sobota, 30 sierpnia 2014

Trawertyny Pamukkale - kura znosząca złote jajka




    cd Trawertyny Pamukkale i Kapadocja szły w parze moich zainteresowań od dawna. Trawertyny Pamukkale już zobaczyłam natomiast Kapadocja pozostała w planach moich podróży.
    - Kiedy tam pojadę? - Nie wiadomo!
    Wszystko zależy od środków finansowych zgromadzonych oszczędnym gospodarowaniem, a nade wszystko wsparciu mojego R i jego zrozumieniu mojej pasji podróżniczej. Przyszedł czas, kiedy mogę obejść się bez wielu rzeczy, kupuję tylko to co niezbędne i niezmiernie rzadko dogadzam sobie fundując jakąś nową kreację. Moja szafa to istna kopalnia całkiem niezłych strojów i traktuję ją jako mój własny butik wynajdując w niej to, co dawniej już nosiłam i co przy niewielkich zmianach dodatków jest ciągle powiedziałabym na topie. Zresztą mam swój własny styl, za modą nie zdążam preferując klasyczny ubiór z nutką ekstrawagancji...

   
Ciekawostką niech będzie fakt, że wielu laików internetowych uważa, iż zarabiam kokosy pisząc bloga Naprzeciw SZCZĘŚCIU.
    - Jak to możliwe pytam Was zarabiać na pisaniu bloga?
    Do tej pory nikt mi nie zapłacił przysłowiowego złamanego grosza! Na moim blogu nie ma reklam, jako że jestem gorącą ich przeciwniczką. Poza tym nie jestem celebrytką z kilkudziesięcioma tysiącami wejść dziennie, za co płacą sponsorzy witryn internetowych i ci co umieszczają na nich reklamy!
    Mój blog, podkreślam raz jeszcze, nie jest blogiem zarobkowym, a jeśli kogoś nie przekonałam to niech sam spróbuje go pisać i na nim
zarabiać! Niektórzy blogerzy wprost proszą o datki na utrzymanie swoich stron z blogami wypisując na nich numery swoich kont. I słusznie, skoro wykorzystuje się ich twórcze umiejętności poprzez kopiowanie i przywłaszczanie prac. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby i mnie ktoś płacił za kopiowanie moich, a tak jest! Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby ktoś dofinansowywał moje podróże w zamian za reportaże i zdjęcia.
    Proszę więc nie mówcie, że zarabiam na pisaniu bloga, bo zacznę używać kolokwializmów i powiem, że jest to wkurzające!!!

   
Po tej dawce wyrzutów nie pod adresem tych co wiedzą na czym polega prowadzenie własnej witryny przejdę do Pamukkale (z tureckiego pamuk - bawełna, kale - zamek). Warto było tam pojechać chociażby po to, żeby przekonać się jakie niespodzianki kryje natura.  A dla mnie była to wielka niespodzianka, choć pionierem nie byłam i owego miejsca nie odkryłam.
    W poprzednim poście pisałam o Hierapolis. Właśnie w to starożytne miasto wpisany jest Bawełniany zamek lub inaczej mówiąc Bawełniana twierdza, bo tak właśnie może nam się kojarzyć kiedy patrzymy na Pamukkale z daleka. Mnie wzgórze Cökelez przypomniało pewne święta wielkanocne, które kilka lat temu spędziłam w Kościelisku i Polanę Szymoszkową  ze sztucznie naśnieżoną trasą narciarską, gdzie biała zmarzlina wyglądała podobnie do tej. Dwie pory roku zima i wiosna z łanami kwitnących krokusów, jak okiem sięgnąć widoczna z wyciągu narciarskiego Szymoszkowej i ze szczytu Kasprowego Wierchu...
    Ale ten biały osad Pamukkale tworzący bajeczną krainę z półeliptycznymi, tarasowo ukształtowanymi naciekami ze śnieżnobiałymi stalaktytami to nic innego jak wapień, porowata skała, składająca się głównie z kalcytu i aragonitu. Osadza się tam jak kamień w czajniku na skutek płynącej od tysięcy lat twardej wody ze źródeł wzgórza, na którym zbudowano Hierapolis. Stężenie węglanu wapnia jest tak duże, że kolejne przebicia zatykały się, co powodowało szukanie innych dróg ujścia i zajęło obszar niemalże czterech kilometrów kwadratowych. Temperatura wody bogatej w minerały waha się ponoć w granicach od trzydziestu do pięćdziesięciu pięciu stopni Celsjusza.
    Jednak w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Pamukkale groziła zagłada. Zalew turystów i budowa nad naturalnymi tarasami luksusowych hoteli zabierających wodę do swoich leczniczych basenów spowodowały jej wysychanie. Postanowiono zatem ocalić kurę znoszącą złote jajka, wyburzyć hotele, utworzyć sztucznie nowe zbiorniki, a te powstałe naturalnie oczyścić z glonów i chronić poprzez zakaz wstępu na nie. Dzisiaj Pamukkale, Hierapolis i okolice znajdują się na terenie parku narodowego i zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.

    Na czas pobytu w tej cudownej krainie zorganizowałam się tak, żeby mieć przy sobie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Moje umiejętności pakowania się w malutki plecaczek to mistrzowskie umiejętności.
    - Pamiętacie moją zieloną sukienkę - na zdjęciach w Hierapolis?
Nie gniecie się, zajmuje mało miejsca, można złożyć ją w niewielką kosteczkę i schować razem z sandałkami do plecaczka, po wyjęciu z niego kanapek na lunch i mojego najwięcej zajmującego miejsca aparatu fotograficznego, który zawiesiłam sobie na szyi. Była jeszcze w środku butelka z wodą.
    Słońce paliło, więc dodatkowo chroniłam ramiona cieniutką, prawie nic nie ważącą ale obszerną chustą, którą mogłabym owinąć się cała.
    Moją wędrówkę po trawertynowej martwicy rozpoczęłam od góry, mniej więcej na wysokości muzeum - dawnych Łaźni Rzymskich.
    Na początku około dwustu pięćdziesięciometrowego zejścia w dół gromadzi się najwięcej ludzi. Wielu turystów zanurza się w sztucznie utworzonych basenach z gorącą wodą, a zdecydowanie mniejsza ich liczba, w tym ja, schodzi w dół.
    Schodziłam wolno po fantazyjnie wyżłobionej mokrej nawierzchni przyglądając się wszystkiemu z ciekawością dziecka. Weszłam także do jednego z basenów, ale na krótko jako, że moje wrażliwe stopy nie tolerowały kłujących kryształków, igiełek rozproszonych w mule po całym dnie. Wolałam pomarszczone mniej szorstkie trawertyny, po których płynęła woda i przyjemnie je obmywała. Obserwowałam całą okolicę po horyzont i górną część bawełnianej twierdzy z ciemnoniebieskim niebem. Mój wzrok zatrzymał się na jakimś pojedynczym wędrowcu, który przemykał skrajem i na paralotniarzu, który w sposób ekstremalny rejestrował swoje doznania. Zazdrościłam mu ich zapisując swoje z innej perspektywy.
    Wstępu na tereny chronione strzegą strażnicy, których pogwizdywanie na niezdyscyplinowanych turystów słychać z każdej strony. Tam, gdzie na zdjęciach nie ma żywej duszy, tam nie można wchodzić. To była wspaniała przygoda, w takiej temperaturze powietrza siadałam na białych wapiennych zboczach wzgórza, po których nieustannie płynęła ciepła woda i chłonęłam jedyny w swoim rodzaju cud natury.
    Kolejny cud natury, ale w innych bardziej tęczowych kolorach znajdował się w oddalonej o kilka kilometrów od Pamukkale wiosce Karahayit. Tam Czerwone Źródła znacznie gorętsze bo z temperaturą dochodzącą do sześćdziesięciu stopni  swoją barwę zawdzięczają dużej zawartości żelaza. Nie byłam tam, bo też nie wiedziałam o ich istnieniu. Mówi się, że odwiedzają je rodziny muzułmańskie i być może ze względu na lecznicze kąpiele obwarowane zakazami związanymi z religią, Czerwone Źródła nie są tak bardzo oblegane przez obcokrajowców.
    - Czy to prawda? - Nie wiem.
    Tą samą drogą wróciłam na górę, włożyłam na siebie moją zieloną sukienkę, stopy wsunęłam w sandały i mając jeszcze trochę czasu poszłam skrajem bawełnianej twierdzy, drogą gdzie wcześniej z dołu widziałam samotnego wędrowca. Widoki stamtąd były równie imponujące. Jakiś uśmiechnięty turysta w pośpiechu zrobił mi zdjęcie. Trochę je przerobiłam, bo nie bardzo się sobie podobałam. Jakieś zmarszczki, wałeczki w okolicach bioder, wiecie jak to jest z kobietami, przynajmniej na fotografii chcą wyglądać lepiej niż wyglądają w rzeczywistości.
    Wzdłuż całych trawertynów urządzono miejsca do wypoczynku. Ktoś kto je projektował nawiązał do kształtów naturalnych tarasów. Żywopłotową zieleń przycięto w tych samych formach. W tych samych formach ułożono nawierzchnię i podesty w niektórych miejscach ogrodu...
    Na rozległym placu, na tle wejścia do Antique Pool stał wielki kogut - symbol Denizli, na terenie której wiele wieków temu zbudowano Hierapolis i Laodyceę. Tam miałam spotkać się z Pauliną i pojechać dalej do Afrodyzji, znajdującej się już w Karii, w kolejnej historycznej krainie Azji Mniejszej.
    Antique Pool - Basen Kleopatry z termalnymi wodami i zatopionymi w nim starożytnymi kolumnami  wypełniony był po brzegi rosyjskimi turystami. Ten ludzki rój nie zachęcił mnie do odmładzającej ciało kąpieli i zamiast odmłodzić pewnie wpędził by mnie w nerwicę, a takowe woda ta ma przecież leczyć. Nie żebym miała coś do Rosjan, po prostu unikam hałaśliwych tłumów. Rosjanie oblegali przebieralnie, siedzieli przy stolikach, kupowali pamiątki. Wiele osób korzystało też z peelingu stóp, bezbolesnego usuwania naskórka przez bezzębne rybki Gara rufa.
Ech, potrafię zadbać sama o własne stopy, tak jak i o własną głowę!

                       Początek dwustu pięćdziesięciometrowego zejścia 







                                        Trawertyny dostępne turystom 






               Trawertyny chronione - zdjęcia robione z dołu
                                           oraz ja, samotny wędrowiec i paralotniarz
 

























                          Trawertyny chronione - zdjęcia robione z góry



















                         Miejsca do wypoczywania i obserwacji terenu 









 

                                Przestrzeń przed Antique Pool i parking 




    Wtorek, 10 czerwca 2014 roku
                                              cdn - zakończenie