środa, 24 lipca 2013

Zmierzch





     Zmierzch, to już nie dzień i jeszcze nie noc, zmierzch, to jedna z najcudowniejszych pór dnia, tuż po zachodzie słońca, z bladą jego poświatą gasnącą za horyzontem…
     Mam szczęście mieszkać na obrzeżu miasteczka, na granicy między siedliskami, a doliną rzeki, za którą widać tylko las. 
     Tutaj zmierzch pokazuje swoje magiczne oblicze, tutaj z okna domu obserwuję niezwykły fenomen kończącego się dnia. A każdego dnia ów fenomen jest inny, niepowtarzalny, każdego dnia ma inne barwy, inny zapach, inny wiew…
 
      Czasami biorę aparat do ręki, zakładam psu obrożę i wychodzę o zmierzchu w stronę stawów, rzeki, lasu i przyglądam się temu niezwykłemu zjawisku.
     Wraz z upadkiem słońca za horyzont, przyroda milknie, szykuje się do snu. Łabędzie, te połączone w pary, wychodzą na groble, czyszczą pióra, te samotne, przyglądają się jeszcze swojemu odbiciu w lustrze wody jakby tam szukały swojego towarzysza. Kaczki z młodymi ukryły się już w gąszczu wodnych zarośli. Na wodę pada sztuczne światło zapadającej nocy…
     Na moment wstrzymuję oddech, zachwycam się obrazami i przywołuję wspomnienie minionego dnia…, jednego z najprzyjemniejszych wakacyjnych spotkań, tak długo wyczekiwanych, wytęsknionych…
      Obrazy mieszają się z myślami, czuję jak moja dusza ulatuje gdzieś w przestworza, gdzieś ponad wody, lasy, w różowe od poświaty słońca obłoki… Zaczepiam się o postrzępiony kłębuszek i układam do snu…











       Czy wiecie, że w 1792 roku wśród morza lasów, po raz pierwszy z Supraskiej Bazyliańskiej Drukarni wyfrunęły drukiem na świat dwie najważniejsze pieśni Franciszka Karpińskiego śpiewane po dziś dzień przez całą katolicką Polskę: Kiedy ranne wstają zorze, Wszystkie nasze dzienne sprawy, oraz trzecia, pełna filozoficznej poetyki, głębokiej duchowej zadumy nad misterium narodzin Pana, najpiękniejsza polska kolęda Bóg się rodzi moc truchleje… ?  
(Pieśni Nabożne * Franciszek Karpiński w Supraślu w Drukarni J.K. Mći. XX. Bazylianów Roku 1792)









                        Wysoko był namalowany Bóg Ojciec
                             
i On ręcami ogarniał wszystko.
                        A oczy Jego chodzili za człowiekiem
                              i byli takie, takie jakby…
                        jakby zaglądał prosto w myśli…
                              i był tam piękny ołtarz wielki
                        a w nim Mateńka Boża była…
                              i oczy miała takie, takie, takie…
                        aż miętko robiło sie w człowieku…
                        aż czuł jak przemienia sie w im jego serce.

                                                                  Aleksandra Czaban z Łazien
                                                               
Supraśl, nagranie z 1974 roku 



          Boże! Ludzie Twoi przyszli
          Dziękować Ci w Twojej sieni
          (...)


        Spytaj tylko kogo chcesz w tym klasztorze, gdzie te starożytne ikony, które były ozdobione srebrnymi, złoconymi ryzami i dowiesz się, że zostały zaprzepaszczone przez unitów i obrońców na doraźne potrzeby; w miejsce srebrnych ikon umieszczono w cerkwi włoskie, malowane na płótnie. Dobrze tak wymienić się z Panem Bogiem: Jemu malowane płótna a sobie złocone srebro 
(- uwaga metropolity Piotra Mohyły, skierowana  w jednym z ówczesnych pism do Kasjana Sakowicza, oskarżająca unitów  o wszelkie wszeteczności).

                                                      „Bielorusija i Litwa” * P.N. Batiuszkow
                                                              S. Petersburg * 1890 rok

     Drugą część wpisu (niebieski druk) zaczerpnęłam z książki mojego sąsiada Wojciecha Załęskiego "Supraska Madonna".

 

 

środa, 17 lipca 2013

Koralowa Zatoka i jubileusz, oraz niemoralny występek Agnieszki Radwańskiej i filozofia piękna












cd   Ostatnio w sieci wrzało od niemoralnego występku Agnieszki Radwańskiej, która podobnie jak wielu innych sportowców, pokazała w amerykańskim magazynie swoje nagie ciało, promując w ten sposób sport i zdrowy tryb życia.   

      O tym jak się ma nagość do zdrowego sposobu życia pisał wczesnochrześcijański teolog, Ojciec Kościoła, Titus Flavius Clemens, znany jako święty Klemens Aleksandryjski.
      W swoim dziele Paedagogus twierdził, że piękno ciał, piękno przyrody, całe piękno widzialne jest przemijające i nie wolne od niebezpieczeństw. Najpewniejsze jest, gdy pochodzi ze zdrowia, jest jego zewnętrznym objawem, czyli że zdrowy tryb życia jest najlepszą drogą do piękna.

    Jak piękno [ciała], tak i kwiat cieszy, gdy jest oglądany. Korzystając wzrokiem z tych rzeczy pięknych, należy chwalić Twórcę. Jednakże w użyciu te piękne rzeczy są szkodliwe. Jedno i drugie więdnie, kwiat tak samo jak piękno ciała. (Paedagogus, II, 8)

     Pięknem najlepszym, po pierwsze, jest duchowe… pojawia się ono wtedy, gdy dusza ozdobiona przez Ducha Świętego i natchniona jego blaskiem, sprawiedliwością, rozsądkiem, męstwem, umiarkowaniem, umiłowaniem dobra i wstydliwością, od której nic nie ma powabniejszej barwy. Następnie należy się miejsce pięknu cielesnemu, proporcji członków i składników połączonej z dobrą barwą… Piękno jest szlachetnym kwiatem wyrastającym ze zdrowia; zdrowie jest wewnątrz ciała, a piękno rozkwita na zewnątrz, objawiając się dobrą barwą. Najpiękniejsze i najzdrowsze sposoby życia ćwicząc ciało wytwarzają prawdziwe i trwałe piękno (Paedagogus III,11)

     I tak oto rozpoczęłam kolejny wpis w Naprzeciw SZCZĘŚCIU, który będzie,
i ostatnim, kończącym już moją kwietniową podróż po Cyprze, i sto siedemdziesiątym piątym, jubileuszowym, jako że dwudziestego pierwszego lipca miną dwa lata od powstania bloga.
     - Dlaczego traktuję go jako wpis jubileuszowy?
     Otóż post dotyczyć będzie mnie i jednego ze źródeł mojego szczęścia, czyli podróży, co pociąga za sobą także promowanie zdrowego stylu życia…
 
     Po burzy rozpętanej przez Agnieszkę Radwańską długo zastanawiałam się nad tym, czy powinnam opublikować swoje zdjęcia, wykonane na skalistym brzegu Koralowej Zatoki. I chociaż jako kobieta dojrzała nie występuję na nich nago, to przyznam szczerze, że nie widzę nic zdrożnego w obcowaniu z naturą, tego, kogo szaty krępują. Jest wszak jedno ale, jeżeli ktoś nie wypracował sobie pięknej sylwetki tak jak nasza polska tenisistka nie powinien publicznie pokazywać się nago, chyba, że jest sam na sam z przyrodą…







       Marsilio Ficino, włoski filozof wczesnego renesansu, założyciel i kierownik Akademii Florenckiej, twórca terminu miłości platonicznej pisał między innymi, że piękno jest doskonałością zewnętrzną, że doskonałość wewnętrzna wytwarza zewnętrzną.
      Ficino odróżniał piękno (pulchritiudo) od rzeczy pięknych (res pulchrae). Twierdził, że pięknem jest to, co z natury, piękne samo przez się. Dlatego pięknem nie mogą być ciała, bo dziś są piękne, a jutro gdy nastąpi ich znikoma zmiana będą niepiękne.

      Zdaniem Ficina, piękno dostępne jest tylko wiedzącym (cognoscentes).
tym, którzy zdolni są do wydawania o nim
sądu (iudicium pulchritudinis). Inaczej mówiąc piękno objawia się jedynie tym, którzy mają wrodzoną ideę piękna. Idea jest więc potrzebna zarówno do tego, by rzeczy były piękne, jak i do tego, by ludzie piękno spostrzegali. Jest potrzeba w rzeczach, aby były piękne, i w umysłach ludzi, aby spostrzegali piękno.

      Wracając do skandalu wywołanego fotografiami nagich sportowców twierdzę, że nie wszyscy ludzie je oglądający byli wiedzącymi i patrzyli na nie, nie umysłem lecz…, wyrażę się niefilozoficznie, z pozycji własnych tyłków.

     - Któż z nas nie marzył o idealnej figurze? - Zapewne każdy!
     - A któż z nas zapracował na nią? - Zapewne nie każdy!

     Agnieszka Radwańska nie korzystała z usług chirurgów plastycznych, zamiast kupować ciało, wolała je modelować grając w tenisa…

     Zapewne nie wszyscy wiedzą, że słowo gimnastyka wywodzi się od greckiego słowa gymnos / γυμνός - nagi, że zawodnicy w starożytnych igrzyskach olimpijskich występowali nago.

     No cóż, przyznam szczerze, że publikując swoje zdjęcia pragnę jedynie udowodnić, że każda moja aktywność fizyczna opłaciła się, że moje ciało starzeje się inaczej, że jestem ciągle zwinna, sprawna, szybka…, ciągle ciekawa świata, tego nasyconego pięknem i przepojonego mądrością ludzką…
      Wiem, że niedołężność jest zmorą starości, wiem także, że ode mnie samej w dużej mierze zależy jaka będzie moja starość. Wiem także, że wielu z nas mając do wyboru spacer i kanapę, wybiera kanapę, usprawiedliwiając się śmiertelnym zmęczeniem.

     Charles Bukowski, poeta i powieściopisarz amerykański, alkoholik, znany z literatury pisanej słowami powszechnie uznawanymi za wulgarne pisze:
      Jest we mnie coś, co nie do końca odpowiada ogólnie przyjętym normom, zasadzie „w zdrowym ciele zdrowy duch”. Pociągają mnie nie te rzeczy, co trzeba: lubię pić, jestem leniwy, nie mam boga, polityki, idei ani zasad. Jestem mocno osadzony w nicości, w swego rodzaju niebycie, i akceptuję to w pełni. Nie czyni to ze mnie osoby zbyt interesującej. Nie chcę być interesujący, to zbyt trudne. Pragnę jedynie miękkiej, mglistej przestrzeni, w której mogę żyć, i jeszcze żeby zostawiono mnie w spokoju...

     Wszędzie panuje chaos. Ludzie po prostu rzucają się na wszystko w zasięgu ręki: komunizm, zdrową żywność, zen, surfing, balet, hipnozę, terapię grupową, orgie, rowery, zioła, katolicyzm, podnoszenie ciężarów, podróże, ucieczkę od rzeczywistości, wegetarianizm, Indie, malarstwo, rzeźbę, pisanie, komponowanie, dyrygenturę, wyprawy z plecakiem, jogę, kopulację, hazard, alkoholizm, wędrówki bez celu, mrożony jogurt, Beethovena, Bacha, Buddę, Chrystusa, samobójstwo, szyte na miarę garnitury, podróże odrzutowcem do Nowego Jorku, dokądkolwiek... Te fascynacje zmieniają się nieustannie, mijają, ulatują bez śladu. Ludzie po prostu muszą znaleźć sobie jakieś zajęcia w oczekiwaniu na śmierć. To chyba dobrze, że istnieje jakiś wybór

     Ech, życie…! 
     Wracam na Cypr, do Koralowej Zatoki, o której pisałam tutaj i której pięknem byłam tak urzeczona, że musiałam pojechać tam jeszcze raz w ostatnim dniu pobytu na wyspie. A była to sobota, 13 kwietnia 2013 roku.
     Jednak nie o samą Zatokę Koralową chodzi, bo ogranicza się ona do około sześciuset metrowej długości półkolistego wcięcia w linii brzegowej. To co najpiękniejsze rozpoczyna się tuż za jej przylądkiem. Tam dopiero widać całe piękno ziemi, targanej siłami wiatrów i działaniem wody…

     Tym razem nie byłam sama. Towarzyszyła mi Alicja, z którą dzieliłam pokój i urocza para małżonków z Łodzi, Urszula i Janusz, ciekawi miejsca, o którym im tyle opowiadałam i obiecałam pokazać.
      Mimo, że pogoda zachęcała do wylegiwania się w słońcu na piaszczystej plaży, to cała trójka zgodnie przystała na moją propozycję wędrówki po skalistym brzegu i wśród niskiej roślinności porastającej czerwone połacie ziemi. Moi towarzysze zachwyceni pejzażem robili zdjęcia, a ja jako że miałam ich już całe mnóstwo nie wyjmowałam aparatu z plecaka. Dopiero kiedy zatrzymaliśmy się na dłużej na jednym ze skalistych wcięć, w miejscu gdzie woda wyrzeźbiła schodkowe tarasy wyjęłam swój aparat. 
     Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu, poprosiłam więc Janusza o zrobienie kilku fotografii. Janusz zaś nie był nowicjuszem w tej dziedzinie i jak profesjonalista naciskał spust migawki i kręcił obiektywem. Nie potrzebowałam stylistów, strojów, makijażu, dodatkowego oświetlenia, wystarczył mi jedynie bawełniany szeroki szal, którym mogłam się owijać i motać go nad piersiami… Czasami przy zmianie stylizacji wiatr zwiewał niebieskozieloną płachetkę materiału, która rogiem zaczepiała się o porowate skały i wydymała jak żagiel, na szczęście nie odsłaniając za wiele ciała, czasami zbyt słabo zamotana opadała przy przeskakiwaniu z jednego występu skalnego na drugi lub przy zeskokach z półek skalnych. Zasłaniałam co mogłam, a Janusz wykorzystywał każdy moment. Bawiłam się doskonale, czułam się jak na planie filmowym i po raz kolejny utwierdziłam w przekonaniu, że moje trapery są niezawodne w chodzeniu, przeskakiwaniu i skakaniu po tego typu porowatych górotworach brzegowych. Ech, to było moje pięć minut!
 


  






















     Obiad postanowiliśmy zjeść w Peyia, w restauracji Othello’s. Mimo pory lunchu byliśmy jedynymi klientami tego lokalu. Zamówiliśmy słynne cypryjskie meze. Uzgodniliśmy z kelnerem, że wystarczy nam jedna porcja i do tego cztery zimne piwa. No i zaczęło się. Obsługa traktowała nas iście po królewsku podając kolejno aromatyczne przekąski, mięso, sery, rybę, owoce morza, warzywa…, a kiedy myśleliśmy, że to już koniec postawiono nam na stół kolejne danie. Nie liczyłam potraw, ale wiem, że jedno meze, w naszym wypadku meze mieszane może liczyć ich co najmniej piętnaście, często od dwudziestu do dwudziestu pięciu różnych potraw. Przy takiej ilości jedzenia zamówiliśmy kolejne cztery piwa. 







     Całe to miłe wydarzenie zakończyło się wyjściem do nas kucharza przyodzianego w ciemnozielony fartuch,  który z szerokim uśmiechem na twarzy chciał się upewnić, czy aby wszystko to, co nam przyrządził, było smaczne. Nie jestem bywalczynią restauracji i po raz pierwszy spotkałam się z tym, że kucharz wychodzi do gości. Tego typu, nawiasem mówiąc, przyjemne spotkania, widziałam tylko na filmach. Upewniliśmy naszego Cypryjczyka, że wszystko było pyszne i poprosiliśmy o wspólne pamiątkowe zdjęcia, do których pozowali nam także dwaj pozostali panowie z obsługi. Informacyjnie podam, że łącznie z napiwkiem zapłaciliśmy niewiele ponad pięćdziesiąt euro...





     Wracając do Pafos Ula stwierdziła, że jej ażurowy biały kapelusz został w Othello’s. I kiedy tak ubolewała nad jego stratą, Janusz wysiadł z autobusu i wrócił do Peyia po zgubę. Nie powiem roztargnienie żony kosztowało go sporo czasu i nie była to pierwsza strata tego dnia. Przed południem Ula zostawiła w plażowej, miejskiej przebieralni okulary przeciwsłoneczne, ale wtedy to ona wróciła po nie…

     Wieczorem pożegnałam się z tą uroczą parą. Ja wracałam do Polski, oni zostali kolejny tydzień w Pafos. W niedzielę świętować mieli czterdziestą rocznicę ślubu. Przed wyjazdem na lotnisko Jubilaci zaprosili mnie na kieliszek wina. W niedzielę, już z Polski wysłałam im smsa z jubileuszowymi życzeniami…







       I tak oto moje wspomnienie z ostatniego dnia pobytu na Cyprze podkreśla dwa lata pisania bloga…