wtorek, 30 listopada 2021

Wilanów i kłamstwo ministra. Góra Kalwaria, Czersk, Sobienie Królewskie i Mariańskie Porzecze


    Minister kultury i dziedzictwa narodowego pan Piotr Gliński, z wielką radością i satysfakcją, zapraszał do odwiedzenia polskich rezydencji królewskich w ramach tak zwanej akcji Darmowy Listopad. Zaznaczył, cytuję: To jest bardzo ważne wydarzenie z uwagi na jego rangę promocyjną, edukacyjną, poznawczą. Chcemy, żeby polska kultura była dostępna w jak najszerszym zakresie dla każdego. Możliwość darmowego korzystania z kontaktu ze zbiorami najważniejszych polskich muzeów, rezydencji królewskich jest rzeczą pierwszoplanową - koniec cytatu.
    Nieodpłatnie, wszyscy chętni, mogliby zwiedzić między innymi:
- Zamek Królewski w Warszawie - Muzeum. Rezydencję Królów i
  Rzeczypospolitej
- Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie

- Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie.

   
Ucieszyłam się na wieść o Darmowym Listopadzie i rozpoczęłam poszukiwanie noclegów w pobliżu pałacu wilanowskiego i Łazienek Królewskich. W gąszczu hotelowych ofert najczęściej zbyt wygórowanych cenowo, znalazłam noclegi na miarę moich możliwości finansowych. Kolejna podróż mimo deszczowej pogody zapowiadała się optymistycznie.

   
Do Wilanowa wyruszyliśmy w niedzielę 15 listopada, zaraz po śniadaniu. Dzięki niewielkiemu ruchowi na ekspresówce S8, odcinek 220 kilometrów pokonaliśmy dość szybko i około południa samochód zaparkowaliśmy na ulicy Stanisława Kostki Potockiego przed restauracją Wilanów Tajemniczy Ogród, naprzeciwko kościoła świętej Anny.








     Padała mżawka i odczuwalna temperatura powietrza wydawała się o wiele niższa od rzeczywistej. Wcisnęliśmy czapki na uszy, naciągnęliśmy kaptury na głowy i ruszyliśmy do pałacu aleją wiodącą najpierw do Mauzoleum Stanisława Kostki i Aleksandry Potockich, symbolicznego nagrobka wystawionego w 1836 roku przez Aleksandra Potockiego (syna Stanisława Kostki i Aleksandry).



     Przy okazałym monumencie, który skojarzył mi się z grobowcami rodziny Della Scala/Scaligeri w Weronie, zatrzymaliśmy się nieco dłużej obchodząc je dookoła i robiąc zdjęcia.
    Wilanowski zabytek w stylu neogotyckim zaprojektował włoski architekt Henryk Marconi (wspominałam o nim nie raz na blogu), rzeźby zaś wykonali Jakub Tatarkiewicz i Konstanty Hegel.
    Sarkofag z postaciami Stanisława Kostki i Aleksandry, ozdobiony płaskorzeźbami (geniusze śmierci i personifikacje zainteresowań i cnót zmarłych) i baldachimem, ustawiony został na obszernym, wysokim cokole, w rogach którego znajdują się cztery lwy wsparte o tarcze z herbami Pilawa (Potockich) i Drużyna zwanym też Szreniawa bez Krzyża (Lubomirskich).








   
Przy bramkach wejściowych na teren pałacu wilanowskiego dowiedzieliśmy się, że już dawno wyczerpał się limit biletów w ramach akcji Darmowy Listopad. - Jak to wyczerpał się, dopiero połowa miesiąca - próbowaliśmy dogadać się z bramkarzem, ale ten pozostawał niewzruszony i twierdził, że za darmo to możemy wejść w każdy czwartek. No tak, 220 kilometrów do Wilanowa i 220 z powrotem! Nie ukrywałam mojej złości! Pan Gliński oszukał nie tylko mnie, ale i innych Polaków, którzy tak jak i my przyjechali z daleka!

   
W kasach, mieszczących się w dawnym Domku Dozorcy, kupiliśmy ulgowe tylko do ogrodów i parków i w gęstej mżawce ruszyliśmy na spacer. Palce u rąk zesztywniały mi od zimna, mimo iż dłonie chroniły rękawiczki, ale nie skupiałam się zbytnio na warunkach atmosferycznych, lecz na mglistym pejzażu i tym co się w nim wyróżniało. Moją uwagę przyciągały imponujące, pozbawione liści stare drzewa, z powykręcanymi konarami - ogromne bogactwo całego założenia parkowego, łącznie z rozległym wodnym parkiem krajobrazowym utworzonym przez Stanisława Kostkę Potockiego wokół jeziora Wilanowskiego (starorzecze Wisły), nazwanego parkiem Morysin na cześć Maurycego - jego wnuka.

































   
W jesiennym angielskim krajobrazie wyróżniały się obiekty takie jak Pompownia - przypominająca średniowieczny zamek, Altana chińska wybudowana na polecenie Potockiego, co ciekawe ze sporą ilością tureckich elementów - ukłon w stronę poprzedniego właściciela, króla Jana III Sobieskiego, który rozgromił Turków pod Wiedniem, czy też malowniczy Most rzymski, naśladujący starożytną architekturę -nieodzowny element angielskich ogrodów.

















   
Niebywałe wrażenie wywarł na nas wskaźnik poziomu wód powodziowych w latach największych wylewów Wisły przed wybudowaniem wałów. Jego wysokość znacznie przekraczała mój wzrost.


   
W barokowych parterach ogrodowych dominowały kable zimowej iluminacji Królewskiego Ogrodu Światła. Oplatały nasadzenia, latarnie, altany, fontanny, pergole a nawet specjalnie skonstruowane stelaże.















   
Na koniec naszej wędrówki przyjrzeliśmy się bliżej pałacowej elewacji nawiązującej do antyku - idei bliskich Janowi III Sobieskiemu i Marii Kazimierze.
   Fotografowałam malowidła, rzeźby, kariatydy, płaskorzeźby - kilka scen z Metamorfoz Owidiusza umieszczonych w tympanonach nad oknami pałacu, motywy roślinne, takie jak palma daktylowa przedstawiająca
putta rwące gałązki lauru i palmy - przygotowanie do triumfu Jana III i Triumf Jana III Sobieskiego (nawiązanie do biblijnych wydarzeń niedzieli palmowej i przybycia Jezusa do Jerozolimy). W motywach roślinnych odnaleźliśmy akant, różę, dąb, słonecznik, mak lekarski, wawrzyny, granaty, winorośle, zboża, cyprysy.





















   
Po lewej stronie fasady panoszyły się stare magnolie. Ich pozbawione liści gałęzie tworzyły swoistą koronkową osłonę elewacji.








     Nie zapomniałam też o jeszcze jednej ważnej dekoracji - zegarze z postacią brodatego starca wyobrażającego Saturna - dzieło stworzone w znacznej mierze przez jezuitę Adama Adamandę Kochańskiego, nadwornego matematyka, fizyka, konstruktora machin i zegarów, a ponadto pedagoga i bibliotekarza Jana III Sobieskiego.
    Uskrzydlony starzec, w prawej ręce trzyma wskazówkę, lewą zaś, trzymając kosę, rozwija draperię podtrzymywaną przez putta i odsłania trzy tarcze zegarowe: środkową z cyframi rzymskimi (zegar słoneczny) wskazującą godziny, lewą (zegar włoski) wskazującą, ile godzin minęło od ostatniego zachodu słońca, prawą (zegar typu babilońskiego) informującą, ile godzin upłynęło od wschodu słonecznego. Trzy dzwonki oznaczają poranne, południowe i wieczorne dzwony kościelne.



   
Za czasów Saturna panował złoty wiek, a Owidiusz w Metamorfozach tak o nim pisał:
    Pierwszy nastał wiek złoty, który bez karzącej dłoni, z własnej woli, bez ustaw strzegł wierności i sprawiedliwości. Nie było leku i nie było kary, nikt nie musiał czytać groźnych słów i praw rytych na tablicach z miedzi. (...) Pokorny tłum nie drżał przed wyrokami sędziów. Bez sądów wszyscy czuli się bezpieczni (...) Jeszcze nie opasały miast urwiste wały, nie znano prostych trąbit, ani wygiętych miedzianych rogów, nie było hełmu i miecza, a nie znając broni ludzie beztrosko zażywali miłego odpoczynku. Ziemia sama z siebie, wolna od obowiązków, niedomknięta pługiem, nie draśnięta lemieszem, wydawała plony.

   
W kościele świętej Anny trwała msza. Obeszliśmy świątynię dookoła, zrobiliśmy kilka zdjęć, na przykościelnym warzywniaku kupiliśmy jabłka i gruszki pochodzące z okolicznych sadów, po czym ruszyliśmy do Góry Kalwarii, w pobliżu której znalazłam nocleg.











   
Mżawka padała
nieustannie z różną siłą. Nie wysiadając z samochodu zrobiliśmy tour po mieście, którego układ urbanistyczny, wykorzystujący naturalne ukształtowanie terenu, oparty o formę krzyża łacińskiego został wytyczony na podstawie średniowiecznych planów Jerozolimy i zrealizowany po 1670 roku.

   
Do Wieczernika
na Mariankach w Górze Kalwarii, sanktuarium z grobowcem świętego Stanisława Papczyńskiego, dotarliśmy około piętnastej trzydzieści.
    Chwilę kontemplowaliśmy życie Świętego w świątyni, później rozejrzeliśmy się po terenie zwanym dawniej Nową Jerozolimą































   
Z wolna zmierzchało, ale do Czerska było blisko więc pojechaliśmy zobaczyć zamek książąt mazowieckich z przełomu wieków czternastego i piętnastego. Nie wiedzieliśmy, że wejście znajduje się obok kościoła
Przemienienia Pańskiego i najpierw próbowaliśmy obejść wzgórze z widniejącymi na nim trzema wieżami: Bramą, Południową i Zachodnią oraz murami, w obrębie których znajdują się fundamenty kościoła zamkowego pod wezwaniem świętego Piotra.












 
   Ryszard nie wyraził chęci obejrzenia zamku z innej perspektywy i został na parkingu w centrum Czerska.
    Ja z kolei stwierdziłam, że mam jeszcze na tyle sił, żeby podjąć kolejną próbę zobaczenia okazałych ruin, do których ze względu na późną porę, jak też i prace remontowe podjęte od 30 sierpnia, nie mogłam wejść?! Fotografując obiekt zauważyłam szparę w ogrodzeniu z siatki, przecisnęłam się przez nią i trzymając się metalowych prętów wbitych nad dość głęboką fosą sforsowałam mostek i przez wieżę Bramę weszłam na dziedziniec.













     Ta odważna decyzja miała swoje następstwa. Buty nasiąknęły wodą jak gąbka, skarpetki przemokły, stopy przemarzły, zdjęcia co prawda robione w pośpiechu ze względu na znikomą już ilość światła dziennego nie wyszły, ale byłam, widziałam, a buty i skarpetki wysuszyłam w hotelu Sobienie Królewskie Golf & Country Club usytuowanym rzec można na wysokości Czerska, ale po drugiej stronie Wisły, co znacznie wydłużyło odległość między tak blisko siebie leżącymi punktami na mapie; musieliśmy wrócić na północ do Góry Kalwarii, przeprawić się przez Most Nadwiślańskiego Urzecza na prawy brzeg rzeki i później znowu cofnąć się na południe.

   
Hotel Sobienie Królewskie mieści się w odrestaurowanym pałacu szlacheckim wybudowanym około 1880
roku. Kompleks pałacowy składający się z sześciu budynków zlokalizowany jest w otulinie Mazowieckiego Parku Krajobrazowego.










  












     Atrakcją nie do pogardzenia jest hotelowe SPA i strefa Wellness - z basenu korzystaliśmy i wieczorem i rano.
    Następnego dnia po kąpielach i obfitym śniadaniu ruszyliśmy zobaczyć kolejną atrakcję Sobieni Królewskich: pole golfowe, szkołę awiacji i lotnisko, z którego organizowane są loty pokazowe nad okolicą.









































   
W drodze do Warszawskich Łazienek Królewskich, zatrzymaliśmy się jeszcze w Mariańskim Porzeczu.
Do wsi zaprowadził nas drogowskaz z informującą o sanktuarium pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej i zespole klasztornym marianów. Drewniany kościół zbudowany w 1776 roku na miejscu wcześniejszego, który spłonął w pożarze, był zamknięty. Jego bogato zdobione iluzjonistyczną polichromią wnętrze mogliśmy zobaczyć przez szklane drzwi, w których odbijała się ciężka kotara.



















Wkrótce ciąg dalszy naszej trzydniowej wyprawy, hym... na Darmowy Listopad.
 

    Warszawa i okolice, listopad 2021 rok