wtorek, 23 sierpnia 2011

Wakacyjne spotkania.



   Czy zastanawialiście się kiedyś, jakie przeżycia, zapisane w pamięci, najczęściej wspominacie?
   Ja, najczęściej wracam pamięcią do wspomnień, tych najpiękniejszych, dzięki którym kwitnie we mnie radość życia. Nie wiem jak Wy, ale ja często uśmiecham się sama do siebie, ba, zdarza mi się nawet wybuchnąć głośnym chi, chi…, kiedy ni stąd ni zowąd przypomni mi się coś przyjemnego…
   Jakże smutne byłoby życie bez przyjaciół, bez tego teatru charakterystycznych postaci.

Sztuka "Przyjazne dusze" na deskach białostockiego teatru.
   
   Nie wiem jak Wy, ale ja lubię czasami zagrać rolę pierwszoplanową, której tak naprawdę, uczę się całe życie, grając przeważnie te drugoplanowe, albo ograniczając się jedynie do roli obserwatora…
    
   Ostatnie dni obfitowały w różnego rodzaju uroczystości i imprezy, spotkania z przyjaciółmi, którzy mieszkają gdzieś w pobliżu, bądź też zjeżdżają na wakacje z różnych zakątków Polski, czy też z zagranicy. 

Męska pogawędka na tarasie. Tędy schodzi się do ogrodu.
    
   Dzisiaj wracam pamięcią do sobotniego spotkania - imieninowej imprezy Marianny i niedzielnego ogniska - które miało miejsce, ośmielę się napisać, w dziewiczych łąkach, na skraju lasu. 

Marianna z Boniusiem
    
   Moja przyjaciółka, z którą często podróżuję, obchodzi imieniny 15 sierpnia, w Święto Matki Boskiej Zielnej. Tegoż dnia, z samego rana zadzwoniłam z życzeniami. Recytowałam do słuchawki wszystko to, co charakteryzuje tę barwną postać, życząc tego, o czym marzy, kiedy w pewnym momencie solenizantka powiedziała: "Proszę, napisz mi to i wyślij mailem". 

Okładka laurki.
   
   Obiecałam, że napiszę, ale nie dzisiaj, tylko w sobotę i odczytam je jeszcze raz podczas naszego imieninowego spotkania, które miało mieć miejsce w na nowo przebudowanym ogrodzie, z oficjalnym jego otwarciem tego dnia…

  W sobotnie przedpołudnie zaczęłam redagować życzenia i zastanawiać się nad szatą graficzną laurki. Nie chciałam, żeby to była tylko kartka z wydrukowanym tekstem i tak oto powstała moja pierwsza autorska karta z życzeniami. Zawsze to ja, w imieniu wszystkich gości, redagowałam życzenia przyjaciołom wypisując je na pierwszej stronie „Najmniejszej książeczki nasuwającej piękne myśli i szlachetne uczucia, więcej wartej od wszystkich zakurzonych ksiąg mądrości i traktatów naukowych” /Anatol France/ z serii „Perełek”.
   Przyznam, że mój nowy pomysł podobał się. 

Przyjęcie imieninowe przeniesione zostało do "Trio".
   
   Po upalnym piątku i trzydziestostopniowej temperaturze powietrza przyszła zimna sobota z deszczem. I choć po południu rozpogodziło się, to temperatura powietrza nie przekraczała piętnastu stopni. Koszmarne lato. „Czasem słońce, czasem deszcz”, jak w tytule bollywodzkiego filmu. No cóż, impreza została dosłownie przewieziona do „Trio”, skąd pochodziły dania na tę okazję. Nie mniej jednak goście zbierali się w ogrodzie, podziwiając dzieło Marianny, popijając schłodzonego szampana Moët & Chandon Brut Impérial, przechowywanego specjalnie na tę okazję. Smak trunku cofnął mnie na chwilę do Francji, tej z lat 1981-1985, kiedy to pierwszy raz skosztowałam tego wykwintnego napoju.
    
   Szampan rozgrzał, przynajmniej moje, nieco zziębnięte ręce, a gości zatrzymał na kilkadziesiąt minut w ogrodzie, po czym przenieśliśmy się do „Trio”. Rozmawialiśmy, wznosiliśmy toasty na cześć Marianny, śpiewaliśmy różne wersje sto lat, a Ela przypomniała nam trzy zwrotki swojego autorskiego tekstu, z przed roku, który na tę okazję miał być przez nią wydrukowany, ale nie był, więc śpiewaliśmy tylko refren, który dobrze znaliśmy.

Sto lat, sto lat i jeszcze raz sto, sto lat niesiemy Ci w darze...
   
   Rozprawiłam o literaturze z Anią, sąsiadką z prawej i miętosiłam rękę mojego nieco znudzonego męża z lewej,bo przecież, to on był kierowcą tego dnia. Do domu wróciliśmy parę minut przed północą....
  
    
   
   Niedzielny ranek zapowiadał dobrą pogodę bez deszczu. Rozpogadzało się, temperatura rosła, zwiastując przyjemne ciepłe popołudnie…
    
Janusz w towarzystwie młodzieży.
   
   Około godziny piętnastej dzieci, młodzież i my nieco starsi, miłośnicy muzyki, fani JF studia http://www.jfstudio.exxl.pl/, zajechaliśmy na dziewicze tereny posiadłości Krzysia, z różnymi łakociami w koszykach, którymi zastawiliśmy drewniany stół pod dachem na zielonej łące…
  
Jedziemy po suche gałęzie do lasu.

   Pamiętacie te roladki z boczku, z przepysznym nadzieniem w środku, które panoszyły się na owalnym półmisku, udekorowanym ćwiartkami malutkich ogórków i pomidorów, na których złocił się żółty zapiekany ser, albo tę przepyszną szarlotkę, delicje przygotowane przez mamę Kamila? A te warzywa w marynacie? A te sałatki z surowych jarzyn, warzyw i owoców? A te plasterki delikatnie podsuszonej kiełbasy? A te kiełbaski pieczone w ognisku? Pamiętacie? 

Ładujemy chrust na wóz. Emilka robi mi zdjęcie...
   
   Na samo wspomnienie twarz moja promienieje, tak jakbym jeszcze stała tam, w środku zielonego oceanu traw, przy skwierczących w ogniu suchych gałęziach, zebranych w pobliskim lesie, przyciągniętych dziwacznie pomrukującym, starym traktorem, z doczepionym wozem na gumowych kołach, wyłożonym dokładnie zheblowanymi deskami…
  
Przejażdżka starym traktorem...

Panny:  Magda, Edyta, Agnieszka, Emilia i Marysieńka.
   
   Piękna, malownicza łąka na skraju lasu, ze stawem, którego brzegi porasta tatarak wkrótce stała się miejscem zabawy dzieci, młodzieży i nas nieco starszych. 

Kamil i Jakub puszczają wodze fantazji...
    
   Najwięcej przyjemności, Kamilowi i Jakubowi, sprawiła ciepła woda w stawie. Wystarczyła deska surfingowa i wiosło, ażeby puścić wodze fantazji. 
   
Jakub, Ela, Bartek i Marysia.
   
   Bartek i Marysia szaleli z radości obserwując z brzegu kąpiących się w jeansach chłopaków, których mokre plecy upstrzyły wkrótce czerwone plamki, znaki po ukąszeniu komarów. 

Krzysztof utrzymał się na desce...
   
   Krzysztof także dał popis swoich umiejętności pływania na desce, jednak bez wpadnięcia do wody. 

   Piłka, choć do kopania, zebrała kilka osób chętnych do jej odbijania. Dzieci Janusza, choć bez Janusza, który wszystkiemu przyglądał się z daleka, dzielnie biegały za piłką próbując ją przechwycić i rzucić do mamusi. Śmiechu było, co nie miara, bo twarda, jak kamień kula nie zawsze leciała w zamierzonym kierunku…

Ja nie śpiewam, ja tu tylko gram.

Solo Janka.

Solo Wojtka.

Krzyś i Joasia śpiewają w duecie.








Ensemble

   Tymczasem Krzyś przygotowywał sprzęt, do karaoke. Po chwili śpiewaliśmy piosenki, śledząc przepływające po małym ekranie komputera teksty. Doskonała rozrywka, występy solo, w duecie, ensemble, przyjemny wieczór w gronie tych, co kochają muzykę, tajemniczą przyrodę, zapach wilgotnej łąki o zachodzie słońca i rozgwieżdżone niebo…

   Tak, tak, jak to zwykłam pisać, kończą się wakacje, okres beztroski, późne wstawania po długim biesiadowaniu, czasami do świtu, spotkania z przyjaciółmi, na których rodziły się nowe pomysły na przyszłość…
   Kolejne obrazy, zapisane w pamięci i przechowywane tam, tak jak weki w piwnicy z przetworami z owoców i warzyw, jako zapasy na długie zimowe wieczory, rozgrzewające wspomnienie lata...

3 komentarze:

  1. Ta notka jest tak optymistyczna :)
    Wakacje w pełnej krasie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas wczoraj było nie mniej upalnie. Idzie wyparować w tym skwarze :( Wprawdzie kocham lato, ale co za dużo, to nawet mnie się przeje. Piękne zdjęcia, od razu przeniosłam się wyobraźnią na tę imprezę a nawet pochlupałam w tej orzeźwiającej wodzie. Wspaniały post, taki letni i jak napisała Biedronka, optymistyczny. Tak trzymać ;) Pozdrawiam :* :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wokół nas nieco starszych skupia się coraz więcej młodzieży. Nawet Wojtek przyszedł na ostatnią próbę chóru. Kto wie może stworzymy mocną grupę, i marzenia Janusza się spełnią. Wojtek śpiewał od najmłodszych lat, a jako dziewięciolatek, będąc na Majorce dał popis swoich możliwości śpiewaczych. Stojąc na długim tarasie naszego hotelowego apartamentu wyśpiewał "Con Te Partiro" Andrea Bocellego. Pod tarasem zbierały się grupki ludzi, a ja wycofałam się pod nagrzaną słońcem ścianę, żeby nikt nie widział mnie, matki dziecka. Na basenie hotelowym Wojtek także miał swoich fanów...Ach wspomnienia, mam to na filmie!!!

    A to niedzielne popołudnie!!!
    Tylko taka forma spędzania wolnego czasu, odpręża, odwraca uwagę od problemów dnia powszedniego. Naturalna scena pozwala każdemu odegrać swoją rolę :)))

    OdpowiedzUsuń