niedziela, 26 lutego 2017

Supraśl - Rzeka i Karateka




    Niedziela, 26 lutego, godzina szósta rano.
    Wstaję, odsłaniam okno i z niedowierzaniem patrzę na świat. Znowu jest biało, znowu śnieg przykrył dachy, pola, łąki, las i wciąż kręci śnieżne zaspy, no może nie z tak wielką siłą, jak w styczniu, czy w dwóch pierwszych dekadach lutego, ale jednak, kręci! A nie dalej jak wczoraj schowałam stojące pod ścianą domu łopaty do odśnieżania podwórka, bo wiatr je przewracał i od kilku dni nie były mi już potrzebne. W każdym bądź razie świat znowu stał się piękny, bielutki, czyściutki.
    A ponieważ zanosi się na pochmurny dzień i wciąż sypie, to zapewne z dłuższego spaceru zrezygnuję i przypomnę moje
wczorajsze wędrowanie.

   
A jak wędrowanie, to na Pólko! Nie byłam tam od prawie dwóch tygodni, ze względu na chwilowe osłabienie. Wychodząc z domu, na wszelki wypadek spadku niewydolności organizmu, włożyłam do kieszeni pożywny owoc bananowca i ruszyłam w drogę w towarzystwie Mahonia.
    Przy stawach hulała wichura i mimo solidnego nakrycia mojej łysinki, czułam zimno na głowie. Naciągnęłam kaptur i idąc w stronę Pięciu Dębów pstryknęłam dwa zdjęcia. Kiedyś pokażę ogromny kontrast w architekturze pomiędzy oba zespołami budynków, hotelu i szpitala uzdrowiskowego. Jeden utrzymany jest w stylu jak najbardziej pasującym do tego miejsca, drugi, budujący się, przypomina mi epokę PRL-u.
    - To dwa różne światy, po dwóch stronach ulicy Rymarka - powiedziała mi któregoś razu Bogusia, przyjaciółka, mieszkająca w Pięciu Dębach.
    I to prawda, dwa różne światy, dwie budowle, jedna wspaniale wpisująca się w krajobraz, druga psująca jego odbiór.

   
-
Pólko?! - Ktoś by pomyślał, wciąż to Pólko i Pólko!
No właśnie, o tej najpiękniejszej, ośmielę się powiedzieć, mojej krainie, mogłabym pisać bez końca.
    Znam ją od przedszkola, a na nowo odkryłam ją jakieś dwadzieścia cztery lata temu i od tamtej pory jest moim największym skarbem na ziemi.
    - Zabrzmiało patetycznie?

   
Otóż wczoraj, moja kraina wyglądała wprost oszałamiająco. Zatraciłam się w niej tak, iż nie czułam najmniejszego zmęczenia, żadnego bólu, spadku sił, jedynie przypływ ogromnej energii płynącej z przyrody. Chłonęłam ją całą sobą.
    No i niby to samo miejsce, a każdego dnia inne, za przyczyną zmieniających się pór roku. Idzie wiosna! Wyższe temperatury roztopiły śnieg i wezbrały wody rzeki Supraśl. Dolina zmieniła się, zalało łąki, podtopiło ścieżki, woda wdarła się na obrzeża lasu.














































 
    Kiedy wychodziłam z domu niebo przykryte było kłębiastymi chmurami.
Na Pólku zaczęło się przejaśniać, wyjrzało słońce i swoimi promieniami dotykało ziemi, wydobywając z niej najpiękniejsze barwy.
    Przypomniały mi się słowa z prywatnej korespondencji, pewnej fantastycznej kobiety, która wspierając mnie w chorobie, przesyła od czasu do czasu, wybrane cytaty z ewangelii, psalmów, biblii.
    Błogosławiony, kto zaufał Panu! On jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, które wydaje owoc w swoim czasie, liście jego nie więdną, a wszystko, co czyni, jest udane
 

    Słabła mi bateria w telefonie, kiedy dochodziłam do miejsca, w którym nasz supraski karateka, Grzegorz Żendzian, ćwiczył przed egzaminem na kolejny stopień mistrzowski dan. W poście Zimowy Supraśl - w bajkowym lesie bajkowa kolejka, wspominałam, że rzadko kiedy spotykam kogoś na moich ulubionych, leśnych trasach, a jeżeli już, to najczęściej widuję Grzegorza, poprawiającego swoją sprawność fizyczną, tak bardzo potrzebną mu do trenowania młodych karateków z supraskiej sekcji Bushido, którzy nie bagatela, zdobywają już pierwsze medale w turniejach i zawodach karate.
     Swój trening, na kolejny czwarty stopień mistrzowski dan, Grzegorz nagrywał kamerą, ustawioną za uschniętą gałęzią sosny. Nagranie takie, w celach samooceny, pomoże mu zapewne przeanalizować swoje umiejętności i wprowadzić ewentualne korekty. Swoją drogą, życzę mu sukcesu na egzaminie.
Dowiedziałam się także, że najważniejszym związkiem karate jest Polski Związek Karate i ten, kto chce jechać na olimpiadę musi trenować według jego zasad.
    A w sieci, co nie dotyczy PZK,
znalazłam informację, że
aktualnie w Polsce jest piętnastu instruktorów posiadających najwyższe stopnie mistrzowskie w karate tradycyjnym - od 5 Dan wzwyż. Są to bardzo wysoko wykwalifikowani trenerzy. Żeby osiągnąć taki stopień, trzeba wykazać się nie tylko wyjątkowym poziomem technicznym, ale też prawdziwym zrozumieniem istoty karate tradycyjnego.
    W końcu padła mi bateria telefonu, a zatem ze spotkania z Mistrzem mam zaledwie kilka zdjęć. 








  
Zdołałam też sfotografować nasze sierściuchy. Chi, chi, chi i tu kolejna ciekawa historia, w dużym skrócie. Otóż, 29 stycznia 2015 roku, mniej więcej o godzinie dziesiątej trzydzieści, mój pies po raz pierwszy i ostatni, o ile mi wiadomo, doświadczył przyjemności seksualnej z suczką mojego znajomego karateki.
    Tamtego mroźnego dnia, szłam sobie jak zawsze jedną ze ścieżek, a mój pies węszył tyły. Na wysokości Trampa obejrzałam się za siebie i ze zdumieniem stwierdziłam, że mój pies zniknął. Wołałam, gwizdałam, około kwadransa i nic. Wreszcie postanowiłam wracać i zbadać ślady na śniegu. Idąc, wciąż nawoływałam czworonoga. No i w miejscu, w którym wczoraj trenował Grzegorz, zamiast psa, spotkałam właśnie Grzegorza. Tłumaczył mi, że nie ma co tak się „wydzierać, krzyczeć, denerwować”, bo jego suczka zniknęła także i jak się domyśla, nasze psy szybko nie wrócą.

   
Staliśmy na mrozie i zastanawialiśmy się co począć, czy wracać bez psów, czy też jeszcze poczekać. Czekaliśmy wydawać by się mogło bez końca i kiedy zimno poczęło przenikać przez ubrania postanowiliśmy wracać.
    Po kilkudziesięciu zaledwie metrach natknęliśmy się na parę uciekinierów. Stała w miłosnym uścisku, szczepiona, nie wiedząc co począć dalej. Ech i znowu czekanie i znowu decyzja powrotu bez psów. I kiedy już tak się oddalaliśmy nasze czarne pociechy wreszcie uwolniły się od siebie.
    Wybraliśmy dwie różne drogi powrotne do domu.
    Jakiś czas później dowiedziałam się, że Mahoń został ojcem trójki pięknych szczeniąt, oddanych do adopcji w dobre ręce.
    Tym razem matka jego dzieci, nie była mu zbyt przyjazna. Na próbę chociażby samego obwąchiwania szczerzyła zęby i oddala się. 

 








    Niedziela, 26 lutego, godzina 11:40, przestał padać śnieg, idzie odwilż.