Jedni się modlą, drudzy odpoczywają po trudach podróży

Pielgrzymi przyjeżdżają najróżniejszymi środkami lokomocji

Najbardziej podobały mi się takie oto pojazdy zmierzające do sanktuarium

Cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe

Po nieudanej próbie zamachu, cudowny obraz osłonięto kuloodporną szybą

Kupiłam kilkanaście małych kopii tego obrazu i rozdałam przyjaciołom

Miedzy dwoma bazylikami ksiądz święci pamiątki zakupione na Wzgórzu Tepeyac

     Na szczęście w Starej Bazylice zwanej kościołem Ekspiacyjnym Chrystusa Króla przeprowadzono wiele prac  konserwatorskich i uchroniono od ruiny to późnobarokowe dzieło Pedra de Arriety. 
     Ze wzgórza Tepeyac widać wspaniały dach świątyni zwieńczony po środku czterdziestometrową kopułą i cztery ośmiokątne wieże. Do Starej Bazyliki przylega kościół parafialny sióstr Kapucynek, nieco niższy, ale imponujący i dostojny w swej architektonicznej prostocie.
      Funkcjonuje tu Museo de la Basílica de Guadalupe otwarte w październiku tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku przez opata z Guadalupe, Feliciano Cortésa y Mora, w którym zgromadzono bogatą kolekcję, ponad tysiąca pięciuset eksponatów, obrazów, rzeźb, grafik, tkanin, biżuterii, mebli pochodzących z kraju i Europy wykonanych miedzy piętnastym a dwudziestym stuleciem.

     Na wprost wejścia do muzeum wybudowano baptysterium. Jest to najmłodszy budynek sanktuarium przypominający muszlę ślimaka, w którym odbywają się uroczyste chrzty.

     We wschodniej części placu znajduje się wysoka na ponad dwadzieścia metrów wieża z ponad  pięćdziesięcioma różnej wielkości dzwonami, z których część wykonano w Polsce. Mogą one wygrywać ponad sto melodii.


Między Nową a Starą Bazyliką wzniesiono pomnik Jana Pawła II

Starą Bazylikę pieczołowicie odrestaurowano

Po prawej stronie Starej Bazyliki wznosi się kościół parafialny sióstr Kapucynek

Jan Paweł II w Starej Bazylice

Barokowe wnętrze Starej Bazyliki - gołym okiem widać znaczne odchylenia od pionu

Ołtarz główny w Starej Bazylice

Księga pamiątkowa wyłożona obok statuy Jana Pawła II

Pomnik Juana Diego w Starej Bazylice

Nie pamiętam wydarzenia związanego z tym wygiętym krucyfiksem

Czerwony dach-kościoła sióstr Kapucynek, żółte kopuły Starej Bazyliki i niebieski Nowej Bazyliki

Plac u stóp wzgórza Tepeyac i obie bazyliki

Stara Bazylika zwana kościołem Ekspiacyjnym Chrystusa Króla


     Najstarszym budynkiem w kompleksie sanktuarium jest Kaplica Indian z drugiej połowy siedemnastego wieku.

Na placu przed Kaplicą Indian. Po prawej droga na wzgórze.

Z Marianną przed Kaplicą Indian

Biskup Juan de Zumárraga i Juan Diego


      Po prawej stronie od Kaplicy Indian wznosi się pochodząca z końca osiemnastego wieku, późnobarokowa Kaplica del Pocito - Kaplica Źródełka, wybudowana według projektu znanego architekta meksykańskiego Francisca Guerrero y Torresa, zwana perłą architektury meksykańskiej.


W drodze do Kaplicy del Pocito

Kaplica del Pocito - Kaplica Źródełka - późny barok

Kaplica del Pocito - wspaniałe dekoracje kopuły

Ołtarz Morenity z Tepeyac w Kaplicy del Pocito

Jeden z serii obrazów we wnętrzu Kościoła del Pocito - objawienia Matki Bożej

Juan Diego otrzymuje dowód objawienia Matki Bożej

Kaplica del Pocito - perła późnego baroku

Przepiękne późnobarokowe wnętrze Kaplicy del Pocito


     W dobrze utrzymanych egzotycznych ogrodach, tuż obok Kaplicy del Pocito, można podziwiać zespół figur zwany Złożenie Darów. W jej skład  wchodzi siedemnaście niespełna czterometrowych figur.

Egzotyczne ogrody na terenie Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe

To niezwykle przyjemne miejsce, i dla duszy, i dla ciała. Po prawej budynek muzeum.

W drodze na szczyt Wzgórza Tepeyac

Powietrze tutaj czyste, dobrze przefiltrowane

Złożenie Darów

Siedemnaście figur z brązu

Jest tutaj dużo cienia i przewiewnych miejsc

Egzotyczne dobrze utrzymane rośliny na Wzgórzu Tepeyac

Te które lubią słońce

Pamiętam, że upał wśród roślin nie był dokuczliwy

Zachwycałam się takimi egzemplarzami...


     Najwyżej położonym obiektem, wznoszącym się na wysokości czterdziestu pięciu metrów nad obiema bazylikami jest Kaplica na Wzgórzu.


A teraz do najwyżej położonej kaplicy Wzgórza Tepeyac

Jestem tuż przed Kaplicą na Wzgórzu

Kaplica na Wzgórzu - 45 metrów ponad placem głównym

Krzyż przed Kaplicą na Wzgórzu

Barokowe wnętrze Kaplicy na Wzgórzu

Wnętrze Kaplicy na Wzgórzu

Wnętrze Kaplicy na Wzgórzu

Wnętrze Kaplicy na Wzgórzu

Wnętrze Kaplicy na Wzgórzu

Wnętrze Kaplicy na Wzgórzu - ołtarz główny

Wnętrze Kaplicy na Wzgórzu - malowidło na ścianie za szybą

Wnętrze Kaplicy na Wzgórzu - malowidło na ścianie za szybą

Wnętrze Kaplicy na Wzgórzu - malowidło na ścianie za szybą

Wnętrze Kaplicy na Wzgórzu Tepeyac

     Przez cały rok przybywają tu tłumy wiernych z całego Meksyku i z zagranicy, niejednokrotnie z miejsc bardzo odległych. 
     W pierwszych dniach grudnia obchodzone jest święto Królowej Meksyku Matki Bożej z Guadalupe, któremu towarzyszą śpiewy i tańce przy wtórze bębnów, grzechotek i ludowych instrumentów, a także liczne przedstawienia i pantomimy. Uczestnicy uroczystości ubrani są w kolorowe, tradycyjne stroje. 

 Meksyk - Guadalupe, 15 listopada 2010 roku