cd Ostatnio w sieci wrzało od niemoralnego
występku Agnieszki Radwańskiej, która podobnie jak wielu innych sportowców,
pokazała w amerykańskim magazynie swoje nagie ciało, promując w ten sposób sport
i zdrowy tryb życia.
O tym jak się ma nagość do zdrowego sposobu życia pisał wczesnochrześcijański
teolog, Ojciec Kościoła, Titus Flavius
Clemens, znany jako święty Klemens
Aleksandryjski.
W swoim dziele Paedagogus twierdził,
że piękno ciał, piękno przyrody, całe piękno widzialne jest przemijające i nie
wolne od niebezpieczeństw. Najpewniejsze jest, gdy pochodzi ze zdrowia, jest
jego zewnętrznym objawem, czyli że zdrowy tryb życia jest najlepszą drogą do
piękna.
Jak
piękno [ciała], tak i kwiat cieszy, gdy jest oglądany. Korzystając wzrokiem z
tych rzeczy pięknych, należy chwalić Twórcę. Jednakże w użyciu te piękne rzeczy
są szkodliwe. Jedno i drugie więdnie, kwiat tak samo jak piękno ciała.
(Paedagogus, II, 8)
Pięknem
najlepszym, po pierwsze, jest duchowe… pojawia się ono wtedy, gdy dusza
ozdobiona przez Ducha Świętego i natchniona jego blaskiem, sprawiedliwością,
rozsądkiem, męstwem, umiarkowaniem, umiłowaniem dobra i wstydliwością, od
której nic nie ma powabniejszej barwy. Następnie należy się miejsce pięknu
cielesnemu, proporcji członków i składników połączonej z dobrą barwą… Piękno
jest szlachetnym kwiatem wyrastającym ze zdrowia; zdrowie jest wewnątrz ciała,
a piękno rozkwita na zewnątrz, objawiając się dobrą barwą. Najpiękniejsze i
najzdrowsze sposoby życia ćwicząc ciało wytwarzają prawdziwe i trwałe piękno
(Paedagogus III,11)
I tak oto rozpoczęłam kolejny wpis w Naprzeciw SZCZĘŚCIU,
który będzie,
i ostatnim, kończącym już moją kwietniową podróż po Cyprze, i sto
siedemdziesiątym piątym, jubileuszowym, jako że dwudziestego pierwszego lipca
miną dwa lata od powstania bloga.
- Dlaczego traktuję go jako wpis jubileuszowy?
Otóż post dotyczyć będzie mnie i jednego ze źródeł mojego szczęścia, czyli podróży, co
pociąga za sobą także promowanie zdrowego stylu życia…
Po burzy rozpętanej przez Agnieszkę Radwańską długo zastanawiałam się nad tym,
czy powinnam opublikować swoje zdjęcia, wykonane na skalistym brzegu Koralowej
Zatoki. I chociaż jako kobieta dojrzała nie występuję na nich nago, to przyznam
szczerze, że nie widzę nic zdrożnego w obcowaniu z naturą, tego, kogo szaty
krępują.
Jest wszak jedno ale, jeżeli ktoś nie wypracował sobie pięknej sylwetki tak jak
nasza polska tenisistka nie powinien publicznie pokazywać się nago, chyba, że
jest sam na sam z przyrodą…
Marsilio Ficino, włoski filozof
wczesnego renesansu, założyciel i kierownik Akademii Florenckiej,
twórca terminu miłości platonicznej pisał
między innymi, że piękno jest doskonałością zewnętrzną, że doskonałość wewnętrzna
wytwarza zewnętrzną.
Ficino odróżniał piękno (pulchritiudo)
od rzeczy pięknych (res pulchrae). Twierdził,
że pięknem jest to, co z natury, piękne samo przez się. Dlatego pięknem nie
mogą być ciała, bo dziś są piękne, a
jutro gdy nastąpi ich znikoma zmiana będą niepiękne.
Zdaniem Ficina, piękno dostępne jest tylko wiedzącym
(cognoscentes).
tym, którzy zdolni są do wydawania o nim sądu (iudicium pulchritudinis). Inaczej mówiąc piękno objawia się jedynie
tym, którzy mają wrodzoną ideę piękna. Idea jest więc potrzebna zarówno do tego,
by rzeczy były piękne, jak i do tego, by ludzie piękno spostrzegali. Jest
potrzeba w rzeczach, aby były piękne,
i w umysłach ludzi, aby spostrzegali piękno.
Wracając do skandalu wywołanego fotografiami nagich
sportowców twierdzę, że nie wszyscy ludzie je oglądający byli wiedzącymi i patrzyli na nie, nie
umysłem lecz…, wyrażę się niefilozoficznie, z pozycji własnych tyłków.
- Któż z nas nie marzył o idealnej figurze? - Zapewne
każdy!
- A któż z nas zapracował na nią? -
Zapewne nie każdy!
Agnieszka Radwańska nie korzystała z usług chirurgów
plastycznych, zamiast kupować ciało,
wolała je modelować grając w tenisa…
Zapewne nie wszyscy wiedzą, że słowo gimnastyka wywodzi
się od greckiego słowa gymnos / γυμνός - nagi,
że zawodnicy w starożytnych igrzyskach olimpijskich występowali nago.
No cóż, przyznam szczerze, że publikując swoje zdjęcia
pragnę jedynie udowodnić, że każda moja aktywność fizyczna opłaciła się, że moje
ciało starzeje się inaczej, że jestem ciągle zwinna, sprawna, szybka…, ciągle
ciekawa świata, tego nasyconego pięknem i przepojonego mądrością ludzką…
Wiem, że niedołężność jest zmorą starości, wiem także, że ode mnie samej w
dużej mierze zależy jaka będzie moja starość. Wiem także, że wielu z nas mając
do wyboru spacer i kanapę, wybiera kanapę, usprawiedliwiając się śmiertelnym zmęczeniem.
Charles Bukowski, poeta i powieściopisarz amerykański, alkoholik,
znany z literatury pisanej słowami powszechnie uznawanymi za wulgarne pisze:
Jest
we mnie coś, co nie do końca odpowiada ogólnie przyjętym normom, zasadzie „w
zdrowym ciele zdrowy duch”. Pociągają mnie nie te rzeczy, co trzeba: lubię pić,
jestem leniwy, nie mam boga, polityki, idei ani zasad. Jestem mocno osadzony w
nicości, w swego rodzaju niebycie, i akceptuję to w pełni. Nie czyni to ze mnie
osoby zbyt interesującej. Nie chcę być interesujący, to zbyt trudne. Pragnę
jedynie miękkiej, mglistej przestrzeni, w której mogę żyć, i jeszcze żeby
zostawiono mnie w spokoju...
Wszędzie
panuje chaos. Ludzie po prostu rzucają się na wszystko w zasięgu ręki:
komunizm, zdrową żywność, zen, surfing, balet, hipnozę, terapię grupową, orgie,
rowery, zioła, katolicyzm, podnoszenie ciężarów, podróże, ucieczkę od
rzeczywistości, wegetarianizm, Indie, malarstwo, rzeźbę, pisanie, komponowanie,
dyrygenturę, wyprawy z plecakiem, jogę, kopulację, hazard, alkoholizm, wędrówki
bez celu, mrożony jogurt, Beethovena, Bacha, Buddę, Chrystusa, samobójstwo,
szyte na miarę garnitury, podróże odrzutowcem do Nowego Jorku, dokądkolwiek...
Te fascynacje zmieniają się nieustannie, mijają, ulatują bez śladu. Ludzie po
prostu muszą znaleźć sobie jakieś zajęcia w oczekiwaniu na śmierć. To chyba
dobrze, że istnieje jakiś wybór…
Ech, życie…!
Wracam na Cypr, do Koralowej Zatoki, o której pisałam tutaj i której pięknem
byłam tak urzeczona, że musiałam pojechać tam jeszcze raz w ostatnim dniu
pobytu na wyspie. A była to sobota, 13 kwietnia 2013 roku.
Jednak nie o samą
Zatokę Koralową chodzi, bo ogranicza się ona do około sześciuset metrowej
długości półkolistego wcięcia w linii brzegowej. To co najpiękniejsze
rozpoczyna się tuż za jej przylądkiem. Tam dopiero widać całe piękno ziemi, targanej
siłami wiatrów i działaniem wody…
Tym razem nie byłam sama. Towarzyszyła mi Alicja, z którą
dzieliłam pokój i urocza para małżonków z Łodzi, Urszula i Janusz, ciekawi
miejsca, o którym im tyle opowiadałam i obiecałam pokazać.
Mimo, że pogoda zachęcała do wylegiwania się w słońcu na piaszczystej plaży, to
cała trójka zgodnie przystała na moją propozycję wędrówki po skalistym brzegu i
wśród niskiej roślinności porastającej czerwone połacie ziemi. Moi towarzysze
zachwyceni pejzażem robili zdjęcia, a ja jako że miałam ich już całe mnóstwo nie
wyjmowałam aparatu z plecaka. Dopiero kiedy zatrzymaliśmy się na dłużej na
jednym ze skalistych wcięć, w miejscu gdzie woda wyrzeźbiła schodkowe tarasy wyjęłam
swój aparat.
Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu, poprosiłam więc Janusza o zrobienie
kilku fotografii. Janusz zaś nie był nowicjuszem w tej dziedzinie i jak
profesjonalista naciskał spust migawki i kręcił obiektywem. Nie potrzebowałam
stylistów, strojów, makijażu, dodatkowego oświetlenia, wystarczył mi jedynie
bawełniany szeroki szal, którym mogłam się owijać i motać go nad piersiami…
Czasami przy zmianie stylizacji wiatr zwiewał niebieskozieloną płachetkę materiału,
która rogiem zaczepiała się o porowate skały i wydymała jak żagiel, na
szczęście nie odsłaniając za wiele ciała, czasami zbyt słabo zamotana opadała
przy przeskakiwaniu z jednego występu skalnego na drugi lub przy zeskokach z półek
skalnych. Zasłaniałam co mogłam, a Janusz wykorzystywał każdy moment. Bawiłam
się doskonale, czułam się jak na planie filmowym i po raz kolejny utwierdziłam w
przekonaniu, że moje trapery są niezawodne w chodzeniu, przeskakiwaniu i skakaniu
po tego typu porowatych górotworach brzegowych. Ech, to było moje pięć minut!
Obiad postanowiliśmy zjeść w Peyia, w restauracji Othello’s.
Mimo pory lunchu byliśmy jedynymi klientami tego lokalu. Zamówiliśmy słynne
cypryjskie meze. Uzgodniliśmy z kelnerem, że wystarczy nam jedna porcja i
do tego cztery zimne piwa. No i zaczęło się. Obsługa traktowała nas iście po
królewsku podając kolejno aromatyczne przekąski, mięso, sery, rybę, owoce morza,
warzywa…, a kiedy myśleliśmy, że to już koniec postawiono nam na stół kolejne
danie. Nie liczyłam potraw, ale wiem, że jedno meze, w naszym wypadku meze mieszane
może liczyć ich co najmniej piętnaście, często od dwudziestu do dwudziestu
pięciu różnych potraw. Przy takiej ilości jedzenia zamówiliśmy kolejne cztery
piwa.
Całe to miłe wydarzenie zakończyło się wyjściem do nas kucharza przyodzianego
w ciemnozielony fartuch, który z
szerokim uśmiechem na twarzy chciał się upewnić, czy aby wszystko to, co nam
przyrządził, było smaczne. Nie jestem bywalczynią restauracji i po raz pierwszy spotkałam
się z tym, że kucharz wychodzi do gości. Tego typu, nawiasem mówiąc, przyjemne
spotkania, widziałam tylko na filmach. Upewniliśmy naszego Cypryjczyka, że wszystko było pyszne
i poprosiliśmy o wspólne pamiątkowe zdjęcia, do których pozowali nam także dwaj
pozostali panowie z obsługi. Informacyjnie podam, że łącznie z napiwkiem
zapłaciliśmy niewiele ponad pięćdziesiąt euro...
Wracając do Pafos Ula stwierdziła, że jej ażurowy biały
kapelusz został w Othello’s. I kiedy tak ubolewała nad jego stratą, Janusz
wysiadł z autobusu i wrócił do Peyia po zgubę. Nie powiem roztargnienie żony
kosztowało go sporo czasu i nie była to pierwsza strata tego dnia. Przed
południem Ula zostawiła w plażowej, miejskiej przebieralni okulary przeciwsłoneczne,
ale wtedy to ona wróciła po nie…
Wieczorem pożegnałam się z tą uroczą parą. Ja wracałam do
Polski, oni zostali kolejny tydzień w Pafos. W niedzielę świętować mieli
czterdziestą rocznicę ślubu. Przed wyjazdem na lotnisko Jubilaci zaprosili mnie
na kieliszek wina. W niedzielę, już z Polski wysłałam im smsa z jubileuszowymi
życzeniami…
I tak oto moje wspomnienie z ostatniego dnia pobytu na Cyprze podkreśla dwa lata pisania
bloga…