piątek, 13 września 2013

Boska Komedia i ... las na połowie czasu


     Niegdyś, kiedy pracowałam w Liceum Plastycznym, wybrałam się z moimi wychowankami do Białostockiego Ratusza na wystawę grafik Salvadora Dali, ilustrujących wszystkie pieśni Boskiej Komedii - Dantego Alighieri. Było to dla mnie nie lada spotkanie ze sztuką, tym bardziej, że prace omawiał ktoś, kto doskonale orientował się zarówno w czasach autora najbardziej wizjonerskiego poematu o podróży przez Piekło, Czyściec i Raj, jak i czasach  jednego z najbardziej znanych surrealistów. Zarówno wizja zaświatów Dantego jak i nałożona na nią wizja Dalego zachwyciły mnie tak bardzo, że odgrzebuję je co jakiś czas i analizuję na nowo.
      Dante żyjący w epoce głębokich podziałów, zaciekłych walk politycznych, wydarzeń związanych z kształtowaniem się wpływów cesarstwa i papiestwa w Europie skazany został na wygnanie z rodzinnego miasta, Florencji. Powrót groził mu spaleniem na stosie. Błąkał się zatem po dworach włoskich i pisał o moralnym upadku społeczeństwa i władzy, o krzywdach i niesprawiedliwości, zadając pytanie unde malum
skąd zło. Zmarł w Rawennie wkrótce po ukończeniu Boskiej Komedii, w treść której wplótł swoją wielką miłość do Beatrycze…
       Piekło, Pieśń Pierwsza rozpoczyna się słowami:


       W życia wędrówce, na połowie czasu
       Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
       W głębi ciemnego znalazłem się lasu.
                      
Jak ciężko słowem opisać ten srogi
                       Bór, owe stromych puszcz pustynne dzicze,
                       Co mię dziś jeszcze nabawiają trwogi.
                       Gorzko - śmierć chyba większe zna gorycze
                       Lecz dla korzyści, dobytych z przeprawy,
                       Opowiem lasu rzeczy tajemnicze…

     Bronisław Maj do pierwszych trzech wersów pieśni Dantego dopisał (cytuję niepełny tekst, który wyśpiewał Grzegorz Turnau):

      Co jest przede mną? Co za mną zostało?
      Kim byłem? Będę? Gdzie mnie niosą nogi?
      Jaki sens tego, co dotąd się stało?
                      Miłość co wprawia w ruch gwiazdy i słońce.
                      Prócz niej tu nie mam żadnego obrońcy -
                      człowiek niepewny, w mrocznych głębiach lasu,
                      w życia wędrówce, na połowie czasu.

     Ile tu naraz świata dookoła 
     - radosny nadmiar, chaos wesoły.
                     Jest w oczach ludzi blask niegasnący,
                     miłość co wprawia w ruch gwiazdy i słońce.
     W życia wędrówce, na połowie czasu, 
     przede mną światłość i we mnie światło.
                    Trwaj chwilo piękna - wołam w zachwycie 
                    - wiecznie zielone jest drzewo życia.
     Jakie jest piękne to, co nie piękne, 
     jakie niezwykłe wszystko, co zwykłe.
                    Mogło nic nie być, a jest to wszystko...
                   












     W mojej wędrówce na połowie czasu utknęłam w lesie i pewnie jest to moje najszczęśliwsze miejsce, wiecznie zielone, wiecznie piękne, z wesołym chaosem, z czterema porami roku, które opisuję, fotografuję, którymi nieustannie się zachwycam …
      O każdej mojej wycieczce do zielonego lasu mogłabym prawić w nieskończoność, pokazywać każdy sfotografowany zakątek i każdego jego mieszkańca. Moja wyprawa nie jest jakąś zwykłą wyprawą. Ja nie idę na grzyby do lasu tylko do lasu na grzyby. Może ktoś nie widzi różnicy w tym sformułowaniu, ale ona jest, bo grzyb sam w sobie nie jest moim celem, moim celem jest las i wszystko to, co na ten wspaniały organizm się składa… Zanim włożę grzyba do kosza, obejdę go dookoła, przyjrzę się miejscu w którym rośnie, ile światła potrzebuje…, potem go sfotografuję i wykręcę z ziemi…
 



















     W lesie czuję się najlepiej. Są tacy, którzy boją się lasu i w ogóle tam nie wchodzą. A ja las wyssałam z mlekiem mojej matki, z genami i przewagą cech mojego ojca. To dzięki niemu ten otaczający mnie ze wszystkich stron twór jest mi tak przyjazny, tam jestem wolna…
      Lubię chodzić po drzewach, tak jak mój dziadek, którego nigdy nie poznałam, nie poznał go także mój ojciec, bo kiedy zmarł miał tylko dwa lata…
 






















     Pamiętam tuż za płotem mojego rodzinnego domu, na wzgórzu, rosło kilkanaście starych sosen, z których trzy były poranione kulami - taka powojenna pozostałość - mówiono. Był tam także niewielki sosnowy lasek, porastający brzegi głębokich jam, z których czerpano piasek i żwir. Na nagrzanym południowym słońcem zboczu zbierałam z moją babcią rozmaite zioła. To ona uczyła mnie nazw i zdradzała tajemnice ich działania… 
     To z moją babcią chodziłam do tajemniczego lasu, który rozpoczynał się za wzgórzem i jak okiem sięgnąć nie miał końca. Zbierałyśmy grzyby, czarne jagody, maliny, jeżyny… Najbardziej lubiłam poziomki, ich zapach podczas gotowania, wkładanie do słoików i podjadanie jeszcze gorących prosto z garnka…
      Na brzegu starego lasu rósł zagajnik brzozowy. W czasach, kiedy tylko w nielicznych domach były telewizory, a programy nadawano kilka godzin dziennie, biegałam z innymi dziećmi do tego zagajnika i razem z nimi wspinałam się po cienkich białych pniach na wierzchołki wiotkich drzew, po czym trzymając się mocno czuba spuszczałam nogi w dół i opadałam na ziemię, wypuszczając gałąź tuż nad nią. Ta wracała na swoje miejsce i na nowo zachęcała do zabawy...
      Chłopcy obok grobu nieznanego żołnierza urządzili sobie boisko do gry w piłkę. Były tam cztery świerki, po dwa po przeciwnych stronach leśnego boiska, do których przybili drągi. Takie konstrukcje pełniły rolę bramek i drążków gimnastycznych. Miałam już na pewno około dwunastu lat, kiedy z dość dużej wysokości podczas wykręcania kolejnego fikołka spadłam płasko na plecy razem z poprzeczką na ziemię. Wydaje mi się, że na chwilę straciłam przytomność. Pamiętam, że przez jakiś czas nie mogłam się podnieść i miałam w ogóle wątpliwości, czy stanę na własnych nogach. Nie wiem jak długo tak leżałam i rozmyślałam. Byłam sama, a kiedy wróciłam pół przytomna do domu nic nikomu nie powiedziałam.
      Innym razem jak tylko wyszłam poza ogrodzenie podwórka zobaczyłam jakiegoś mężczyznę wynurzającego się ze żwirowej dziury, żywo wymachującego toporkiem nad głową i nacierającego na mnie. Do dzisiaj nie wiem czy to był obraz wyimaginowany czy rzeczywisty. Wystraszona uciekłam do domu i opowiedziałam o tym mojej babci. Babcia uzbrojona w kij poszła sprawdzić kto straszy za płotem…
 
W brzozowym zagajniku z mamą, tatem i kuzynkami

     Za parkanem był mój tajemniczy ogród, w którym działy się rzeczy niezwykłe, i na jawie, i we śnie. Najprzyjemniejszą we śnie umiejętnością było latanie. Przez kilka lat sen ten się powtarzał. Latałam tylko tam nad tymi żwirowo piaskowymi wyrobiskami, które niegdyś wydawały mi się wielkie i głębokie. Dopiero po latach uświadomiłam sobie, że takie wcale nie były…
 

Akwarele - za płotem mojego rodzinnego domu

      Kiedyś pewien ojciec (nie mój) zapytał swoją córkę:
      - Córuś moja, nie wybierasz się dzisiaj na zabawę do wsi?
      A ona na to:
      - Nie tatusiu, bo koło krzyża straszą złe duchy i boję się sama wracać do domu.
      Na co ojciec rzekł:
      - Idź córuś, nie bój się, bo złych duchów
nie ma.
      Córuś posłuchała ojca i poszła do wsi na zabawę, ale kiedy wracała,  zaatakował ją koło krzyża zły duchy. Jednak zaraz zza krzaka wynurzył się ojciec i zaczął złego ducha okładać kijem, ten począł krzyczeć:
      - No co! Nie poznajesz mnie, to ja Stach, twój sąsiad, a nie żaden duch! Przestań już, bo mnie zabijesz!
     
Od tamtej pory nic już przy krzyżu nie straszyło…

      Przypadłość wspinania się na drzewa została mi do dziś. Jak tylko widzę taką możliwość korzystam z niej.
      Podobnie było w przedszkolu. Wolałam przebywać z chłopakami niż bawić się lalkami z dziewczynkami. Na przeplotni, wspaniałym wynalazku, zawsze byłam najwyżej. Żadna młoda dama tego nie potrafiła, co ja, dopiero w szkole podstawowej w klasie bodajże piątej pojawiła się, dziewczyna, mieszkająca w domu dziecka z umiejętnością wspinania się po wysokich topolach rosnących wokoło zabudowań. Niestety jedna z jej wspinaczek zakończyła się fatalnym upadkiem i chodzeniem przez dłuższy czas w gipsowym gorseciku z wysokim kołnierzem. Ostudziło to na jakiś czas moje kaskaderskie poczynania…
 
     Dzisiaj na Facebooku przeczytałam, że w państwach należących do Unii Europejskiej wprowadzono restrykcyjne prawo delegalizujące setki naturalnych ziół leczniczych używanych na naszym kontynencie od pokoleń. Według brukselskiego reżimu celem jest ochrona konsumentów przed potencjalnie niebezpiecznymi dla zdrowia tradycyjnymi medykamentami.
 
      Chi, Chi…, i znowu ktoś na tym zarobi, tak jak to było w przypadku ADHD i odkrywcy tej niby choroby  Leona Eisenberga, który kilka miesięcy przed śmiercią w dwa tysiące dziewiątym roku wyznał, że ADHD to choroba fikcyjna, a najpopularniejszym sposobem jej leczenia jest farmakoterapia z lekiem Ritalin na czele...
     Tylko w samych Niemczech sprzedaż tego typu leków wzrosła ponad pięćdziesięciokrotnie w ciągu niespełna dwudziestu lat, a w Stanach Zjednoczonych co dziesiąty  chłopiec wśród dziesięciolatków codziennie zażywa leki na ADHD i nie jest to tendencja malejąca, o nie! 
     W ten sposób pozbawiono wielu dzieci umiejętności uczenia się na doświadczeniu, ograniczono im wolność i zablokowano rozwój.
     Jakże się cieszę, że choroby tej nie wymyślono za moich przedszkolno-szkolnych lat...
 
     Chyba zatem zabiorę się za własną produkcję ziół… Kilka dni temu czytałam o grzybach halucynogennych i nie wykluczone jest, że zacznę je zbierać i może sprzedawać, dorabiając w ten w sposób do emerytury i to nie byle jakiej emerytury bo 1130,00 złotych polskich, a nie jakichś tam posrebrzanych euro.
      Póki co ponad połowę dnia spędzam w lesie i bacznie obserwuję naturę... Wczoraj mimo deszczu ciepłego zresztą jak deszcz majowy spędziłam w leśnej ostoi, spokojnej i wyludnionej prawie cały dzień i już wyczaiłam towarowe pole… chi, chi, chi…










     A zatem mam już odpowiedź na zakaz ziołolecznictwa na terenie UE i gotowe własne logo na własną działalność gospodarczą..., czekam tylko na odpowiedni moment... 



16 komentarzy:

  1. dobrze myślisz, jakos tak ... naturalnie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze myslisz z tymi ziołami.Powodzenia życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym roku jakoś wyjątkowo dużo zapasów poczyniłam na zimę. Jak tylko uporam się z przecierem pomidorowym znowu ruszam na grzyby. Po sobocie i niedzieli muszę zaczekać ze dwa dni...
      Dzięki, że we mnie wierzysz.
      Pozdrawiam wraz z pierwszymi oznakami jesieni :)

      Usuń
  3. Mnóstwo wspaniałych zdjęć z lasu. Podobanie jak Ty idę do lasu na grzyby, a nie po grzyby. Też robię im zdjęcia, przyglądam się najpierw. Taki cały ceremoniał. Kocham las i mam z nim mnóstwo wspomnień z dzieciństwa. Dawno, dawno temu, zawsze przed Wielkanocą wysyłała nas do niewielkiego lasku po barwinek do ozdobienia koszyczka. Z lasu pamiętam smak malin, jeżyn, dzikiego agrestu, kwaśnych czerwonych porzeczek, poziomek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawno Cię tutaj nie było.

      Przychodzi chyba na każdego taki czas, że zaczyna wspominać radosne dzieciństwo...
      Barwinek posadziłam u siebie w ogrodzie. My z kolei przystrajaliśmy koszyczki wielkanocne gałązkami borówki, a przez kilka ostatnich lat dekorowałam je bukszpanem...

      Usuń
  4. Pomysł z grzybkami halucynogennymi wart jest nagrody ! Logo boskie, a spacer bardzo udany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Sophie
      Zastanawiam się czy przypadkiem nie muszę sprawdzić działania owych grzybków najpierw na sobie, bo samo logo to za mało, musi być także do specyfiku dołączona ulotka ze sposobem użycia ... i takie tam inne...
      Ściskam serdecznie :)

      Usuń
  5. Uwielbiam las, marzy mi się taki, przez który można by iść kilka dni i dopiero móc dojść do jakiejś cywilizacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawno, dawno temu oprócz snów, w których potrafiłam latać, śniły mi się właśnie takie wędrówki...

      Usuń
  6. Ależ sesja :)
    Las to i dla mnie miejsce, gdzie czułam się najlepiej, oddychałam, rozmarzałam się... Moje korzenie. Ale od pewnego czasu dopadła mnie jakaś kleszczowa fobia (dosyć dziwna, bo wiele ich ściągnęłam od dzieciństwa z siebie i kotów) i w całkiem zarośnięte krzaczory przestałam włazić.

    Na niektórych fotkach te włosy Ci tak współgrają ze światłem między drzewami... Fajne.


    Zakaz ziołolecznictwa to dla mnie jakaś abstrakcja. Całkowicie niezrozumiała. Jest wykaz czego nie można? Co z przyprawami, co z herbatami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chi, chi, chi myślę, że szykuje się nam "czarny rynek"...
      Jeżeli klikniesz w wyszukiwarce na przykład " zakaz ziołolecznictwa w UE" znajdziesz wiele ciekawych wypowiedzi...

      W tym roku na moich terenach kleszczy jest znacznie mniej, może długa zima nie sprzyjała ich rozmnażaniu...
      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  7. Las z Twoich zdjec zjawiskowy, mialam podobne dziecinstwo do Twojego, szalalam po wiekszyckim parku i lesie wraz z bracmi.Mnostwo wspomnien, weszystkie piekne i niezwykle. A teraz nabralam szacunku do takiego wglebiania sie w chaszcze, w tamtym roku mialam borelioze, siedzialam godzinami pod gniazdami ptaszat i robilam zdjecia...wiec kleszcz sie w koncu dobral do mnie i to kleszcz zainfektowany. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Las tylko przez kilka krótkich okresów był poza moim zasięgiem. Teraz mam go na wyciągniecie ręki...

      Chyba każdy boi się kleszczy. Mój ojciec dość dawno temu miał ciężkie zapalenie opon mózgowych w następstwie ukąszenia kleszcza.

      Zawsze się przebieram po przyjściu z lasu i niemal zawsze biorę prysznic, bo wszystko mnie swędzi. Najbardziej drażnią mnie nitki pajęcze, które przyklejają się do twarzy...

      Dzisiaj rano zachwycałam się Twoimi rewelacyjnymi jak zwykle zdjęciami.
      Buziaki przesyłam :)

      Usuń
  8. Droga Ewuniu.

    Jak zwykle ciekawy, tym razem wielowątkowy post okraszony pięknymi zdjęciami.
    Kiedy patrzę ta te grzyby, czuję ich wzmożony zapach powodowany wilgotnym podłożem.

    Na jednym zdjęciu widać rowery, które są moją "miłością". Muszę przyznać, że gustujesz w dobrych markach, ten na pierwszym planie to Scot. Ja jeżdżę na szosowym Giancie i crossowym Authorze.

    W komentarzach odzywają wspomnienia lat dziecinnych, które kojarzą się z lasem. Ja z rodzicami często przebywałem w lasach koło Ostrołęki, gdzie przeważały podgrzybki i kurki. Idąc wzdłuż torów w brzózkach można było "kosić" koźlarze. Dodatkową atrakcją, której obecnie nikt nie uświadczy, były przejeżdżające, dymiące parowozy. Czuję smak zupy grzybowej przyrządzanej przez ciocię Adelę. A było to lat temu... 60 (słownie: sześćdziesiąt).

    Po raz któryś widzę Ciebie wspinającą się na drzewa. Jesteś odważną Dziewczyną, nie powiem!

    Ściskam i pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie. :)))))







    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podoba mi się Twoje zdanie "Kiedy patrzę na te grzyby czuję ich wzmożony zapach powodowany wilgotnym podłożem"
      To prawda zapachy lasu są wyjątkowo sugestywne...
      Inaczej odbiera się je, kiedy świeci słońce, inaczej kiedy pada deszcz. Wyczuwam każdą ich subtelność, podobnie jak Ty Edwardzie...
      Ściskam serdecznie :)

      Usuń
  9. Czyli jednak zatwierdzili tą idiotyczną ustawę??
    Słyszałam o tym pomyśle już wcześniej ale miałam nadzieję, ze do tego nie dojdzie...
    Bo niby zioła źle działają z lekami... :(
    ehh... jakże trzeba być ograniczonym aby takie argumenty wysuwać...
    Niedługo zielarzy na stosie będą palić :(

    OdpowiedzUsuń