Eol, władca wiatrów pośrodku morza mieszkał.
Nad poddanymi swoimi panował. Tych niesfornych w grocie zamykał albo w
bukłakach więził i tylko na rozkaz Zeusa ich wypuszczał. Zdarzało się, że
rozkazu nie posłuchał, a wtedy burze i huragany się rozpętywały i statki zatapiały...
Pewien heros,
Odyseuszem zwany do domu z licznych wojen powracał. Droga długa i niebezpieczna
była. Nieustanne wiatry i kapryśne fale okręty zabierały. Ale oto do ziemi
cyklopów, na Sycylię przybył i zanim jednego z nich, Polifem zwanego, oślepić
zdołał, ten już połowę żeglarzy pożarł. Ojciec Polifema, syna pomścił i straszne
burze na okręty Odyseusza sprowadził. Ale oto bóg wiatrów Eol ten, co pośrodku
morza mieszkał, przyjaźnie herosa przyjął i nie tylko pozostałe okręty
bezpiecznymi uczynił, ale także wszystkie wiatry w bukłaku zamknięte oddał. Na
nic jednak przyjaźń Eola się zdała. Załoga wina szukała, bukłaki pootwierała, wiatry
na wolność powypuszczała…
Ech…, hulają tam
do dzisiaj!
Wyspy Eolskie - cud natury Morza
Tyrreńskiego - przyciągają jak magnes. Dzisiejsze łodzie, motorówki i wszelkie
inne transportery doskonale sobie radzą z tymi morskim hulakami, a ci, co
wiatry źle znoszą, kryją się za szybami i bez zbędnych intruzich zalotów
podziwiają krajobraz.
Archipelag
obejmuje siedem głównych wysp: Lipari,
Vulcano, Stromboli, Salinę, Panareę, Alicudi i Filicudi oraz szereg
pomniejszych. Na każdej z nich warto spędzić chociaż jeden dzień. Każda z nich
była kiedyś wulkanem, dzisiaj czynne są tylko Stromboli i Vulcano…
Pierwsza, na
której postawiłam moją stopę była czarno biała Lipari - największa z wysp. Liparos,
w języku greckim oznacza urodzajny,
żyzny, tłusty, a więc nazwa najprawdopodobniej pochodzi od tutejszej gleby,
bogatej także w obsydian - inaczej szkło wulkaniczne, no i jeszcze te białe
pumeksowe zbocza, jak zleżały śnieg, zajmują jedną piątą powierzchni. Nie brak
i zielonych plam, za przyczyną winnic ze szczepami Malvasi delle Lipari i upraw pomidorów Marzano, z których produkuje się słynne sosy do pizzy…
|
Wyspa Lipari |
|
Pumeksowe zbocza Lipari |
|
Lipari - wpływamy do portu Marina Corta |
|
Lipari - miasteczko o tej samej nazwie co wyspa |
|
Z Joanną... |
|
Z Grzegorzem... |
|
Lipari - port Marina Corta |
|
Zamek otoczony murami - widok z portu |
Z portu Marina Corta, szłam ulicą Via Garibaldi i podziwiałam słynne
zabytki miasteczka, o nazwie tej samej co wyspa. Na dwunasto i szesnastowiecznych
murach z zachowanymi
pozostałościami obwarowania greckiego obserwowałam dziko rosnące kapary, niezliczoną ilość zielonych
krzaczków powciskanych w kamienne szczeliny…
|
Zabytkowe mury porośnięte kaparami |
Potem zachwyciłam
się Katedrą św. Bartłomieja
/Bartolomeusza/ z normandzkimi murami i dziewiętnastowieczną barokową fasadą,
gdzie niegdyś znajdowały się relikwie Świętego, patrona rzeźników, garbarzy, introligatorów,
siodlarzy, szewców, tynkarzy, górników, krawców, piekarzy, sztukatorów, bartników,
pasterzy, właścicieli winnic, grzybiarzy i rolników, a we Florencji -
sprzedawców oliwy, serów i soli, a także tego, którego wzywa się w przypadku
chorób nerwowych, konwulsji i chorób skóry. Po licznych najazdach na wyspę relikwie
przeniesiono do Rzymu. Nie mniej jednak w piersi figury Świętego pozostawiono
malutki relikwiarz, a w prezbiterium katedry umieszczono witraże przedstawiające
historię i męczeńską śmierć św. Bartłomieja. Godne aparatu
fotograficznego były także freski na sklepieniu świątyni, najtrwalszy rodzaj malarstwa ściennego polegający na
kładzeniu, na mokry tynk, farb odpornych na alkaliczne działanie zawartego w
zaprawie wapna – najtrudniejsza z technik, ponieważ przy jej stosowaniu
dokonywanie jakichkolwiek poprawek i zmian jest praktycznie niemożliwe…
|
Barokowa fasada Katedry św. Bartłomieja |
|
Ołtarz z figurą św. Bartłomieja |
|
Witraże przedstawiające życie Świętego |
|
Witraż przedstawiajacy męczeńską śmierć św.Bartłomieja |
|
Freski w Katedrze św. Bartłomieja |
Rozpoczynał się już chyba czas sjesty,
kiedy spacerowałam po urokliwych zakątkach Lipari zatrzymując się co chwila
przy otwartych jeszcze małych sklepikach oferujących świeże, nagrzane słońcem
owoce i warzywa. Degustowałam kapary przyrządzone na kilka sposobów.
Przepyszne! No i ta wszechobecna, bajecznie kolorowa ceramika... i wreszcie
zapach portu i wyprawa na Vulcano. Tam, czas pozwalał mi na dwugodzinną wyprawę
do krateru lub wylegiwanie się w gorących, cuchnących błotach - złożach siarki
i ałunu…
|
Uliczki Lipari |
|
Na końcu tej schodkowej uliczki katedra św. Bartłomieja |
|
Zielone zakątki miasteczka Lipari |
|
Sklepy z bajecznie kolorową ceramiką |
|
Port w Lipari |
|
Wyspa Lipari |
|
Morze Tyrreńskie |
Wybrałam krater, leżący na południu od
portowego miasteczka Porto di Levante. Niezapomniana wyprawa! Poszliśmy tam we trójkę. Był
upał, a słońce paliło niemiłosiernie. Nie mieliśmy czasu na przystanki. Góra z
dołu wydawała się być bardzo stroma. Pierwszy etap wspinaczki to ścieżki wśród
olbrzymich krzaków żarnowca, które dawały niewiele cienia, bo słońce stało
wysoko. Stopy grzęzły w wulkanicznym pyle, a do moich na wpół rozsznurowanych traperów
wpadały drobiny skamieniałej czarnej lawy. Nagie ramiona okrywałam szczelnie czerwonym bawełnianym szalem. Mniej więcej w jednej trzeciej
wysokości straciliśmy bezpowrotnie gęstwinę zielono żółtych krzaków i
wkroczyliśmy na teren pozbawiony jakiejkolwiek roślinności. W pewnym momencie
zwątpiłam. Myślałam, że nie dam rady w takim tempie pokonać góry, tym bardziej,
że z wysokości, na której się znajdowałam, kilka zaledwie osób tam w górze
wyglądało tak jakby byli przyczepieni do czerwonej zastygłej magmy. Po kilku
głębszych wdechach i wydechach podjęłam trud wspinania na nowo. Ostatni etap wymagał
nie lada wysiłku. Nie dość, że powietrze było mocno nagrzane, to jeszcze twarda
czerwona wulkaniczna skrzeplina paliła, oddając swoje ciepło. Resztkami sił wdrapałam się na szczyt i
zanim wyrównałam oddech wypiłam całą butelkę wody. Ale to, co zobaczyłam przeszło
moje najśmielsze oczekiwania: archipelag wysp - fascynująca natura z jednej
strony i dymiący krater z drugiej – przedsionek piekła ziejący siarką i
dwutlenkiem węgla – przerażająca kuźnia - królestwo boga ognia Wulkana…
|
W drodze na krater Vulcano |
|
Wśród potężnych krzaków żarnowca |
|
Vulcano - jedna trzeci drogi za mną |
|
Vulcano - pokonałam dwie trzecie drogi |
|
Przede mną najtrudniejszy odcinek |
|
Szczyt zdobyty |
|
Uzupełniliśmy płyny i możemy chwilę odpocząć |
|
Pamiątkowe zdjęcie nad przepaścią |
|
A za mną strefa zakazana, gdzie wydobywają się trujące gazy |
Na
dole stwierdziliśmy, że pobiliśmy rekord prędkości wspinania się i schodzenia,
bo oto zostało nam jeszcze niespełna czterdzieści minut. Czym prędzej
zanurzyliśmy się w siarkowych błotach, potem w morskiej bulgoczącej otchłani i
w strzępach białego pumeksu.
Czułam się jak w
kotle z wrzątkiem, gdzie przyjemne bąbelki gotującej się mazi, a potem wody
łoskoczą moje ciało, no i ten zapach, którego nie udało mi się usunąć ze stroju
kąpielowego, a przesiąknięte nim ciało odbiło się na ubraniu, które tego dnia
miałam na sobie…
Na statek do Milazzo zdążyliśmy dosłownie w
ostatniej sekundzie. Ale zanim obraliśmy kurs na Sycylię, popływaliśmy jeszcze
wokół wysp archipelagu, których piękno chłonęłam wszystkimi moimi zmysłami, a
moja twarz nieustannie wyrażała zachwyt!
|
Panarea |
|
Krater Vulcano - byłam tam przed chwilą |
|
Ostatnie spojrzenie na wyspę Vulcano |
|
Panarea |
|
Malownicza zatoczka jednej z wysp archipelagu |
|
Osuwiska jakby nożem odkrojone |
|
Wracam na Sycylię do Milazzo |
Po jakimś czasie zamajaczyło w oddali
Milazzo, miasteczko usytuowane na niewielkim półwyspie zakończonym przylądkiem,
na którym wznosi się latarnia morska, a na wzgórzu w ramach Citta Murata, Zamek.
Z Milazzo wypłynęliśmy wczesnym rankiem. Ale zanim dotarliśmy do miasta, jechaliśmy
wzdłuż Cieśniny Mesyńskiej i podziwialiśmy port w Mesynie, z którego roztaczał
się przepiękny widok na kontynent. Włosi od lat posiadają projekty mostu, który
miałby połączyć Półwysep Apeniński z Sycylią, ale póki co, tę zaledwie trzy
kilometrową odległość można pokonać tylko promem.
|
Milazzo na horyzoncie |
|
Milazzo z Zamkiem na wzgórzu |
Piękna podróż...
OdpowiedzUsuńWspaniała relacja z pięknymi fotkami.
Pozdrawiam.
Jestem zaskoczony wielością informacji podróżniczych. Tylko pozazdrościć i życzyć wielu udanych wypraw i pięknych relacji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło Jurek
Ale emocje!..razem z Tobą zdobywałam ten wulkan:))...
OdpowiedzUsuńpodziwiam Twoją odwagę i upór.
Zyczę Ci z całego serca dalszych pięknych podróży.
Ale tu pięknie ;)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne są te wyspy. Zwykły zjadacz chleba nawet często nie zdaje sobie sprawy z tego, ile jest pięknych i ciekawych miejsc na Ziemi... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń