Paryski
Most Mirabeau - Pont Mirabeau
zawsze kojarzyć mi się będzie z Guillaume'm
Apollinaire'm - przedstawicielem francuskiej awangardy poetyckiej,
prekursorem prądów sztuki współczesnej, kubizmu, fowizmu, dadaizmu, surrealizmu,
które narodziły się na Montmartrze.
Ale nie tylko mnie Pont Mirabeau kojarzy się z Apollinaire'em - poetą przełomu wieków, dziewiętnastego i dwudziestego. Francuzom także.
Na moście odnajdujemy fragment wiersza, znanego wszystkim miłośnikom literatury francuskiej, a także tym, którzy niegdyś z uwagą słuchali wykładów swoich nauczycieli języka polskiego...
Wiersz ten doczekał się również wielu interpretacji muzycznych...
O mostach paryskich pisałam już nieraz i zapewne jeszcze nie raz do nich powrócę.
Most Mirabeau, jest kolejnym moim ulubionym miejscem skąd rozpoczynałam nie jedną wędrówkę wzdłuż Sekwany, zarówno prawym jak i lewym jej brzegiem, ale o tym w innych postach.
Dzisiaj coś niecoś o samym poecie, który mimo swojego krótkiego życia (1880-1918) odegrał ogromną rolę w kształtowaniu awangardy, nie tylko w poezji ale i w sztuce.
Sympatyzował z wieloma artystami tamtego okresu. Przyjaźnił się między innymi z Picassem wnosząc cenny wkład do zyskania przez Picassa popularności. Spotkali się pewnego wieczoru w sali na zapleczu baru Fox, na ulicy Amsterdam, gdzie Apollinaire zwykł czekać na pociąg, którym wracał nocować do matki w Le Vésinet.
Apollinaire był wtedy tęgim młodzieńcem o miękkich rysach, małych mięsistych ustach smakosza i silnie zakrzywionym nosie: coś w rodzaju Napoleona wyrzeźbionego w smalcu. Picasso uderzony i ujęty tą sylwetką zrobił mu dziesiątki portretów, szkiców i karykatur, przedstawiając go jako boksera czy też jarmarcznego siłacza...
Jednak jego otyłość była pozorna i nie był wcale taki korpulentny jak sądzono. Poeta zwykł bowiem nosić na sobie jedną na drugiej niewiarygodną ilość sztuk bielizny osobistej i kiedy był nagi wydawał się być smukły.
Zetknięcie się z malarstwem Picassa głęboko poruszyło Apollinaire'a. Nieboracy z okresu niebieskiego i smukli akrobaci z okresu różowego stali się punktem wyjścia jego działalności jako krytyka sztuki, ale jego entuzjastyczne artykuły wynikały chyba bardziej z krytyki uczuciowej niźli z analizy estetycznej.
Ze wzruszeniem opisuje kobiety już nie kochane, żebraków zużytych przez życie, nie całowane dzieci, siostry-podlotki toczące pod stopami wielką kulę akrobatów, na której utrzymują równowagę - cały ten melancholijny i dekadencki świat powoływany przez Picassa do życia.
Ponoć wszyscy, którzy go znali twierdzili, że nie rozumiał malarstwa, ale bez niego wielu artystów potrzebowałoby więcej czasu, żeby się przebić i zatriumfować a nade wszystko obudzić w sobie wiarę we własne talenty.
W życiu codziennym Guillaume Apollinaire nie miał w sobie niczego z umęczonej, niespokojnej istoty, takiej jakie występują w jego wierszach i listach. Miał bardzo żywy pociąg do rubasznych a nawet wulgarnych kawałów i historyjek, można też powiedzieć, że bywał niechlujny, niedomyty, często ubierał się w pomięte garnitury o zdeformowanych kieszeniach, w które wpychał pliki rękopisów, miał skłonności do łakomstwa...
- A co z kobietami?
Dla mnie Apollinaire kojarzyć się zawsze będzie z Marie Laurencin, której prawdziwie kobiece i urzekające malarstwo oglądałam między innymi w Orangerie...
Głęboko w pamięć wrył mi się obraz pędzla Henri Rousseau przedstawiający Marię i Guillaume'a, który wisi w galerii Kunstmuseum w Bazylei i który także często prezentowany jest w podręcznikach do nauki języka francuskiego.
Ale nie tylko mnie Pont Mirabeau kojarzy się z Apollinaire'em - poetą przełomu wieków, dziewiętnastego i dwudziestego. Francuzom także.
Na moście odnajdujemy fragment wiersza, znanego wszystkim miłośnikom literatury francuskiej, a także tym, którzy niegdyś z uwagą słuchali wykładów swoich nauczycieli języka polskiego...
Wiersz ten doczekał się również wielu interpretacji muzycznych...
O mostach paryskich pisałam już nieraz i zapewne jeszcze nie raz do nich powrócę.
Most Mirabeau, jest kolejnym moim ulubionym miejscem skąd rozpoczynałam nie jedną wędrówkę wzdłuż Sekwany, zarówno prawym jak i lewym jej brzegiem, ale o tym w innych postach.
Dzisiaj coś niecoś o samym poecie, który mimo swojego krótkiego życia (1880-1918) odegrał ogromną rolę w kształtowaniu awangardy, nie tylko w poezji ale i w sztuce.
Sympatyzował z wieloma artystami tamtego okresu. Przyjaźnił się między innymi z Picassem wnosząc cenny wkład do zyskania przez Picassa popularności. Spotkali się pewnego wieczoru w sali na zapleczu baru Fox, na ulicy Amsterdam, gdzie Apollinaire zwykł czekać na pociąg, którym wracał nocować do matki w Le Vésinet.
Apollinaire był wtedy tęgim młodzieńcem o miękkich rysach, małych mięsistych ustach smakosza i silnie zakrzywionym nosie: coś w rodzaju Napoleona wyrzeźbionego w smalcu. Picasso uderzony i ujęty tą sylwetką zrobił mu dziesiątki portretów, szkiców i karykatur, przedstawiając go jako boksera czy też jarmarcznego siłacza...
Jednak jego otyłość była pozorna i nie był wcale taki korpulentny jak sądzono. Poeta zwykł bowiem nosić na sobie jedną na drugiej niewiarygodną ilość sztuk bielizny osobistej i kiedy był nagi wydawał się być smukły.
Zetknięcie się z malarstwem Picassa głęboko poruszyło Apollinaire'a. Nieboracy z okresu niebieskiego i smukli akrobaci z okresu różowego stali się punktem wyjścia jego działalności jako krytyka sztuki, ale jego entuzjastyczne artykuły wynikały chyba bardziej z krytyki uczuciowej niźli z analizy estetycznej.
Ze wzruszeniem opisuje kobiety już nie kochane, żebraków zużytych przez życie, nie całowane dzieci, siostry-podlotki toczące pod stopami wielką kulę akrobatów, na której utrzymują równowagę - cały ten melancholijny i dekadencki świat powoływany przez Picassa do życia.
Ponoć wszyscy, którzy go znali twierdzili, że nie rozumiał malarstwa, ale bez niego wielu artystów potrzebowałoby więcej czasu, żeby się przebić i zatriumfować a nade wszystko obudzić w sobie wiarę we własne talenty.
W życiu codziennym Guillaume Apollinaire nie miał w sobie niczego z umęczonej, niespokojnej istoty, takiej jakie występują w jego wierszach i listach. Miał bardzo żywy pociąg do rubasznych a nawet wulgarnych kawałów i historyjek, można też powiedzieć, że bywał niechlujny, niedomyty, często ubierał się w pomięte garnitury o zdeformowanych kieszeniach, w które wpychał pliki rękopisów, miał skłonności do łakomstwa...
- A co z kobietami?
Dla mnie Apollinaire kojarzyć się zawsze będzie z Marie Laurencin, której prawdziwie kobiece i urzekające malarstwo oglądałam między innymi w Orangerie...
Głęboko w pamięć wrył mi się obraz pędzla Henri Rousseau przedstawiający Marię i Guillaume'a, który wisi w galerii Kunstmuseum w Bazylei i który także często prezentowany jest w podręcznikach do nauki języka francuskiego.
Marie Laurencin była muzą
Apollinaire'a. Mówił o niej
- Ona jest wesoła, dobra, dowcipna, ma taki talent. Jest małym słoneczkiem. To ja w kobiecej postaci!
Związek ich zainicjował nie kto inny jak Picasso, który spotkał Marię w jednej z galerii i pomyślał, że może stać się bratnią duszą do przezwyciężenia osamotnienia uczuciowego poety. Jego intuicja była nieomylna bowiem oboje odnaleźli się w sobie. Oboje byli naznaczeni piętnem dzieci naturalnych i łączyło ich wspólne zamiłowanie do ekscentryczności, zamiłowanie, które sprawiało, że milcząca zazwyczaj Maria nagle zaczynała rżeć jak koń. Ech, tolerowano ją przez wzgląd na Apollinaire'a ale tak naprawdę nie uznano jej nigdy za swoją!
Była inteligentna i przełykała zniewagi artystów w milczeniu. W swoich wspomnieniach pisze:
Wszystko czego się nauczyłam zawdzięczam ludziom, których nazywam wielkimi malarzami, moimi współczesnymi: Matisse'owi, Derainowi, Picassowi, Braque'owi. Nie będą pewnie zadowoleni, że cytuję ich nazwiska. Nasuwa mi to pewne porównanie z pewną arią Carmen: Ja ciebie kocham, lecz ty mnie nie.
Według Fernandy Olivier, która miała jasność spojrzenia, jaką daje odraza (nie przełknęła karykatury, jaką zrobiła jej Maria, zaopatrując podpisem Pani Pikaço - czytaj pikasso), jej anemiczne malarstwo wywodziło się z prostej linii z Journal des Dames et des Demoiselles...
Ech, trzeba było miłosnego zaślepienia i niewiedzy Apollinaire'a, aby zaliczyć Marię Laurencin do malarzy-kubistów.
Ich współżycie nie było bynajmniej radosne. Poeta przyzwyczajony do przypadkowych miłostek, był nieśmiały, a zarazem brutalny. Wysoka, szczupła, koścista Marie, stanowiła pod względem fizycznym przeciwieństwo zakochanego w niej po uszy poety. Była natchnieniem dla kliku najtkliwszych wierszy jakie zna literatura francuska.
Na początku tysiąc dziewięćset czternastego roku Maria opuściła Guillaume'a i poślubiła pięknego Niemca z Montparnasse'u Ottona von Waëtjena, z którym schroniła się w Hiszpanii i z którym rozwiodła się sześć lat później. Wróciła do Paryża i wiodła życie kobiety niezależnej i wyzwolonej...
- A Apollinaire?
- Pozostał nad otchłanią cierpienia, jaka się przed nim otwarła...
Pod mostem Mirabeau płynie Sekwana
I niejedna miłość
Czy nie dość wspominana
Po bólu zawsze radość niespodziana
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję
Z twarzą do twarzy połączmy ramiona
Nieruchomi kiedy
Pod mostem ramion kona
Fala od wiecznych spojrzeń umęczona
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję
Miłość jak woda bieżąca odpływa
I odpływa życie
Woda jakże leniwa
Nadzieja nasza jakże natarczywa
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję
Niech dni się toczą jak rzeka wezbrana
Ni czas nie zawraca
Ni miłość pożegnana
Pod mostem Mirabeau płynie Sekwana
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję
/tłumaczenie Adam Ważyk/
- Ona jest wesoła, dobra, dowcipna, ma taki talent. Jest małym słoneczkiem. To ja w kobiecej postaci!
Związek ich zainicjował nie kto inny jak Picasso, który spotkał Marię w jednej z galerii i pomyślał, że może stać się bratnią duszą do przezwyciężenia osamotnienia uczuciowego poety. Jego intuicja była nieomylna bowiem oboje odnaleźli się w sobie. Oboje byli naznaczeni piętnem dzieci naturalnych i łączyło ich wspólne zamiłowanie do ekscentryczności, zamiłowanie, które sprawiało, że milcząca zazwyczaj Maria nagle zaczynała rżeć jak koń. Ech, tolerowano ją przez wzgląd na Apollinaire'a ale tak naprawdę nie uznano jej nigdy za swoją!
Była inteligentna i przełykała zniewagi artystów w milczeniu. W swoich wspomnieniach pisze:
Wszystko czego się nauczyłam zawdzięczam ludziom, których nazywam wielkimi malarzami, moimi współczesnymi: Matisse'owi, Derainowi, Picassowi, Braque'owi. Nie będą pewnie zadowoleni, że cytuję ich nazwiska. Nasuwa mi to pewne porównanie z pewną arią Carmen: Ja ciebie kocham, lecz ty mnie nie.
Według Fernandy Olivier, która miała jasność spojrzenia, jaką daje odraza (nie przełknęła karykatury, jaką zrobiła jej Maria, zaopatrując podpisem Pani Pikaço - czytaj pikasso), jej anemiczne malarstwo wywodziło się z prostej linii z Journal des Dames et des Demoiselles...
Ech, trzeba było miłosnego zaślepienia i niewiedzy Apollinaire'a, aby zaliczyć Marię Laurencin do malarzy-kubistów.
Ich współżycie nie było bynajmniej radosne. Poeta przyzwyczajony do przypadkowych miłostek, był nieśmiały, a zarazem brutalny. Wysoka, szczupła, koścista Marie, stanowiła pod względem fizycznym przeciwieństwo zakochanego w niej po uszy poety. Była natchnieniem dla kliku najtkliwszych wierszy jakie zna literatura francuska.
Na początku tysiąc dziewięćset czternastego roku Maria opuściła Guillaume'a i poślubiła pięknego Niemca z Montparnasse'u Ottona von Waëtjena, z którym schroniła się w Hiszpanii i z którym rozwiodła się sześć lat później. Wróciła do Paryża i wiodła życie kobiety niezależnej i wyzwolonej...
- A Apollinaire?
- Pozostał nad otchłanią cierpienia, jaka się przed nim otwarła...
Pod mostem Mirabeau płynie Sekwana
I niejedna miłość
Czy nie dość wspominana
Po bólu zawsze radość niespodziana
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję
Z twarzą do twarzy połączmy ramiona
Nieruchomi kiedy
Pod mostem ramion kona
Fala od wiecznych spojrzeń umęczona
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję
Miłość jak woda bieżąca odpływa
I odpływa życie
Woda jakże leniwa
Nadzieja nasza jakże natarczywa
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję
Niech dni się toczą jak rzeka wezbrana
Ni czas nie zawraca
Ni miłość pożegnana
Pod mostem Mirabeau płynie Sekwana
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję
/tłumaczenie Adam Ważyk/
Ech, westchnęłam głęboko stojąc na Moście Mirabeau, uwieczniłam go na fotografiach i zamyślona powlokłam się lewym brzegiem Sekwany w stronę wieży Eiffla...
Żródło: "La vie quotidienne à Montmartre au temps de Picasso 1900-1910" - Jean Paul Crespelle (Montmartre w czasach Picassa 1900-1910 w przekładzie Mieczysława Bibrowskiego)