wtorek, 28 grudnia 2021

Magia Gór Ognia (Montañas del Fuego) wulkany i pola zastygłej lawy - Lanzarote część pierwsza

 
    W grudniu, na Wyspach Kanaryjskich, a dokładniej na Fuerteventurze i Lanzarote, świętowaliśmy naszą 47 rocznicę ślubu. Na Fuerteventurze po raz pierwszy byłam w czerwcu tego roku, a zatem nie tak dawno, bo zaledwie sześć miesięcy temu. Pierwszą wyprawę opisałam na blogu, wrażenia z drugiej ukażą się nieco później i będą równie ciekawe jak poprzednio.

   
Dzisiaj, spowita wulkanicznym krajobrazem Lanzarote i jej największy skarb pilnie strzeżony i chroniony przez mieszkańców wyspy - Parque Nacional de Timanfaya, którego symbolem jest El Diablo (diabeł). Diabła stworzył urodzony w Arrecife César Manrique Cabrera (1919-1992) rzeźbiarz, malarz, architekt, któremu Lanzarote zawdzięcza swój obecny wygląd. O artyście więcej w następnym poście.


     Najpierw kilka informacji dla tych, którzy chcieliby popłynąć na Lanzarote z Fuerteventury. My wyruszyliśmy w grupie dwunastoosobowej z prywatnym biurem podróży, dwoma samochodami: Volkswagenem Caravelle i Mercedesem Vito Tourer. Wyprawie przewodniczył właściciel firmy pan Bartek.
    Kwadrans przed siódmą rano (w grudniu jest jeszcze ciemno) wyjechaliśmy z naszego hotelu w Costa Calma do portu w Corralejo (trasa około godzinna kliknij tutaj). Mniej więcej w połowie drogi zatrzymał nas patrol funkcjonariuszy Guardia Civil, który sprawdził trzeźwość kierowców, ilość pasażerów w obu samochodach oraz maseczki zakrywające usta i nos. Przypomnę, że na tej wyspie obowiązuje stan wyjątkowy, czyli 3 poziom zagrożenia infekcją covidową.  

    Szybkim promem Fred Olsen Express w przeciągu 25 minut dotarliśmy do portu Playa Blanca i stamtąd rozpoczęliśmy naszą wulkaniczną przygodę po jedynym geologicznym spośród 15 parków narodowych w Hiszpanii - parku Timanfaya















   
Naszym pierwszym celem była Ruta de los Volcanes, 14 kilometrowa trasa, którą można pokonać tylko i wyłącznie specjalnymi autobusami, wyruszającymi z parkingu Islote de Hilario usytuowanym przy restauracji El Diablo. Budynek pełniący także rolę punktu obserwacyjnego, zaprojektowany przez Césara Manrique jest jedynym budynkiem w tej części parku. Nie kursuje tu komunikacja publiczna i ażeby uniknąć długich, nieraz kilkugodzinnych kolejek w oczekiwaniu na miejsce parkingowe, na Islote de Hilario trzeba przyjechać możliwie jak najwcześniej.

   
Z portu Playa Blanca jechaliśmy drogą LZ-2 wiodącą do stolicy wyspy Arrecife. Za miejscowością Yaiza skręciliśmy w drogę LZ-67 kończącą się w Mancha Blanca. W połowie LZ-67 znajduje się zjazd na drogę LZ-602 z barażem gdzie należy pokazać uprzednio zakupiony online bilet lub wykupić go na miejscu.

































   
Na początku osiemnastego wieku tereny gminy Yaiza bardzo ucierpiały podczas erupcji wulkanicznych. Mieszkańcy wspólnoty zrobili wszystko, aby odbudować swoje miasteczko, które w obecnych czasach już kilka razy otrzymało status najpiękniejszej wioski na Lanzarote.
    W 1402 roku, na południowym krańcu gminy Yaiza, w obszarze znanym pod nazwą El Rubicón, osiedliła się pierwsza europejska kolonia na Wyspach Kanaryjskich i ponoć właśnie stąd rozpoczął się podbój archipelagu. Powstała tu katedra świętego Martiala z Limoges, którą w szesnastym wieku zniszczyli angielscy piraci. Obecnie pustelnia Iglesia de San Marcial del Rubicón znajduje się w Femés, zaś w Yaiza parafialny kościół pod wezwaniem Nuestra Señora de los Remedios. W 1699 roku skonstruowano w Yaiza kaplicę, którą powiększono w osiemnastym wieku. Kościół posiada nawę z trzema przęsłami (zdjęcia wyżej).

   
1 września 1730 roku destrukcyjną działalność wyspy rozpoczął wybuch lawy. Trwał sześć lat do kwietnia 1736 zamieniając żyzne ziemie Timanfaya w pustynię śmierci. Mieszkańcy uciekali na północ wyspy albo na pobliską Fuerteventurę.
    Ostatnie erupcje miały miejsce w 1824 roku i trzeba przyznać, że ziemia po tych wybuchach jeszcze nie ostygła na tyle, aby na dobre mógł rozpocząć się proces wegetacji roślin, trwający nie raz setki lat.
    O tym, że pod powierzchnią ziemi nadal drzemie morze gorącej lawy przekonaliśmy się na własne oczy, hym… stopy i dłonie!
    Otóż zaledwie kilka metrów pod powierzchnią temperatura dochodzi do 600 stopni Celsjusza. Na naszych oczach dymi i w końcu zapala się suchy krzak wrzucony do wcale nie tak głębokiego dołu, również na naszych oczach pracownik parku wlewa w wąski otwór wodę, cofa się na chwilę, wlewa ją po raz drugi i ponownie bardzo szybko cofa się przed strzelającą w górę z wielkim hukiem parą wodną. Za każdym razem wzdrygałam się obserwując wybuch gejzera. Na pamiątkę otrzymaliśmy po garści gorącego czerwonego grubego żwiru wulkanicznego. Nie mogąc go utrzymać w dłoni wsypałam kamyczki do kieszeni i po chwili sprawdziłam czy aby nie wypaliły w niej dziury. 








     Restauracja El Diablo, usytuowana na kraterze wulkanu, serwuje kurczaka z grilla upieczonego żarem wulkanicznym. Można także w specjalnej niszy przy zachodniej ścianie restauracji, ze znacznie mniejszym paleniskiem, upiec lub pogrzać własną potrawę, albo po prostu ogrzać sobie ręce.








         Wewnątrz restauracji El Diablo znajduje się wyjątkowe dzieło okrągła witryna ze sztucznego szkła (soco) doświetlona światłem wpadającym przez świetlik w dachu.  W środku na popiele wulkanicznym rośnie drzewo figowe i leżą kości wielbłąda. Jest to hołd dla legendarnej postaci Lanzaroteño Hilario, który przybył na wyspę po wojnie hiszpańsko-amerykańskiej na Filipinach, mając za towarzystwo tylko swojego wielbłąda. Hilario wiodąc życie pustelnika zasadził drzewo figowe, które choć rosło, nigdy nie rodziło owoców, ponieważ kwiaty nie mogły żywić się płomieniami. 




    W 1993 UNESCO uznało teren parku za rezerwat biosfery.

   
Objazd specjalnym autobusem szlaku Ruta de los Volcanes trwa około 45 minut z przewodnikiem audio nagranym w języku hiszpańskim, angielskim i niemieckim oraz specjalnie dobraną muzyką adekwatną do żywiołu. W wielu punktach kierowca zatrzymuje się i wówczas nieco dokładniej przyjrzeć się można wulkanom, kraterom, rozpadlinom, lejom i innym tworom natury wulkanicznej. Niestety nie można wysiąść z autobusu, a robienie zdjęć przez szyby zabarwione zielonkawym kolorem jest bardzo utrudnione. Odbiją się w nich nie tylko podróżni, w kadrze dominują smugi światła zniekształcające obraz. Robiłam co mogłam, żeby jak najwierniej oddać klimat tego miejsca. Jak wyszło? Zobaczcie! Droga jest wąska jednokierunkowa, te dwa ciemniejsze ślady na asfalcie to nie efekt mijających się pojazdów, lecz ślady opon jednego autobusu.











































































   
Dodam, że tego dnia, przez cały czas utrzymywała się mgła zwana calimą - w przypadku Wysp Kanaryjskich zjawisko atmosferyczne związane z wiatrem sirocco wiejącym od strony Afryki. Na szczęście podczas naszej wyprawy była to calima o dość słabym natężeniu natomiast wiatr w niektórych punktach widokowych bardzo silny.

   
W drodze spotkaliśmy dwóch pracowników parku badających zapewne rozwój porostów w środowisku tak bardzo jeszcze niesprzyjającym rozwojowi roślin albo temperaturę ziemi.




     W jednym z punktów podczas jazdy specjalnym autobusem można było zobaczyć drogę dojazdową LZ-602 do El Diablo. Droga ta widoczna też była z parkingu Islote de Hilario. Sfotografowaliśmy także Góry Ognia z punktu widokowego przy El Diablo. 

 











     Oprócz szlaku Ruta de los Volcanes są też szlaki piesze dostępne z przewodnikiem i jeden do samodzielnego penetrowania parku oraz szlak zwany Ruta de Camellos, czyli wycieczka na grzbiecie wielbłąda. Na zdjęciu wielbłądy czekające na podróżnych i mała karawana na szlaku.




   
Na Ruta de los Volcanes kończę dzisiejszego posta. Inne atrakcje parku narodowego i nie tylko w następnym wpisie.

   
Lanzarote, Parque Nacional de Timanfaya, 18 grudnia 2021 roku