Jesienią, zimą, wiosną, latem, dbając o dobre samopoczucie, staram się tworzyć i pielęgnować pozytywne emocje. Wiele radości sprawiają mi podróże i chociaż moja kondycja fizyczna z wiekiem maleje, to nie ustaję w boju, wierząc, że każdy podjęty przeze mnie wysiłek opłaci się i poprawi przynajmniej moją kondycję psychiczną, tak bardzo istotną w dbaniu o zdrowie.
Działać, tworzyć, borykać się z przeciwnościami, pokonywać je lub być pokonanym - na tym polega radość i zdrowie ludzkie! - Pisał Emil Zola.
Nie jeden senior wie, że aktywny tryb życia jest gwarantem dobrego starzenia się, źródłem lepszej kondycji i dobrego samopoczucia. Nie rozwijając zagadnień: starzenia się i starości, na ten temat wypowiada się wielu naukowców, przejdę do mojej ostatniej kwietniowej aktywności, a mianowicie podróży na Majorkę (07-14.04.2024).
Jesień, zima i wiosna to najlepsze dla mojego wieku pory roku na podróżowanie, lato zaś, to praca i wypoczynek w ogrodzie i korzystanie ze słońca ogrzewającego mój własny skrawek ziemi.
Lipiec 2000.
Po raz pierwszy na Majorkę poleciałam niespełna ćwierć wieku temu z Marianną i naszymi dziećmi, ośmioletnim Wojciechem i dziewięcioletnią Aleksandrą. To były piękne wakacje pełne przygód i nowych doświadczeń. Większość czasu spędzaliśmy na plaży w Can Picafort albo nad basenem, jako że wówczas woda morska niezbyt dobrze działała na delikatną skórę Oli.
Do dyspozycji mieliśmy apartament z dwoma sypialniami, których przeszklone drzwi wychodziły na dwa długie balkony, dużą łazienkę i sporej wielkości kuchnię, z której niewiele korzystaliśmy, jako że śniadania i obiadokolacje, wliczone były w cenę dwutygodniowych wczasów. Naszymi stałymi, nieproszonymi gośćmi były mrówki, które próbowały dostać się do łakoci przywiezionych z Polski. Marianna wymyśliła sobie, że jak szczelnie zawiąże torbę ze smakołykami i zawiesi ją na żyrandolu pod sufitem, to owady tam nie wejdą i rzeczywiście nie wchodziły, ale też nie wyprowadzały się z apartamentu.
Marianna miała jeszcze wiele innych pomysłów, tych szalonych także. W pierwszym dniu, zaraz po zakwaterowaniu chciałyśmy zaparzyć sobie herbatę używając do zagotowania wody małej grzałki, której polska wtyczka nijak nie pasowała do hiszpańskiego gniazdka. W ulicznym śmietniku Marianna wygrzebała puszkę po piwie wycięła z niej dwa cienkie paski, którymi owinęła dwa bolce wtyczki, po czym wsadziła je do kontaktu i trzymała dotąd, aż woda się zagotuje.
Przestrzegałam ją, że nie biorę za to doświadczenie odpowiedzialności, ale ona tylko się roześmiała, kazała zasłonić się ręcznikiem, który miał ją chronić przed lecącymi z gniazdka iskrami i dodała, że chłopaki (z zawodu lekarze tak jak i ona) w szpitalu nie raz takie doświadczenia robili i nic się im nie stało. Odparłam, że na wszelki wypadek, jako dowód jej beztroski, scenę tę nagram kamerą, którą wtedy zabierałam niemal wszędzie. Przypomnę, że nikt nie robił w tamtych czasach ani zdjęć ani filmów telefonem komórkowym.
Następnego dnia doposażono nam kuchnię w lodówkę i czajnik, kupiłyśmy też na ewentualne przyszłe wyjazdy specjalny podróżny adapter do gniazdek elektrycznych.
Budynek hotelowy od plaży dzielił długi deptak, okupowany do późnych godzin nocnych przez rzesze spacerujących turystów i smakoszy lokalnej majorkańskiej kuchni. Z każdego przybytku wydobywała się głośna muzyka, nierzadko wzmacniania głosem dużych, kolorowo upierzonych papug z długimi ogonami i hakowato zakończonymi dziobami. Natknąć się można było i na gadającą żako. Istny festiwal różnorodności.
Ćwierć
wieku temu, właściciele małych sklepów w Can Picafort zachęcali do degustacji likieru ziołowego tak zwanego Hierbas de Mallorca, specyfiku z
zastrzeżoną nazwą, wytwarzanego i butelkowanego wyłącznie na wyspie.
Nalewkę
ziołową, destylowaną z kilku ziół, nasion, korzeni i kwiatów produkowano w
klasztorach i wykorzystywano w celach leczniczych. Znana ze swoich właściwości
trawiennych była stosowana przez farmaceutów już w XVI wieku, szczególnie w
dolegliwościach żołądkowych. W XVIII wieku na Majorce odnotowano roczną produkcję
na poziomie 780 000 litrów.
Wykonana z anyżu i innych
aromatycznych roślin, takich jak rumianek, koper włoski, cytryna, werbena
cytrynowa, majeranek, mięta, pomarańcza i rozmaryn, w różnych proporcjach ziół
i alkoholu może być słodka, pół słodka i wytrawna. Ma kolor zielony lub bursztynowy i zwykle podawana jest po posiłku, w
czystej postaci w małym kieliszku lub z lodem. Niektóre butelki zawierają
suszony kawałek rośliny.
Nie zapominając o tym, że jest to
mocny trunek, należy pić go z umiarem!
Podczas naszego pobytu w kurorcie wystawiane
były do degustacji różne gatunki hierbasa. Dzisiaj takie degustacje w ramach
wycieczek organizują biura turystyczne.
Przyznaję, że po obiadokolacji, przechadzając
się uliczkami miasteczka, degustowałyśmy i my ów trunek, w czystej postaci w
małych kieliszkach, oczywiście nie wtajemniczając w to dzieci. Rozbawione i
zawsze w doskonałym humorze wracałyśmy do hotelu. Lubiłyśmy też robić zakupy. Kupowałyśmy ceramikę, haftowane obrusy, ciuszki, torebki i inne rzeczy, zupełnie odmienne od tych, które obecnie królują w butikach.
Dzieci z łatwością nawiązywały kontakty i to nie tylko z rówieśnikami. Wśród starszych osób adorujących nasze pociechy była Rosjanka mieszkająca od wielu lat w Niemczech, która letnie wakacje na Majorce spędzała w towarzystwie swoich dzieci. Poznaliśmy też Marylę z Warszawy i jej piętnastoletnią jedynaczkę Agatę, którą nasze jedynaki wręcz uwielbiały - ta znajomość przetrwała lata.
Wspomnę też dwie urocze siostry, młodsza, 29 lipca 2000 roku, obchodziła swoją osiemnastkę, oczywiście w towarzystwie Wojtka i Oli. To była super prywatka, na której Wojciech śpiewając Jubilatce swoją ulubioną pieść Con te partirò ang.Time to Say Goodbye - słynny utwór muzyczny, jeden z największych międzynarodowych sukcesów muzyki włoskiej, śpiewany przez Andreę Bocelli, stracił mleczaka.
Siostry nie omieszkały tak ważnego wydarzenia pominąć. Zapakowały ząb do plastikowego pojemniczka po kliszy, okleiły go karteczką z napisem: 29 lipiec 2000 ROK CA’N PICAFORT POKÓJ 506 Majorka i wręczyły na pamiątkę Wojtkowi. Do dziś przechowuję go, jako swego rodzaju relikwię. Przed wyjazdem na wakacje moje dziecko przeszło niewielką interwencję chirurgiczną. Została mu usunięta, a właściwie wycięta mleczna jedynka, która w żaden sposób sama nie chciała wypaść. Dodam, że siostry lubiły bawić się z naszymi dziećmi, a Wojtka przebierać w swoje ciuszki. Ech, jakie to były piękne czasy!
Plażowanie nie było jednak jedyną naszą rozrywką. Któregoś dnia zwiedziliśmy smocze jaskinie Cuevas del Drach w Porto Cristo. Kupiłam wtedy składane w harmonijkę zdjęcia tej atrakcji, jako że mój aparat na klisze takowych nie robił w kiepskim oświetleniu. O kompleksie smoczych jaskiń wspomnę w kolejnych postach o Majorce, które w kwietniu tego roku zwiedziłam po raz drugi z Ryszardem.
Kolejną atrakcją była wyprawa na Cap de Formentor, której nie udało mi się powtórzyć z mężem. Cap de Formentor to najbardziej na północ wysunięty kraniec wyspy, przylądek o długości 20 kilometrów, przedłużenie pasma górskiego Serra de Tramuntana. Poniżej kilka zdjęć z lipca 2000 roku i z okna samolotu z tego roku.
Do tych wspomnień, a jest ich naprawdę wiele, dodam jeszcze naszą wyprawę morską łodzią podwodną, zabierającą na pokład niewielką grupę osób. Pamiętam z tej wyprawy tyle, że system napowietrzania podczas zanurzania zaczął zawodzić i z braku wystarczającej ilości tlenu pociliśmy się, ziewaliśmy i stawaliśmy się senni. Kapitan zarządził wynurzenie. Po sprawdzeniu instalacji zanurzyliśmy się ponownie, na jaką głębokość nie pamiętam, pamiętam natomiast, że pod wodą byliśmy ponad dwadzieścia minut, a może to było odwrotnie zanurzyliśmy się na głębokość dwudziestu metrów, a pod wodą byliśmy...? Nie pamiętam też gdzie z łodzi turystycznej przesiedliśmy się do łodzi podwodnej.
Zamiast robić zdjęcia nagrywałam rejs kamerą, która na tamte czasy była dość popularnym urządzeniem. Zachowało mi się zdjęcie Wojtka na tle okrągłego okna łodzi podwodnej oraz Wojtka i Oli siedzących za plecami kapitana. Na jednym ze zdjęć kamerę w ręce trzyma Marianna, ja czasami miałam dość jej noszenia i nagrywania.
W domu, filmy z małych kaset przegrywałam na kasty VHS i odtwarzałam za pomocą magnetowidu. Dzisiaj należałoby przenieść wszystkie nagrania na inne nośniki. Kaset z filmami mam bardzo dużo, a zatem trudne to zadanie, wymagające odpowiedniego sprzętu, czasu i cierpliwości. Może uda mi się jeszcze odtworzyć te wszystkie miłe chwile utrwalone na taśmach, może jeszcze kiedyś do tego celu kupię telewizor. Nie mam go od wielu lat i przyznam szczerze, że nie rozeznaję się w tym sprzęcie.
Kwiecień 2024.
Wybierając
się w kolejną podróż mającą na celu poprawę nastroju po zimowym marazmie
nie brałam pod uwagę Balearów. O wyborze Majorki zadecydowała, korzystna jak
zazwyczaj, oferta last minute.
Tym razem trafiliśmy do Cala Millor, co z języka
katalońskiego można przetłumaczyć na lepszą
zatokę, do
hotelu usytuowanego w pierwszej linii zabudowy, oddzielonego od piaszczystej
plaży starannie utrzymaną promenadą z szeroką ścieżką rowerową, ciągnącą się wzdłuż
wybrzeża przez cały kurort.
Lubiliśmy długie spacery brzegiem morza, odpoczywaliśmy na deptaku osuszając stopy z mokrego piasku. Kurort tętnił życiem, mimo iż sezon dopiero miał się rozpocząć. Na plażach rozpoczęto ustawianie parasoli.
W Cala Millor nie można było się nudzić. W porze popołudniowej kąpaliśmy się w hotelowym basenie, usytuowanym na tarasie, osłoniętym od wiatru przeźroczystym pleksi. Wylegując się na leżakach obserwowaliśmy promenadę, plażę i morze.
Wybraliśmy się też na pieszą wędrówkę po półwyspie Punta de n’Amer leżącym pomiędzy miejscowościami Cala Millor i Sa Coma. Ponoć jest to teren prywatny o powierzchni około 200 hektarów, uznany w 1985 roku za rezerwat przyrodniczy, interesujący ze względu na swoją bogatą florę i faunę, a także wartość historyczną. W kwietniu Majorka jest soczyście zielona, czego nie można powiedzieć o Majorce w lipcu.
W najwyższym punkcie półwyspu, 35 metrów nad poziomem morza, wznosi się wieża warowna, Castell de la Punta de n'Amer.
Zapotrzebowanie na tego typu budowle powstało w XVI wieku, kiedy to nasilały się najazdy na Majorkę piratów z Północnej Afryki i wojsk Imperium Osmańskiego. Decyzja o wzniesieniu tej, na półwyspie Punta de n’Amer, powstała w 1611 roku po jednym z ataków, który spowodował wiele zniszczeń na wschodnim wybrzeżu wyspy. Jednak z powodu trudności finansowych i upadku gospodarczego pobliskiego Manacor, budowę twierdzy rozpoczęto w 1693 roku a zakończono w 1696. Strzegło jej dwóch lub trzech strażników uzbrojonych w muszkiety i pistolety. Ponadto platforma wieży wyposażona została w armatę, która ostrzeliwała wrogie statki wpływające do zatok Cala Millor i Sa Coma.
Działo stoi tam do dziś.
Wewnątrz wieży urządzono salę wystawową, w której prezentowana jest między innymi oryginalna broń. Na platformę obserwacyjną twierdzy z zatkniętą na niej flagą Majorki wchodzi się po ciasnych, wąskich schodach. Widać stamtąd obie zatoki, oba kurorty, cały półwysep no i błękitne morze.
W przeciwieństwie do większości innych wież obronnych na wybrzeżach Majorki, Castell de la Punta de n’Amer ma kształt kwadratu, z trójkątnymi wgłębianiami na każdej ze ścian. Uniemożliwiały one wrogom przedostanie się na platformę, w razie gdyby udało im się sforsować fosę.
W XIX wieku liczba ataków na Majorkę zmalała i wieża przestała pełnić swoją rolę obronną. Oddano ją ponownie do użytku podczas hiszpańskiej wojny domowej (1936-1939). Obok wybudowano koszary, w których żołnierze odpoczywali w czasie wojny. Dziś dawne koszary zamieniono na restauracjo-kawiarnię. Przyjemne miejsce do odpoczynku i obserwacji terenu, co widać na zdjęciach.
I to by było na tyle w dzisiejszym poście. O kolejnych kwietniowych wyprawach opowiem w następnych postach.
Majorka,
lipiec 2000 i kwiecień 2024