niedziela, 5 lipca 2020

Tak blisko mnie! Chcecie wiedzieć, co łączy świętego Wincentego Ferreriusza z Szudziałowem?

    Kiedy nie możesz usiedzieć w miejscu, bo energia cię rozpiera, ale z powodu różnych dolegliwości nie masz na tyle sił fizycznych, żeby ją szybko rozładować i na przykład pobiegać, to wsiadasz w samochód i jedziesz przed siebie.  
    Kilka dni temu, wieczorem, wręcz otępiała z nadmiaru energii, ale i braku sił - chociaż jeszcze nie na tyle żeby móc komuś przywalić, wzięłam najpierw prysznic, później ubrałam się nie po domowemu, wsiadłam w samochód i pojechałam bez wyznaczonego sobie wcześniej celu. Często, w takich sytuacjach gna mnie gdzieś na północno-wschodnią bądź na południowo-wschodnią stronę, w okolice dobrze mi znane i nieraz przeze mnie na blogu prezentowane.

    - Gdzie tym razem, się zatrzymam? - Myślałam jadąc przed siebie.  

   
Minęłam Podsokołdę, Sokołdę, Kopną Górę, gajówkę w Klinie. 
W Talkowszczyźnie zwolniłam i rzuciłam okiem na rozległą posesję znajomych, w której już jakiś czas temu szczęśliwi dziadkowie urządzili kolorowy plac zabaw dla wnuków. Minęłam też Poczopek z ogrodem leśnym (Silvarium), a w Ostrowi Północnej wiedziałam już, że przez Szudziałowo pojadę do Sokółki,
i w Szudziałowie położonym w polodowcowej dolinie wreszcie sfotografuję kościół usytuowany na jednym z
morenowych wzgórz. Przejeżdżałam przez tę być może założoną już w trzynastym wieku miejscowość wiele razy i wiele razy obiecywałam sobie, że zatrzymam się przy kościele świętego Wincentego Ferreriusza i świętego Bartłomieja Apostoła i dowiem się czegoś więcej na jego temat.
    Minęła dziewiętnasta, kiedy zrobiłam pierwsze zdjęcie. Zmierzające ku zachodowi słońce, rzucało ciepłe żółtopomarańczowe światło na fasadę świątyni.


    Król Zygmunt III Waza fundując w 1592 roku parafię w Sokółce nakazał proboszczowi sokólskiemu zbudować kaplicę albo kościół w Słoi i w Pohanicy. Około 1601 roku zbudowano drewniany kościół filialny, tyle że nie w Słoi, lecz w Szudziałowie. W 1688 wzniesiono nowy kościół, również drewniany, i kolejny w 1817 - parafialny. W 1866 roku, po Powstaniu Styczniowym, władze carskie zlikwidowały parafię, uznając kościół katolicki w Szudziałowie za niepotrzebny a nawet szkodliwy dla prawosławia. Świątynię, budynki plebańskie i grunta obszaru 30 dziesięcin, przekazano ostrowieńskiej parafii prawosławnej. Wtedy podzielono także terytorium parafii, przyłączając jej północną część do Sokółki, a południową do Krynek.  

   
Parafię wskrzeszono dopiero w 1906 roku i w następnym roku wzniesiono drewniany kościół. Do jego budowy wykorzystano materiał ze starego, nieczynnego już kościoła w Korycinie.

   
W latach 1935-1937, dzięki staraniom proboszcza, księdza Ignacego Troski, zbudowano nowy kościół, murowany. Zakupiona cegła pochodziła z ruin szudziałowskiej cerkwi prawosławnej.
    Do parafii należą miejscowości: Szudziałowo, Biały Ług, Boratyńszczyzna, Chmielewszczyzna, Jeziorek, Klin kolonia, Nowinka, Ostrówek, Ostrów Północny, Pierożki, Poczopek, Podłaźnisko, Rowek, Słójka kolonia, Słójka Borowszczyzna, Sukowicze, Szczęsnowicze, Suchynicze, Talkowszczyzna, Trzciano Nowe, Wierzchlesie. 
















    Zainteresował mnie jeden z patronów kościoła w Szudziałowie. Przyznam, że po raz pierwszy spotkałam się z wezwaniem świętego Wincentego Ferreriusza (São Vicente Férrer) i zastanawiałam się, dlaczego hiszpański dominikanin, z Polską jakoś bezpośrednio niezwiązany, obok świętego Bartłomieja Apostoła, został patronem świątyni. 

 
   
Jak się okazało o życiu Wincentego Ferreriusza (1350-1419) istnieje bardzo dużo publikacji. Pozwolę sobie przytoczyć jedną z nich.


    
Imię Świętego pochodzi od łacińskiego słowa vincere, czyli zwyciężać, i w przypadku tego niezwykłego męża okazało się jak najbardziej adekwatne do jego pełnego zasług życia. Niezmordowany zwycięzca szatana, świata i samego siebie, doszedł nie tylko do opanowania własnych namiętności w zaciszy klasztornego życia, ale dzięki danym od Boga talentom i obfitemu błogosławieństwu jego prawdziwie apostolskiej działalności, stał się przyczyną niesłychanego ożywienia religijnego w kilku krajach, do których dotarł, wszędzie budząc podziw, przywodząc do pokuty i nawrócenia dziesiątki tysięcy ludzi i czyniąc cuda upodabniające go w sposób zadziwiający do źródła i pierwowzoru wszelkiej świętości - naszego Pana Jezusa Chrystusa.

   
Wincenty, urodzony w hiszpańskiej Walencji, jeszcze w łonie matki naznaczony był znakami swego wybraństwa - matka bowiem nie tylko w sposób nadprzyrodzony uwolniona była od zwyczajnych bólów i dolegliwości, jakie przeżywa kobieta ciężarna, ale zdarzało się, iż słyszała jakby szczekanie małego szczenięcia dobywające się z jej brzucha, co pewien kapłan wyjaśnił jako zapowiedź przyszłego kaznodziejskiego talentu mającego przyjść na świat dzieciątka. Dobrze rokujący syn rodziny Ferrerich już jako młody chłopiec był przekonany o swym powołaniu kaznodziejskim, a dla dania upustu swym zdolnościom zwoływał szkolnych kolegów, stawał na ławie i wygłaszał improwizowane kazania.

   
Prędko przeznaczony do stanu duchownego, w wieku siedemnastu lat wstąpił do zakonu dominikanów i rozpoczął swą drogę edukacyjną w Walencji, Barcelonie i Leridzie. Po kilku latach przyjął święcenia kapłańskie i oddał się nauczaniu filozofii i teologii. Jako kapłan wykształcony, wysoko uzdolniony, wyróżniający się piękną wymową i obeznaniem również w sprawach świeckich nie tylko poruszał serca słuchaczy zgromadzonych u stóp ambony, ale także brał udział w życiu publicznym, między innymi u boku króla Aragonii Jana I. Stawał się postacią coraz bardziej popularną, nic wówczas nie zapowiadało jednak tak przedziwnej sławy, jaką miały mu zjednać późniejsze działania podjęte z niespodziewanego, a wyraźnego natchnienia Bożego.

   
Wszystko to odbywało się w kontekście ogromnego zamieszania, jakie wstrząsnęło w owych czasach Kościołem Powszechnym. Od kilkudziesięciu lat trwała niewola awiniońska, wikariusz Chrystusa opuścił swą siedzibę w zaszczytnej stolicy chrześcijaństwa Wiecznym Mieście i już kilku papieży sprawowało swój urząd we francuskim Avignonie - akurat zaś w czasach, gdy w życiu Wincentego miał nastać przełomowy moment, trwała tak zwana wielka schizma zachodnia i świat chrześcijański podzielił się na dwa stronnictwa, jedno popierające papieża obranego przez kardynałów w Rzymie, drugie antypapieża Benedykta XIII w Avignonie. Święty został wezwany przez tego drugiego na urząd kaznodziei, lecz nie przekonawszy go do abdykacji, zrezygnował z tej służby i oddał się rozporządzeniom woli Bożej.

   
Nie musiał długo czekać na wskazówki, zapadłszy bowiem w ciężką chorobę, został nawiedzony sennym widzeniem, w którym ukazali mu się święty Dominik i święty Franciszek zlecający zakonnikowi głoszenie sądu ostatecznego wśród narodów. Noc, w której się to wydarzyło była jakby prywatnym zesłaniem Ducha Świętego dla Ferreriusza, rozpoczął się w jego życiu nowy okres, w którym rozwinął z nadzwyczajną pomocą Bożą wszystkie swe zdolności i apostolskie predyspozycje. Rozpoczął wówczas pracę misyjną w samej Hiszpanii, ale również we Francji, w Niemczech, w Italii, Anglii, Irlandii i Szkocji - gdzie zyskał sobie przydomek Anioła Apokalipsy. Pobłogosławił Pan Bóg jego święte wysiłki niewyobrażalnym plonem nawróconych dusz, skruszonych i zwróconych do Boga serc, ludzkich istnień zachwyconych wspaniałością świętej religii katolickiej i objawiającego się w niej prawdziwego Boga.

   
Święty Wincenty Ferreriusz, mimo iż był prostym mnichem niepiastującym godności biskupiej ani kardynalskiej, przemierzał wciąż nowe krainy z prawdziwym orszakiem duchownych, w otoczeniu księży gotowych o każdej porze dnia i nocy ofiarować posługę sakramentalną i duszpasterską nawracanej ludności pogrążonej często w błędach różnych herezji, między innymi grasującej wówczas sekty katarów. Ten istny człowiek-instytucja woził ze sobą nawet organy i śpiewaków zdając sobie sprawę, jak niezrównana jest moc tradycyjnej liturgii wprowadzającej nawet najbardziej nieświadomych jej świadków w misterium Najświętszej Ofiary Jezusa Chrystusa.

   
Jego płomienne kazania gromadziły nieraz do dziesięciu tysięcy słuchaczy, tak że nie starczało miejsca w kościołach, a złotousty mnich dostał od Ojca Świętego specjalne zezwolenie na głoszenie kazań na placach i na innych otwartych przestrzeniach. Uczestnicy świadczyli o cudach, jakie miały miejsce podczas tych zgromadzeń - Święty miał być obdarzony darem języków tak, że rozumieli go przedstawiciele różnych narodowości, jego głos nabierał dziwnej mocy, dzięki której był słyszalny dla tak wielkich rzesz, a chodzące za nim tłumy były przez Świętego karmione w sposób cudowny jednym bochenkiem chleba i beczułką wina. Owoc jego nauczania był tak zadziwiający, że nawrócił on nawet tysiące żydów, nie rachując muzułmanów. Apostoł uzdrawiał chorych i niemocnych, zdarzały się również wskrzeszenia dzieci ku chwale Trójjedynego Boga i radości zrozpaczonych rodziców oraz wiele innych cudów już za życia roztaczających wokół płomiennego kaznodziei aurę świętości. Pokazał także ducha prorockiego, przepowiadając na przykład niejakiemu Alfonsowi de Borja, że zostanie papieżem, co też istotnie stało się po wielu latach i on właśnie, jako Kalikst III (1378-1458) doprowadził ostatecznie do kanonizacji Wincentego.

   
Gdzie się pojawił ów posłannik Boży, tam nie tylko wzruszał tłumy poruszającymi opowiadaniami o dniu sądnym czy o Męce Pańskiej, nie tylko zachwycał wspaniale sprawowaną Mszą Świętą, podczas której widać było, jak przy Podniesieniu oczy wrażliwego Apostoła ronią rzewne łzy na widok Boga stępującego do małej Hostii i okazującego się pod tak ubogą postacią swemu ukochanemu ludowi - ale także zostawiał po sobie zbudowane klasztory, a nawet mosty, po których niestrudzenie kroczył tam, gdzie tylko doprowadził go miłościwy i szeroko wówczas rozlewający swe łaski Duch Boży. Gdy zabrakło mu siły do podróżowania pieszo, zaczął poruszać się na ośle i na tym najskromniejszym środku lokomocji odbywał prawdziwie uroczyste wjazdy do miast, gdzie był witany przez królów i papieży.

  
Wincenty prowadził przy tym żywot niezmiernie skromny i umartwiony, śpiąc po pięć godzin na dobę, oddając się modlitwie i studiom Pisma Świętego, podbijając swe ciało w święte posłuszeństwo przez liczne trapienia jego zbuntowanej natury. Gorliwy kapłan, nie będąc letnim ani zimnym, zaskarbił sobie szacunek i podziw ludzi dobrej woli, ale oczywiście równocześnie ściągał na siebie gromy zawistnych - nie biorąc sobie atoli ani pochwał, ani niesprawiedliwych sądów do serca, do śmierci kontynuował zbawienne dzieło.

   
Papież Marcin V, za rządów którego zakończyła się wielka schizma zachodnia na soborze w Konstancji, zatwierdził apostolski urząd świętego Wincentego, a po jego śmierci podjął kroki ku wyniesieniu go na ołtarze - stało się to jednak, jak już było wspomniane, za pontyfikatu jego następcy, w 1455 roku. Święty zmarł zaś we Francji w miejscowości Vannes podczas kolejnej podróży apostolskiej. Jego doczesne szczątki zachowały się, zostały jednak sprofanowane podczas rewolucji we Francji.

   
Grób Wincentego Ferreriusza znajduje się w katedrze świętego Piotra w Vannes w Bretanii we Francji, która jest miejscem szczególnego kultu świętego.

    W kościele świętej Anastazji w Weronie znajduje się ołtarz świętego.
   W Kościele katolickim wspomnienie liturgiczne św. Wincentego Ferreriusza przypada na jego dies natalis - 5 kwietnia.
    W ikonografii święty Wincenty Ferreriusz bywa przedstawiany w habicie dominikańskim, jako anioł Apokalipsy z trąbą i płomieniem na czole. Jego atrybutami są koń, błyskawice, chrzcielnica, infuła, kapelusz kardynalski u stóp, osioł, krzyż, sztandar, skrzydła, turban turecki lub muzułmanin u stóp. 







    Myślę, że krótka historia kościoła i powyższa publikacja o życiu Świętego pozwoli zrozumieć  i odpowiedzieć na pytanie dlaczego na patrona parafialnej świątyni w Szudziałowie wybrano właśnie Wincentego Ferreriusza, który również w ówczesnych, trudnych czasach, poprzez propagowanie głównych kanonów wiary chrześcijańskiej, a przede wszystkim nauki o Jezusie przyczyniał się do budowania kościołów, kaplic, klasztorów a nie do ich rujnowania. 
    Zgoda buduje, niezgoda rujnuje!


   
Z Szudziałowa, drogą 674, przez Słójkę i Kamionkę Starą dotarłam do Sokółki. Miejscami droga jest dość zniszczona, ale jej urok tworzą stare lipy, które rozpoczęły właśnie kwitnienie. Wyobrażałam sobie jak w ciągu dnia pracują tutaj pszczoły, których kolorowe domki spotkać można w pobliżu wsi. Jechałam wolno delektując się widokiem długich lipowych alei. W Sokółce zajrzałam jeszcze nad zalew i do centrum miasta, po czym częściowo inną drogą wiodącą przez Wierzchlesie, Podłaźnisko, Łaźnisko, Woronicze wróciłam do domu. Kiedy wjeżdżałam na posesję zapadał zmrok. 



27 czerwca 2020 roku

6 komentarzy:

  1. Ładne miejsce, widoki i świątynia! I pierwszy raz słyszałam o św. Wincentym Ferreriuszu. Okazuje się, że jak się pogrzebie, to i w najbliższej okolicy można odkopać niezwykłe historie. Swoją drogą to fantastyczna postać świata chrześcijańskiego.
    Chcę Ci jeszcze Ewuś powiedzieć, że na nazwach Twoich okolicznych miejscowości też można połamać język, jak na tych francuskich!
    Dzięki za tę kojącą wyprawę, buziaczki:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poszperałam i znalazłam... ponoć najtrudniejsze nazwy miejscowości w Polsce, to: Jazgarzewszczyzna, Siemieniakowszczyzna, Szymankowszczyzna, Murzasichle, Dzierzążnia, Wieczfnia Kościelna, Brzyskorzystewko, Kiekskiejmy, Poszeszupie, Ejszeryszki, Żdżanne... Znam tylko jedną z nich...
      Buziaczki :)

      Usuń
  2. Dziękuję za taką dawkę wiedzy. Podobnie jak Urszula nie słyszałam o tym świętym.
    Podróżowanie z Tobą to wielka przyjemność, a nazwy miejscowości faktycznie - niesamowite.:)
    Pozdrawiam Cię w słoneczny poniedziałek.
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie Basiu, to podróże niejako zmuszają nas do poszukiwań informacji o miejscach przez nas odwiedzanych i ludziach z nimi związanych. Nie umiałabym poprzestać tylko na sfotografowaniu jakiegoś obiektu...
      Uściski :)

      Usuń
  3. Uśmiecham się do Ciebie. I myślę sobie, że jak mnie tak najdzie to wychodzę z domu (nowego lokum) i idę przed siebie raz w prawo, raz w lewo, raz na wprost. Samochodu nie mam, więc nie wsiądę, komunikacją miejską przemieszczam się tam, gdzie muszę, a tak na rozładowanie nadmiaru energii idę na sąsiednie osiedle:) Poznaję nowe kąty i choć nie znalazłam na niech żadnych zabytkowych budowli to i tak jest przyjemnie. Cieszę się, że rozpiera Cię energia i ciągle ci się chce. I odnajdujesz kolejne ciekawe miejsca i ludzi (nawet, jeśli oni dawno już są gdzie indziej).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tęskniłam już za Twoim uśmiechem Małgosiu.
      Kiedyś ktoś mi powiedział, że aby zrozumieć świat i nie czerpać wiedzy tylko ze "szkolnej ławy", ale i poza nią, najpierw najbliżej domu, a potem coraz dalej i dalej... Oby tej energii wystarczało nam na długie lata. Co prawda mam coraz mniej chęci i zapału na prowadzenie bloga i dzielenie się moją "podróżniczą wiedzą" z innymi. Dziewięć lat to dużo, może na dziesięciu zakończę?!
      Tymczasem pozdrawiam ciepło :)

      Usuń