niedziela, 30 grudnia 2018

Walka z rakiem

    Grudzień, połowa miesiąca. Zbliżają się święta i niebawem skończy się kolejny rok zmagań z chorobą. Brak słońca, szaro-bure dni z opadami deszczu i deszczu ze śniegiem nasilają dolegliwości związane z terapią onkologiczną. Skutki uboczne traktowania organizmu substancją czynną zwaną letrozolem dają się we znaki od samego początku stosowania leku. Najbardziej bolą kości, mięśnie, a drętwienia rąk i nóg związane z uszkodzeniem nerwów obwodowych często bywają nie do zniesienia. Uderzenia gorąca, ponowna utrata włosów i wiele innych skutków ubocznych stosowania leku redukującego ilość estrogenu w organizmie pogarszają samopoczucie i w szaro-bure, zimowe dni wprawiają w kiepski nastrój. A tu idą święta, moje imieniny i… czterdziesta czwarta rocznica ślubu.

   
Nastrój poprawiam sobie na krótko pierwszą w życiu wizytą u fryzjera i każę ściąć włosy na przysłowiową zapałkę, a właściwie je wyrównać, bo wcześniej, jak zwykle, ścięłam je sama. Pani w zakładzie fryzjerskim radzi nałożyć na włosy hennę w kolorze jasnego orzecha. Zabieg ten ma nieco pogrubić cieniutką i kruchą strukturę piórek i nadać im blasku. Jednak efekt okazuje się beznadziejny, i… przerzedzenia stają się bardziej widoczne. Na szczęście farba szybko się zmywa i włosy z ciemno rudych, kasztanowych, stają się jaśniejsze.

    
Wciąż nie mogę znaleźć sobie miejsca. Siedzenie, leżenie, zwiększona po przyjmowaniu sterydów masa ciała osłabiają i nadwyrężają kość guziczną (ogonową) i fragmenty kręgosłupa. Ból zgłaszam lekarzowi. Wyniki pierwszych prześwietleń są niejasne, a zatem czeka mnie kolejna scyntygrafia kości. Ale to dopiero w drugiej połowie stycznia.

   
O dolegliwościach zapominam na basenie w Zaściankach. Od niedawna, staram się pływać dwa razy w tygodniu. Mimo sporego wysiłku (bywa 36 razy 25 metrów, co daje w sumie 900 metrów, a więc niespełna kilometr w przeciągu 45 minut, w tym kilkanaście fikołków i stania na rękach) w wodzie czuję się najlepiej i w wodzie myślę najjaśniej. Wpadam na pomysł spędzenia kilku dni gdzieś, gdzie słońca i ciepła nie brakuje. Wybór pada na północno-zachodnią Afrykę! Najkorzystniejszą ofertę znajduję w Maroku w jednym z hoteli Agadiru.

   
Lecimy do Afryki na os
iem dni! Osiem dni lata zimą! Osiem dni zwiększonej znacznie aktywności i zmniejszonego bólu!
    Moja radość jest ogromna, kiedy opuszczamy Europę! Lecimy korytarzem nad Cieśniną Gibraltarską i przy doskonałej widoczności obserwujemy Skały: Gibraltarską i Abyle (starożytna ich grecka nazwa to Słupy Heraklesa), przy których, 4 lipca 1943 roku, rozbił się samolot z Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych, generałem Władysławem Sikorskim na pokładzie.
    Po pięciu i pół godzinach lotu lądujemy na lotnisku Agadir Al Massira.









    A w hotelu niespodzianka! Otrzymujemy pokój na drugim piętrze. Nie powiem, dość przestronny, ale depresyjny, z długą ścianą w kolorze atramentu, czarnym wezgłowiem łoża i innymi czarnymi, drewnianymi elementami dekorującymi pokój. Do tego ciemnoszara terakotowa podłoga. Łazienka utrzymana również w tonacji czarno-szarej.
    Na spanie w takiej przestrzeni zgodzić się nie mogę - na drugi dzień, po śniadaniu, pan bagażowy przewozi dwie małe nierozpakowane walizki na dziesiąte, ostatnie piętro budynku. Wielkością pokój jest takim sam, najdłuższa ściana ma kolor bordowy, podłoga i sufit białe, wezgłowie łoża, listwy przypodłogowe i szafy czarne. Na balkonie czerwone krzesła! Zarówno jeden jak i drugi pokój znajduje się w tym samym pionie, od strony północnej, a zatem słońce w nowe cztery kąty również nie zagląda! Jego brak rekompensuje boczny widok na ocean i wzgórze z ruinami szesnastowiecznej cytadeli, na którym po zmierzchu wyświetla się napis Bóg, Ojczyzna, Król.














    Pod słońcem Agadiru wypoczywam aktywnie. Codzienne spacery szeroką piaszczystą plażą, długą na cztery kilometry, dostarczają nie lada wrażeń. Człapiąc po zimnej, oceanicznej wodzie zapominam o bólu, obserwuję windsurferów śmigających na deskach bez żagla. Jest ich naprawdę wielu. To dla nich działają liczne szkółki surfingu, windsurfingu i kitesurfingu i to nie tylko w Agadirze‎. Widziałam takie w drodze do Essaouiry, z całym zapleczem noclegowo-wypoczynkowym. Wspaniały sport w fantastycznych warunkach dla każdego sportowca, początkującego i zaawansowanego.










































     Uwagę przyciągają liczne grupy dzieci i młodzików grających w piłkę na plaży. Szczególną uwagę zwracam na dwie sympatyczne pary, kopiące biało-czarną, skórzaną kulę.



    Nie brakuje też takich atrakcji, jak przejażdżki jednogarbnym wielbłądem. Czasami dwie osoby, przy wsiadaniu na dromadera, z trudem utrzymują równowagę na chwiejącym się siedzisku.





    Na dwóch krańcach plaży dwa punkty, do których nie mamy prawa wstępu. Jeden to ANP Port de peche, drugi to jedna z wielu w Maroku posiadłości, króla Muhammada VI (syna Hassana II), piętnastego władcy z dynastii Alawitów. Pałac z ogrodem znajduje się w końcowej części ciągu hoteli, ale nie bezpośrednio za nimi, tylko za wydmą, na którą wstęp jest również zabroniony. Krok dalej poza wyznaczoną granicę kończy się upomnieniem strażniczego gwizdka. Wszystkie posiadłości królewskie są najbardziej strzeżonymi obiektami w kraju. Robię zdjęcia stadzie mew i po trzykrotnym upomnieniu gwizdkiem wycofuję się z powrotem. Za posiadłością rzeka Wadi Sus uchodzi do Atlantyku, a jeszcze dalej na południe rozciąga się Park Narodowy Souss-Massa.











    Druga posiadłość królewska znajduje się w mieście i chroniona jest potrójnym pierścieniem strażników. Jedni stoją na ulicy przed ogrodzeniem, drudzy tuż za nim, inni kilka metrów dalej. - Co jest poza ogrodzeniem? - Widać tylko wspaniałą bujną zieleń, stare drzewa i gruby mięsisty trawnik. Zdjęć robić nie wolno. Fotografuję jedynie szeroką aleję - Avenue Hassan II (zatrzymując się na jej początku), wiodącą wzdłuż królewskiej posiadłości.

    Kolejnego dnia, tę samą trasę pokonujemy nie plażą, lecz deptakiem i po raz kolejny robimy zdjęcia zabudowie hotelowej z bliższej odległości. Każdy obiekt otacza dobrze utrzymany ogród z egzotyczną roślinnością, wśród której błyszczą w słońcu tafle wody różnego kształtu basenów. Wracamy plażą.














    Pod słońcem Agadiru czuję się znakomicie, innego rodzaju zmęczenie, inny ból, który po całym dniu wrażeń udaje mi się jeszcze złagodzić kieliszkiem, szarego marokańskiego wina. Polecam, jest wyśmienite.
    Port, kazbę i wyprawę do Essaouiry opiszę i zdjęcia zaprezentuję w kolejnym poście, a ten zakończę moim powrotem do domu, dwa dni przed wigilią.

   
Afrykę opuszczałam lekko opalona, w dobrym nastroju, i szczęśliwa, że chociaż na krótko udało mi się oderwać od szaro-burej codzienności.
    Po tym jak otrzymałam odmowę z NFZ-tu na rehabilitację uzdrowiskową z nieprzysługującym mi odwołaniem, zwątpiłam w pomoc państwa. ZUS również odmówił mi wszelkich świadczeń związanych z chorobą - takie przysługują tylko osobom czynnym zawodowo. No cóż, nigdy nie miałam szczęścia do dodatkowej kasy, ani wtedy, kiedy byłam czynna zawodowo ani teraz, kiedy jestem na emeryturze.
    - Jak to się dzieje, że inni chorzy z mniejszym uszczerbkiem na zdrowiu otrzymują wszystkie możliwe świadczenia? Znam takie osoby, które nigdy nie pracowały, albo pracowały kilka lat, nie płaciły podatków, a świadczenia otrzymują! Moja emerytura jest nie znacznie wyższa od przyznawanych im świadczeń.
    No cóż, wiem, na czym polega mój problem! Często słyszę wyglądasz świetnie, tryskasz zdrowiem! I pewnie są to szczere wypowiedzi, których nie lubię, i pewnie tak postrzegają mnie decydenci NFZ-tu i ZUS-u. Jeżdżę samochodem, kijem się nie podpieram, śmieję się zamiast płakać i narzekać.   Brzydką gębę
wstyd ludziom na pokaz wystawiać, w domu to co innego, nerwy nieraz puszczają i gęba się krzywi... Na szczęście mam dobrego towarzysza życia, którego wybrałam czterdzieści cztery lata temu, a właściwie czterdzieści pięć. To on wspomaga mnie w różnych czynnościach życiowych, w mojej niedołężności, związanej z neuropatią.

   
Afryka wygląda cudnie z wysokości ponad dziesięciu kilometrów. Opuszczamy ją lecąc innym, najpewniej równoległym korytarzem do poprzedniego. 











 Tym razem nie widzimy szerokiej na czternaście kilometrów Cieśniny Gibraltarskiej, ale podziwiamy piękne śródziemnomorskie wybrzeże Hiszpanii, pomiędzy Gibraltarem a przylądkiem Cabo de Gata - słoneczna Andaluzja jak na dłoni. Nie bez powodu temu miejscu nadano nazwę Costa del Sol (Słonecznego Wybrzeża). A potem jeszcze Alpy z ośnieżonymi szczytami Dolomitów.












    Święta spędzaliśmy rodzinnie, wigilia u teścia, pierwszy dzień świąt u siostry Ryszarda, drugi, z krótką wizytą Pauliny - sympatii Wojciecha - u nas. Na wspólne biesiadowanie przygotowaliśmy kilka prostych potraw. Za sprawą mojej imienniczki, siostry męża, spędziliśmy dwa cudowne dni, pełne radosnych wspomnień, śmiechu, miłej świątecznej atmosfery.
    Pod choinkę, w prezencie od syna, otrzymałam olejek 4% CBD 10 ml - suplement diety - kannabidiol, naturalny związek występujący w kwiatach konopi siewnej, mający miedzy innymi właściwości przeciwnowotworowe i przeciwbólowe. Póki co, po kilku dniach zażywania kropel nie czuję poprawy. 


Maroko - inne posty na blogu  
Plaże Agadiru
Afrykańska refleksoterapia  
W drodze do Essaouiry...