Ernest Hemingway |
Nie tak dawno, bo
w lutym ubiegłego roku ukazała się książka Pauli McLain
"The Paris Wife". Prawa
do niej wykupiło 25 państw. Polskie tłumaczenie tej powieści pod tytułem "Madame Hemingway" dostępne było już kilka miesięcy później, bo w październiku tego samego roku.
Zamysł napisania
książki o jakimś pisarzu Paula McLain nosiła od dawna i jak sama mówi, szukała
inspiracji.
Sięgnęła po "Ruchome święto" Ernesta Hemingwaya - paryski pamiętnik
lat dwudziestych ubiegłego stulecia. Zachwycona tą wyjątkową epoką zaczęła
zbierać materiały do powieści, której bohaterem miał zostać Ernest Hemingway i …
jego pierwsza żona Hadley Richardson. Paula przeczytała wiele ciekawych
biografii najpierw o osiem lat starszej od Ernesta, Hadley, później o samym
Erneście, odnalazła przechowywane w Bibliotece Johna F. Kennedy’ego w Bostonie
listy miłosne pisane przed ślubem przez Hadley, dokumenty i rękopisy pisarza. I
tak powstała "Paryska żona"czy też inaczej "Madame Hemingway" historia wielkiej miłości, opowieść o kobiecie
i mężczyźnie, mężczyźnie jakże innym, od tego, którego znamy jako człowieka
trudnego w kontaktach, niestroniącego od alkoholu, bijatyk i innych męskich
rozrywek…, zaś u Pauli niezwykle ciepłego, wrażliwego i ludzkiego.
Książka
McLain dała Hadley szansę wyjścia na pierwszy plan, sprawiła, że czytelnik poczuł, jak to jest być żoną człowieka silnego, nadzwyczajnego. Bo czy takim nie był? Kochali się
miłością głęboką, prawdziwą i nieustającą, skrzywdził ją, ale ona kochała go do
samego końca. A on? Kiedy w 1961 roku popełnił samobójstwo, w jego maszynie do
pisania znaleziono strony "Ruchomego święta", wspomnienie tych niezwykle
pięknych lat spędzonych razem w Paryżu, lat przepełnionych czystością,
niewinnością, dobrem…
Miałam okazję
dotknąć Ernesta Hemingwaya na Kubie. Tak, tak, dotknąć, bo tak czułam
zwiedzając jego posiadłość La Finca Vigia we wsi San Francisco de Paula,
kilkanaście kilometrów od Hawany. Pisarz przyjechał na Kubę w 1932 roku na turniej
rybacki. Zawody łowienia ryb odbywały się przy użyciu szerokiego oburęcznego
miecza.
Po tym wydarzeniu często pojawiał się na wyspie, a po
zakończeniu wojny domowej w Hiszpanii przyjechał do Hawany na dłużej i
zatrzymał się w hotelu Ambos Mundos.
W 1939 roku za namową trzeciej żony Marthy Gelhorn wynajął
La Finca Vigia, a w grudniu 1940 kupił ją. W 1943 roku sprowadził tu swoją czwarta
żonę Mary Welsh.
Zaglądając do środka tego kolonialnego domu,
zaprojektowanego przez katalońskiego architekta Miguela Pascuala y Baguera, na
terenie zajmowanym niegdyś przez armię hiszpańską, spacerując po
kilkunastohektarowym ogrodzie miałam wrażenie jakbym podglądała ciągle obecnego
tam Hemingwaya. Bo czy domy nie są jak ludzie? Mają swój wiek, swoje zmęczenie,
swoje szaleństwa… A może nie? Może to ludzie są jak domy, z ich piwnicami,
strychami, ścianami i meblami…, z ich wielkimi oknami i szerokimi drzwiami
wychodzącymi na piękne ogrody…
Otwarte drzwi i
okna zapraszały do środka. Czułam zapach kogoś, kto tam mieszaka, kto, gdzieś
przed chwilą ukrył się przede mną i zapraszał do gry w chowanego. Biegałam więc,
po pokojach i ogromnym egzotycznym ogrodzie, zatrzymywałam wzrok na drobiazgach,
na pustych i tylko co otwartych butelkach z alkoholem, obok których leżał
korkociąg z grubą zakrzywioną rączką, pasującą do ręki właściciela domu, wciągałam
zapach tlącego się cygara, omiatałam wzrokiem
W łazience waga i
mnóstwo cyferek na ścianie, codziennie wypisywanych liczb określających ciężar
ciała… Obsesja to, czy co - zastanawiałam się.
Kuba - La Finca Vigia - dom pisarza |
Taras spowity zielenią przed głównym wejściem do domu pisarza |
Widok na jadalnię z salonu. Po prawej porte-revues |
Salon i biblioteka. Okrągła pufa kupiona w Kairze. |
Na stole korkociąg, popielniczka z cygarem... |
Biblioteka |
Wybiegam do ogrodu... |
Wiedziona zapachem wybiegam do ogrodu, w nadziei, że właśnie
tutaj odnajdę sprawcę zabawy. Każdy zakątek, każda roślina przyciąga swoją
oryginalnością. Ale oto, obok domu, na szczycie wzgórza, dostrzegam wieżę.
Pozostawiam na chwilę zielone zakątki ogrodu i po wąskich schodkach wchodzę na
górę gdzie w przeszklonym pomieszczeniu dostrzegam biurko, a na nim maszynę do
pisania Underwood.
- Przecież Hemingway nie miał zwyczaju pisać w wieży!
Najlepiej
lubił pracować w swojej sypialni, gdzie przy stole spędzał godziny pisząc na
stojąco, z gołymi stopami, w okularach w metalowej oprawie. Dlaczego pisał
stojąc? Odpowiedź wydaje się być prosta! Długie godziny, dnie całe przy biurku w pozycji
siedzącej w końcu przyniosły niepożądane dolegliwości - być może ból
kręgosłupa, opuchnięte nogi, złe krążenie grożące zatorem - nękające ciało, a w
głowie kotłowały się myśli, które chciał przelać na papier. Stąd wszędzie
mnóstwo wygodnych foteli i innych siedzisk. Kto wie może alkohol był swojego
rodzaju panaceum na dolegliwości ciała i przytłumienie gotującego się umysłu? Sama
nie raz mam ochotę podnieść się z wygodnego, obitego skórą, miękkiego krzesła i
pracować na stojąco, albo zawiesić nogi gdzieś na suficie. Kto nigdy nie
spędzał wieczności przed klawiaturą ten nie jest w stanie zrozumieć!
W wieży, w witrynie za szkłem, zauważam pierwsze oryginalne
wydania książek pisarza. Na ścianach czarno białe fotografie, przy oknie
luneta. Ech, był tu przed chwilą – pomyślałam i rozglądał się po okolicy
otulonej bujną zwrotnikową roślinnością, słuchał dźwięków ocierających się o
siebie i kołyszących na wietrze bambusów, podziwiał Cieśninę Florydzką z
tworzącymi się na niej ciepłymi prądami morskimi - Golfstromem...
W wieży |
Wieża. W szklanej witrynie. |
Jedna z fotografii zdobiącej ściany w wieży |
Część ogrodu przy wejściu do wieży. |
Na horyzoncie Cieśnina Florydzka |
Idę ścieżką w stronę basenu i łodzi Pilar |
Wychodzę z wieży i ścieżką wśród zieleni pędzę w kierunku
basenu i łodzi Pilar
- Co zrobisz z Pilar, jeśli umrę przed tobą?
-
zapytał pisarz Gregorio Fuentesa.
- Nigdy nie wypłynę nią w morze. Ustawię łódź opodal
twojego domu
- odpowiedział Fuentes, który razem z Hemingwayem pływał po
Morzu Karaibskim i którego uważa się za pierwowzór rybaka Santiago z
opowiadania "Stary człowiek i morze".
Między basenem a łodzią, przy grobach ulubionych zwierząt
pisarza, pojawiają się odwiedzające je psy, których w posiadłości ciągle pełno
i które żyją tutaj raczej w dostatku, choć na takie nie wyglądają. Turyści karmią je wszelkiego rodzaju delicjami, resztkami z obfitych hotelowych śniadań.
Sławne kobiety pływały tutaj nago |
Słynna łódź Hemingwaya Pilar. |
W odwiedzinach na psim cmentarzu |
Jest ich tutaj jeszcze więcej |
Wdycham powietrze przesycone mnogością zapachów roślin
tropikalnych. Zachwyca mnie palma królewska, której prosty i długi jakby odlany
z betonu biało szary pień wynosił wachlarz liści gdzieś hen ponad inne drzewa i
pieścił w słońcu. Przysiadam na chwilę w gąszczu zieleni i plątaninie korzeni.
Co rusz patrzę w niebo, albo nasłuchuję kroków. Teraz mam nadzieję, że to
właściciel mnie odnajdzie i otworzy szerokim gestem drzwi domu dla gości, w
którym to nie raz przebywali i ci wielcy, i ci maluczcy...
W gąszczu zieleni i plątaninie korzeni |
Fragment tropikalnego ogrodu |
Dom dla gości |
Ale oto jeszcze jedna niespodzianka, nagroda na koniec
zabawy w podchody – stary niebiesko biały Ford z 1957 roku, z tablicą
rejestracyjną, z napisem CUBA i numerem HSJ, 124.
Ech, gospodarz pomyślał o
wszystkim! Użyczył mi nawet swojego samochodu! Wsiadam do tego niezwykle
pięknego pojazdu bez dachu i w drogę!
Ford Hemingwaya z 1957 roku |
Jakiż nie bywały smutek zapanował w moim sercu, kiedy
musiałam rozstać się z tą baśniową scenerią.
Rzucając ostatnie spojrzenie na posiadłość Hemingwaya,
rozmyślam o tym, o czym pisał w "Pożegnaniu z bronią":
Świat łamie każdego i potem
niektórzy są jeszcze mocniejsi w miejscach złamania. Ale takich, co nie chcą
się złamać, świat zabija. Zabija w równej mierze najlepszych,
najdelikatniejszych i najdzielniejszych. Jeżeli nie jesteś żadnym z nich,
możesz być pewien, że zabije cię także, ale bez szczególnego pośpiechu.
Ale to nie był jeszcze koniec
mojej przygody z tym niezwykłym człowiekiem. Wiedziona instynktem i nieustającą
ciekawością pojechałam jego śladami do małej wioski rybackiej Cojimar, miejsca
jakże odmiennego od tego, w którym przed chwilą przebywałam.
Na tle starego hiszpańskiego bastionu Torreon de Cojimar |
W stronę morza |
Zaglądam do menu:
ak
na kubańskie standardy zawiera sporo propozycji z owocami morza, a za przyjemność obcowania z historią trzeba drogo
zapłacić...
Zamawiam niebieski koktajl Gregorio Fuentes i zatapiam się w
kubańskich rytmach, zachwycających wyrafinowanymi formami muzycznymi - fuzja
smutnej kolonialnej przeszłości i socjalistycznego rygoru...
La Terrazza de Cojimar - w oczekiwaniu na Hemingwaya |
Zakończony połów marlina - jedna z fotografii w La Terrazza |
Do moich uszu
dociera melodia "Guajira Guantanamera" (Dziewczyna z Guantanamo) -
najbardziej znana na Kubie pieśń skomponowana w latach dwudziestych minionego
stulecia, przez Joseito Fernandeza do słów poematu Versos Sencillos, napisanego
przez Jose Marti.
Poddaję się
hipnotyzującej i porywającej muzyce kubańskiej...Czas na salsę...
Wesołość jest rodzajem odwagi. /EH/
Wspomnienie z podróży z 21 listopada 2010 roku
Ależ Ci zazdroszczę, chyba nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej :)
OdpowiedzUsuńWierz mi, że nie raz wracam pamięcią do La Finca Vigia. W tym miejscu jest jakaś magia, jakaś tajemnica, która nie pozwala ci o nim zapomnieć...
UsuńDziękuję Ewo ,że podzieliłaś się tak pięknymi doznaniami.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu Twojego blogu olądałam film Woody Allena
"O północy w Paryżu"Byłam zaskoczona takim zbiegiem okoliczności.
Uznałam,że to magia:):)To był wieczór z Hemingwayem.Cudowny:)))
Pozdrawiam serdecznie:)
Mnie także zdarzają się tego typu zbiegi okoliczności :)))
UsuńZachęcam do lektury książki "Żona paryska". Ten tytuł bardziej mi się podoba niż "Madame Hemingway"
Pozdrawiam ciepło:)
Pieknie opisujesz poznane miejsca... Byl tyle razy zonaty i kazda kobiete kochal...zapewne kazda inaczej!
OdpowiedzUsuńCo dzien jestem starsza i coraz mniej rozumie czym jest Milosc...
Serdecznosci
Judith
Witaj Judith w moim świecie:)
UsuńPod maską awanturnika, kryło się piękno, które wydobywał w swoich utworach. Im więcej lat mi przybywa, tym bardziej go rozumiem.
Pozdrawiam ciepło:)
Lubię bardzo Twojego bloga:)))
"Ruchome święto" także i mnie rozmarza, pobudza do ucieczki wzorem tych pierwszych, wielkich wędrowców do życia nieograniczonego obowiązkami, do życia pełnego poezji, na wzór paryskiej bohemy. Niemniej jestem pod tym względem ostrożniejsza, jako że ani dzisiaj lata 20-30 XX w. ani ja nie jestem Hemingway. Pisałam o w.w. książce u siebie jakiś czas temu, dość dawno, podobnie jak o książce "Komu bije dzwon". Pamiętam twoje piękne zdjęcia z domu-muzeum Ernesta i do teraz ciary mnie przechodzą na sam ich widok. No i te cudne palmy... Grrrrr.... Poszukam tę książkę przy następnej wizycie w bibliotece. Mam nadzieję, że znajdę, bo idealna na te koszmarne mrozy wokoło. :))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam w tonacji palmowej znad wyimaginowanego, lecz nie mniej sycąco-orzeźwiającego duszę i ciało, drinka z parasolką. Ooo... Spójrz jak się bujam na rozciągniętym między dwoma palmami hamaku i macham do ciebie. ;D Grrr... :) :*
Przeczytałam raz jeszcze Twój wpis o "Ruchomym święcie".
UsuńCzasami tak jest, że bardziej fascynuje cię sam człowiek, a to co stworzył odchodzi jakby na drugi plan. U mnie tak jest z Hemingwayem.
Podobnie jak u Pauli McLaine:)
Są miejsca, do których tęsknię. La Finca Vigia jest jednym z nich.
Ostatnio oglądałam zdjęcia Aleksandry, pilotki i przewodniczki wycieczki do Meksyku i na Kubę. Aleksandra jest tam już po raz kolejny. Zazdrościłam jej między innymi pobytu w Acapulco i w Cienfuegos - w Palacio de Valle.
Nie raz zerkam na propozycje cenowe tych wycieczek :(
A mnie same ceny wycieczek nie przerażają, bo wiem, że jeśli mocno się pragnie gdzieś dostać, znajdzie się na to sposób. Trzeba tylko mocno chcieć, a w moim przypadku, gdy pomyślę o kilku wymarzonych miejscach, będzie to za niedługo droga po szczęście absolutne. Oczywiście jeśli mieszka się na stałe w jednym miejscu, sprawa troszku się komplikuje. Ja nie zamierzam zapuszczać korzeni, może dopiero na stare lata, więc jeden problem odpada. Kieruje się taką prostą zasadą: Jeśli chcesz naprawdę zwiedzić cały świat, nie bierz w tę podróż na plecy swego domu, ale uczyń z całego świata swój jedyny dom. Wówczas to, gdziekolwiek się znajdziesz, będzie to tylko przechadzka od jednego pokoju do drugiego. Mapą zaś, która winna nas prowadzić, są twarze napotkanych ludzi. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)) :*
Mnie ceny przerażają, ale tak jak Ty marzę i moje marzenia w większości się spełniają. Myślę, że w końcu znajdę pracę i będę kontynuowała swoje podróże. Myślę o wyjeździe do Paryża na kilka miesięcy. Korzeni nie zamierzam tam zapuszczać. Mogę mieszkać wszędzie gdzie dostanę pracę, która pozwoli mi na realizację moich marzeń. Nastały takie czasy, że z pensji męża nie mogę pozwolić sobie na moje ekstrawagancje.
Usuń"Jeśli chcesz naprawdę zwiedzić cały świat, nie bierz w tę podróż na plecy swego domu, ale uczyń z całego świata swój jedyny dom. Wówczas to, gdziekolwiek się znajdziesz, będzie to tylko przechadzka od jednego pokoju do drugiego. Mapą zaś, która winna nas prowadzić, są twarze napotkanych ludzi" - cudnie to ujęłaś.
Pozdrawiam z nadzieją, że nasze marzenia się spełnią:)))
Życzę ci z całego serca, abyś spełniła wszystkie podróżnicze ekstrawagancje, bo nigdy nie jest za późno i żadne marzenie nie jest przesadzone czy nierealne. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)) :*
pięknie opisujesz. Czytając odbiera się Twoje emocję, a dzięki temu więcej można zobaczyć niż pokazuje obraz . Gratuluję :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję Jolu i serdecznie pozdrawiam :)
Usuńnigdy nie lubiłam Hemingwaya (a musiałam go nieco zmęczyć na studiach) ale taką posiadłością nie pogardziłabym. Jedynie wyczyściłabym ją z wszelkich trofeów myśliwskich :)
OdpowiedzUsuńMnie także bardziej interesowało jego życie niż jego twórczość.
UsuńDom w La Finca Vigia urządzał po prostu mężczyzna, każdy przedmiot, każdy zakątek posiadłości po prostu pachnie mężczyzną. Gdybym miała tam zamieszkać, a podobnie jak Ty nie pogardziłabym takim dobrem, to również zmieniłabym wiele...
Uściski :)))*