Prawdziwa zima pokazała swoje oblicze w połowie stycznia i pierwsze obfite opady śniegu dały się już we znaki mieszkańcom północno wschodniej Polski.
Mamy koniec stycznia, jutro pierwszy dzień lutego, a śniegu wciąż przybywa i przybywa. Jedni cieszą się, bo pora roku piękna, drudzy zimy mają dość, bo od niemal dwóch tygodni borykają się z jej skutkami.
Wczoraj pojechaliśmy na wieś do mojej koleżanki, u której od dłuższego czasu kupujemy jajka. Jeszcze pół roku temu to ona, wraz z mężem, nam je przywoziła. Po niespodziewanej śmierci jej ukochanego Tadeusza, sytuacja się zmieniła i to my zaczęliśmy ją odwiedzać.
Zaniepokoił mnie telefoniczny brak kontaktu. Stwierdziliśmy, że we wsi pewnie nie ma prądu i wiele urządzeń może nie działać. Pojechaliśmy sprawdzić!
Krystyna, bo tak ma na imię, jak zwykle wyszła nam naprzeciw w dość dobrym nastroju. Przebijaliśmy się do jej domu gęsiego, wąską ścieżyną wyrzeźbioną w śniegu na wysokość kolan. W progu przywitał nas jeden z jej psów radośnie merdając ogonem i szukając kompana do zabawy. Przy herbacie z malin i ciasteczkach Krysia zaczęła snuć opowieści o życiu na wsi w warunkach zimowych.
Od ponad tygodnia nie miała i nadal nie ma prądu. Pełne rodziny posiłkowały się już agregatami, a ona sama nie odważyła się kupić takiej maszynerii i zastosować w swoim niewielkim gospodarstwie. Opowiadała, że jej znajomi, być może nieumiejętnie podłączając agregat, wysadzili wszystkie urządzenia elektryczne będące na wyposażeniu domu.
Całe szczęście, że Krysia ma wspaniałych sąsiadów, którzy użyczają jej prądu w ładowaniu komórki, umożliwiają branie wody do gotowania, jak też pomagają rozwiązywać inne życiowe problemy. Krysia stara się im zbytnio nie narzucać.
Wodę do mycia, dla kur i psów pozyskuje topiąc śnieg. Z praniem - mówi, że jeszcze poczeka. Całe szczęście, że ma zwykłą kaflową kuchnię, drewno opałowe i może gotować i ogrzewać mieszkanie. Zapasy wcześniej zgromadzone w lodówce zakopała na podwórku w śniegu!
Problem braku prądu kilkukrotnie zgłaszała do elektrowni, ale ta kazała czekać!
Syn Krysi mieszka w Białymstoku i odwiedza ją regularnie. Zawozi ją też do miasta załatwiać różnego rodzaju sprawy, których nagromadziło się wiele po śmierci męża. Ale nie o tych problemach, tylko o możliwości dojazdu chcę jeszcze powiedzieć.
Ze wsi do Podsupraśla (Nadleśnictwa Supraśl) leżącego przy drodze wojewódzkiej 676, wiedzie droga leśna przez rezerwat. Krótszy odcinek to około cztery kilometry dłuży ponad pięć.
I ten właśnie odcinek, matka z synem, musieli pokonać autem osobowym po obfitych opadach śniegu. Musieli, bo Krysia miała umówione randez-vous w stolicy Podlasia. Śmiać się czy płakać, nie wiem?! Zatrzymywali się co paręnaście metrów, strącali śnieg z pochylonych nad drogą gałęzi, podnosili je nieznacznie i przejeżdżali kolejnych paręnaście metrów. Na szczęście, po pierwszej nawałnicy bestii ze wschodu, powalone na drogę pod ciężarem śniegu pnie drzew były już wcześniej uprzątnięte.
Podczas gdy Ryszard zawracał samochodem ja szłam przez wieś fotografując ją w zimowej szacie. Chwilę pobawiłam się z psem, który najpierw próbował mnie przestraszyć swoim szczekaniem, a później ocierał się przyjaźnie o moje nogi. Dał się nawet wygłaskać i poczochrać!
Mąż czekał na mnie na rozdrożu koło krzyża.
Wieś wyglądała pięknie w zimowej szacie. Na drodze spotkaliśmy kilka grupek ciekawskich zimy mieszczuchów przybyłych najpewniej z Białegostoku, na co wskazywały rejestracje samochodów pozostawionych w lesie albo na parkingu przy leśniczówce. Jedni wędrowali, jedni wyciągali z aut biegówki albo sanki, jeszcze inni podziwiali zimę siedząc na saniach ciągnionych przez konia.
Musiałam i ja na własnej skórze poczuć piękno zimy, bo zwalczanie jej skutków od dwóch tygodni dawało się we znaki nie tylko mnie. Proste, spartańskie warunki życia, bez wygód od wielu dni, miała ogromna społeczność Podlasia.
Chciałam żeby Ryszard zrobił mi zdjęcie w leśnym rezerwacie na tle grubego powalonego pnia drzewa. No i zrobił! Najpierw, kiedy wpadłam w zaspę i nie mogąc utrzymać równowagi w zapadającym się śniegu, ległam radosna w białej pościeli. Śnieg wciskał mi się pod nogawki spodni, w rękawy, pod kurtkę i powoli pod wpływem temperatury ciała rozpływał się. Ech, ja to mam szczęście mieszkać w takim regionie Polski - pomyślałam i z niechęcią wsiadłam do samochodu!
W ogrodzie zrobiłam kilka zdjęć. Wiele połamanych krzewów i drzew będziemy musieli uprzątnąć z nadejściem wiosny. Tak naprawdę to mi ich nie żal, bo są już za wysokie i zasłaniają słońce - zimą, kiedy wędruje niżej nad horyzontem w ogóle nie oświetla górnego ogrodu.
31 stycznia 20121 roku