- Czy podróżą nazwać można krótki wypad w okolicę bliską miejscu
zamieszkania? - Wielki mędrzec Wschodu
Stary
Mistrz -
Laozi w
Księdze 5000 znaków (Daodejingu - jedno
z najbardziej tajemniczych dzieł napisanych ludzką ręką) zapisał między innymi:
Podróż tysiąca mil musi zacząć się od
jednego kroku, w innym tłumaczeniu czy też interpretacji (gry słów):
Nawet najdalszą podróż zaczyna się od
pierwszego kroku.
Nawiązując do filozoficznej myśli
Starego Mędrca (moja raczej filozoficzną nie jest) wysnuć można wniosek, że
jeśli człowiek nie uczyni pierwszego kroku to ani świata ani siebie samego nie
pozna… stawiajmy zatem pierwsze kroki zwąc je gwoli życzenia
podróżami.
Ja, swoje podlaskie pobliża odwiedzam regularnie,
zachwycam się nimi i twierdzę niezmiennie, że przyroda
jest nieodzownym elementem ludzkiej egzystencji, że człowiek od zawsze żył w
ścisłym związku z naturą, w jej olśniewającym pięknie, barwach, zapachach, dźwiękach...
Zasady, malutka, rzec można gdzieś na końcu świata, rodzinna wieś mojego ojca, licząca
zaledwie kilka gospodarstw, niegdyś tętniła życiem, dzisiaj dźwięczy ciszą. W
polu nikt tu nie pracuje i nie kosi łąk, nie ustawia stogów siana ani snopów ze
zbożem, nie uprawia lnu, nie przędzie, nie hoduje bydła mlecznego, owiec,
drobiu, nie zaprzęga koni, nie czerpie żurawiem wody ze studni, nie wypędza
zwierząt na pastwiska, nie zasiewa zbóż i nie zbiera plonów...
Rekreacyjnie, w wolne dni od pracy w mieście, pojawiają się we wsi dzieci,
wnuki a nawet prawnuki tych, co jeszcze nie tak dawno uprawiali
tu ziemię; o świcie wychodzili w pole, a wieczorem spotykali się i gawędzili w
świetle lamp naftowych. Kobiety za dnia rozczyniały mąkę w dzieżach i czekały
na wyrastanie ciasta chlebowego, po czym
formowały bochenki i wkładały je do bardzo mocno rozgrzanych pieców. W międzyczasie
ubijały masło w drewnianej maselnicy. Często, przez lata, gościłam w domu stryjostwa
i do dziś pamiętam smak chleba i smak świeżo ubitego masła, pamiętam żelazko z duszą,
którym stryjna prasowała domownikom białe koszule i białe sukienki na świętą Annę (święto katolickie
obchodzone 26 lipca, święto prawosławne 7 sierpnia według kalendarza
gregoriańskiego) i naszą wyprawę zaprzęgiem do Królowego Mostu do kaplicy jej imienia i te tłumy ludzi niepozwalające
zobaczyć tego, co wewnątrz malutkiej świątyni się działo.
Z tamtych, odległych lat wyniosłam
wiele dobrych wspomnień i jak już wcześniej pisałam na
blogu w te właśnie pobliża wyprawiano mnie jako dziecko i w tych właśnie
pobliżach nieśmiało stawiałam swoje pierwsze podróżnicze kroki. To były początki mojej podróży
tysiąca mil.
We wspomnieniach przechowuję pamięć o dawnych mieszkańcach tej zagubionej w naturze wsi, ich zwyczaje i tradycje, ich
radości i smutki, ich ciężką codzienną pracę i święta spędzane rodzinnie przy
suto zastawianym stole, z muzyką płynącą z akordeonu, tańce do upadłego oraz
inne przyjemności wynikające z obcowania z naturą, takie jak grzybobrania, zbiory
ziół, jagód, poziomek, łowienie ryb.
Ziemska podróż tysiąca mil tych
ludzi dobiegła końca, teraz spotkają się i odpoczywają na zielonych pastwiskach
w domu Pańskim.
|
Mój ojciec po lewej na robotach w Niemczech
|
|
Na przymusowych robotach w Niemczech. Ojciec przywiózł ten instrument do Zasad
|
Dzięki pierwszym krokom w zagubione zakątki
przyrody wiem, jak ważną rolę w życiu człowieka odgrywa natura - rządząc się
swoimi prawami wyznacza odwieczny rytm życia tego, który od zawsze próbował ją okiełznać
i wykorzystywać do własnych celów, walka ta jednak z góry skazana była na
porażkę. Ci, co to zrozumieli, z łatwością zaakceptowali powtarzalności jej
rytmu, żyli w harmonii z nią, nie wyobrażając sobie życia w mieście.
Ten nieco przydługi wstęp wyjaśnia
moją potrzebę częstego odwiedzania miejsc emocjonalnie związanych z moim
dzieciństwem, młodością, dorosłością i… pewnie na długo - starością. Kilka tych uroczych zakątków
chciałam pokazać mojej Przyjaciółce Teresce, która spędziła u nas kilka
lipcowych, bardzo upalnych dni. Najpierw zawieźliśmy ją do rodzinnej wsi mojego ojca. Nad rzeką, na niewielkiej wiejskiej plaży zamierzaliśmy zjeść drugie śniadanie.
W
ostatnich latach jeździliśmy tam każdego lata i na pomoście z desek
odpoczywaliśmy po wcześniejszym zbieraniu jagód i grzybów w okolicznych lasach.
Tym razem było to niemożliwe, ze względu na nieskoszoną łąkę, zarośniętą chaszczami plażę, uszkodzony, po części spróchniały pomost i paskudne bąki.
|
Droga z Cieliczanki do Płoski
|
|
Rozdroże w kierunku dwóch mostów na Płosce, w prawo przez Pałatki do Kołodnego
|
|
W lewo most o nośności 2 ton, do Zasad leśnymi drogami
|
|
Droga do mostu na Płosce
|
|
Mijamy stanowisko myśliwych
|
|
Drewniany most na Płosce
|
|
Zawsze zatrzymujemy się tutaj
|
|
Trudno z mostu zrobić dobre zdjęcie leniwie płynącej rzece
|
|
Ryszard opowiada Tereni o naszych wyprawach
|
|
No cóż... ustawiłam się :)
|
|
Droga za mostem
|
|
Kiedyś były tu mokradła po pachy!
|
|
Najczęściej jeździliśmy tędy rowerami
|
|
Wiejska plaża z dostępnym jeszcze pomostem |
|
Sielski krajobraz
|
|
Dolina rzeki Supraśl
|
|
Niegdyś stały tu stogi siana
|
|
Uprawiano tu zboże
|
|
Miejsce do plażowania staje się coraz bardziej niedostępne
|
|
Odpoczywamy po grzybobraniu
|
|
Piękna pogoda
|
|
Ćwiczenia rozciągające
|
|
Stopy muszą odpocząć |
|
Jak przyjemnie...
|
|
Wietrzymy buty
|
|
Mój ci On... chyba :)
|
|
Kędziorki |
|
Złotego piasku coraz mniej
|
|
To nie komar, tak mnie coś zaswędziało
|
|
Sok pomarańczowy
|
|
On i mój cień
|
|
Pewnie ziarenka czarnych jagód utkwiły mi w zębach
|
|
Razem |
|
Kiedyś w miejscu brzozowego zagajnika rosło zboże
|
|
Rozglądam się...
|
|
Pamiętam czasy moczenia lnu w pobliżu plaży
|
|
Ryszard na czatach
|
|
Lubię nasze wyprawy do Zasad
|
|
Nasze grzybobranie :)
|
|
Pora wracać
|
|
Wrócimy tu niebawem
|
|
Będą pierogi z jagodami
|
|
Posilam się trochę...
|
|
... |
Kilkanaście dni później, 8 sierpnia, pojechaliśmy
tam znowu, na grzyby. Było ich niewiele, a zatem, aby nie tracić czasu na ich szukanie
zaczęliśmy zbierać czarne jagody na pierogi.
Później
pojechaliśmy do Zasad i … natknęliśmy się na Ałłę.
Ałła, sąsiadka mojego nieżyjącego już stryja, letnie miesiące spędza na wsi. Tutaj, w wolnych
chwilach, odwiedzają ją córka i wnuczka, tutaj Ałła utrzymuje całe gospodarstwo rodziców po swojemu. Jej wiejski ogród stał się bohaterem publikacji Joanny Orłowskiej - Rogalskiej: Ogrody wiejskie Parku Krajobrazowego Puszczy Knyszyńskiej i zajął
trzecie miejsce w konkursie MÓJ OGRÓD - przyjazny i tradycyjny.
Zaproszeni przez Ałłę, z przyjemnością
zanurzyliśmy się w jej rozległych, przepięknych
ogrodach warzywno-kwiatowych.
Podczas gdy Ryszard i nasza sympatyczna znajoma wybierali ogórki (otrzymaliśmy
je w prezencie) ja robiłam zdjęcia.
Ałła zaprosiła nas także do swojego domu - skansenu, mówi o nim. Eksponuje w nim pamiątki
po rodzicach, które wygrzebuje na strychu. Jest tam wiele przedmiotów
codziennego użytku, mebli, naczyń, obrazów, zdjęć i mnóstwo książek, które królują
we wszystkich kątach.
Moją i Ryszarda uwagę przyciągnął portret jej ojca. Jak się okazało, historię jego życia z czasów
okupacji, mój mąż dobrze znał. Często, podczas naszych pobytów u stryja, spotykał
się z nim i słuchał jego opowieści o tym, jak on jako jedyny z grupy skazanych na śmierć poprzez roztrzelanie
uciekł Niemcom z miejsca egzekucji, czego nie udało się jego żonie. Mama Ałły
była drugą żoną jej ojca.
Czas miło i szybko płynął na wspominkach.
Opowiedzieliśmy Ałle, że byliśmy na wiejskiej plaży kilkanaście dni temu, ale
szybko stamtąd uciekliśmy. Ałła odparła, że pomost został już naprawiony, łąka
skoszona a plaża czeka na kajakową
pielgrzymkę, która zatrzyma się tam już po raz jedenasty, podążając z Gródka do supraskiego monasteru, na
prawosławne uroczystości Święta
Supraskiej Ikony Matki Boskiej przypadające na 10 sierpnia. Spływ rzeką nawiązuje
do historycznego przekazu o powstaniu klasztoru.
I jeszcze pewna ciekawostka. Otóż każdy, kto trafi do Zasad (a nie łatwo tu
trafić) zwróci uwagę na brukowaną ulicę i zachwyci się układem przestrzennym
wsi. Nie jestem pewna, czy mogę tutaj użyć określenia ulicówka, bowiem jej charakter jest niepowtarzalny i nigdzie indziej
raczej niespotykany. Wytyczono ją pomiędzy istniejącymi zabudowaniami gospodarskimi
prawdopodobnie w roku 1919 i wybrukowano. Po drugiej wojnie światowej bruk
został usunięty ze względu na głębokie koleiny wyrzeźbione przez wozy z kołami okutymi
żelaznymi obręczami.
Nową
brukową nawierzchnię, każdy
gospodarz układał sam na długości swojej posesji i szerokości od płotu do
płotu po przeciwległych stronach. Dzisiaj, pod starannie wystrzyżonymi, zielonymi chodnikami kryją się kamienie.
Ulica meandruje jak rzeka pomiędzy domami, od znaku z nazwą miejscowości, aż na jej
koniec do prawosławnego krzyża.
Dalej polna droga wiedzie przez
brzozowy zagajnik do wiejskiej plaży. Z dawnych czasów pamiętam kładkę przerzuconą
wysoko przez rzekę Supraśl. Kładką tą dzieciaki chodziły do szkoły, do Borek,
Surażkowa, Konnego. Na kładce, szumnie nazywanej mostem, rodzice robili swoim pociechom
pamiątkowe zdjęcia. A kiedy szkół już tam nie było, drewniane przejście rozleciało
się i na drugi brzeg, w razie jakiejś potrzeby, przeprawiano się brnąc w niezbyt
głębokiej w tym miejscu wodzie (ubrania w rękach uniesionych do góry). Zaraz na
prawo, za zakrętem, do rzeki Supraśl uchodzi rzeka Sokołda. Doliny rzek w tych
miejscach są coraz trudniej dostępne. Nazywam je Zasadzką Amazonią.
|
Na kładce z moim bratem stryjecznym Andrzejem
|
|
Ganiałam tu z rodzeństwem stryjecznym
|
|
Kiedyś moczono tutaj len
|
|
Brat Tomasz, rodzeństwo stryjeczne Irena i Czesław oraz dzieciaki ze wsi
|
|
Z rodzeństwem stryjecznym Ireną i Cześkiem
|
Zdjęcia robione
były podczas kilku ostatnich naszych wypraw. Na jednym z nich widać moje kędziorki,
które po agresywnym leczeniu onkologicznym odrosły gęste i pozwijane w loczki, jednak
zaraz potem po rozpoczęciu terapii hormonalnej przerzedziły się. No cóż,
terapia się wlecze, włosy nie gęstnieją.
Wracając do lipcowych odwiedzin
naszej Przyjaciółki z południa Polski dodam krótką relację z dwóch innych wycieczek
w nasze pobliża. Jak wspomniałam wyżej, na zasadzkiej wiejskiej plaży przebywaliśmy
zaledwie kilka minut. Drogą leśną,
bo tylko taka wiedzie do Zasad z Kołodnego pojechaliśmy w stronę Wzgórz
Świętojańskich i krótszym półtorakilometrowym
szlakiem poszliśmy na Górę świętej Anny, a później na Górę Kopną, na której leśnicy ustawili wieżę widokową. Dłuższy szlak opisałam w poście Wzgórza Świętojańskie i Królowy Most, czyli
mniej znane Podlasie kliknij tutaj.
Ta wyprawa była dość ciekawa, bo nie wiedziałam gdzie
dokładnie trasa bierze swój początek. Na ogrodzeniu jednego z domów we wsi
Kołodno widniał drewniany, mało widoczny kierunkowskaz z napisem: wieża widokowa. Ryszard zauważył go w
ostatniej chwili i musiał się cofnąć, żeby skręcić we wskazaną polną
drogę wiodącą do lasu. Spotkaliśmy tam pracujących leśników i od nich
dowiedzieliśmy się, że szlak rozpoczyna się za szlabankiem. Samochód zaparkowaliśmy może jakieś dwieście metrów wcześniej
i najpierw posililiśmy się nieco, żeby nabrać więcej sił przed wspinaczką.
Początek szlaku zarośnięty był krzakami.
Dalej pośród gęstej, intensywnie zielonej masy wyrastały stare drzewa. Przystając, zastanawialiśmy
się, czy wśród leciwych okazów widzimy jedno drzewo czy mocno ze sobą zrośnięte
dwa a nawet trzy i cztery drzewa. Na szczycie Góry świętej Anny zrobiliśmy kilka
zdjęć. Miejsce to dokładniej opisałam w wymienionym powyżej poście.
Do wieży widokowej szliśmy grzbietem
Wzgórz Świętojańskich. Widoczność tego upalnego lipcowego dnia była doskonała.
Przy pomocy lornetki rozpoznawaliśmy nawet najodleglejsze miejsca. Widać było Ostrów
Południowy, Zielony Zakątek i Ostrów Północny z murowaną Cerkwią Zaśnięcia Przenajświętszej
Bogurodzicy/NMP oraz jedyną w tym rejonie turbinę wiatrową kliknij też tutaj. U podnóża Góry Kopnej rozlokowała
się wieś Kołodno, skrajem lasu leniwie płynęła rzeka Płoska.
Pojechaliśmy jeszcze do Królowego Mostu. Byliśmy bardzo
zmęczeni upałem i z samochodu wysiedliśmy tylko przy kaplicy rzymskokatolickiej pod wezwaniem świętej Anny. Pozostałe
zabudowania i przepływającą przez wieś rzekę Płoskę podziwialiśmy już tylko z
okien pojazdu. O Królowym Moście można poczytać tutaj.
Kolejnego dnia pojechaliśmy do Krynek kliknij też tutaj a potem do wsi Łapicze leżącej przy
granicy z Białorusią. Terenia chciała zobaczyć zaporę na granicy polsko-białoruskiej.
Do samych Łapicz nie dojechaliśmy, ponieważ przejazd przez rzekę Nietupę wydał się Ryszardowi mało bezpieczny. Prowizoryczny most (uważny obserwator znajdzie go na zdjęciu) wykonany ze zbieraniny różnych
materiałów, stali, drewna i innych, w jednym miejscu
uginał się pod naciskiem. Natomiast droga była wyrównana, co
świadczyło o tym, że jest często uczęszczana przez miejscowych.
Zapora na granicy z tego miejsca też
była dobrze widoczna, co w pełni usatysfakcjonowało naszą Przyjaciółkę. Dodam,
że kwiaty na łąkach w ponad trzydziestostopniowej temperaturze powietrza pachniały
niesamowicie. Tylko dla tej intensywnej woni warto było się tam wybrać. Nieco
dalej równolegle do przeprawy samochodowej znajdowała się porządnie wykonana kładka
dla pieszych.
Takie podróże wspomnieniowe mają dodatkowy urok, jakbyśmy na chwilę przywracali do życia naszych zmarłych krewnych i przyjaciół. I chyba z wiekiem wrasta na nie zapotrzebowanie. Ja za trzy tygodnie jadę do Ustki, gdzie ponad pięćdziesiąt lat temu spędzałam każde wakacje u babci. Spędzane na ciągłym kontakcie z przyrodą połączonym z kontaktem z literaturą. Całe dnie w morzu Bałtyckim, z książką na plaży, w pobliskim lasku na zbieraniu jagód, malin, borówki, jeżyn, które się potem wiozło w słoiczkach do mamy, aby ta zaprawiła je na zimę. Jaka szkoda, że od lat nie mogę odwiedzać lasów, cierpiąc na alergię, która powoduje, iż z lasu wychodzę zapłakana, z czerwonymi nosem i oczami. Ale wciąż uwielbiam odwiedzać ogrody. Pozdrowienia dla was i przyjaciółki.
OdpowiedzUsuńDziękuję Małgosiu :)
UsuńJa miałam rodzinę ojca na wsi w pobliżu Supraśla i rodzinę mamy w Kołobrzegu. Jej siostra była moją matką chrzestną. Jeździłam nad morze podczas wielu kolejnych wakacji i z tamtego okresu mam również wiele dobrych wspomnień.
Na temat alergii też mogę coś powiedzieć, tylko że ja częściej jestem zasmarkana niż zapłakana :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Wasze dzieje rodzinne związane są z przepięknymi, sielskimi okolicami. Może nie zawsze wesołe i beztroskie ale tak jest chyba w każdej rodzinie. Moje dzieciństwo to wycieczki rowerowe, książki i wyjazdy na wakacje do Babci do Muszyny, na które czekałem z niecierpliwością. Sama podróż pociągiem z dyszącą lokomotywą to było przeżycie szczególne. Lubię tam wracać po latach. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńIleż dobrych wspomnień przechowujemy w pamięci i tak jak w komentarzu powyżej napisała Małgosia "chyba z wiekiem wrasta na nie zapotrzebowanie".
UsuńPamiętam także moje samotne podróże pociągiem z dyszącą lokomotywą...
Pozdrawiam serdecznie :)
Piękny, wzruszający wpis!
OdpowiedzUsuńMamy cudne wspomnienia i one pozostaną, choć niektóre dawne miejsca powoli zarastają...
il faut cultiver notre jardin ... chwila introspekcji pozwala pielęgnować nasz własny ogródek... do takiego wniosku doszedł Kandyd, bohater powiastki filozoficznej Woltera... tak mi się jakoś skojarzyło :)
UsuńBuziaki :)