Fuerteventura to doskonałe miejsce na grudniowy wypoczynek, któremu sprzyjają nie tylko dobra pogoda, ale też przystępne na kieszeń emeryta oferty biur podróży. Jednak na urlop w zdecydowanie niższej cenie nie mogą pozwolić sobie osoby pracujące, bowiem ceny spadają na kilka dni przed wyjazdem, nasza trafiła nam się na 48 godzin przed wylotem. Jednego dnia załatwiłam online wszystkie sprawy dotyczące dokumentów podróży, drugi przeznaczyłam na pakowanie i wyjazd do Warszawy, gdzie zarezerwowałam nocleg, również w przystępnej cenie, w Airport Hotel Okęcie. W cenę noclegu wliczony jest dojazd z i na lotnisko. Lecieliśmy następnego dnia o godzinie 8:30.
Jako, że wakacje na Fuerteventurze miały nam przypominać datę naszych zaślubin, od których minęło 47 lat, postanowiliśmy nie żałować sobie niektórych wydatków, które w innych okolicznościach bardzo ograniczamy. Pierwszy z nich to nocleg w hotelu, a nie w autobusie i na lotnisku.
Na Fuerteventurze, mieliśmy zamiar wypożyczyć samochód na trzy dni, ale z tym był problem, a zatem zapisaliśmy się na dwie wycieczki z prywatnymi biurami turystycznymi. Jedną z nich po Lanzarote opisałam tutaj i tutaj. Na kolejną, na kraniec półwyspu Jandía na Fuerteventurze, pojechaliśmy w grupie ośmioosobowej z panem Maciejem, który na wyspie mieszka od kilku lat i któremu pod koniec minionego 2021 roku urodził się syn. Pan Maciej, ten z brodą na moich zdjęciach, z dumą opowiadał o nowych doświadczeniach wynikających z bycia ojcem i spokojnym życiu na wyspie.
Poruszając się wąskimi, szutrowymi drogami po górzystych terenach rezerwatu przyrody Parque Natural de Jandía, obejmującym półwysep w południowo-zachodniej części Fuerteventury, nie narzekaliśmy na brak własnego środka lokomocji. Na tego typu drogi trzeba wykupić dodatkowe ubezpieczenie i w razie jakiejś niesprawności auta nie liczyć na jego szybkie odholowanie. Z taką sytuacją spotkaliśmy się w punkcie widokowym Degollada Agua Oveja, w którym utkwiły dwie dziewczyny z Niemiec i nie wiem jak długo czekały na pomoc. W skontaktowaniu się z pomocą drogową pomagał im ktoś, kto mówił po hiszpańsku.
Celem naszej wyprawy były najpierw Playa de Cofete i Casa Winter później zaś Puertito de La Cruz i Faro Punta de Jandía - niewielka osada i latarnia morska wzniesiona na samym krańcu Półwyspu Jandía.
O parku i jego atrakcjach wspominałam tutaj przy okazji mojego czerwcowego pobytu na Fuerteventurze. Wtedy to miałam do dyspozycji samochód, ale nie ryzykowałam jazdy po tak dzikich terenach. Podczas grudniowej wycieczki z panem Maciejem utwierdziłam się w przekonaniu, że była to dobra decyzja. Droga po nawet niewielkich opadach deszczu mogła być miejscami zarwana. Warto na mapie prześledzić jej trasę.
Z Moro Jable na kraniec półwyspu można dojechać tylko jedną bardzo krętą i wąską drogą. Droga w pewnym punkcie rozgałęzia się i jest jeszcze bardziej kręta, górzysta, bardziej niebezpieczna i wiedzie do Playa de Cofete i Casa Winter.
W Moro Jable rozpoczyna się także dobrze oznakowany szlak pieszy Morro Jable - Faro Punta de Jandía (GR131) o długości 19 kilometrów. Połowa trasy wiedzie wzdłuż brzegu. Nie zapominając, że w obie strony to niemalże 40 kilometrów, nie podjęliśmy się pokonania jej pieszo. Nasza najdłuższa trasa wynosiła 20 kilometrów.
We wcześniejszych postach wyjaśniałam znaczenie słowa sotavento (zawietrzna strona wyspy). Na wybrzeżu Sotavento mieszkałam w czerwcu a także w grudniu z mężem. Teraz jechaliśmy na wybrzeże nawietrzne, czyli wybrzeże Barlovento z przepiękną i wartą wyprawy plażą Cofete. Dlaczego tak się nazywa nie wiem. Jedno jest pewne, że zaliczana przez wielu do najpiękniejszych plaż na świecie - Playa Cofete jest najbardziej niedostępną plażą na Fuerteventurze i ze względu na stronę nawietrzną (barlovento), często kiepską pogodę, jak i silne prądy morskie, niebezpieczną dla kapiących się.
Całą plażę Barlovento o długości 12 kilometrów można podziwiać z najwyższego szczytu Fuerteventury - Pico de la Zarza (807 m n.p.m.) leżącego w masywie górskim w kształcie łuku otwartego na północ - w centralnej części gwałtownie opadającego w kierunku oceanu na rozległą plażę Cofete. Pewna młoda para Polaków, która była z nami w grupie, opowiadała wrażenia ze swojej pieszej wyprawy na wierzchołek Pico de la Zarza i wspaniałych widoków rozciągających się po obu stronach zawietrznej i nawietrznej. Zdjęcia tego masywu z Pico de la Zarza przewijają się też w moich poprzednich postach.
My, plażę Cofete, zobaczyliśmy najpierw z wysokiego klifu zatrzymując się w punkcie widokowym Degollada Agua Oveja. Dziwna nazwa punktu zważywszy na tłumaczenie wyrazów: degollada - zabity, zamordowany, agua - woda, oveja - owca. Być może ma to coś wspólnego z żyjącymi tu, niczyimi, dzikimi owcami czy też kozami - ich szacunkową liczbę podał pan Maciej, której niestety nie pamiętam.
Z Degollada Agua Oveja jechaliśmy stromymi podjazdami dalej. Pan Maciej mówił, że jeszcze dwa dni wcześniej droga była bardzo nierówna i w niektórych miejscach częściowo zarwana. Teraz ją poprawiono, ale, mimo iż jest tu stałym bywalcem, nie lubi jeździć po zmroku.
Na ostrym zakręcie mijaliśmy się bardzo ostrożnie z mieszkanką Casas de Cofete (niewielka osada na terenie plaży). Kiedy nasze samochody niemal ocierały się o siebie, miałam wrażenie, że kobieta spadnie w przepaść, a ona jakby nigdy nic prowadząc samochód jedną ręką, a drugą paląc papierosa zatrzymała się na skraju urwiska na pogaduszki z Maciejem. Uf!
Jak dotąd pustynny krajobraz wyspy, teraz zaskakuje mieszaną formacją roślinną typu tabaibal-cardonal, charakterystyczną dla Wysp Kanaryjskich a także wybrzeża Maroka. Nie jestem znawcą ekosystemów przyrodniczych a zatem nie przytoczę tutaj fachowego opisu tej formacji, lecz postaram się po krótce opisać bardzo ciekawą roślinę z rodziny Wilczomleczowatych (Euphorbiaceae) - Cardon (Euphorbia canariensis - wilczomlecz kanaryjski) - naturalny symbol archipelagu. Jest to roślina soczysta o wyglądzie podobnym do kaktusa, przyjmująca formę kandelabra, osiągająca wysokość od dwóch do czterech metrów i maksymalną szerokość 150 m2. Występuje na wysokości od 100 do 900 metrów. Czworokątne łodygi cardon zamiast liści mają kolce, a na końcu każdej z nich rodzą się pomiędzy wiosną a latem, osobliwe owoce o ciemnoczerwonym kolorze, co nadaje zielono-szarawym roślinom wyjątkowego wyglądu.
Wilczomlecz kanaryjski jest rośliną chronioną, obfituje w lateks zawierający silnie toksyczne diterpeny - dwudziestowęglowe związki C20H32. Pan Maciej, na podstawie zasłyszanych opowieści i dawnych legend twierdził, że sok ma właściwości halucynogenne i dobrze zwalcza nieproszone owady.
Dzień był pogodny, słoneczny i gdyby nie delikatna mgła, zdjęcia byłyby o wiele wyraźniejsze.
W osadzie Casas de Cofete oddalonej od cywilizacji, pozbawionej wygód, nie zatrzymywaliśmy się. Nikt nie miał ochoty na późną kawę i lokalną kuchnię w Restaurante Cofete Pepe El Faro, urządzonej specjalnie dla licznie przybywających na to pustkowie turystów. Zamiast delektowania się smacznymi potrawami, woleliśmy zobaczyć jeszcze inne miejsca.
Na plaży Cofete mogliśmy spędzić trzy kwadranse. Przy tak pięknej, chociaż wietrznej pogodzie ten czas był zdecydowanie za krótki. Przyjrzyjmy się tej urokliwej okolicy, gdzie po zachodniej stronie wynurza się Roque del Moro a słońce oślepia.
Wspaniale prezentuje się masyw górski ze szczytem Pico de la Zarza. Na tle gór rysuje się słynna, owiana tajemnicą i legendą budowla Casa Winter (willa Gustawa Wintera), o której za chwilę.
Na plaży, obok parkingu, uwagę przykuwa dawny cmentarz. Nazwiska zmarłych widnieją na wkomponowanej w kamienny mur tablicy pamiątkowej, po prawej stronie drewnianej bramy cmentarnej. Naliczyłam 220 pochowanych tu mieszkańców Cofete. Ostatni pochówek miał miejsce w 1956 roku. Wszystkie szczątki zmarłych zostały stąd przeniesione.
Cmentarze wyglądają tu zupełnie inaczej niż w Polsce. Zmarłych nie chowa się w grobach ziemnych, lecz w murowanych niszach przypominających regał o wielu kondygnacjach. Nisze zamurowuje się i umieszcza tablicę z nazwiskiem. Katolicyzm na Wyspy Kanaryjskie przyszedł wraz z konkwistą hiszpańską pod koniec piętnastego wieku.
Aby zrozumieć szczególne położenie cmentarza trzeba by było cofnąć się do początków powstania wsi, a także do sposobu życia, który się w niej rozwijał. Cofete, jako stała osada, narodziła się w 1811 roku. Jej mieszkańcy, nadmiernie wyzyskiwani przez zarządców, trudnili się zbieraniem nitkowatych porostów znanych jako Orchilla (Roccella canariensis), z których pozyskuje się naturalny barwnik używany do uzyskania fioletowej barwy. Orchilla rosnąca na klifach wystawionych na pasaty, jest jednym z głównych historycznych towarów eksportowych Wysp Kanaryjskich, w piętnastym wieku szczególnie cenionym przez Rzymian oraz genueńskich i weneckich kupców sukna.
Kolejnym towarem były inne porosty zwane Escán (escane lub ajicán) rosnące na niższych wysokościach, w pobliżu wybrzeża, na nieużytkach oraz na skałach krzemionkowych lub wulkanicznych wystawionych na działanie słońca a także na ścianach zwróconych na północ a nawet na drzewach na przykład figowych często oblepiając wszystkie gałęzie. Największe skupisko tych porostów znajduje się na Fuerteventurze w Monumento Natural del Malpaís de la Arena.
Escán podobnie jak Orchilla był kiedyś powszechnie używany do wytwarzania naturalnych barwników. Jednak jego niska wartość ekonomiczna spowodowała, że zaniechano zbiorów.
Mieszkańcy Cofete zajmowali się także łowieniem skorupiaków, rybołówstwem i hodowlą kóz. Nadmiernie wyzyskiwani, żyli w trudnych warunkach, byli biedni i nie posiadali własnej ziemi. Plaża nie należała do nikogo, a jednocześnie była własnością wszystkich, a zatem bez obaw grzebano na niej swoich bliskich zmarłych.
W opisie wsi pochodzącym z 1868 roku znajdujemy informację, że w Cofete znajdowało się dwadzieścia siedem domów. W głównym domu z oratorium albo kaplicą rezydował dzierżawca. Przylegał do niego magazyn i dwa inne domy wybudowane przez najemcę. Dwa domy przylegały do piekarni, inne dwa były mniejsze, wszystkie w dobrym stanie. Było tu także osiemnaście chałup z suchego kamienia.
Z żalem opuszczaliśmy plażę ze złotym piaskiem, wyobrażając sobie jak też może wyglądać podczas odpływów. Dużo nas na zdjęciach tego malowniczego, trudno dostępnego zakątka Fuerteventury.
Willa niemieckiego inżyniera Gustava Wintera zdecydowanie lepiej prezentuje się z daleka niż z bliska. Od frontu posiada balkon z widokiem na ocean, a w północno-wschodnim narożniku wieżę z widokiem 360 stopni. Według lokalnych mieszkańców została zbudowana w 1937 roku, władze hiszpańskie twierdzą, że w 1946, a sam Gustav Winter mówił, że wybudował ją w 1958. Niemiecki inżynier pracował w Hiszpanii po 1915 roku i był aktywny przy różnych projektach na Fuerteventurze i Gran Canarii, w tym przy budowie pasa startowego kliknij też tutaj.
Willa jest przedmiotem kilku teorii spiskowych, często z udziałem nazistów. Główna teoria zakłada, że willa miała wieżę z elektryczną latarnią zainstalowaną w wieżyczce, podobną do latarni morskiej, która wysyłała sygnały niemieckim okrętom podwodnym U-Bootom. Wieża posiada dużą skrzynkę bezpieczników zamontowaną na ścianie. Jednak w wywiadzie na krótko przed śmiercią wdowa po Winterze powiedziała, że willę zbudowano wyłącznie w celu wykorzystania rolniczego potencjału okolicy. Nie będę rozwijać tematu, bo materiałów w sieci jest bardzo dużo. Każdy może wybrać sobie swoją wersję wydarzeń. Ja po dokładniejszym przyjrzeniu się całej posiadłości skłonna jestem twierdzić, że wdowa po Gustavie mówiła prawdę. Przemawia za tym wiele czynników, ale to temat na dłuższą rozprawkę.
Byłam rozczarowana tym, co zobaczyłam wewnątrz. Posiadłość popada w ruinę. Gromadzi się w niej różnego rodzaju przedmioty, wycinki z gazet, zdjęcia z kilku etapów budowy. Z czasów Wintera pochodzi podobno ogromny blat stołu wykonany z jednego kawałka marmuru. Całą tę zbieraninę przyozdabiały dekoracje świąteczne, kolorowe świecidełka i błyszczące łańcuchy choinkowe. Jeden wielki chaos!
Ostatnim etapem naszej wycieczki była niewielka osada Puertito de La Cruz i Faro Punta de Jandía. Dziwnym wydawał się ostatni dwukilometrowy asfaltowy odcinek drogi wiodący do latarni. Ponoć, dla obiektów szczególnie ważnych dla bezpieczeństwa i obronności państwa oraz ich ochrony istnieje rozporządzenie budowy takich dojazdów, mówił pan Maciej.
Minęliśmy osadę niewysokich tradycyjnych domów rybackich zastawioną bezładnie kilkoma rzędami przyczep kempingowych, kamperów, plastikowych mebli i innych rupieci - nieciekawy widok! Ponoć władze zająć się miały ustaleniem właścicieli pojazdów owego dzikiego osiedla, sprawdzić czy w ogóle można je było ustawić na tym terenie. Jak widać, wciąż obszar, bądź co bądź, należący do Parku Natury Jandía pozostaje nie uporządkowany.
Ciekawostkę stanowi tu także nieczynny już wiatrak, którego celem było zaopatrzenie mieszkańców Puertito de La Cruz w odsoloną wodę i energię elektryczną. Od 2003 roku otrzymują oni energię elektryczną z silnika wysokoprężnego opłacaną obecnie przez Radę Miasta Pájara. Woda dostarczana jest cysternami.
Faro Punta de Jandía jest jedną z najstarszych latarń morskich na Wyspach Kanaryjskich. Oddano ją do użytku w 1864 roku. Obiekt składa się z parterowego budynku - domu latarnika, bielonego wapnem i wieży z ciemnej skały wulkanicznej o wysokości 19 metrów zwieńczonej galerią z latarnią. Światło tej latarni widoczne jest z odległości 22 mil morskich (41 km) Pojawia się jak błyskawica, co cztery sekundy.
Dom latarnika przekształcono w Centrum Interpretacji Parku Przyrody Jandía (obecnie niedostępne). W pięciu salach, każda w innym kolorze, prezentowane są materiały dotyczące rezerwatu, geologii wulkanicznej, roślinności, zwierząt i życia morskiego zawierającego również informacje o latarni.
Z krańca półwyspu obserwowaliśmy zachód słońca.
Ogólnie ujmując, wycieczka ta miała swoje plusy i minusy. Plusy, bo nie musieliśmy sami prowadzić auta w tak trudnych warunkach, minusy, bo nie mogliśmy się zatrzymywać na dłużej w najciekawszych miejscach i dokładniej poznawać okolicę. Niemniej jednak mój głód poznawczy został zaspokojony.
Parque
Natural de Jandía, 16 grudnia 2021
Fuerteventura w innych wpisach
*Costa Calma – Fuerteventura
*Międzynarodowy festiwal klaunów w Gran Tarajal
*Półwysep Jandía: Morro Jable, niewyjaśnione do dziś tajemnice związane z Willą Wintera oraz inne ciekawostki, czyli...
*Górska droga z Costa Calma do Ajuy, a po drodze Pájara i Mirador de Sicasumbrez widokiem na Montaña Cardón
*Fantastyczna, samotna podróż do Corralejo
*Doskonałe miejsce na grudniowy wypoczynek - Fuerteventura, półwysep Jandía
*Fuerteventura - wycieczka piesza bezludnym wybrzeżem pociętym wąwozami, z Costa Calma w stronę La Lajita
*Fuerteventura - plaże i laguna Wybrzeża Sotavento - raj dla surferów i turystów
*Plażujemy. Fuerteventura - Morro Jable
*Szczodre Gody na Fuercie
Pamiętam Twój wpis z poprzedniej wyprawy dotyczący willi Wintera. Zaciekawiłaś mnie na tyle, że trochę sobie poczytałem na ten temat i w Internecie teorie spiskowe dominują. Co nie koniecznie musi być prawdą, ale zaciekawienie tematem jest większe niż gdyby przyjąć wersję wdowy po Winterze. Rocznicowy wypad na wyspy to chyba strzał w dziesiątkę. Spokój, przyroda zupełnie odmienna od naszej. Słońce w grudniu i morze można tylko pozazdrościć. Jeszcze wielu rocznic Wam życzę. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTo prawda teorie spiskowe dominują i gdybym tam nie pojechała skłonna byłabym w nie wierzyć. Mimo iż miejsce jest trudno dostępne i wydawać by się mogło mało przyjazne człowiekowi, to po bliższym przyjrzeniu się ukształtowanie terenu można wykorzystać na jakieś uprawy czy hodowlę. Gustav Winter był inżynierem, dobrym w swoim fachu i być może potrafił zagospodarować teren na cele rolnicze. Niemniej jednak jako osoba znana i szanowana przyjmował różnych gości, w tym wysokich rangą obywateli nie tylko z Hiszpanii i Niemiec... Kochamy mity i legendy, tworzymy ich kolejne wersje, a jak było naprawdę...? Póki co ludzie chętnie tu przyjeżdżają i wspierają mieszkańców Cofete, zostawiając im trochę "kasy".
UsuńPozdrawiam serdecznie :)
Te księżycowe krajobrazy Fuerteventury są niezwykłe. Woda cudna na tej pięknej plaży! A zachód słońca wprost bajeczny!!! Mnóstwo niezwykłych ciekawostek z wyspy. W ogóle fajna wyprawa, trochę na koniec Europy.
OdpowiedzUsuńA okazja niezwykła! I świętowanie wspaniałe! Życzę Wam jeszcze wielu takich cudnych świętowań z mnóstwem wrażeń i zdjęć do kolekcji:)))
Ula, czy wiesz, że takie pustynne krajobrazy coraz bardziej mnie fascynują. Jesteś tylko ty i natura, często bardzo groźna. Zrobiliśmy sobie trzy wycieczki piesze, pierwszą na totalne odludzie, w grudniowym słońcu, tylko w strojach kąpielowych. Wspaniałe uczucie. Następny post będzie właśnie o tej wyprawie. Na samo wspomnienie już bym tam znowu leciała. Na razie podczas ferii ceny są jak dla nas za wysokie.
UsuńTen jubileusz uważam za najpiękniejszy :)
Buziaki :) :)
Do willi nie dotarliśmy, ale do latarni tak. Samochodem. To była długa i trudna trasa.
OdpowiedzUsuńPięknie się z Wami podróżowało. Dziękuję :)
Także życzę kolejnych wypraw z okazji rocznic i nie tylko.:)
Moc buziaków posyłam.
Bardzo zależało mi na tej wyprawie i zdecydowaliśmy się tam pojechać w grudniu z prywatnym biurem podróży. Moja przyjaciółka, z którą na wyspie byłam w czerwcu boi się jazdy samochodem po górach, woli plażować niż przeżywać stres jeżdżąc po mniej bezpiecznych terenach, mimo iż bardzo dobrze prowadzi samochód. Ja sama nie ryzykowałam wyprawy na Cofete. Nie miałam też pełnego ubezpieczenia, a zatem jeździłam po drogach asfaltowych, również po górach.
UsuńTo wspaniałe miejsce. Dzika przyroda coraz bardziej mnie fascynuje.
Ciekawa jestem gdzie Ty Basiu chciałabyś pojechać, czy marzysz o bliższych czy dalszych podróżach? Mam nadzieję, że w tym roku gdzieś dalej ruszysz.
Dziękuję za życzenia i serdecznie pozdrawiam :) :)
Najbardziej podobały mi się puste przestrzenie. Fuerteventurę znam tylko ze zdjęć ale fascynują mnie te pustkowia. To niesamowite być sam na sam z przyrodą. Do niewielu takich miejsc jest nam dane dotrzeć.
OdpowiedzUsuńWłaśnie opublikowałam kolejnego posta z takim pustynnym krajobrazem. Zapraszam Mariolu i pozdrawiam ciepło :)
Usuń