|
San Giovanni Rotondo |
Ponieważ w
Kościele Katolickim rozpoczął się okres Wielkiego Postu, dlatego mój dzisiejszy
wpis poświęcę jednej z moich podróży związanych z pielgrzymowaniem do miejsc
świętych.
Celem mojej
pierwszej pielgrzymki był Rzym. Chciałam jedynie nawiedzić grób Wielkiego Polaka,
papieża Jana Pawła II i podziękować Bogu za dar dobrego życia. Nie zdawałam
sobie sprawy, na czym polega pielgrzymowanie z grupą nieznanych mi osób, ani
też nie byłam w pełni świadoma, czym jest modlitwa we wspólnym wędrowaniu. Nie
przypuszczałam wówczas, że pielgrzymowanie to rekolekcje, a modlitwa dojrzałych
chrześcijan, to modlitwa przebłagania, dziękczynienia, prośby, uwielbienia…, a
tradycyjne jej formy: różaniec, litanie, psalmy, koronki, nowenny, akty, pieśni…
to niezwykłe bogactwo. Uczę się nieustannie!
Nie lubię
zgromadzeń, ani też wielkich świątyń wznoszonych na potrzeby peregrynujących.
Anonimowy tłum wywołuje we mnie uczucie mojej anonimowości. Mam wrażenie, że
Bóg mnie nie widzi, mnie, która ze wszystkich sił chce mu się przypodobać.
Takie myślenie dziecka tkwi głęboko w mojej głowie, bo właśnie w dzieciństwie
uczono mnie, że niczego przed Bogiem nie ukryję, że za każdy zły występek
zostanę ukarana. Długo żyłam ze świadomością istoty grzesznej, której nic nie
było wolno. Bałam się śmiać i cieszyć, żeby nie obrazić Boga moim szczęściem.
Uczono mnie skromności, pokory, cichości, a nie uczono mnie wiary w siebie. Trudne
to były czasy, ale nadszedł moment, kiedy Bóg wypatrzył mnie z wysokości i stał
się dla mnie łaskawy. Odtąd stawiał na mojej drodze ludzi mądrych, radosnych,
potrafiących cieszyć się drobiazgami, ludzi rozdających dobroć i miłość. To od
nich czerpałam wiedzę i uczyłam się życia. Dzisiaj dziękuję Bogu, że dostrzegł
mnie w tłumie.
Na moje szczęście
wielkie hale modlitewne powstają przy małych kościołach i tam mogę zanosić moje modlitwy dziękczynne, a także ośmielam się prosić o łaskę dobrego życia
dla siebie, moich bliskich, a także wszystkich tych, którzy modlitwy
potrzebują.
Do Rzymu
pojechałam w czerwcu 2007 roku. Ale zanim dotarłam do tego miasta, gdzie potęga
Kościoła znalazła swój najwyższy wyraz w budowie Bazyliki Świętego Piotra i
zespołu Pałaców Watykańskich, odwiedziłam po drodze Wiedeń ze wzgórzem
Kahlenberg i Weronę.
|
Wiedeń - katedra św. Szczepana |
|
Wiedeń - na placu przed katedrą św. Szczepana Męczennika |
Na wzgórzu Kahlenberg
byłam już kilka razy, nigdy jednak nie uczestniczyłam tam w pielgrzymkowej mszy
świętej. Było to dla mnie ogromne przeżycie, jako że tego dnia czytałam
publicznie fragment ze Starego Testamentu. Po mszy świętej syciłam oczy
panoramą Wiednia, rozciągającą się ze wzgórza, a potem podziwiałam miasto z
jego wspaniałą gotycką Katedrą Świętego Szczepana Męczennika. Nie miałam jeszcze
wtedy mojej niezawodnej lustrzanki, jedynie mały aparat cyfrowy, który
najlepiej spisywał się w plenerach.
|
Kościół św. Józefa na wzgórzu Kahlenberg |
|
Kahlenberg - przed kościołem św. Józefa |
Zanim dotarłam do Werony podziwiałam
Alpy Weneckie z szeregiem odrębnych krasowych masywów ciągnących się na
przestrzeni 190 kilometrów, pomiędzy dolinami rzek Tagliamento i Adygi.
|
Alpy Weneckie |
Wzdłuż tej
ostatniej wznosi się jedno z najbogatszych miast północnych Włoch, Werona, o której można rozprawiać w nieskończoność. Epoki: rzymska,
średniowieczna, rodu Della Scala, wenecka, austriacka pozostawiły po sobie
wiele ciekawych i cennych architektonicznie budowli. Zwiedziłam niektóre z nich:
romańskie mury Galiena; Łuk Gavi; Piazza delle Erbe, czyli Plac Ziół, ze
słynnym pałacem Maffei i kolumną z uskrzydlonym lwem św. Marka, symbolem
Republiki Weneckiej; Piazza dei Signori, zwany placem Dantego; średniowieczny
łuk nad uliczką Maria Antica i dziewięć bogato zdobionych sarkofagów ze
strzelistymi dachami zakończonymi pomnikami zmarłych na koniach – grobowce najpotężniejszej
werońskiej rodziny Della Scala; zatrzymałam się pod balkonem domu Julii przy
Via Cappello, przeczytałam kilka wersów z szekspirowskiego dramatu na domu
Romea; potem jeszcze rzymski amfiteatr Arena i wreszcie wzgórze Świętego Piotra
z zamkiem, Teatrem Rzymskim i XV wiecznym budynkiem dawnego klasztoru Jezuatów
zwanych, fraticelli dello spirito, jako że produkowali ziołowe leki i trunki
rozgrzewające na bazie spirytusu …
|
Werona - Santa Maria Antica - grobowce rodziny Della Scala |
|
Kolumna z uskrzydlonym lwem św. Marka na Piazza del Erbe |
|
Wzgórze św. Piotra |
|
Piazza dei Signori - pomnik Dantego |
Pamiętam, że
przecudny widok ze wzgórza na dolinę Adygi i miasto po obu jej stronach wywołał
we mnie tak wielką radość, że rozłożywszy ręce wlepiłam wzrok w błękitne niebo
i kręcąc się powoli wokół własnej osi zaczęłam nucić dość głośno tenorową arię
księcia Mantui z opery Rigoletto Verdiego – La donna è mobile - czyli kobieta zmienną jest. Pamiętam także, że dołączył
do mnie ze swoim pięknym tenorowym głosem pewien młody mężczyzna, który w zachwycie
także rozpościerał szeroko swoje ramiona, a moja rozbuchana wyobraźnia malowała
już obraz, jak owe szeroko rozpostarte ramiona zamykają mnie w ciasnym i
ciepłym uścisku. Ech…, te radosne chwile zapisałam cyfrowo…
|
Widok na dolinę Adygi i Weronę |
Z nadmiaru
szczęścia zapomniałam, w jakim kościele, przed wyjazdem do Rzymu, została odprawiona
popołudniowa msza święta, z której pozostało mi jedynie nie zidentyfikowane
zdjęcie.
Stolica Włoch
przywitała nas bezchmurnym niebem i wysokimi temperaturami. Cieszyłam się, że
ten największy skarbiec Europy przez kilka dni będzie mój.
Świadoma tego, że Rzymianie
szukali źródeł i inspiracji w kulturze hellenistycznej odnajdywałam świątynie
na planie koła, obserwowałam style kolumn, łuki, amfiteatry…
Wiedziałam, że sztuką grecką kierowała idea czystej harmonii
i piękna, monumentalne zaś dzieła Rzymian nosiły znamiona użyteczności…
Po upadku Imperium miasto nadal było
kulturalnym centrum świata. Stało się stolicą chrześcijaństwa, a sztuka w
okresie Renesansu i Baroku rozwijała się jak za czasów antycznych. Mogłam
stanąć naprzeciw największych osiągnięć geniuszu artystycznego i podziwiać arcydzieła
Bramante, Rafaela, Michała Anioła.
Nie zapomniałam o
celu mojej pielgrzymki. Kolejka do grobu papieża Polaka nie była, aż tak długa
jak się spodziewałam. Wolnym krokiem ludzie różnych narodowości zmierzali do
Bazyliki Świętego Piotra, gdzie w podziemnych kryptach pochowano Jana Pawła II. Procesji tej towarzyszyła cisza sprzyjająca indywidualnym
modlitwom. Pozwolono nawet naszej licznej grupie zatrzymać się nieco dłużej
przy płycie nagrobnej. To był wyjątkowy moment, bo oto moje postanowienie urzeczywistniło
się.
W związku z
beatyfikacją papieża Polaka Jana Pawła II grób przeniesiono z Grot Watykańskich
do kaplicy św. Sebastiana w Bazylice Świętego Piotra.
|
Na Placu Świętego Piotra |
|
Rozpoczyna się audiencja papieska |
Następnego dnia
raz jeszcze odwiedziłam bazylikę, tym razem zaopatrzona w specjalny bilet
wydany przez Prefettura Della Casa Pontifica umożliwiający mi uczestnictwo w
audiencji papieskiej.
|
W Bazylice Świętego Piotra |
Mój pobyt w Rzymie
kończyła msza święta w jednej z kaplic Bazyliki św. Pawła za Murami. Tę
wspaniałą budowlę sakralną wzniesiono w miejscu gdzie św. Lucyna pochowała
ciało Świętego.
|
Podziwiamy Bazylikę Świętego Pawła za Murami |
|
Bazylika Świętego Pawła za Murami |
|
Wnętrze Bazyliki Świętego Pawła za Murami |
|
Msza św. w jednej z kaplic bazyliki |
Wyjeżdżając z
Wiecznego Miasta drogą Via Appia Antica dotarłam do Katakumb św. Kaliksta.
Tutaj w małej naziemnej bazylice zwanej Tricore - nazwa pochodzi od trzech
apsyd określających plan budowli – księża pielgrzymujący razem z nami,
odprawili poranną mszę świętą. Do naszych czasów zachowały się dwie Tricore,
które odnowiono; wschodnia pełni rolę mauzoleum, w której przechowuje się
napisy z cmentarza i fragmenty sarkofagów przedstawiające sceny ze Starego i
Nowego Testamentu. Jednym z najciekawszych jest Sarkofag Dziecka z bogato
rzeźbioną stroną przednią, taki mały ilustrowany katechizm…
|
W naziemnej bazylice Tricore |
Po mszy zeszliśmy
do podziemnego cmentarza, miejsca gdzie pochowano ośmiu papieży, wielu męczenników
i około pięciuset tysięcy chrześcijan. Oglądałam najstarsze krypty katakumb.
Najbardziej utkwiła mi w pamięci Krypta św. Cecylii. Wywodzącą się z rodziny
patrycjuszy, Cecylię, która złożyła śluby czystości, zmuszono do małżeństwa z
Walerianem. Za sprawą żony, Walerian przyjął chrzest i także złożył śluby
czystości, wkrótce za grzebanie męczenników został ścięty. Cecylię także wydano
władzom i skazano na ścięcie. Ciało Świętej, w nienaruszonym stanie w pozycji
leżącej odkryto na początku dziewiątego wieku i na polecenie papieża św.
Paschalisa I złożono w bazylice jej poświęconej na Zatybrzu, gdzie niegdyś
mieszkała wraz ze swoim mężem. Marmurowy posąg leżącej Cecylii, wyrzeźbiony
przez Stefano Maderno znajduje się w ołtarzu głównym, natomiast kopię tego
słynnego dzieła umieszczono w katakumbach…
|
Św. Cecylia dłuta Stefano Maderno w bazylice na Zatybrzu |
|
Krypta św. Cecylii w Katakumbach św. Kaliksta |
Jeszcze tego
samego przedpołudnia ochłody szukałam w ogrodach
d’Este w Tivoli, ale to jest temat na inne wspomnienia.
|
Ogrody d'Este w Tivoli |
We wczesnych godzinach
popołudniowych dotarliśmy do Pietrelciny, rodzinnej miejscowości Ojca Pio. To
niewielkie miasteczko zrobiło na mnie ogromne wrażenie, bowiem należy do tych
moich ulubionych, kamiennych; i chociaż przepływ turystów notuje się tutaj
duży, Pietrelcina wydaje się być nietknięta hałaśliwą cywilizacją. Po wąskich i
ciasnych uliczkach najstarszej dzielnicy Rione Castello, której początki
sięgają czasów przedchrześcijańskich, można przejść tylko pieszo. Spacerowałam
między murami kamiennych domów, pokonywałam kolejne kamienne schodki między
różnymi poziomami uliczek, mając wrażenie, że przechodzę z pokoju do pokoju,
gdzie w otwartych drzwiach każdego z nich stoi życzliwa uśmiechnięta osoba i
zaprasza do kolejnych pomieszczeń.
|
Pietrelcina |
Najciekawsze było
to, że przed wieloma drzwiami można było coś kupić. A to ktoś przed dom
wywiesił plecione ręcznie koszyki, a to ktoś sprzedawał czosnek, ktoś inny
wystawił w kartonie rozmaryn, którego zapach przyciągał z daleka…
|
Kamienna zabudowa i uliczki Pietrelciny |
|
Kupiłam czosnek |
|
A może jakiś koszyczek ? |
|
Idę do kościoła św. Anny |
|
Uliczka Pietrelciny |
Ech…, rozmarzyłam
się, takie proste bez pośpiechu życie podobało mi się, tym bardziej, że między murami
panował przyjemny chłód. Zajrzałam do kościoła św. Anny, w którym Francesco
Forgione - Ojciec Pio był ochrzczony i gdzie spędzał długie godziny na
modlitwach i medytacjach.
|
Pietrelcina - w stronę domów Ojca Pio |
|
Dom wujka Michele |
|
Uliczki dzielnicy Rione Castello |
|
Dekoracje kwiatowe na parapetach domów w Pietrelcinie |
|
Pietrelcina - Kościół Matki Boskiej Anielskiej |
Odwiedzałam domy,
w których mieszkał. Wspięłam się po siedemnastu stromych stopniach Torretty,
żeby zobaczyć niewielki pokój, w którym przebywał jako kleryk, będąc ciężko
chorym, a także przez dwa kolejne lata będąc już kapłanem. Obejrzałam kilka
innych pomieszczeń domu rodzinnego rozrzuconych po dzielnicy Rione Castello.
Jako, że w tej części Pietrelciny nie dało się budować nowych domów, a sytuacja
finansowa rodziny Forgione pozwalała na powiększenie domostwa, kupowano te izby, które akurat
były na sprzedaż.
Jest jeszcze jeden
dom, w którym mieszkał Ojciec Pio, dom jego brata, zwany domem wujka Michele, kupiony za
pieniądze zarobione w Ameryce.
Wspomnę jeszcze o
Piana Romana, gospodarstwie rodziny Forgione oddalonym o pół godziny drogi od
domu rodzinnego. Drogę łączącą te dwa miejsca zdobią stacje tajemnic
różańcowych i przypominają pielgrzymom, że Ojciec Pio, przechodząc tędy
rozpamiętywał tajemnice życia, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Ja także z
grupą pielgrzymów przeszłam tę drogę i była to najpiękniejsza modlitewna
przechadzka w moim życiu.
|
Pietrelcina - widok na pola uprawne |
Jako, że pamiętnego popołudnia panował wielki upał, cała
grupa w porze sjesty rozpierzchła się w poszukiwaniu cienia. W bardzo miłym
towarzystwie zniknęłam i ja. Skręciliśmy w pierwszą dróżkę na końcu której, zza
murowanego ogrodzenia widać było sporych rozmiarów budynek. Szeroko otwarta
brama zapraszała do środka. Przy stołach pod rozłożystymi drzewami siedzieli
miejscowi i biernie uczestniczyli w sjeście. Zamówiliśmy tylko butelkę mocno
schłodzonego białego wina i dzban zimnej wody, ale oprócz napoi chłodzących
kelner postawił przed nami talerze z daniami obiadowymi. Na nic zadał się język
angielski mojego towarzysza, przydała się natomiast moja znajomość
francuskiego, ale nie w bezpośredniej rozmowie z kelnerem, tylko poprzez
miejscowego Włocha, który na pierwszy rzut oka na poliglotę mi nie wyglądał. Kiedy
wreszcie kelner zrozumiał o co chodzi, zabrał nam talerze spod nosa i po chwili
w ramach przeprosin przyniósł przepyszne crostini, które pochłonęliśmy natychmiast. Mimo
upału i lekkiego szumu w głowie, jeszcze dzisiaj mogę określić smak, zapach i
temperaturę wina, pamiętam szron na wysokiej wąskiej butelce i kropelki rosy,
które wolniutko spływały na biały obrus zostawiając nań mokrą plamę…
Późnym popołudniem
dotarliśmy do San Giovanni Rotondo i po odświeżających ciało kąpielach
wyruszyliśmy uliczką prowadzącą pod górę na wieczorny różaniec do Bazyliki
Matki Boskiej Łaskawej.
|
San Giovanni Rotondo - Bazylika Matki Bożej Łaskawej |
|
Dom Ulgi w Cierpieniu |
|
Dom Ulgi w Cierpieniu - ogrody szpitala |
Po tylu wrażeniach
długo nie mogłam zasnąć. Było nadal gorąco, leżałam na łóżku w mojej zwiewnej
batystowej białej koszulce na cieniutkich ramiączkach i rozmyślałam. Moja
towarzyszka zaproponowała wspólną modlitwę – jedną z tajemnic różańca, którą odmawia
każdego dnia przez dziewięć miesięcy w intencji życia poczętego, czyli tak
zwanej Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego Zagrożonego Zagładą, prościej ujmując
zagrożonego zabiciem w łonie matki. Przystałam na tę propozycję i po chwili
głośno odmawiałyśmy różaniec, a kiedy umościłam się z powrotem na swoim białym
prześcieradle w swojej białej, długiej koszulinie, moja współlokatorka
powiedziała: wyglądasz teraz jak św. Cecylia. Nie wiem, czemu sprawiło mi to
przyjemność, być może, dlatego że Cecylia była nadzwyczaj piękną cnotliwą młodą
kobietą. Nie pamiętam, kiedy zasnęłam.
Następny, piękny
dzień rozpoczęliśmy mszą świętą w jednej z kaplic Bazyliki Matki Bożej Łaskawej, po czym nawiedziliśmy grób Ojca Pio. Resztę czasu przeznaczono na indywidualne
zwiedzanie zespołu budynków klasztornych, sakralnych, Domu Ulgi w Cierpieniu… Co
wytrwalsi mogli przejść po zboczach wzgórza Castellano, na których ustawiono
stacje drogi krzyżowej, wykonane z sardyjskiego granitu. Wyobrażenie
Chrystusa Zmartwychwstałego z brązu, mnie osobiście przypominające postać kobiecą, stało na szczycie.
|
Msza św. w dolnej kaplicy bazyliki Matki Bożej Łaskawej |
|
Procesja do grobu Ojca Pio |
Zegarki
wskazywały kilka minut po godzinie czternastej, kiedy autokar zatrzymał się
przed Sanktuarium Świętego Oblicza w Manoppello. Ten kościół na wzgórzu
Tarigini we włoskiej prowincji Abruzzo do godziny piętnastej był zamknięty z
powodu sjesty. Miałam więc trochę czasu, żeby odwiedzić pobliski cmentarz i
dowiedzieć się czegoś więcej o wizerunku Chrystusa
Cierpiącego utrwalonego na niezwykle delikatnym materiale jakim jest bisior.
Ten mały welon o wymiarach 24 na 17,5 cm przechowywany jest w specjalnej
monstrancji i zamknięty miedzy dwoma szybami. Twarz Chrystusa wypełnia cały
obraz, a Jego przenikające, głębokie, spojrzenie emanuje ciepłem,
usta nieco rozchylone sprawiają wrażenie jakby chciał przemówić. Prawy policzek
jest wyraźnie nabrzmiały, nad górną wargą dostrzec można delikatny zarost,
niewielka broda okrywa podbródek, a bujne włosy, które swobodnie opadają po obu
stronach głowy, nadają twarzy charakterystycznego nazareńskiego wyrazu.
Centymetr kwadratowy welonu zbudowany jest z 26 poprzeplatanych nici położonych
względem siebie w równych odległościach. Święty Wizerunek nie został namalowany
ludzką ręką, stąd nazwa archeiropita. Twarz Chrystusa jest widoczna zarówno z
przodu jak i z tyłu wizerunku, welon przypomina przeźrocze i jest delikatnej
barwy. Mimo upływu lat pozostaje w niezmiennym stanie…
|
Manoppello - Sanktuarium Świętego Oblicza |
|
Monstrancja z welonem Świętego Oblicza |
|
Wizerunek Świętego Oblicza z bliska |
Ostatnim
sanktuarium na trasie naszej pielgrzymki była Częstochowa, ale zanim tam
dotarliśmy przenocowaliśmy w Czechach w trzygwiazdkowym hotelu Macocha.
Pamiętam jak wszyscy burczeli pod nosem, kiedy usłyszeli nazwę hotelu. Wszyscy
myśleliśmy, że i tym razem standard naszej bazy noclegowej będzie nie
najlepszy. Okazało się jednak, że czeskie standardy znacznie przewyższają
włoskie. Wreszcie nasze dwuosobowe pokoje posiadały duże, świeżo wyremontowane
łazienki i wygodne obszerne łóżka. Kolacja i śniadanie w starej jeszcze niewyremontowanej części,
ale za to ozdobionej kopiami obrazów Klimta, smakowały wyśmienicie. Macocha
przyjęła godnie strudzonych pielgrzymów…