niedziela, 20 stycznia 2013

Lekka depresja i Acapulco

cd...
     Koniec roku nie był dla mnie łaskawy. Po trzydziestym listopada mój nastrój zaczął się obniżać, co zaowocowało poczuciem smutku. 
    Wieczór andrzejkowy był moim ostatnim radosnym dniem starego roku. Spędziłam go w Trzy po trzy razem z moim mężem i przyjaciółmi. Na świąteczną, imieninową kolację zaprosił nas Andrzej. 
    Cały lokal od parteru aż po trzecie piętro wypełniony był gośćmi, którzy jedząc, pijąc i tańcząc pragnęli hucznie zakończyć stary rok liturgiczny. Kiedy my zajmowaliśmy miejsca przy stole nakrytym na dziesięć osób olbrzymia sala była jeszcze pusta. Mogliśmy więc swobodnie bez przekrzykiwania się rozmawiać, złożyć solenizantowi życzenia, zaśpiewać mu sto lat i obejrzeć wspólnie prezenty. Niestety godzinę później zrobiło się tak głośno, że o swobodnej konwersacji mogliśmy już tylko pomarzyć. Na dodatek ustawiona w złym miejscu aparatura didżeja wyrzucała z siebie muzyczny bełkot i tylko w niewielkiej odległości od niej można było rozpoznać prezentowane utwory. Przyzwyczajaliśmy jakiś czas uszy do muzycznego dudnienia w takcie na dwa, po czym ruszyliśmy na parkiet. 

Solenizant przy stole, Ryszard w lustrze

Jesteśmy już w komplecie czego nie widać

Ech..., jak ten czas szybko leci !  Mój R

Załącznik do pisanej części laurki. Na zdjęciu Andrzej z Marianną

    Jak zawsze miałam ze sobą aparat fotograficzny. 
    Przy okazji, przypudrowania noska, jak to jeden z moich znajomych zwykł mówić, wybrałyśmy się my, kobietki, do salonu piękności, po czym zrobiłyśmy sobie sesję zdjęciową, oczywiście w radosnych nastrojach i z wieloma pomysłami, niestety nienadającymi się do powszechnej publikacji, jedynie do prywatnych albumów. 
    Nie spróbowałam wszystkich przekąsek, przystawek, sałatek, podawanych bezpośrednio do stołu jak i ustawionych na środku sali bankietowej w formie bufetu…
    Tego wieczoru, wychodząc z domu, zdziwiłam się bardzo, kiedy mój mąż zaakceptował bez słowa sprzeciwu moja króciutką czarną sukienkę z głębokim pęknięciem na lewym udzie. Ech, kiedy byłam bardzo młoda wstydziłam się eksponować moją kobiecość. 
    Co się zmieniło w mojej psychice, że robię to teraz? 
    Teraz wiem, że dobry nastrój zależy od tego, w czym ja się dobrze czuję i w czym sama sobie się podobam. Nie zastanawiam się też nad tym, czy ktoś inny jest dobrze ubrany, czy nie, ale lubię przyglądać się tym wszystkim paniom, które wypracowały swój własny styl i wyróżniają się oryginalnością. 

Słodziak na pierwszym planie

Przyjaciółki

Czy widzicie to co ja ?

W dobrych nastrojach

Dwadzieścia lat minęło....

    Zawsze twierdzę, że kobieta jest obrazem, a mężczyzna ramą. Cała sztuka polega nie tylko na wyrażeniu treści, ale na jej ujęciu i umiejętnym wyeksponowaniu.
    Jakiś czas temu, kiedy wypowiedziałam ową sentencję mojemu znajomemu od przypudrowanego noska, którego kochałam, za błyskotliwość umysłu i niepowtarzalne poczucie humoru, usłyszałam w odpowiedzi, że jedyne ramy, jakie on zna i ze mną kojarzy to, ramy rowerowe!
    - Cóż począć! - Pomyślałam i odpisałam mu wierszem…

Pewna dama
Kolorowe piórka wciąż zmieniała
Całymi dniami
Doskonałe wejrzenie w lustrze trenowała
I to co najpiękniejsze
W złote ramy wprawić chciała
A gdy nadszedł czas
Malarza szukała…

Kto by mógł jej portret namalować?
Kto by mógł najpiękniejsze ramy zmajstrować?
Myślała…

Był taki jeden co latami się starał
Pieścił głaskał tulił całował
Lecz owa dama malarza tego nie chciała
Choć kandydat był to jedyny
Dobrze o tym wiedziała
I dalej czekała…

Razu pewnego artysta odpowiedni się znalazł
Płótno w mig  zamalował damy upodobania znając
Ramy rowerowe wyszykował i obraz  wpasował !


Bez ram

    Na początku grudnia Ryszard wyjechał do sanatorium i miał wrócić dopiero po świętach. Nie chciałam świętować bez męża i początkowo miałam zamiar pojechać do niego i gdzieś na południu Polski, z dala od problemów, spędzić kilka dni razem. Ale, zaczęły się zamiecie śnieżne. Padało niemal bez przerwy przez dwa tygodnie. Tworzyły się zaspy, tarasowały drzwi wejściowe domu…
    Jeszcze kilka lat temu zima nie stanowiła dla mnie większego problemu. Mogłam bez trudu usuwać śnieg z posesji. Tym razem tę syzyfową pracę przypłaciłam bólem pleców i złym samopoczuciem. Wzmagała się we mnie złość, wściekłość, a nawet żal o to, że służby komunalne mają w nosie wysiłki właścicieli nieruchomości i po raz kolejny zasypują mój wjazd na podwórze zwałami zbitego śniegu.

Padało niemalże dwa tygodnie bez przerwy

To był dopiero początek zimy w moim ogrodzie

    Kilka dni przed świętami dopadły mnie inne problemy, które jak górska lawina, nagle, szybko i z zaskoczenia zasypały mnie i przygniotły swoim ciężarem zanim zdążyłam pisnąć i zawołać o pomoc. Rozpaczałam, krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał. 
    Moja intuicja podpowiadała mi, że na krzyku to się nie skończy. Popadałam więc w przygnębienie, walcząc jednocześnie ze śniegiem i mrozem, paląc w centralnym, sprzątając wiecznie sypiące się kłaki psa Mahonia…

Przystrój cały ciemny ten teatr kształtem człowieczym

     Byłam zmęczona, a rozpacz wkrótce zamieniła się w smutek. Nie pojechałam do męża. Po raz pierwszy w życiu nie udekorowałam domu na święta. W wigilię wigilii przygotowałam skromną kolację: naleśniki z kapustą i grzybami, barszcz grzybowy i tradycyjną polską sałatkę warzywną, upiekłam szarlotkę. 
    W wigilię Bożego Narodzenia przed południem wyszłam po raz ostatni w starym roku na podwórko i odśnieżyłam je w nadziei, że wkrótce przestanie padać. Po dwóch godzinach manewrowania łopatą zrobiłam sobie gorącą kąpiel i … weszłam do łóżka przykrywając się szczelnie kołdrą. Zmierzyłam temperaturę. Trzydzieści osiem i sześć kresek. Nie wstałam na kolację, ani też przez najbliższe dwa tygodnie nie opuściłam łóżka. Powaliła mnie temperatura, która przez kilka dni wahała się między trzydzieści osiem i trzy, a trzydzieści dziewięć i siedem kresek. Na szczęście moja przyjaciółka, emerytowana lekarka, czuwała nade mną i robiła, co mogła, żeby przywrócić mi siły. Prawie nie jadłam, nie wiele piłam, Wojtek dzielnie się spisywał zajmując się domem. W Sylwestra przyjechała doktor rodzinna i zaordynowała antybiotyk, który na kolejne dwa tygodnie pozbawił mnie sił. Ale tym razem mogłam spokojnie chorować, bo Ryszard zajął się wszystkim, a po śniegu nie było już śladu. 
    Od Bożego Narodzenia minęły cztery tygodnie, a ja wciąż próbuję wrócić do normalnego życia, z nadzieją, że nowy rok z magiczną trzynastką rozwiąże problemy, które wynikły nie z mojej winy.

   Na szczęście, już pod koniec drugiego tygodnia choroby mogłam pisać i czytać, co w następnych dniach zaowocowało trzema nowymi postami o Meksyku.
    Musiałam tam wrócić wspomnieniami! 
    Musiałam wyrwać się ze szponów smutku i melancholii, żeby zaczerpnąć słońca i ciepła, których nie ma u nas nawet na lekarstwo!

    Od kilku więc dni błądzę po Acapulco, przesiaduję na plaży, brodzę w oceanie, nurkuję, i w basenie z dużym zasoleniem, i w basenach ze słodką wodą, pływam statkiem po zatoce, aż do miejsca gdzie jej wody łączą się z otwartymi wodami Pacyfiku. Spaceruję po mieście, zaglądam do sklepów i robię drobne zakupy. Nie przeszkadza mi panująca duchota i obezwładniający południowy upał, który wciska mnie w cień rozłożystych, ciemnozielonych fikusów. Siadam na leżaku, popijam słabe drinki z lodem, które donosi obsługa hotelowa, leniwie się przeciągam i z uwagą przyglądam mojej nieco już pomarszczonej skórze. Przysiada się do mnie moja przyjaciółka i wystawia na słońce swoje szczuplutkie łydeczki ze stopami w kolorowych plażowych sandałkach na wysokim koturnie, w których także chodzi po wodzie. Na szczęście jest na tyle roztropna, że unika zdradliwych fal, które powstają dopiero przy samym brzegu zatoki i rozbijają się o niego długim i miejscami bardzo wysokim, wodno żwirowym wałem, uderzając weń z tak potężną siłą, że nie jeden śmiałek zanurzony po pas w wodzie przewraca się i dotkliwie kaleczy ocierając do krwi skórę na kolanach, łokciach, biodrach, a nawet na ramionach i brzuchu. Pamiętając przestrogi próbuję zmierzyć się z żywiołem stając bokiem do fali. Udaje się! Ale to jeszcze nie koniec zabawy z groźnymi wodami oceanu. Kładę się na plecach w bezpiecznej jak mi się wydaje odległości i czekam przypływu silniejszej fali. Nie boję się, kiedy woda mną poniewiera, zalewając i wypłukując spode mnie gruboziarnisty żwir. Osuwam się bezwolnie jakiś metr od miejsca, w którym leżałam, po czym wracam i znowu czekam na większą falę. Po jakimś czasie znudzona jak dziecko tą samą zabawą wędruję na kamienny brzeg, szukam sposobu wejścia na jeden z kolosów. A kiedy dopadam wierzchołka kamiennego górotworu, pokrytego miękkim zielonym mchem rozciągam się w słońcu i słucham mowy fal, które za każdym razem niosą na grzbiecie inną historię.
    Cudowne uczucie wolności, z dala od niesprawiedliwości i głupoty ludzkiej, z dala od skorumpowanego, zmaterializowanego świata…

W hotelowym basenie na trzecim piętrze

Ech..., dla mnie to był luksus...

Nie lubię długo spać, kiedy wokoło tyle tego...

Woda to mój żywioł

Mało kto pływał w tak dużym stężeniu soli. Pod wodą nawet w okularach nie było nic widać.

Nie udało się Mariannie sfotografować tej największej, wyglądającej bardzo groźnie fali

Fale w zatoce powstają dopiero przy samym brzegu. Dobrze widać to kłębowisko piany i żwiru

Szukam wejścia

To nie było takie trudne

Jak przyjemnie wyciągnąć się w słońcu na brunatno zielonkawych, miękkich jak gąbka porostach

Tequila Sunrise w basenowym barze

Tequila Sunrise w cieniu fikusa

Fiksum miksum.   Skutki picia, czy porażenia słonecznego ?

Moje stopy spalone słońcem

A teraz do miasta na zakupy


    A kiedy dopadnie mnie głód? 
    Wówczas, siadam w restauracji, usytuowanej przy plaży i pochłaniam olbrzymie ilości kolorowych owocowych sałatek, zamawiam przeróżne w smakach lody, soki ze świeżo wyciskanych owoców, nie zapominając, a jakże o słodkim ciasteczku…

Owoce, lody, soki, ciasteczka...

Jeszcze ociekamy wodą

    W godzinach popołudniowych wypływam w rejs po zatoce i ze statku oglądam sławne Diamentowe Acapulco, stromy brzeg z ukrytymi w tropikalnej roślinności rezydencjami, do których prowadzą kręte uliczki, blokowane szlabanami. Wjazdu pilnują wartownicy.
     Słońce zniża się powoli ku Zachodowi i pod kątem prawie prostym, oświetla bajeczną krainę wydobywając z niej najpiękniejsze kolory. Podziwiam olbrzymich rozmiarów budowlę, przed którą, dopiero co, powstaje ogród. Po środku budynku wyróżnia się przeszklona ciemnym szkłem okrągła strzelista wieża pełniąca rolę windy.
    Nie ograniczam się jednak do sycenia oczu bogactwem. Tak jak mieszkańcy Diamentowego Acapulco zwracam twarz w kierunku zachodzącego słońca. Tylko że ja, spektakl ten oglądam za nieporównywalnie niższą ceną.

W tym zakrzywionym budynku hotelowym mieszkałam

Urocza rodzina meksykańska płynie w rejs razem z nami

Ta olbrzymia rezydencja należy oczywiście do jednej osoby. Ogród w trakcie zakładania

Diamentowe Acapulco

Rezydencje ukryte w tropikalnej roślinności

Pomieszkują tutaj gwiazdy kina i estrady, artyści i przemysłowcy...

Wolno zachodzące słońce wydobywa z klifu przepiękne kolory

Pięknie wkomponowane w kamienne zbocze i obsadzone roślinami

W odosobnieniu

Latarnia morska na tle dwóch bliźniaczych hoteli, z których kto wie, może widać Filipiny

Zachodzi słońce

A skały się złocą w zachodzącym słońcu

Zachód słońca i spóźnieni rybacy

    Wieczorem zaś wybieram jedną z trzech restauracji, włoską a la carte, z miłą obsługą. Potem jeszcze chwil kilka w jednym z kącików barowych z dobrą muzyką i …docieram wreszcie do swojego pokoju na dwudziestym ósmym piętrze budynku o dziwnym zakrzywionym kształcie. Oczarowana egzotyką długo nie mogę zasnąć, potem budzę się przed świtem, czatuję na wschód słońca i wreszcie wychodzę na spacer wyludnionym o poranku brzegiem. Jestem jednak osobą zachłanną, pożeram naturę w ogromnych dawkach, profilaktycznie, na zapas.

Włoska restauracja a la carte z widokiem na zatokę

Acapulco, moja terapia i lek na smutki...

    A w nocy La Quebrada - pokaz skoków do wody z wysokiego na trzydzieści pięć metrów klifu. Kilkoro młodych chłopców, najpierw z pochodniami w rękach zbiega po kamiennych schodach w dół na brzeg zatoki, następnie jeden po drugim wspinają się po nagich skałach i zatrzymują na skalnych półkach, na różnej wysokości. Ci z większym doświadczeniem wchodzą na szczyt, gdzie najpierw modlą się przy kolorowym ukwieconym ołtarzu Matki Boskiej z Guadalupe, a potem jeden po drugim szybują w powietrzu spadając w ciemną przepaść. Ktoś na dole zawsze ich ubezpiecza i decyduje, w którym momencie skok ma się odbyć. Tak wysokie ryzyko, przynoszące młodym śmiałkom niezłe zarobki, nagradzane jest gromkimi brawami. Tłum turystów na tarasie widokowym nie pozwala mi jednak zrobić dobrych zdjęć…

Acapulco nocą - widok z dwudziestego ósmego piętra Hotelu Crowne Plaza

La Quebrada i młodzi skoczkowie

Wspinaczkę rozpoczynają najmłodsi skoczkowie

Każdy ma swoje miejsce

Wspaniały popis umiejętności i ogromne ryzyko

Ci najmłodsi skaczą z niższych półek skalnych

Najbardziej doświadczeni, po modlitwie przed MB z Guadalupe skoczą z 35 m wysokości

Rozpoczyna się lot z niższej półki

A teraz skok ze szczytu

    Pamiętam bardzo dobrze dość późny wieczór, kiedy dotarłam do hotelu Crowne Plaza w Acapulco. Nigdzie przedtem, ani nigdzie potem nie oddychałam i nie czułam na skórze takiego powietrza jak tam. Miałam wrażenie jakbym cały czas przesiadywała w saunie rzymskiej, lub w łazience wypełnionej gorącymi lecz niewidocznymi oparami...

Hotel Crowne Plaza w Acapulco

Jestem na dwudziestym ósmym piętrze, na tarasie mojego klimatyzowanego pokoju

Cierpliwie czekam na świt

Słońce leniwie wstaje

Spokojne wody  Zatoki Santa Lucía przed świtem

Słońce nad Zatoką Santa Lucía jest już coraz wyżej

Te jeszcze nie oślepiający wschód, ale jest już widno

    Wspominkowa terapia pomału przynosi efekty. Mój stan psychiczny i fizyczny poprawia się z dnia na dzień, mimo iż nie wszystkie problemy zostały rozwiązane…
    Od poniedziałku zaczynam się uśmiechać i wychodzić do ludzi. 
cdn...