środa, 14 listopada 2012

Miłość

    Niech nikt nie czuje się urażony moim dzisiejszym wpisem, dotyczącym miłości i przyjaźni. Każdy z nas nie raz zastanawiał się nad tymi uczuciami, każdy z nas szukał tych uczuć i każdy z nas zawiódł się na tych uczuciach.


    Wtorek, 13 listopada 2012 roku.
    Dzisiaj zaproponowałam mojemu mężowi wyjście do kina na film Miłość /Amour/ z Jean - Louis Trintignat w roli Georges’a i Emmanuelle Riva w roli Anne. Ten niepopularny w dzisiejszych czasach obraz Michaela Haneka, stawia widza twarzą w twarz z jakże popularnym ciągle zagadnieniem egzystencji.
    Oto dwoje osiemdziesięciolatków, emerytowanych nauczycieli muzyki, wiedzie spokojne życie w wygodnym mieszkaniu wypełnionym książkami, udekorowanym obrazami i pamiątkami… Oboje kochają muzykę, chodzą na koncerty…
    Ale, któregoś dnia Anne traci na chwilę kontakt z rzeczywistością, trafia do szpitala i zostaje poddana operacji, która się nie udaje. W połowie sparaliżowana, z nieodwracalnymi zmianami neurologicznymi wraca do domu. Georges nie mówi tak i nie mówi nie, w momencie, kiedy sparaliżowana w wyniku udaru żona prosi go, żeby już nigdy więcej nie oddał jej do szpitala…
    Zaczyna się nowe życie, które w sposób nieoczekiwany zakończy egzystencję tych dwojga.
    Georges robi wszystko, ażeby zapewnić żonie jak najlepszą opiekę. Jego troska o godną śmierć posuwa się do tego stopnia, że zabrania nawet córce zbliżyć się do matki i oglądać ją w stanie takim, jakim nie życzyła sobie być oglądana. Upływają dni, godziny wypełnione czynnościami pielęgnacyjnymi. Odciętego od świata mieszkania niemalże nikt nie odwiedza. Jedynie małżeństwo dozorców pomaga w robieniu zakupów i sprzątaniu. Georges płaci za każdą najdrobniejszą nawet przysługę. Wydawać by się mogło, że w obecnej rzeczywistości, spontaniczna, bezinteresowna pomoc nie istnieje. Młoda opiekunka, pozbawiona jakichkolwiek uczuć, zostaje zwolniona… W końcu Georges zostaje sam z gasnącą Anne. Któregoś dnia, kiedy żona jęczy z bólu i mamrocze słowo mal (boli), on opowiada jej historię ze swojego dzieciństwa, głaszcząc bez namiętności jej rękę. Uspokaja żonę i ot tak po prostu, bez wyraźnej zewnętrznej emocji, bierze swoją poduszkę i dusi ją, po czym ubiera w ciemną powłóczystą suknię, przystraja łoże kwiatami i zakleja szczelnie taśmą izolacyjną drzwi do sypialni. Sam przenosi się do innego mniejszego pomieszczenia…
    Któregoś dnia Anne przychodzi po Georges’a i razem wychodzą z domu…

    Już podczas oglądania filmu, przypomniał mi się obraz z mojego z życia. Oto inna para, którą znałam od najmłodszych lat, bo przyjaźniła się z moimi rodzicami, znalazła się w identycznej sytuacji, ale w polskich, a nie francuskich realiach. Tutaj sparaliżowany został On. Ona natomiast nie opuszczała go ani na chwilę, chyba żeby samej pojechać do lekarza, czy też poddać się niezbędnym zabiegom chirurgicznym utrzymującym w jako takiej kondycji fizycznej…
    Realia polskie, polska mentalność zakorzeniona głęboko w religii chrześcijańskiej, nie pozwoliły Jej na tak drastyczne rozwiązanie problemu. Wspierała córka, przejmując obowiązki pielęgniarki. Obie zajmowały się chorym do końca i obie nie widziały nic uwłaczającego godności człowieka w odwiedzinach członków rodziny, bliższych i dalszych krewnych i znajomych. Byłam tam, widziałam… Czysta biała, wykrochmalona pościel pachniała świeżością, w domu nie wyczuwało się przykrych zapachów… Nikt nie myślał o hospicjum. Kobiety mówiły do niego, a On czuł ich obecność…

    Moja babcia, moja mama, także zmarły w domu i nikomu nawet przez myśl nie przeszło, żeby oddać je do szpitala…

    Dlaczego chciałam obejrzeć ten film?
    Czy zainteresował mnie jego tytuł i tak zwane zajawki promujące go?

    To Jean Louis Trintignat sprawił, że wybrałam się do kina, pociągając za sobą mojego męża. Przez jakiś czas mieszkaliśmy w Paryżu i zdążyliśmy przesiąknąć francuską kulturą, w której nie zabrakło i tego, obecnie osiemdziesięciodwuletniego aktora. Byłam ciekawa jego wcielenia w rolę emerytowanego nauczyciela muzyki, tym bardziej, że od momentu tragicznej śmierci swojej córki nie zagrał w żadnym filmie. Nie zawiodłam się, Jean Louis, pasjonat poezji Jacques’a Prévert’a nadal zachwyca grą i nadal mimo wieku zasługuje na miano znakomitego aktora kina francuskiego…

Michael Haneke, Emmanuelle Riva, Jean-Louis Trintignant

Anne traci na moment kontakt z rzeczywistością

Georges początkowo sądzi, że to żart

Film otrzymał Złotą Palmę w Cannes w maju tego roku

Nie była to łatwa rola dla kogoś kto stracił dwoje dzieci

    Po powrocie z kina zajrzałam na stronę Filmweb, przeczytałam recenzję i przejrzałam komentarze. Jeden z nich pozwoliłam sobie zacytować:
Ach ci Francuzi..., zmagają się ze śmiercią bez Boga i ciągle bez szans na zmartwychwstanie ...., ach ci biedni Francuzi....
    Zatrzymałam się nad tym króciutkim, ale wymownym wpisem. Bo tak naprawdę, czy możliwa jest miłość bez Boga, miłość, która tak inspiruje twórców wszystkich dziedzin sztuki i religii? Większość z nas uważa, że to właśnie miłość nadaje sens życiu, czyniąc je prawdziwym, spełnionym i szczęśliwym…

Będziesz miłował Pana, swojego Boga, całym swoim sercem, 
i całą swoją duszą, i całą swoją myślą (Mt 22, 37). 
Będziesz miłował bliźniego swego jak samego siebie (Mt 22,39)

    Miłości uczymy się całe życie. Czy pomaga nam w tym nasza wiara? 
Czy to właśnie chrześcijaństwo będące wcieleniem miłości, uczy nas jak żyć?
    Nie tak dawno, w poście zatytułowanym Korynt i Akrokorynt wstawiłam tekst Hymnu o miłości z Pierwszego Listu do Koryntian, w którym to znaleźć możemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania…
    Jedno wiem na pewno! Jeżeli nie zaakceptujemy siebie samych, jeżeli nie uwierzymy w siebie, jeżeli ciągle będziemy sobie powtarzać, że nie jesteśmy zdolni kogoś pokochać miłością prawdziwą, jeżeli nie pokochamy samych siebie…, to nigdy nie osiągniemy upragnionego szczęścia.

    Wyobraźmy sobie taką oto scenkę. Narzekam od samego rana, nic mi się nie podoba, ciągle coś krytykuję, ciągle jestem niezadowolona, nie potrafię się uśmiechać, mówić proszę, dziękuję, przepraszam…, czy ktoś, kto dzieli ze mną takie życie może mnie pokochać?
    Wyobraźmy sobie inną scenkę. Od rana jestem radosna, bo podziękowałam Bogu za nowy dzień, przywitałam się z bliskimi, każdemu z osobna posłałam radosny uśmiech, musnęłam ustami policzki męża i dziecka, zaprosiłam do stołu na wspólne śniadanie… Teraz, kiedy promienieję radością, czy ktoś mnie pokocha?

    Tak więc, nie tylko wymagajmy poświęcenia od innych, wymagajmy poświęcenia przede wszystkim od siebie, twórzmy wokoło siebie radosną atmosferę, przesyconą dobrymi fluidami. Kochać siebie to nie egoizm, tylko warunek do kochania innych. Tylko nieliczni to potrafią, tylko nieliczni potrafią cieszyć się szczęściem innych. Jak łatwo przychodzi nam współczuć w nieszczęściu, a jak łatwo budzi się w nas zazdrość i drga po całym ciele na widok osoby dotkniętej szczęściem, jak często życzymy takiej osobie, żeby wreszcie i ją los dotknął boleśnie. Zapewne mało kto, zastanawiał się nad tym, ile cierpienia kryć się może pod serdecznym szczerym uśmiechem. Czesław Miłosz powiedział, że jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna.
    Nie płacz więc, że coś się skończyło, uśmiechnij się, że to ci się przytrafiło /Gabriel García Márquez/.

    Tak więc przeszłam do początku mojego dzisiejszego wpisu, tytułowej Miłości.
    To nie ciało i zmysły są zasadniczą treścią miłości, jest ona zawsze jakąś sprawą wnętrza i ducha. Miłość potrzebuje wolności, ta zaś możliwa jest jedynie dzięki prawdzie. Zastanawiam się tylko, dzięki jakiej prawdzie, tej naszej, często jedynej - subiektywnej, czy tej drugiej - obiektywnej, która wymaga rozpoznania i afirmacji wartości człowieka, tego, którego obdarzyć chcemy miłością...
    Miłość przychodzi, miłość się rodzi i miłość umiera !

26 komentarzy:

  1. Piękny wpis, Ewuniu :) O filmie słyszałam i mam zamiar go obejrzeć, ale nie w kinie. Poczekam, aż trafi na dvd. W tym komentarzu z filmwebu wyczułam sporo jadu; jadu, który - co dziwne - wypływa przeważnie z ust rzekomo głęboko wierzących. Zawsze mnie to dziwiło, nawet kiedy sama byłam gorliwą wierną. Dzisiaj patrzę na te sprawy jeszcze inaczej. Wydaje mi się, że ludzie wierzący, lecz posługujący się takim językiem, być może rozpaczliwie chcą "na tę miłość" zasłużyć w oczach ich Boga, być może tak naprawdę w głębi serca sami o sobie sądzą, że nie są warci "miłości". Skąd takie rozumowanie? Kiedy popadłam w religijny amok, przez cały czas winiłam samą siebie o całe zło świata, czułam się brudną, stale przepełniał mnie lęk. Nie twierdzę, że wszyscy wierzący tak mają, o nie, ale na pewno spora ich część. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że ponoć najbardziej śmierci boją się (w szpitalach, hospicjach, etc), ludzie wierzący. Tymczasem ateiści (też nie wszyscy, owszem), przeważnie czują głęboki spokój. No więc jak to? Czy naprawdę "wiara" jest jedyną drogą miłowania? Spełnienia? Odczuwania spokoju i odnajdywania sensu?

    Jako agnostyk (na tę chwilę), mogę powiedzieć tyle, że wierzę w Dobro i Zło, dwa pierwiastki, z których jeden uosabia miłość, drugi nienawiść. Patrząc na świat przyrody, tę część naszej planety, którą nie spaczył człowiek, czuję głęboką wdzięczność, że dane jest mi to oglądać, ale gdy któregoś dnia przyjdzie się z tym żegnać, nie wpadnę w panikę. Bo życie i śmierć, to dwa stany istnienia, kto wie, co będzie potem.

    Wiesz Ewo, ost. kilka lat, ujawniło w wielu ludziach na świecie skrywane lęki, słabości, nieuczciwość, zakłamanie, agresję. A zdumiewa to tym bardziej, iż w przepowiednie Majów, składających ludzkie ofiary nienawistnym bogom, najwięcej wierzy właśnie - monoteistów. To Oni grzmią najgłośniej o Sądnym Dniu i szerzą panikę. Wystarczy poczytać na necie, zajrzeć na You Tube.

    Według mnie, nie ma nic wspanialszego, niż móc poświęcić się dla tego, kog się kocha i nie chodzi wcale o to, aby nas za to "kochano" i "podziwiano", lecz abyśmy My sami mogli odczuwać te emocje.

    Pozdrawiam serdecznie i ciepło :) :*** (Cmok)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkich tych, którzy kochali miłością prawdziwą i poświęcili swoje życie innym nazywam Nieznanymi Świętymi. Odeszli niepostrzeżenie i w ciszy. Nad ich mogiłami nie rozbrzmiewały salwy armatnie, jedynie ktoś szczerze zapłakał...

      Przykładów prawdziwego kochania, tych o których się nie mówi, jest wiele...

      A ja? Ja próbuję dostrzegać piękno, i dramatu, i komedii...
      Czy to mój wiek sprawił, że przestałam interesować się całym tym złem, które nas otacza ?

      Niedawno na zaprzyjaźnionym blogu wpisałam taki oto komentarz:

      Krętactwo, przekupstwo, brak pracy, zły stan służby zdrowia... można wymieniać bez końca. Wszędzie jest tak samo, a w wielu zakątkach na świecie sytuacja jest wręcz katastroficzna.
      Elity rządzące wprowadzają chaos, podburzają do nienawiści, jednym słowem nikomu nie zależy na dobru zwykłych szarych ludzi...

      (...) Znam to z własnego życia i na starość sama chcę sobie stworzyć pewien komfort i wybierać tylko to, co najpiękniejsze, to co mnie pokrzepia, to co napełnia mnie nadzieją, a nie strachem, to co mnie nie upokarza...

      Myślę, że coraz bardziej wykształcone społeczności pozbywać się będą pomału paskudnej zawiści, żądzy władzy za wszelką cenę...

      Podczas moich podróży fotografuję tylko to, co wydaje mi się być piękne. Nie fotografuję biedy, chociaż dostrzegam ją na każdym kroku.
      - Jestem egoistką? - Nie!
      W miarę możliwości pomagam tym, co pomocy potrzebują.

      Bieda, nieuczciwość wobec siebie samych i innych, nie jest tym co buduje, jest tym co rujnuje...

      Mój optymizm wynika właśnie z tego piękna, które można spotkać na każdym kroku.
      Niestety większość z nas jest ślepa, głucha, pozbawiona węchu i smaku, wrażliwości, ogólnie mówiąc ma przytępione bądź uśpione zmysły...
      (...)

      Buziaki i serdeczności jak zwykle przesyłam :))*

      Usuń
    2. To prawda, gdyby "wyeliminować" wszystkich pragnących i dzierżących Władzy, żyłoby się Nam wszystkim o niebo lepiej. Zawsze powtarzałam i powtarzać będę, ludzie, którzy pragną Władzy, są ułomni, mają defekt. To takie "nieludzkie-kaleki".

      Miłość ma wiele odcieni, dla mnie osobiście istnieje najwyżej platoniczna. Zwierzęce chucie ani trochę mnie nie pociągają, tym bardziej, że nie ciągnie mnie do macierzyństwa. Za to zawsze wzrusza mnie widok kochających się ludzi, lubię obserwować starsze małżeństwa, które niczym dwa gołąbki, trzymają się za ręce spacerując przez park. Lubię także widok młodych ojców, prowadzących za rączkę maleńkie dzidzie, lubię też koffających naszych braci mniejszych, bo sama, obdarzam tkliwym uczuciem, mojego własnego pupila. Miłość, przyjaźń, szacunek i szczerość, lojalność, troska, etc... Wiele odcieni. Czy to nie dziwne, że potrafimy nimi obdarzać tylko czasami i tylko niektórych?

      Pozdrawiam ciepło :))

      Usuń
    3. Basiu, najsmutniejsze w naszym życiu jest to, że zawsze wietrzymy jakiś podstęp wtedy, kiedy ktoś obdarza nas prawdziwą i bezinteresowną miłością. Nie umiemy jej przyjąć, w obawie, że nie sprostamy temu uczuciu. I nie chodzi tutaj o sex, tylko o gest, słowo, dotyk - powtarzam to zawsze jak mantrę.
      Wolimy natychmiast odciąć się od źródła szczęścia, bo tak naprawdę boimy się siebie samych, boimy się zranić i być zranionym, a przecież nic tak nie uszlachetnia jak przeżyte cierpienie.
      Weźmy na ten przykład mojego męża, który niby cieszy się moim szczęściem, ale kiedy nie jest w stanie sprostać moim potrzebom cierpi katusze, obwiniając mnie o taki stan rzeczy. On nie może pojąć, chociaż bardzo się stara, że istnieje także zwykła przyjacielska miłość, która uzupełnia tę naszą. Miłość nie zna zazdrości i tak jak pisałam miłość potrzebuje wolności, a ta zaś możliwa jest dzięki prawdzie.
      Skoro mój mąż może mieć swoje pasje, to ja także mogę mieć swoje. Nie możemy nawzajem się ograniczać, musimy się rozwijać, wzbogacać o nowe przeżycia, dzielić się nimi i razem trwać. Nikt nie powiedział jeszcze, że miłość jest łatwa...
      Dlaczego więc zatem ciągle tę miłość odpychamy?
      Ech..., mogłabym napisać drugi post...

      Całuski przesyłam:))*

      Usuń
    4. No to napisz... :)

      Pozdrawiam :))

      Usuń
    5. Witaj Basiu w piątkowy poranek.
      Czasami chciałabym wyrzucić z siebie wszystkie moje doświadczenia i przemyślenia, ale coś mnie przed tym powstrzymuje.

      Myślę także, że sfera uczuć interesuje bardziej Czytelnika, niż moje podróże... Czy to znaczy, że poszukujemy Prawdziwej Miłości i Przyjaźni?

      Całuski na dobry dzień przesyłam :)))*

      Usuń
    6. Ja szukam "Prawdy", cała reszta, jest z nią pokrewna, zawsze tuż obok ;) Kto znajdzie "Prawdę", ten zazna wszystkich innych uczuć.

      Ps: Przecież dzisiaj Czwartek :?

      Pozdrawiam serdecznie :) :**

      Usuń
    7. Wiedziałam, że się zorientujesz.
      Wiedziałam też, że jest czwartek..., ale ktoś mi już życzył miłego weekendu, mój mąż też wyjechał dzisiaj, a zwykle wyjeżdża w piątek...
      i tak mi się napisało...
      Cenię sobie bardzo Twoją wnikliwość i rozumienie treści...
      Moc popołudniowych czwartkowych uścisków przesyłam :))**

      Usuń
    8. Hop-Hop!!! Cóżeś tak zamilkła, Słońce? Czy znowu (nadal) jakaś natrętna ćma? Oby nie, życzę dużo ciepła, spokoju i uśmiechów :))

      Posyłam uściski serdeczne, :) :* (Cmok)

      Usuń
    9. Chyba ten incydent z włamaniem na moją pocztę "gmail" przytępił moje zmysły i odebrał chęci do pisania. Ale już pomału wracam. Dzisiaj opublikuję nieco inny post. Na moment opuszczam starożytność. Ale o tym przeczytasz już wkrótce.
      Wczoraj gościłam u siebie Danielę Polasik z Gdyni, tę która pisze wiersze i którą poznałam w przestrzeni internetowej. Zaproszono ją na wieczór autorski do Białegostoku...
      Cudna kobietka w moim wieku.

      Ciągle myślę o Tobie i o Twoim "nowym życiu". Czytam wszystkie komentarze, które ostatnio pojawiły się na Twoim blogu.
      Wczoraj byłam w kinie i znowu z moim mężem, o dziwo... Obejrzeliśmy całkiem niezły polski film "Mój rower". Polecam.

      Dziękuję Basiu za troskę. Też Ciebie kocham i życzę miłego dnia, tak słonecznego i pięknego jak dzisiaj w Supraślu:)))*

      Usuń
    10. A jak się podoba mój nowy szablon? W nim bowiem zawarty jest cały mój "dziwny" nastrój. Wczoraj też miałam niezły pasztet z html na Minosie, ale jakoś przebrnęłam. Widać nawet net buntuje się na mój wyjazd. :D Filmu na razie nie będę miała okazji obejrzeć, ale to się nie spieszy. Fajnie, że razem z drugą połową spędzasz wolny czas, tak być powinno :) Trolle są wredne, ale na dłuższą metę padają jak muchy. U mnie też na razie się uspokoiło, chociaż nie narzekam na brak zainteresowania mną osobą. Cokolwiek to oznacza.

      Ja też życzę ci udanego dnia, Szmimi. Pogody ducha, słoneczka na każdy dzień, nie tylko dzisiaj, na zawsze :)) :*** (Cmok)

      Usuń
    11. Nowy szablon jest niesłychanie delikatny i pasuje do Twojego wcale nie dziwnego nastroju. Szykują się wielkie zmiany, które są zapowiedzią nowego, dobrego życia. Pamiętasz, jak pisałam o kobiecie i mężczyźnie w bieli, mieszkających nad Oceanem Indyjskim ? Wymarzyłam sobie to miejsce, a teraz Ty tam zamieszkasz, kto wie może na stałe... i kto wie czy któregoś dnia spacerując po białej plaży nie trafię na Twój wymarzony dom...........................

      Usuń
    12. Who knows if nobody knows? ;) Warto marzyć. :)

      Pozdrawiam i puszę się z pochwały. Najtrudniej było mi wybrać obrazek na tytuł posta, bo mam kilka równie wspaniałych X,D Ech, to wieczne niezdecydowanie... :**** :)))) (Cmok)

      Usuń
    13. Kobieta zmienną jest i może właśnie na tym polega jej urok...

      Cmoki i ćmoki, ślimoki i ślimaki, dużo, dużo tego przesyłam na dobry weekend... Tak, tak, wiem, że dzisiaj dopiero czwartek :)))))))))***

      Usuń
    14. Wcale nie... bo "piątek" X,D Hihihiiiii :) :*

      Usuń
  2. Francuskie komedie są równie cenne, jak dramaty, a przecież ci sami Francuzi je tworzą... Tacy Nietykalni, ileż uczą o radzeniu sobie z ułomnościami ludzkiego ciała, o tym, że nawet wówczas można nauczyć się radości, przyjaźni, miłości...

    I według mnie jednak Bóg nie ma nic do umiejętności życia z energią - znam kilkoro ludzi, którzy na stałe się od niego odcięli, a mogę czerpać z nich wzorce. Nam też wielu deklarujących pobożność, spędzających dnie na marudzeniu... I tylko dwie osoby, które z Boga czerpią swe siły, które aż wzruszają swą pogodą i wyrozumiałoscią dla rodzaju ludzkiego :)

    Mam już całą listę filmów, które chcę obejrzeć - czasem zapominam, bo tez czekam na wersje dostępne za darmo, a nie w kinie. Kino francuskie na tej liście jest dominujące :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upodobałam sobie filmowe wtorki, ale nie w każdy wtorek chodzę do kina.
      Każde wyjście z domu, kobiecie będącej na emeryturze, jest swego rodzaju świętem, każde wyjście zmusza mnie do zadbania o siebie...

      Co do ludzi wierzących i nie wierzących podzielam Twoje zdanie. Ja także znam wiecznie niezadowolone marudy, znam też i takich, którzy nigdy nie potrafili okazać swoich uczuć, zamykali się i nadal zamykają w swoich zimnych kokonach...

      Ech..., "Nietykalni" - to wspaniałe francuskie kino...
      Pozdrawiam serdecznie :))*

      Usuń
  3. Jak zwykle po przeczytaniu Twego bloga cały wieczór mam na przemyślenia. Przy tej okazji przypomniały mi się "ostatnie dni" mego Taty...miał wtedy drugą rodzinę ale takiej opieki jaką zapewnił mu pasierb i jego matka (żona mego Taty) można tylko pozazdrościć...tak jak piszesz Ewuniu wykrochmalona, bielutka pościel, na rękach noszony do łazienki aby był zawsze czyściutki...mimo ogromnych cierpień zmarł z uśmiechem na twarzy wśród kochający go osób...
    Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Halinko, o takich przykładach miłości się nie mówi, taka miłość nie jest medialna, taka miłość nie przynosi zysków, nie nabija kiesy...

      Pozdrawiam gorąco, przesyłam uściski pełne miłości :))*

      Usuń
  4. Znakomity wpis. Film wart obejrzenia i uczynię to w wolnej chwili. Nie bez kozery mówi się, że lepiej umrzeć niż umierać. Ale jeżeli w tym wszystkim jest miłość, Bóg, to chyba łatwiej znieść różne przeciwności losu, starość, i śmierć. Po prostu, trzeba być tylko człowiekiem, w największym tego słowa znaczeniu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba być człowiekiem w największym tego słowa znaczeniu!
      Pozdrawiam serdecznie :))*

      Usuń
  5. Ewo, tak pięknie nastrajasz do refleksji...piękny artykuł...
    Tak w pośpiechu zajrzałam na twój blog, zobaczyć co słychać, ale tak się u ciebie nie da, poprostu przystaję, zastygam w zadumie i jakby przechodzę w inny wymiar. Nagle codzienność, pośpiech, jakieś tam sprawy zostają na boku, a ja się zastanawiam, co ja tu robię, jaka jestem, jaka jest moja rodzina, moja miłość... Potrzebne są takie refleksje każdemu, czekam z utęsknieniem na następny... Agnieszka (wloskicafe)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki komentarz jest dla mnie najlepszą nagrodą.
      Dziękuję Agnieszko :)))
      Ściskam Cię najserdeczniej jak tylko potrafię :))*

      Usuń
  6. Spotkałam się z opinią, że dziś ludzie w większości nie umieją kochać. Zwłaszcza dotyczy to ludzi z plus minus mojego pokoelenia. Dziś wiele osób mówi, że kogoś potrzebuje, akceptuje, toleruje... Ale miłość większości z nich kojarzy się ze współżyciem płciowym i gdy mówią "kocham", mają na myśli właśnie pożądanie erotyczne.
    Dlatego tak łatwo dzisiaj ludzie wypowiadają się w takich tematach jak eutanazja czy samobójstwo na życzenie, bo jak tu "kochać" w takim rozumieniu kogoś starego czy nieuleczalnie chorego?
    Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy - niedawno na jednym z wykładów prowadząca powiedziała nam, że dziś główny problem z ludźmi w naszej kulturze polega na tym, że są indywidualistami. Czyli są w jakichś relacjach społecznych, ale nie do końca. Stąd to zapotrzebowanie na kursy asertywności, naukę odmawiania, naukę współpracy w grupie... Kiedyś tego wszystkiego uczono się naturalnie w domu i lokalnym środowisku.
    A gdzie w tym wszystkim miłość? Chyba tylko wśród starszych ludzi i bardzo chorych, którzy mają wgląd nie tylko na to, co jest tu i teraz...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asertywność potrzebna jest we współczesnym świecie na płaszczyźnie zawodowej, w tym tak modnym dzisiaj wyścigu szczurów...
      Natomiast z prawdziwą miłością asertywność nie ma nic wspólnego,
      w przeciwnym wypadku nie jest prawdziwą miłością...

      Miłość jest wszędzie, tylko trzeba umieć ją dostrzec...
      Niestety nie dostrzeże jej ten kto sam miłości nie ma...
      Nie będę rozwijała tego wątku, bo sporo już o tym pisałam na swoim blogu.

      Problemu eutanazji akurat w tym poście nie chciałam poruszać, więc na razie go pominę...

      Pozdrawiam serdecznie:))*

      Usuń
  7. Mozemy dac tylko to co naprawde mamy. By dac milosc musimy ja przyjac od Boga,ktory jest Miloscia. Tak to juz jest.

    OdpowiedzUsuń