czwartek, 11 sierpnia 2022

Zabłąkani w zakątkach przyrody. Wiejskie klimaty. Zasady, Kołodno, Królowy Most...

    - Czy podróżą nazwać można krótki wypad w okolicę bliską miejscu zamieszkania? - Wielki mędrzec Wschodu Stary Mistrz - Laozi w Księdze 5000 znaków (Daodejingu - jedno z najbardziej tajemniczych dzieł napisanych ludzką ręką) zapisał między innymi: Podróż tysiąca mil musi zacząć się od jednego kroku, w innym tłumaczeniu czy też interpretacji (gry słów): Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku.


    Nawiązując do filozoficznej myśli Starego Mędrca (moja raczej filozoficzną nie jest) wysnuć można wniosek, że jeśli człowiek nie uczyni pierwszego kroku to ani świata ani siebie samego nie pozna… stawiajmy zatem pierwsze kroki zwąc je gwoli życzenia podróżami.
    Ja, swoje podlaskie pobliża odwiedzam regularnie, zachwycam się nimi i twierdzę
niezmiennie, że przyroda jest nieodzownym elementem ludzkiej egzystencji, że człowiek od zawsze żył w ścisłym związku z naturą, w jej olśniewającym pięknie, barwach, zapachach, dźwiękach...

   
Zasady, malutka, rzec można gdzieś na końcu świata, rodzinna wieś mojego ojca, licząca zaledwie kilka gospodarstw, niegdyś tętniła życiem, dzisiaj dźwięczy ciszą. W polu nikt tu nie pracuje i nie kosi łąk, nie ustawia stogów siana ani snopów ze zbożem, nie uprawia lnu, nie przędzie, nie hoduje bydła mlecznego, owiec, drobiu, nie zaprzęga koni, nie czerpie żurawiem wody ze studni, nie wypędza zwierząt na pastwiska, nie zasiewa zbóż i nie zbiera plonów...
    Rekreacyjnie, w wolne dni od pracy w mieście, pojawiają się we wsi dzieci, wnuki a nawet prawnuki tych, co
jeszcze nie tak dawno uprawiali tu ziemię; o świcie wychodzili w pole, a wieczorem spotykali się i gawędzili w świetle lamp naftowych. Kobiety za dnia rozczyniały mąkę w dzieżach i czekały na wyrastanie ciasta chlebowego, po czym formowały bochenki i wkładały je do bardzo mocno rozgrzanych pieców. W międzyczasie ubijały masło w drewnianej maselnicy. Często, przez lata, gościłam w domu stryjostwa i do dziś pamiętam smak chleba i smak świeżo ubitego masła, pamiętam żelazko z duszą, którym stryjna prasowała domownikom białe koszule i białe sukienki na świętą Annę (święto katolickie obchodzone 26 lipca, święto prawosławne 7 sierpnia według kalendarza gregoriańskiego) i naszą wyprawę zaprzęgiem do Królowego Mostu do kaplicy jej imienia i te tłumy ludzi niepozwalające zobaczyć tego, co wewnątrz malutkiej świątyni się działo.

   
Z tamtych, odległych lat wyniosłam wiele dobrych wspomnień i jak już
wcześniej pisałam na blogu w te właśnie pobliża wyprawiano mnie jako dziecko i w tych właśnie pobliżach nieśmiało stawiałam swoje pierwsze podróżnicze kroki. To były początki mojej podróży tysiąca mil.

   
We wspomnieniach przechowuję pamięć o dawnych mieszkańcach tej zagubionej w naturze wsi, ich zwyczaje i tradycje, ich radości i smutki, ich ciężką codzienną pracę i święta spędzane rodzinnie przy suto zastawianym stole, z muzyką płynącą z akordeonu, tańce do upadłego oraz inne przyjemności wynikające z obcowania z naturą, takie jak grzybobrania, zbiory ziół, jagód, poziomek, łowienie ryb.
     Ziemska podróż tysiąca mil tych ludzi dobiegła końca, teraz spotkają się i odpoczywają na zielonych pastwiskach w domu Pańskim.

Mój ojciec po lewej na robotach w Niemczech


Na przymusowych robotach w Niemczech. Ojciec przywiózł ten instrument do Zasad

   
Dzięki pierwszym krokom w zagubione zakątki przyrody wiem, jak ważną rolę w życiu człowieka odgrywa natura - rządząc się swoimi prawami wyznacza odwieczny rytm życia tego, który od zawsze próbował ją okiełznać i wykorzystywać do własnych celów, walka ta jednak z góry skazana była na porażkę. Ci, co to zrozumieli, z łatwością zaakceptowali powtarzalności jej rytmu, żyli w harmonii z nią, nie wyobrażając sobie życia w mieście.

    
Ten nieco przydługi wstęp wyjaśnia moją potrzebę częstego odwiedzania miejsc emocjonalnie związanych z moim dzieciństwem, młodością, dorosłością i… pewnie na długo - starością. Kilka tych uroczych zakątków chciałam pokazać mojej Przyjaciółce Teresce, która spędziła u nas kilka lipcowych, bardzo upalnych dni. Najpierw zawieźliśmy ją do rodzinnej wsi mojego ojca. Nad rzeką, na niewielkiej wiejskiej plaży zamierzaliśmy zjeść drugie śniadanie.
     W ostatnich latach jeździliśmy tam każdego lata i na pomoście z desek odpoczywaliśmy po wcześniejszym zbieraniu jagód i grzybów w okolicznych lasach. Tym razem było to niemożliwe, ze względu na nieskoszoną łąkę, zarośniętą chaszczami plażę, uszkodzony, po części spróchniały pomost i paskudne bąki.

Droga z Cieliczanki do Płoski

Rozdroże w kierunku dwóch mostów na Płosce, w prawo przez Pałatki do Kołodnego

W lewo most o nośności 2 ton, do Zasad leśnymi drogami

Droga do mostu na Płosce

Mijamy stanowisko myśliwych

Drewniany most na Płosce

Zawsze zatrzymujemy się tutaj

Trudno z mostu zrobić dobre zdjęcie leniwie płynącej rzece

Ryszard opowiada Tereni o naszych wyprawach

No cóż... ustawiłam się :)

Droga za mostem

Kiedyś były tu mokradła po pachy!

Najczęściej jeździliśmy tędy rowerami

Wiejska plaża z dostępnym jeszcze pomostem

Sielski krajobraz

Dolina rzeki Supraśl

Niegdyś stały tu stogi siana

Uprawiano tu zboże

Miejsce do plażowania staje się coraz bardziej niedostępne

Odpoczywamy po grzybobraniu

Piękna pogoda

Ćwiczenia rozciągające

Stopy muszą odpocząć

Jak przyjemnie...

Wietrzymy buty

Mój ci On... chyba :)

Kędziorki

Złotego piasku coraz mniej

To nie komar, tak mnie coś zaswędziało

Sok pomarańczowy

On i mój cień

Pewnie ziarenka czarnych jagód utkwiły mi w zębach

Razem

Kiedyś w miejscu brzozowego zagajnika rosło zboże

Rozglądam się...

Pamiętam czasy moczenia lnu w pobliżu plaży

Ryszard na czatach

Lubię nasze wyprawy do Zasad

Nasze grzybobranie :)

Pora wracać

Wrócimy tu niebawem

Będą pierogi z jagodami

Posilam się trochę...

...

   
Kilkanaście dni później, 8 sierpnia, pojechaliśmy tam znowu, na grzyby. Było ich niewiele, a zatem, aby nie tracić czasu na ich szukanie zaczęliśmy zbierać czarne jagody na pierogi.
    Później pojechaliśmy do Zasad i … natknęliśmy się na Ałłę



 

 


 







    Ałła,
sąsiadka mojego nieżyjącego już stryja, letnie miesiące spędza na wsi. Tutaj, w wolnych chwilach, odwiedzają ją córka i wnuczka, tutaj Ałła utrzymuje całe gospodarstwo rodziców po swojemu. Jej wiejski ogród stał się bohaterem publikacji Joanny Orłowskiej - Rogalskiej: Ogrody wiejskie Parku Krajobrazowego Puszczy Knyszyńskiej i zajął trzecie miejsce w konkursie MÓJ OGRÓD - przyjazny i tradycyjny.


   
Zaproszeni przez Ałłę, z przyjemnością zanurzyliśmy się w jej rozległych, przepięknych ogrodach warzywno-kwiatowych. Podczas gdy Ryszard i nasza sympatyczna znajoma wybierali ogórki (otrzymaliśmy je w prezencie) ja robiłam zdjęcia. 



 





























    Ałła zaprosiła nas także do swojego domu - skansenu, mówi o nim. Eksponuje w nim pamiątki po rodzicach, które wygrzebuje na strychu. Jest tam wiele przedmiotów codziennego użytku, mebli, naczyń, obrazów, zdjęć i mnóstwo książek, które królują we wszystkich kątach.











   
Moją i Ryszarda uwagę przyciągnął portret jej ojca. Jak się okazało, historię jego życia z czasów okupacji, mój mąż dobrze znał. Często, podczas naszych pobytów u stryja, spotykał się z nim i słuchał jego opowieści o tym, jak on jako jedyny z grupy skazanych na śmierć poprzez roztrzelanie uciekł Niemcom z miejsca egzekucji, czego nie udało się jego żonie. Mama Ałły była drugą żoną jej ojca.



   
Czas miło i szybko płynął na wspominkach. Opowiedzieliśmy Ałle, że byliśmy na wiejskiej plaży kilkanaście dni temu, ale szybko stamtąd uciekliśmy. Ałła odparła, że pomost został już naprawiony, łąka skoszona a plaża czeka na kajakową pielgrzymkę, która zatrzyma się tam już po raz jedenasty, podążając z Gródka do supraskiego monasteru, na prawosławne uroczystości Święta Supraskiej Ikony Matki Boskiej przypadające na 10 sierpnia. Spływ rzeką nawiązuje do historycznego przekazu o powstaniu klasztoru.

   
I jeszcze pewna ciekawostka. Otóż każdy, kto trafi do Zasad (a nie łatwo tu trafić) zwróci uwagę na brukowaną ulicę i zachwyci się układem przestrzennym wsi. Nie jestem pewna, czy mogę tutaj użyć określenia ulicówka, bowiem jej charakter jest niepowtarzalny i nigdzie indziej raczej niespotykany. Wytyczono ją pomiędzy istniejącymi zabudowaniami gospodarskimi prawdopodobnie w roku 1919 i wybrukowano. Po drugiej wojnie światowej bruk został usunięty ze względu na głębokie koleiny wyrzeźbione przez wozy z kołami okutymi żelaznymi obręczami.
    Nową brukową nawierzchnię, każdy gospodarz układał sam na długości swojej posesji i szerokości od płotu do płotu po przeciwległych stronach. Dzisiaj, pod starannie wystrzyżonymi, zielonymi chodnikami kryją się kamienie. Ulica meandruje jak rzeka pomiędzy domami, od znaku z nazwą miejscowości, aż na jej koniec do prawosławnego krzyża. 















   
Dalej polna droga wiedzie przez brzozowy zagajnik do wiejskiej plaży. Z dawnych czasów pamiętam kładkę przerzuconą wysoko przez rzekę Supraśl. Kładką tą dzieciaki chodziły do szkoły, do Borek, Surażkowa, Konnego. Na kładce, szumnie nazywanej mostem, rodzice robili swoim pociechom pamiątkowe zdjęcia. A kiedy szkół już tam nie było, drewniane przejście rozleciało się i na drugi brzeg, w razie jakiejś potrzeby, przeprawiano się brnąc w niezbyt głębokiej w tym miejscu wodzie (ubrania w rękach uniesionych do góry). Zaraz na prawo, za zakrętem, do rzeki Supraśl uchodzi rzeka Sokołda. Doliny rzek w tych miejscach są coraz trudniej dostępne. Nazywam je Zasadzką Amazonią. 





Na kładce z moim bratem stryjecznym Andrzejem

Ganiałam tu z rodzeństwem stryjecznym

Kiedyś moczono tutaj len

Brat Tomasz, rodzeństwo stryjeczne Irena i Czesław oraz dzieciaki ze wsi

Z rodzeństwem stryjecznym Ireną i Cześkiem

   
Zdjęcia robione były podczas kilku ostatnich naszych wypraw. Na jednym z nich widać moje kędziorki, które po agresywnym leczeniu onkologicznym odrosły gęste i pozwijane w loczki, jednak zaraz potem po rozpoczęciu terapii hormonalnej przerzedziły się. No cóż, terapia się wlecze, włosy nie gęstnieją. 

    Wracając do lipcowych odwiedzin naszej Przyjaciółki z południa Polski dodam krótką relację z dwóch innych wycieczek w nasze pobliża. Jak wspomniałam wyżej, na zasadzkiej wiejskiej plaży przebywaliśmy zaledwie kilka minut. Drogą leśną, bo tylko taka wiedzie do Zasad z Kołodnego pojechaliśmy w stronę Wzgórz Świętojańskich i krótszym półtorakilometrowym szlakiem poszliśmy na Górę świętej Anny, a później na Górę Kopną, na której leśnicy ustawili wieżę widokową. Dłuższy szlak opisałam w poście Wzgórza Świętojańskie i Królowy Most, czyli mniej znane Podlasie kliknij tutaj.

     
Ta wyprawa była dość ciekawa, bo nie wiedziałam gdzie dokładnie trasa bierze swój początek. Na ogrodzeniu jednego z domów we wsi Kołodno widniał drewniany, mało widoczny kierunkowskaz z napisem: wieża widokowa. Ryszard zauważył go w ostatniej chwili i musiał się cofnąć, żeby skręcić we wskazaną polną drogę wiodącą do lasu. Spotkaliśmy tam pracujących leśników i od nich dowiedzieliśmy się, że szlak rozpoczyna się za szlabankiem. Samochód zaparkowaliśmy może jakieś dwieście metrów wcześniej i najpierw posililiśmy się nieco, żeby nabrać więcej sił przed wspinaczką.






   
Początek szlaku zarośnięty był krzakami. Dalej pośród gęstej, intensywnie zielonej masy wyrastały stare drzewa. Przystając, zastanawialiśmy się, czy wśród leciwych okazów widzimy jedno drzewo czy mocno ze sobą zrośnięte dwa a nawet trzy i cztery drzewa. Na szczycie Góry świętej Anny zrobiliśmy kilka zdjęć. Miejsce to dokładniej opisałam w wymienionym powyżej poście. 




 












   
Do wieży widokowej szliśmy grzbietem Wzgórz Świętojańskich. Widoczność tego upalnego lipcowego dnia była doskonała. Przy pomocy lornetki rozpoznawaliśmy nawet najodleglejsze miejsca. Widać było Ostrów Południowy, Zielony Zakątek i Ostrów Północny z murowaną Cerkwią Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy/NMP oraz jedyną w tym rejonie turbinę wiatrową
kliknij też tutaj. U podnóża Góry Kopnej rozlokowała się wieś Kołodno, skrajem lasu leniwie płynęła rzeka Płoska.




 


















   
Pojechaliśmy jeszcze do Królowego Mostu. Byliśmy bardzo zmęczeni upałem i z samochodu wysiedliśmy tylko przy kaplicy rzymskokatolickiej pod wezwaniem świętej Anny. Pozostałe zabudowania i przepływającą przez wieś rzekę Płoskę podziwialiśmy już tylko z okien pojazdu. O Królowym Moście można poczytać tutaj.



 

    Kolejnego dnia pojechaliśmy do Krynek
kliknij też tutaj a potem do wsi Łapicze leżącej przy granicy z Białorusią. Terenia chciała zobaczyć zaporę na granicy polsko-białoruskiej. Do samych Łapicz nie dojechaliśmy, ponieważ przejazd przez rzekę Nietupę wydał się Ryszardowi mało bezpieczny. Prowizoryczny most (uważny obserwator znajdzie go na zdjęciu) wykonany ze zbieraniny różnych materiałów, stali, drewna i innych, w jednym miejscu uginał się pod naciskiem. Natomiast droga była wyrównana, co świadczyło o tym, że jest często uczęszczana przez miejscowych. 











   
Zapora na granicy z tego miejsca też była dobrze widoczna, co w pełni usatysfakcjonowało naszą Przyjaciółkę. Dodam, że kwiaty na łąkach w ponad trzydziestostopniowej temperaturze powietrza pachniały niesamowicie. Tylko dla tej intensywnej woni warto było się tam wybrać. Nieco dalej równolegle do przeprawy samochodowej znajdowała się porządnie wykonana kładka dla pieszych.