poniedziałek, 28 stycznia 2019

Jedyna taka!



    Madera zauroczy każdego! I nie ma w tym stwierdzeniu ani krzty przesady, bowiem nawet największy miłośnik plażowania i słodkiego nic nierobienia otworzy szeroko oczy ze zdumienia, kiedy spostrzeże, że na Maderze biernie wypoczywać się nie da! Wyspa określana mianem wiecznej wiosny albo rajskim ogrodem pływającym po wodach Oceanu Atlantyckiego mami niepowtarzalną urodą, wabi, przyzywa i bałamuci nawet tych najbardziej opornych. Zanim się zorientujesz wpadniesz w sidła uwodzicielki, z których trudno będzie się wydostać. Wielu utknęło w niej na zawsze!

   
Rozstanie z rajską wyspą nie przyszło mi łatwo. Na lotnisku w Santa Cruz (tutaj) obiecywałam sobie, że rozłąka ta nie będzie długa.
    Wkrótce moją tęsknotę za powabną naturą złagodziły nieco kolejne podróże
i kolejne wrażenia, jednak opisując je, wciąż myślałam o niedokończonej opowieści, o mojej kwietniowej maderskiej przygodzie. Dzisiaj, kiedy za oknem mroźna zima i pogoda nie zachęca do wychodzenia z domu, przeglądając zebrane materiały, upajam się łagodnym, wiecznie wiosennym klimatem wyspy, podsycając tym samym chęć ponownego spotkania z nią. 

  
Ten post będzie kolejnym miłym wspomnieniem mojego zbyt krótkiego pobytu na Maderze. Przypomnę, mieszkaliśmy w Garajau (tutaj), miejscowości, przez którą, ze wschodu na południowe wybrzeże, z Porto do Caniçal do Ribeira Brava, przebiega droga VR1 (Via Rápida 1). Jej długość to nieco ponad
44 kilometry, podczas gdy wyspa liczy ich sobie około 57 długości i 22 szerokości. Na VR1, łączącą również lotnisko w Santa Cruz ze stolicą Madery Funchal, przebito aż 28 tuneli. 




        Z Garajau przez Funchal, Santo António (tutaj), Miradouro Pico dos Barcelos - w tle (tutaj), jedziemy do Câmara de Lobos (tutaj), a jako że mijane miejsca zwiedziliśmy wcześniej, niektóre parokrotnie, zatrzymujemy się nieco dalej za Câmara de Lobos, w punkcie widokowym Miradouro do Cabo Girão (560-589 n.p.m.) - platformie zbudowanej na jednym z najwyższych europejskich klifów. Jej półokrągły kształt zakończony kładką, w środkowej części wykonaną z kwadratowych metalowych paneli wypełnionych hartowanych szkłem, już od rana przyciąga grupki żądnych wrażeń turystów. Szczerze mówiąc spodziewałam się większej dawki adrenaliny stając nad urwiskiem, które z tamtego punktu nie wyglądało aż tak imponująco i groźnie, jak na przykład irlandzkie klify Slieve League (tutaj).
    Wiele osób błędnie podaje, że Cabo Girão jest najwyższym klifem w Europie. Wyższe od niego są:
- Slieve League w Irlandii - 601m
- Preikestolen - Hyvlatonnå (dosłownie ambona) w Norwegii - 604 m
- Vixía Herbeira w Hiszpanii - 621 m
- Croaghaun na wyspie Achill (Irlandia) - 688 m   
- Cap Enniberg na Viðoy (Wyspy Owcze) - 754 m
- Hornelen w Norwegii - 860 m

   
Pod nami, rozpościerają się uprawy tarasowe, niegdyś dostępne tylko łodzią. W 2003 roku, na pionowej skale, zainstalowano windę ułatwiającą rolnikom pracę na polach. Przewózkę tym panoramicznym elewatorem zafunduję sobie następnym razem.

    Z Cabo Girão związana jest legenda z królem
Władysławem III Warneńczykiem (1424-1444), który według oficjalnej wersji zginął w szaleńczej bitwie pod Warną, podczas ataku jego niewielkiego przybocznego hufca na stojący w odwodzie czworobok janczarów, broniących sułtana. W skłębionej masie, wyciętych w pień rycerzy, ciała monarchy nie odnaleziono i wkrótce szerzyć się zaczęły opowieści o jego cudownym ocaleniu.
    Wątku walki nie będę
rozwijać, przytoczę jedynie strzęp portugalskiej legendy, która głosi, że Władysław III Warneńczyk na jednej z papieskich fregat przedostał się do Ziemi Świętej. Po sześciu latach pobytu w klasztorze świętej Katarzyny na Górze Synaj rozpoczął podróż na zachód, jako Henrique Alemão (Henryk Niemiec). Ponoć w 1454 roku gościł na dworze portugalskiego księcia Henryka Żeglarza a po wyprawie na Ceutę osiadł na Maderze, gdzie poślubił portugalską szlachciankę Annes, z którą miał dwoje dzieci Zygmunta i Barbarę, nawiasem mówiąc polsko brzmiące imiona.
    Być może, dokumentem z 1457 roku, król Portugalii Alfons V
Afrykańczyk (1432-1481) nadał Henrykowi Niemcowi włości na wyspie. Któregoś razu polscy mnisi przebywający na Maderze rozpoznali w Henryku Alemão króla Polski i Węgier i błagali go żeby powrócił na tron. Ten jednak odmówił.
     Wracając z Lizbony przepływał pod Cabo Girão i wtedy to na jego okręt spadła kamienna lawina, w której zginął. Według legendy przeżył około czterdzieści lat. 














    Z Cabo Girão ruszamy dalej drogą VR1 do Ribeira Brava, miasteczka zawdzięczającego swoją nazwę rzece i portugalskiemu odkrywcy João Gonçalvesowi Zarco (tutaj). To on, ujrzawszy pędzący do oceanu nurt nazwał to miejsce Ribeira Brava, co przetłumaczyć można na Dziką lub Szaloną Rzekę. Rwące wody zobaczyć można w porze zimowej podczas obfitych w górach opadów deszczu. W pozostałych porach roku rzeka sprawia wrażenie niegroźnego strumienia. Ribeira Brava mająca swoje źródło około ośmiu kilometrów od miasta na wysokości 327 metrów podąża wzdłuż drogi wiodącej do Encumeada, gdzie rozpoczynają się popularne szlaki piesze.

   
W lutym 2010 roku Maderę nawiedziły
ulewne deszcze, powodując powodzie, lawiny błotne, osunięcia skał i gruntów. W kataklizmie zginęły 43 osoby, a ponad 120 zostało rannych. Największe szkody żywioł wyrządził w stolicy Madery Funchal i w Ribeira Brava, gdzie rzeki wystąpiły z brzegów, zalewały ulice, niszczyły domy, drogi, mosty.
    Dzisiaj śladów powodzi nie widać, nie widać też zniszczeń w zalanym piętnastowiecznym kościele świętego Benedykta (Igreja Matriz da Ribeira Brava albo de São Bento), stojącego na placu poniżej poziomu morza. Parafia w Ribeira Brava założona została najprawdopodobniej w 1460
roku. Pod koniec piętnastego stulecia, w Évora, w warsztacie Francisco Henriquesa, wykonano ołtarz przedstawiający świętego Benedykta, a na początku kolejnego wieku wykonano ołtarz do obecnej kaplicy Najświętszego Sakramentu (w kaplicy kopia, oryginał w Diecezjalnym Muzeum Sztuki Sakralnej w Funchal). W 1504 roku, król Manuel I Szczęśliwy podarował kościołowi chrzcielnicę.
    Wejdźmy do wnętrza.


















    W pobliżu świątyni znajduje się popiersie z brązu przedstawiające urodzonego w Ribeira Brava Emmanuela Alvareza (1526-1583), portugalskiego jezuitę, autora powszechnie znanego podręcznika gramatyki łacińskiej zwanego alwarem (De institutione grammatica), wydanego również w Poznaniu w 1577 roku.
W Polsce Alwar miał wiele wydań i był w powszechnym użyciu. 

    Samochód zostawiliśmy na placu Auto Crescente tuż za wylotem z tunelu i na piechotę poszliśmy w kierunku oceanu podziwiając niezwykłe położenie miasta, jego tarasową zabudowę. 
























    Rozpisywałam się już wcześniej o wiecznie zielonym drzewie kiełbasianym, czyli kigelii afrykańskiej pochodzącej z tropikalnej Afryki, charakteryzującej się nisko osadzoną, rozłożystą koroną i owocami w kształcie kiełbasek, których wyjątkowe okazy mogą mierzyć nawet sto centymetrów i osiągać wagę dziesięciu kilogramów. W jednym z ogrodów w Ribeira Brava widzieliśmy nieco mniejsze owoce dyndające po kilka na jednej nici. Wykorzystuje się je w celach leczniczych.



    Jednym z ciekawszych miejsc jest punkt widokowy, z którego roztacza się wspaniała panorama na ocean, Ribeira Brava, Ponta do Sol, Campanário.








    Droga ekspresowa VR1 kończy się w Ribeira Brava. Stąd możemy pojechać na zachód drogą VE3 lub na północ drogą VE4.
Wybieramy VE4, przecinamy wyspę jadąc z południa na północ, na przeciwległy brzeg do São Vicente mijając po drodze malowniczo położoną wieś Serra de Água, która podobnie jak Ribeira Brava ucierpiała w kataklizmie 2010 roku. Serra de
Água swoją nazwę zawdzięcza historycznej konstrukcji młyna wodnego (piły wodnej) skonstruowanego na potrzeby tartaku. Niegdyś drewno było głównym źródłem utrzymania i dochodów pierwszych osadników.





     Wspinamy się coraz wyżej. Po chwili znika nam z oczu wąska zielona dolina ze swoją zabudową, tarasowymi uprawami i rzeka wijąca się wzdłuż drogi.
    Znajdujemy się w samym środku wyspy na przełęczy Encumeada (Boca da Encumeada 1007 n.p.m.), w punkcie widokowym, z którego roztacza się wspaniały widok na południe skąd przyjechaliśmy i na północ, dokąd zmierzamy. Po jednej stronie Ribeira Brava po drugiej nieznane nam jeszcze São Vicente. Jednak natura kapryśną jest i skąpi nam owych wspaniałych widoków osnuwając całą okolicę tak gęstą mgłą, że dobrze widzimy jedynie siebie. Na dodatek pada deszcz. Przed nami majaczy kontur budynku. Korzystamy z toalety i rozglądamy się po wnętrzu, a właściwe po półkach sklepowych, uginających się pod ciężarem różnego rodzaju pamiątek, wyrobów ceramicznych, skórzanych, haftowanych makatek, ściereczek i innych. Rozżaleni na pogodę, poprawiamy sobie nieco humor kupując dużą czerwoną wazę w kształcie pomidora z zieloną podstawą w kształcie liścia.
    Gęsta mgła, efekt zjawiska fenowego (ciepły i suchy wiatr, wiejący z gór w doliny) towarzyszy nam jeszcze podczas przejazdu przez gęste stare lasy wawrzynowe. 










    W São Vicente powietrze jest już przejrzyste, ale wciąż siąpi deszcz. Przed chwilowo kiepską pogodą chronimy się w Centrum Wulkanologicznym gdzie podczas audiowizualnej prezentacji oglądamy symulację narodzin wyspy i geologiczne pochodzenie jaskiń, do których jedziemy po prezentacji.





















    W restauracji Quebramar jemy obiad. Dania bardzo smaczne, ale mnie interesuje bardziej położenie lokalu i jego konstrukcja w kształcie rotundy z panoramicznymi oknami, przez które widać wzburzony ocean i drogę z wodospadem wiodącą do Porto Moniz. Po przeciwnej zaś stronie ujście rzeki Ribeira de São Vicente z malowniczym mostem z niebieskimi przęsłami. Obok mostu ogromna bazaltowa skała, przy której znajduje się kolejna, lecz znacznie mniejsza. W tej mniejszej, w 1694 roku, wydłubano niszę i urządzono kaplicę pod wezwaniem São Vicente, zwaną często Capela do Calhau (calhau - kamień).

























      Z São Vicente drogą VE2 jedziemy na północny-zachód do Porto Moniz, miejscowości słynnej ze swoich wulkanicznych basenów (Piscinas Naturais). Kąpać się nie kąpiemy, ale z góry obserwujemy pływaka, który jako jedyny korzysta z lawowej przyjemności. 





















    Uwagę zwracam na okrągły talerz - lądowisko dla helikopterów zawieszone nad wodą. 



    Na nabrzeżu, w zrekonstruowanej starej fortecy z 1740 roku Forte de São João Baptista znajduje się oceanarium (Aquario da Madeira) oraz Centrum Nauki i Życia (Centro de Ciência Viva). 








    Kolejny fenomen Madery, a mianowicie płaskowyż Paul da Serra spowity jest gęstą mgłą i niedane nam jest w pełni doświadczyć jedynej na wyspie płaskiej przestrzeni z prostymi drogami. Wiemy, że w tym rejonie zwracać należy szczególną uwagę na krowy, które w każdej chwili mogą wtargnąć na jezdnię. Każda z nich ma swojego właściciela, lecz właściciel o swoim inwentarzu wie tylko tyle, że go ma, a gdzie ów inwentarz przebywa tego niestety nie wie, bowiem jego krowy pasą się gdzie chcą i przebywają gdzie chcą. Z powodu gęstej mgły nie widzieliśmy turbin wiatrowych. 





   Wracamy do Funchal…



   
Madera, kwiecień 2018

Linki do pozostałych postów o Maderze:

*Madera - fenomen doliny Curral das Freiras 
*Z Pico Dos Barcelos do Câmara de Lobos 
*Jedyna taka!
*Na szlaku maderskiego półwyspu Ponta de São Lourenço 

*Madera - Santana i Park Leśny Queimadas
*Pożegnanie z Maderą - spacer po Funchal