Niedziela, 26 lutego, godzina szósta rano.
Wstaję, odsłaniam okno i z
niedowierzaniem patrzę na świat. Znowu jest biało, znowu śnieg przykrył dachy, pola,
łąki, las i wciąż kręci śnieżne zaspy, no może nie z tak wielką siłą, jak w
styczniu, czy w dwóch pierwszych dekadach lutego, ale jednak, kręci! A nie
dalej jak wczoraj schowałam stojące pod ścianą domu łopaty do odśnieżania
podwórka, bo wiatr je przewracał i od kilku dni nie były mi już
potrzebne. W każdym bądź razie świat znowu stał się piękny, bielutki,
czyściutki.
A ponieważ zanosi się na pochmurny
dzień i wciąż sypie, to zapewne z dłuższego spaceru zrezygnuję i przypomnę moje
wczorajsze
wędrowanie.
A jak wędrowanie, to na Pólko! Nie byłam
tam od prawie dwóch tygodni, ze względu na chwilowe osłabienie. Wychodząc z
domu, na wszelki wypadek spadku niewydolności organizmu, włożyłam do kieszeni pożywny
owoc bananowca i ruszyłam w drogę w towarzystwie Mahonia.
Przy stawach hulała wichura i mimo
solidnego nakrycia mojej łysinki, czułam zimno na głowie. Naciągnęłam kaptur i
idąc w stronę Pięciu Dębów pstryknęłam dwa zdjęcia. Kiedyś pokażę ogromny
kontrast w architekturze pomiędzy oba zespołami budynków, hotelu i szpitala
uzdrowiskowego. Jeden utrzymany jest w stylu jak najbardziej pasującym do tego
miejsca, drugi, budujący się, przypomina mi epokę PRL-u.
- To dwa różne światy, po dwóch
stronach ulicy Rymarka - powiedziała mi któregoś razu Bogusia, przyjaciółka, mieszkająca
w Pięciu Dębach.
I to prawda, dwa różne światy, dwie
budowle, jedna wspaniale wpisująca się w krajobraz, druga psująca jego odbiór.
- Pólko?!
- Ktoś by
pomyślał, wciąż to Pólko i Pólko!
No właśnie, o tej najpiękniejszej, ośmielę się powiedzieć, mojej krainie,
mogłabym pisać bez końca.
Znam ją od przedszkola, a na nowo
odkryłam ją jakieś dwadzieścia cztery lata temu i od tamtej pory jest moim
największym skarbem na ziemi.
- Zabrzmiało patetycznie?
Otóż wczoraj, moja kraina wyglądała
wprost oszałamiająco. Zatraciłam się w niej tak, iż nie czułam najmniejszego
zmęczenia, żadnego bólu, spadku sił, jedynie przypływ ogromnej energii płynącej
z przyrody. Chłonęłam ją całą sobą.
No i niby to samo miejsce, a każdego
dnia inne, za przyczyną zmieniających się pór roku. Idzie wiosna! Wyższe
temperatury roztopiły śnieg i wezbrały wody rzeki Supraśl. Dolina zmieniła się,
zalało łąki, podtopiło ścieżki, woda wdarła się na obrzeża lasu.
Kiedy wychodziłam z domu niebo przykryte
było kłębiastymi chmurami.
Na Pólku zaczęło się przejaśniać, wyjrzało słońce i
swoimi promieniami dotykało ziemi, wydobywając z niej najpiękniejsze barwy.Przypomniały mi się słowa z prywatnej korespondencji, pewnej fantastycznej kobiety, która wspierając mnie w chorobie, przesyła od czasu do czasu, wybrane cytaty z ewangelii, psalmów, biblii.
Błogosławiony, kto zaufał Panu! On jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, które wydaje owoc w swoim czasie, liście jego nie więdną, a wszystko, co czyni, jest udane.