cd W poście Tlos, a przy okazji o losach imperiów i poszukiwaniu ocalenia pisałam, że Tlos było siódmym i ostatnim starożytnym
miastem licyjskim / likijskim, które zwiedziłam, a ruiny innych znajdowały się
już we Frygii i Karii.
Nie jest to do końca prawda, bo w Fethiye raz jeszcze zobaczyłam wykute w skałach grobowce i wolno stojące sarkofagi, a później miałam sporo czasu, niemalże całe popołudnie na wędrówkę po mieście. Po porannym plażowaniu w Ölüdeniz i wrażeniach jakie wywiozłam z Kayaköy - miasta duchów nie miałam już ochoty na oglądanie ruin. Wysoko stojące słońce i lejący się żar z nieba zachęcały raczej do ukrycia się w cieniu, niż spacerów.
Powlokłam się w kierunku portu. Tam zaczepił mnie stary człowiek. Wyciągał do mnie rękę i coś burczał pod nosem. Nie zrozumiałam o co mu chodziło i już miałam odejść, kiedy usłyszałam znane mi słowa Caretta caretta. Starzec siedział na krześle przy niewielkim stoliku, na którym stał słoik z tyciutkimi rybami. Sprzedawał je po jednym lirze tureckim i pokazywał jak nęcić żółwie. Na nabrzeżu zatrzymał się chłopak z dziewczyną. Oni także zainteresowali się morskimi gadami. Młody, chcąc być może zaimponować swojej towarzyszce, kupił jedną rybkę, położył się na brzuchu na betonowym brzegu i zawiesił rękę nad wodą. W pewnym momencie miałam wrażenie, że żółw podpłynie do niej i mu ją odgryzie. Już wcześniej, w Daylan, widziałam jak szybko, jednym kłapnięciem mocnej szczęki pożera błękitnego homara. Na szczęście nic takiego się nie stało i rybka zamiast w brzuchu ogromnego skorupiaka wylądowała na dnie przystani.
Usiadłam i ja na rozgrzanym betonie i z aparatem fotograficznym przy oku obserwowałam dwa samce walczące o terytorium wodne. W przyrodzie nie ma sentymentów, silniejszy bierze wszystko, ale nie będę zanudzać opisami walk jakie toczyły między sobą te dwa osobniki, pokażę jedynie kilka zdjęć.
W porcie niemalże zastygłam na ponad pół godziny i zapomniałam o zmęczeniu, a wrażeń tego dnia i kilometrów w nogach miałam już nie mało. Siły odzyskałam całkowicie kiedy opróżniłam plecak z moich kanapek i owoców, które zabrałam ze sobą na porę lunchu. W pobliskim, o ile dobrze pamiętam trzypiętrowym, luksusowym sklepie jubilerskim skorzystałam z luksusowej toalety i już zupełnie swobodnie rozpoczęłam moją wędrówkę po Fethiye.
Zainteresował mnie pomnik Fethi Bey'a - pilota - jednego z pionierów tureckiego lotnictwa. To właśnie od jego nazwiska i na jego cześć przemianowano dawne Meğri na Fethiye.
Na przystani przy zacumowanych łodziach i jachtach siedzieli sprzedawcy biletów na morskie rejsy, między innymi te całodniowe po dwunastu pobliskich wyspach i te kilkudniowe, na które mogli sobie pozwolić nieco bogatsi podróżnicy. Kelnerzy portowych restauracji zapraszali na lunche proponując dania ze świeżych ryb i owoców morza. Miasto od portu oddzielał park z akwenami wodnymi i ścieżkami wśród kęp zieleni, drzew i kolorowych rabat kwiatowych. Gdzieś na wysokości ogromnego reprezentacyjnego placu, za parkowym pasem, wypatrzyłam sarkofag licyjski, a w jego tle na zboczu góry ruiny czternasto lub piętnastowiecznej twierdzy joannitów. Nie zwiedzałam ruin, ale wcześniej byłam w pobliżu Grobowca Amyntasa syna Hermapasa wykutego w skale. O tym, że jest to jego miejsce spoczynku świadczyła inskrypcja pochodząca z około trzysta pięćdziesiątego roku przed naszą erą. Grobowiec ma formę fasady jońskiej świątyni z dwiema kolumnami po środku i dwoma pilastrami po bokach. Do przedsionka prowadzą cztery stopnie. Fryz i fronton nad kolumnami jak zresztą cały portal nie są szczególnie zdobione czego nie można powiedzieć o sarkofagu znajdującym się w mieście.
Przypomnę, że w okolicach Fethiye rozpoczyna się tak zwana droga licyjska - jedyny w Turcji oznakowany szlak górski, prowadzący przez wiele starożytnych miast.
Ponieważ miałam wciąż sporo czasu postanowiłam zapuścić się w barwne uliczki miasta. Nie miałam zamiaru niczego kupować, bo lubię podróżować z małym bagażem bez zbędnego ciężaru. Nie przeszkodziło mi to jednak w zajrzeniu na targ rybny, a także przejściu handlowymi ulicami, na których panował duży jak na tę porę dnia ruch kołowy. Na umówioną godzinę i spotkanie z Pauliną szłam najciekawszą częścią miasta, pasażami przeznaczonymi tylko dla pieszych, przy których znajdowały się małe sklepiki i restauracje ocienione dachami z pnączy. Na rozmaitych w kształtach i formach siedziskach leżały kolorowe poduszki i zachęcały przechodniów do przynajmniej chwilowego odpoczynku i wypicia słynnej tureckiej herbaty. Ale zanim dołączyłam do Pauliny, która czekała na mnie pod kolorowymi parasolkami, zwabiona ciekawymi, dość oryginalnymi kreacjami kobiecymi zajrzałam do jednego z butików i właśnie tam wydałam owe osiemdziesiąt pięć euro przeznaczone na lot paralotnią w Ölüdeniz - moje niespełnione marzenie.
Moją turkusową kreacją zainteresowały się panie odpoczywające pod kolorowymi parasolkami kiedy prezentowałam ją Paulinie, a ona robiła mi zdjęcia...
Do Pamukkale Herakles Hotel Thermal Center przyjechałam wieczorem i po wyśmienitej kolacji zanurzyłam się w basenie z ukropem - termalnych wodach, które także ciekły po odkręceniu jednego z kurków umieszczonych nad wanną w łazience. Spędziłam tam tylko jedną noc - niestety przedostatnią.
Następnego dnia wczesnym rankiem wyruszyłam do Hierapolis - starożytnego miasta położonego na zboczu góry Cökelez powyżej wapiennych tarasów Pamukkale.
Widok na miasto Fethiye ze wzgórza na którym znajduje się
Grobowiec Amyntasa oraz inne grobowce licyjskie
wykute w skałach
i pomnik Fethi Bey'a
Nie jest to do końca prawda, bo w Fethiye raz jeszcze zobaczyłam wykute w skałach grobowce i wolno stojące sarkofagi, a później miałam sporo czasu, niemalże całe popołudnie na wędrówkę po mieście. Po porannym plażowaniu w Ölüdeniz i wrażeniach jakie wywiozłam z Kayaköy - miasta duchów nie miałam już ochoty na oglądanie ruin. Wysoko stojące słońce i lejący się żar z nieba zachęcały raczej do ukrycia się w cieniu, niż spacerów.
Powlokłam się w kierunku portu. Tam zaczepił mnie stary człowiek. Wyciągał do mnie rękę i coś burczał pod nosem. Nie zrozumiałam o co mu chodziło i już miałam odejść, kiedy usłyszałam znane mi słowa Caretta caretta. Starzec siedział na krześle przy niewielkim stoliku, na którym stał słoik z tyciutkimi rybami. Sprzedawał je po jednym lirze tureckim i pokazywał jak nęcić żółwie. Na nabrzeżu zatrzymał się chłopak z dziewczyną. Oni także zainteresowali się morskimi gadami. Młody, chcąc być może zaimponować swojej towarzyszce, kupił jedną rybkę, położył się na brzuchu na betonowym brzegu i zawiesił rękę nad wodą. W pewnym momencie miałam wrażenie, że żółw podpłynie do niej i mu ją odgryzie. Już wcześniej, w Daylan, widziałam jak szybko, jednym kłapnięciem mocnej szczęki pożera błękitnego homara. Na szczęście nic takiego się nie stało i rybka zamiast w brzuchu ogromnego skorupiaka wylądowała na dnie przystani.
Usiadłam i ja na rozgrzanym betonie i z aparatem fotograficznym przy oku obserwowałam dwa samce walczące o terytorium wodne. W przyrodzie nie ma sentymentów, silniejszy bierze wszystko, ale nie będę zanudzać opisami walk jakie toczyły między sobą te dwa osobniki, pokażę jedynie kilka zdjęć.
W porcie niemalże zastygłam na ponad pół godziny i zapomniałam o zmęczeniu, a wrażeń tego dnia i kilometrów w nogach miałam już nie mało. Siły odzyskałam całkowicie kiedy opróżniłam plecak z moich kanapek i owoców, które zabrałam ze sobą na porę lunchu. W pobliskim, o ile dobrze pamiętam trzypiętrowym, luksusowym sklepie jubilerskim skorzystałam z luksusowej toalety i już zupełnie swobodnie rozpoczęłam moją wędrówkę po Fethiye.
Zainteresował mnie pomnik Fethi Bey'a - pilota - jednego z pionierów tureckiego lotnictwa. To właśnie od jego nazwiska i na jego cześć przemianowano dawne Meğri na Fethiye.
Na przystani przy zacumowanych łodziach i jachtach siedzieli sprzedawcy biletów na morskie rejsy, między innymi te całodniowe po dwunastu pobliskich wyspach i te kilkudniowe, na które mogli sobie pozwolić nieco bogatsi podróżnicy. Kelnerzy portowych restauracji zapraszali na lunche proponując dania ze świeżych ryb i owoców morza. Miasto od portu oddzielał park z akwenami wodnymi i ścieżkami wśród kęp zieleni, drzew i kolorowych rabat kwiatowych. Gdzieś na wysokości ogromnego reprezentacyjnego placu, za parkowym pasem, wypatrzyłam sarkofag licyjski, a w jego tle na zboczu góry ruiny czternasto lub piętnastowiecznej twierdzy joannitów. Nie zwiedzałam ruin, ale wcześniej byłam w pobliżu Grobowca Amyntasa syna Hermapasa wykutego w skale. O tym, że jest to jego miejsce spoczynku świadczyła inskrypcja pochodząca z około trzysta pięćdziesiątego roku przed naszą erą. Grobowiec ma formę fasady jońskiej świątyni z dwiema kolumnami po środku i dwoma pilastrami po bokach. Do przedsionka prowadzą cztery stopnie. Fryz i fronton nad kolumnami jak zresztą cały portal nie są szczególnie zdobione czego nie można powiedzieć o sarkofagu znajdującym się w mieście.
Przypomnę, że w okolicach Fethiye rozpoczyna się tak zwana droga licyjska - jedyny w Turcji oznakowany szlak górski, prowadzący przez wiele starożytnych miast.
Ponieważ miałam wciąż sporo czasu postanowiłam zapuścić się w barwne uliczki miasta. Nie miałam zamiaru niczego kupować, bo lubię podróżować z małym bagażem bez zbędnego ciężaru. Nie przeszkodziło mi to jednak w zajrzeniu na targ rybny, a także przejściu handlowymi ulicami, na których panował duży jak na tę porę dnia ruch kołowy. Na umówioną godzinę i spotkanie z Pauliną szłam najciekawszą częścią miasta, pasażami przeznaczonymi tylko dla pieszych, przy których znajdowały się małe sklepiki i restauracje ocienione dachami z pnączy. Na rozmaitych w kształtach i formach siedziskach leżały kolorowe poduszki i zachęcały przechodniów do przynajmniej chwilowego odpoczynku i wypicia słynnej tureckiej herbaty. Ale zanim dołączyłam do Pauliny, która czekała na mnie pod kolorowymi parasolkami, zwabiona ciekawymi, dość oryginalnymi kreacjami kobiecymi zajrzałam do jednego z butików i właśnie tam wydałam owe osiemdziesiąt pięć euro przeznaczone na lot paralotnią w Ölüdeniz - moje niespełnione marzenie.
Moją turkusową kreacją zainteresowały się panie odpoczywające pod kolorowymi parasolkami kiedy prezentowałam ją Paulinie, a ona robiła mi zdjęcia...
Do Pamukkale Herakles Hotel Thermal Center przyjechałam wieczorem i po wyśmienitej kolacji zanurzyłam się w basenie z ukropem - termalnych wodach, które także ciekły po odkręceniu jednego z kurków umieszczonych nad wanną w łazience. Spędziłam tam tylko jedną noc - niestety przedostatnią.
Następnego dnia wczesnym rankiem wyruszyłam do Hierapolis - starożytnego miasta położonego na zboczu góry Cökelez powyżej wapiennych tarasów Pamukkale.
Widok na miasto Fethiye ze wzgórza na którym znajduje się
Grobowiec Amyntasa oraz inne grobowce licyjskie
wykute w skałach
i pomnik Fethi Bey'a
Port w Fethiye i
żółwie Caretta caretta
Główny reprezentacyjny plac miasta
i park rozciągający się wzdłuż portu
Sarkofag licyjski i wzgórze z ruinami twierdzy
Ulice i uliczki
Fethiye
Pod kolorowymi parasolkami
Hotel w pobliżu Bawełnianej twierdzy lub
inaczej
Bawełnianego zamku w Pamukkale - tego samego dnia wieczorem
i następnego dnia wczesnym rankiem
A ten kur siedzi na gorącym termalnym źródle
- taka sobie zapowiedź gorących źródeł w Pamukkale
Bawełnianego zamku w Pamukkale - tego samego dnia wieczorem
i następnego dnia wczesnym rankiem
A ten kur siedzi na gorącym termalnym źródle
- taka sobie zapowiedź gorących źródeł w Pamukkale
Poniedziałek
9 czerwca 2014 roku
cdn
cdn
Cudowne widoki :)
OdpowiedzUsuńZapraszam również do siebie: http://scritto-con-la-pasta.blogspot.com/
Pozdrawiam ciepło :)
UsuńZhejka. Zdjęcie pod parasolami jest zaj..., o przepraszam, super! Piękna jest ta Turcja. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPiotr
Też zachwyciłam się krainami, które obecnie należą do Turcji i mam nadzieję zobaczyć jeszcze inne tak bardzo bogate w historie...
UsuńA to zdjęcie pod parasolkami też mi się podoba.
Uściski :)
Swietne zdjecia,Ewa,szczegolnie to pod parasolami i turkusowa kreacja, sa piekne. Lubie miejsca gdzie sa ludzie,lubie poznawac ludzi innych kultur. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJa zdecydowanie preferuję odmienne od moich krajobrazy, bo w dzisiejszych czasach tych innych kultur nie widać. A ludziska nie specjalnie kochają fotografów, więc rzadziej robię im zdjęcia...
UsuńUściski :)
Przyznaję, jestem zdumiona. Sama nie wiem, czy bardziej owym zjawiskowym połączeniem starożytności z nowoczesnością (ponad 2 tyś. zabytki + anteny satelitarne na dachach), czy może Arabem sprzedającym przykuse damskie-dżinsowe spodenki ;D... Miasteczko naprawdę urokliwe, takie czyściutkie, że mucha nie siada... nawet psiak się znalazł w owych tureckich klimatach. Aż to za piękne, by było prawdziwe. Ale kim ja jestem aby oceniać, wszak turyści płacą, to mają prawo wymagać swojskich klimatów, czyż nie? A na poważnie, żółwie przecudne, stworzone do pozowania i chyba dobrze o tym wiedzą. Buziaki :***
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)))
A ten gostek sprzedający przykuse damskie dżinsowe spodenki wymusił na mnie zrobienie tego zdjęcia.
UsuńFethiye tak jak Kas i inne miasta robią wrażenie, są raczej zadbane, czyste, kolorowe, jednym słowem europejskie i przyciągają coraz więcej turystów. Powiem więcej, miejscowi sprzedawcy nie są nachalni, nie wciskają niczego na siłę, "nie ciągną" za ręce tak jak to się widzi czasami w innych państwach...
Myślę, że uda mi się kiedyś zobaczyć i inne krainy Azji Mniejszej.
Buziaki :))*
Superaśne zdjęcia. :)
OdpowiedzUsuńZdjęcie z parasolkami - mistrzostwo!!!
Basiu, Dziękuję i ściskam serdecznie :)
Usuń