wtorek, 20 października 2015

Lapin-Agile - jeden z elementów cukierkowego folkloru Wzgórza Montmartre


    Lapin-Agile (lapin - królik) to jedna z najstarszych na Montmartrze gospód z ogródkiem, dawny zajazd woźniców przekształcony na początku lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku przez André Gilla w kabaret literacko-artystyczny.
    Niegdyś miejsce to nosiło nazwę Le Cabaret des Assassins (Gospoda Morderców) - należy podkreślić, że słowo cabaret oznaczało pierwotnie po francusku gospodę nie związaną ani ze sztuką teatralną ani też z jakimkolwiek występem artystów i nazwa lokalu nie stanowiła aluzji do gości lecz do szeregu zdobiących salę obrazów, przedstawiających wyczyny głośnego zbrodniarza z końca Drugiego Cesarstwa, Troppmana.

   
Pierwszy w historii cabaret artistique, nazwany później Chat Noir, kojarzony z  przestępcami, prostytutkami i bezrobotnymi otworzono w listopadzie tysiąc osiemset osiemdziesiątego pierwszego roku w dzielnicy Montmartre przy Boulevard Rochechouart, wtedy jeszcze na peryferiach miasta. Pomysłodawcą przedsięwzięcia był artysta Rodolphe Salis.

   
André Gill, poeta i rysownik-karykaturzysta stworzył godło kabaretu - którego oryginał znajduje się dzisiaj w Muzeum Starego Montmartru - przedstawiające figlarnego królika wyskakującego z rondla z butelką wina w łapie.
    Towarzystwo odwiedzające ów przybytek uciechy było co najmniej mieszane, ale mieszkańcy dzielnicy, ci co przychodzili posłuchać wierszy Gilla, atakujących burżuazję, policję i armię nie zwracali no to uwagi. Tolerowali obecność opryszków, których znali niekiedy od dzieciństwa, a z niektórymi uczęszczali do szkoły. Gorszyli ich zaś drobni stręczyciele i sutenerzy, którzy w chwili śmierci poety (1885) panowali w Lapin-Agile niepodzielnie.

   
W tysiąc osiemset osiemdziesiątym szóstym roku dziedzictwo po André Gillu przejęła była tancerka lokalu Elysée-Montmartre Adela, która nic sobie nie robiła z klienteli jaką otrzymała w spadku. Miała niewyparzoną gębę, niespożytą energię i umiała narzucić dla siebie szacunek. Dla uczczenia pamięci swojego poprzednika nadała gospodzie miano Cabaret-du-Lapin-A. Gill, co język ludowy przerobił szybko na Cabaret-du-Lapin-Agile.
    Po siedemnastu latach prowadzenia lokalu położonego na rogu ulic des Saules i Saint-Vincent, w połowie wysokości Wzgórza, Adela uciuławszy trochę grosza sprzedała go i po krótkim czasie otworzyła u wylotu ulicy Norvins restauracyjkę w baraku z desek, w stylu traperskiej chatki, którą nazwała nie wysilając się zbytnio Le Chalet. W czasach Picassa restauracja ta opatrzona była już trzema gwiazdkami i początkowo banda Picassa z Bateau-Lavoir rzadko mogła sobie pozwolić na kolację w owym lokalu ze względu na wysoką cenę.

   
Nowym nabywcą Lapin-Agile był Aristide Bruant, który powierzył zarządzanie kabaretem Frédému. Ten w pierwszej kolejności zajął się usunięciem z niej opryszków, którzy czuli się tam jak u siebie, zwłaszcza w pierwszej salce, w której znajdował się kontuar. Nie było to łatwe zadanie. Wojna z rzezimieszkami trwała i Frédé pozostawał wciąż w stanie pogotowia, obserwując podejrzanych gości spod oka. W tysiąc dziewięćset jedenastym roku Frédé przeżył prawdziwy dramat. Oto jego zięć, za bardzo buszujący na terytorium alfonsów uważających Wzgórze za swój rezerwat dziewcząt został pewnego wieczoru zabity strzałem prosto w głowę przez przechodnia, który wstąpił do kabaretu ażeby rozmienić pieniądze.
    Wprowadzając do Lapin-Agile nowy styl, Frédé zmienił także jego wystrój. Dla uzyskania czerwonego półmroku owinął żyrandole czerwonymi chustkami, a obok kominka umieścił figurę ogromnego Chrystusa z gipsu, o realistycznej fakturze, dzieło rzeźbiarza Wasleya, którego nazwisko, żeby nie to, zapadłoby w nicość zapomnienia. Na ścianach pociemniałych od dymu zawiesił dzieła zaprzyjaźnionych z nim malarzy. Sąsiadowały tam ze sobą i rzeczy genialne i szkaradzieństwa. Przez jakiś czas można było oglądać słynny autoportret Picassa jako Arlekina, obraz Zuzanny Valadon, trzy obrazy Utrilla, obrazy Girieuda i Poulbota.
    W dni powszednie wieczorem nie było zbyt wielu gości, ale za to w sobotę i niedzielę w obu salkach wypełnionych powietrzem zgęstniałym od dymu, tłoczyło się dobre sto osób. Ludzie, którzy wdrapywali się na Montmartre głównie po to aby otrzeć się o świat artystów wdychali obrzydliwy odór absyntu, piwa, podłego wina, kuchni i niedomytego człowieczeństwa.

   
Frédé przyjaźnił się z Picassem i gdy przez kilka dni nie widział malarza szedł do Bateau-Lavoir, by go rozruszać. Za Frédé podążał jak pies osioł Lolo. Picasso kochał zwierzęta i pewnie nic sobie z tego nie robił, kiedy Lolo wykorzystując jego uczucia zachowywał się nieładnie i gryzł paczki papierosów scaferlati albo arkusze z rysunkami.
    W tysiąc dziewięćset piątym roku w dowód przyjaźni Pablo ofiarował mu swój autoportret w roli Arlekina. Obraz przedstawia malarza siedzącego przy stole z elegancką kobietą, ustrojoną w zadziwiający kapelusz z piórami. Z tyłu widać Frédégo pochylonego nad gitarą. Trzynaście lat później  Frédé, potrzebujący pieniędzy na zapłacenie rachunku za dostawę napojów alkoholowych odstąpił obraz za pięć tysięcy franków Rolfowi de Marée, twórcy Baletów Szwedzkich. Suma wydała mu się ogromna i był niepocieszony kiedy dowiedział się, że był wart dziesięciokrotnie więcej.



    W tysiąc dziewięćset jedenastym roku, na miejsce gromady Hiszpanów, która opuściła Wzgórze w tym samym czasie co Picasso, na rzecz bardziej luksusowych kawiarń na bulwarze Clichy i Pigalle, przybyła mniej liczna gromadka futurystów z Włoch. Niektórzy przebywali tam krótko, ale wszyscy pokazali się w Lapin-Agile. Częstym gościem na początku swojego pobytu na Montmartrze był Modigliani, ale kiedy pewnego razu podpiwszy sobie, stał się agresywny i wytłukł szyby w oknie baru, zdał sobie sprawę, że nie jest tam pożądany i przestał przebywać w kabarecie. Odtąd łącznikiem między bandą Picassa a gromadą Włochów był Severini, którego do Lapin-Agile zaprowadził Modigliani. Lecz rola Severiniego trwała krótka, bowiem większość artystów zaczęła opuszczać Montmartre i przenosić się na Montparnasse.

   
Długo dzieckiem Lapin-Agile był Maurice Utrillo.
 Frédé znał go od najdawniejszych czasów, podobnie jak jego matkę Zuzannę Valadon. W czasie, kiedy Zuzanna pochłonięta była miłością do jasnowłosego André Uttera i zaniedbywała syna pozwalając mu się włóczyć całymi nocami, wyrozumiały pełen litości dla tego dziecka Frédé przyjmował go i pokrzepiał, przygarniała go u siebie w kuchni Burgundka Berta, odkrawała mu kawałek piekącego się udźca, a Utrillo w dowód wdzięczności dawał swoje gwasze i akwarele. Trzy z nich - między nimi bardzo piękny widok Lapin-Agile - zdobiące ściany dużej sali podzieliły los Autoportretu Picassa.
    Życzliwość Frédégo zmalała, kiedy ten, jako krzykliwy i zaczepny pijak zaczął molestować gości, żeby zapłacili mu kolejkę i kiedy stawał się nieznośny wypraszano go za drzwi. Utrillo jednak nie żywił urazy i mnożył widoki Lapin-Agile aż do śmierci.
    - Jak wyglądały ostatnie lata Maurice Utrilla, wielkiego malarza trzymanego w niewoli, kiedy pozbawiony niemal pamięci kopiował kolorowe reprodukcje swoich dawnych obrazów na zlecenie Lucie Valore...?
    Lapin-Agile był ostatnią scenerią tragikomedii Wyklętej Trójcy. Pewnego wieczoru, zimą tysiąc dziewięćset czterdziestego ósmego roku - Zuzanna Valadon nie żyła już od dziesięciu lat - mający chandrę
André Utter, poszedł upić się do Lapin-Agile i zapomniawszy płaszcza, kompletnie zalany, przemarznięty na kość wrócił do siebie. W ciągu nocy rozwinęło się zapalenie płuc i na ratunek było już za późno. Umarł trzy dni później wyprzedzając młodszego od siebie Utrilla. Ale ten ostatni od dawna był tylko żywym trupem...

   
Po pierwszej wojnie światowej kabaret Lapin-Agile stał się jednym z elementów cukierkowego folkloru...

/Na podstawie książki Jeana-Paula Crespelle'a Montmartre w czasach Picassa 1900-1910/






    Naprzeciwko kabaretu, na przeciwległym rogu ulic Saint-Vincent i des Saules znajduje się winnica zwana Clos-Montmartre. Każdego roku, w drugi weekend października, począwszy od tysiąc dziewięćset trzydziestego czwartego roku na Wzgórzu organizowane jest Święto Winobrania - Fête des Vendanges, ale o tym może innym razem... 

 

11 komentarzy:

  1. Z wymienionych przez ciebie panów większy sentyment mam do Utrillo, zdecydowanie większy niż do Picasso. Może jeszcze nie dojrzałam do tego artysty. Nawet dokumentalnego filmiki z serii BCC o wielkich dziełach którego bohaterem był obraz Picassa nie obejrzałam do końca. Natomiast o Mauricu opowiadała mi koleżanka z bloga Czara w Paryżu, kiedy oprowadzała mnie po mniej uczęszczanych zakątkach Montrmartru. Wtedy zainteresowałam się trochę nim i jego sławną matką. Czekam na dalsze relacje z miasta świateł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech Małgoś kochana!
      Z tymi artystami różnie bywa. Picassa zaczęłam bardziej rozumieć i doceniać, kiedy "zaprzyjaźniłam się z nim" wędrując od galerii do galerii, kiedy bliżej "poznawałam" jego i jego przyjaciół...
      Filmów o Picassie jest kilka.
      Bardzo podobał mi się film Banda Picassa z 2012 roku treścią zbliżony do książki "Montmartre w czasach Picassa 1900-1910", film "Wielcy malarze" z 2011 roku, przezabawna komedia "Przygody Picassa" z 1978 roku i wreszcie "Picasso - twórca i niszczyciel" z 1996 roku. Wszystko to sprawiło, że zupełnie inaczej odbieram jego malarstwo, potrafię odnaleźć na płótnach twarze osób, z którymi się spotykał, przyjaźnił, kochał, bądź prowadził interesy...
      A Utrillo, no cóż po raz pierwszy zwróciłam na niego uwagę przeglądając podręczniki do nauki języka francuskiego...
      Ech! Co to za epoka!
      Buziaki :)

      Usuń
    2. Jak na razie moje zaprzyjaźnianie z Pablo trwa dość opornie, ale nie tracę nadziei, że kiedyś złapię nić porozumienia. Może, jeśli lepiej poznam go poprzez literaturę czy film z większą chęcią będę oglądać jego obrazy. Odwzajemniam buziaki (choć to niepoprawne politycznie, że baba z babą ... :)

      Usuń
    3. Jestem otwarta na sztukę, której kiedyś nie miałam sposobności poznawać tak jak dzisiaj, a zatem nadrabiam i chłonę wszystko bez względu na to czy mi się owa sztuka podoba czy nie. Poprzez dzieło poznaję jego twórcę i zastanawiam się co też chciał światu przekazać, na co otworzyć oczy odbiorców...
      A w politykę to ja się nie bawię, bowiem zdążyłam już poznać mechanizmy wszelkich strategii..., mam własną politykę i jak tylko mogę bronię się przed ogłupianiem, a więc moje buziaki nie miały żadnych podtekstów politycznych..., wszystko jest kwestią interpretacji i celów jakie chce się osiągnąć :))))

      Usuń
    4. :) ja także od polityki trzymam się jak najdalej, bo to (nie będę używać brzydkich słów), ale aż mi się ciśnie takie jedno ... A co do otwartości, to też wychodzę z tego założenia, próbuję, ale czasami te próby nie wychodzą mi najlepiej, wtedy postanawiam przeczekać, aby się nie zniechęcić, nie zrazić i wracam za jakiś czas i mówię sprawdzam. :)

      Usuń
  2. fascynujące, a jak tam karmią, Ewo ? Jeśli jeszcze karmią ciało oprócz ducha ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wobec sztuki trudno być obiektywnym i jeżeli dajmy na to coś, co uważane jest za kicz, a taki dominuje na Montmartrze, podoba się ludziom i go kupują to znaczy że wpisał się w kulturę tak jak prawdziwe dzieło, obok którego nazbyt często przechodzimy obojętnie...

      Ech..! Ażeby poznać prawdziwą sztukę kulinarną trzeba podłączyć do portfela ładowarkę tak jak do telefonu komórkowego, a zatem nie zaglądam do takich miejsc gdzie podniebienia doznają prawdziwych rozkoszy, a jeżeli już to dlatego żeby sfotografować wnętrze, tak jak to było ostatnio w przypadku Pavillon Henri IV w Saint-Germain-en-Lay...
      Sama, sztukę kulinarną uprawiam od święta, wtedy kiedy sprawia mi prawdziwą radość, a tę którą serwuje się w wykwintnych restauracjach znam tylko ze zdjęć i filmów dokumentalnych.
      Popatrz na blogi. W rankingach czołowe miejsca zajmują te, w których się gotuje. To one mają zawrotną ilość wejść, podczas gdy prawdziwe perełki czekają na odkrycie.
      Tak zawsze było, na prawdziwej sztuce mało kto się zna, prawdziwa sztuka potrzebuje czasu, bo prawdziwa sztuka nie jest łatwa w odbiorze. To tak jak z tymi kubkami smakowymi, ten kto przyzwyczajony jest do dobrze wysmażonego schabowego nie doceni chociażby zielonej sałaty na talerzu...
      Nie znaczy to, że nie lubię i kiczu, czy to w galerii, czy w kuchni... Kicz też jest piękny i na dodatek prosty w odbiorze, co mniej komplikuje życie, i w dzień taki jak dziś, kolejny deszczowy, trochę kiczowatego koloru nie zaszkodzi. Ciało i dusza muszą żyć w harmonii, potrzebują i deszczu i słońca...
      Ech! Napaplałam... A tak naprawdę Lapin-Agile wydawał się być zamknięty na głucho!
      Dodam jeszcze, że na szczęście nastały czasy, kiedy do wielu muzeów i galerii wstęp jest wolny!
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  3. Cukierkowy styl w pewnych okolicznosciach dobrze sie spisuje, a Montmartre ma tyle do poznania i zdeptania, ze dla wszystkich starczy..A ty zdjae, sie masz okazje, by Paryz poznac dobrze, wiec Ci troche i pozytywnie zazdroszcze..Sciskam Cie serdecznie no i buziak!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako, że w Paryżu spędziłam kawał swojego życia, a więc i jakiś sentyment pozostał. Teraz bardziej skupiam się na szczegółach, stylach architektonicznych, malarstwie, rzeźbie..., jednym słowem podziwiam geniusz ludzki..., teraz mam czas...,
      Ściskam mocno !

      Usuń
  4. Paryskich kawiarni i klubów artystycznej bohemy czar. XIX w. uważam osobiście za najlepszą dla awangardy epokę, której namiastkę można dzisiaj odnaleźć w steampunku (gatunku literackim). Króliczek urokliwy, dobrze jednak że nie "pędzący". ;)

    Pozdrawiam ciepło i serdecznie. :**** :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję ducha czasów, kiedy tam jestem...
      Buziaki :)))

      Usuń