poniedziałek, 25 lutego 2013

Tylko Urszuli Dudziak trzeba mi było


    W sobotę przed południem zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka Marianna i z ponad tygodniowym wyprzedzeniem podarowała mi telefonicznie prezent urodzinowy, zaproszenie na wieczorny koncert Urszuli Dudziak do białostockiej opery. Nie bardzo wiedziałam czy się cieszyć czy nie, bo mniej więcej od trzeciego grudnia prawie nie wychodzę z domu. Dwie ostre grypy jedna za drugą, a do tego niemało zmartwień skutecznie zniechęciły mnie do aktywnego życia, do jakichkolwiek spotkań, dbania o kondycję fizyczną, a co za tym idzie i psychiczną. Czuję się tak jakbym na jakiś czas straciła oddech. Od dawien dawna nie oglądam telewizji, nie słucham radia, nie delektuję się muzyką, jedynie klasyką od czasu do czasu. Pasjonuje mnie cisza, grzebię we wspomnieniach, jednego dnia mam w głowie całą książkę, którą chciałabym napisać, drugiego zaś myślę kto by ją czytał… 
    Za oknem zima, długa i śnieżna, a ja wspominam kolorowe lato, pełne zapachów i marzę o wiośnie i mojej nadziei na przebudzenie…
 
    Do opery dotarłam na dziesięć minut przed rozpoczęciem koncertu i nie miałam już czasu, żeby dokładnie przyjrzeć się jej od środka. W holu czekała na mnie Marianna z córką Aleksandrą, a na widowni wypełnionej po brzegi rozpoznałam kilkoro innych przyjaciół i znajomych. Przypadło mi miejsce w szóstym rzędzie dokładnie po środku. Rozglądałam się dookoła, bo przecież pierwszy raz byłam w nowym gmachu opery.
    Wnętrze podobało mi się, ale nie zrobiło na mnie oszałamiającego wrażenia, być może dlatego, że światło było przyciemnione i nie widziałam wszystkich szczegółów nowoczesnej architektury. Uwagę skupiłam na rzeźbach radomskiego artysty Dominka Wdowskiego zainstalowanych wysoko w niszach, zarówno po jednej jak i po drugiej stronie widowni i zrobiłam kilka zdjęć, które nieco rozjaśniłam. 
    Ciekawym elementem dekoracyjnym były lustra zawieszone nad sceną, w których odbijał się obraz tego co się na niej działo. Muszę też przyznać, że proste krzesła wykonane z drewna pomalowane na zielono i wyłożone czerwonymi poduszkami były szerokie i dość wygodne. Projektant brał zapewne pod uwagę także rozmiary XXL...
 
    Ale oto na scenę tanecznym krokiem weszła Urszula Dudziak ze swoimi muzykami i… poleciało
    To był znakomity show. Nie dość, że piosenkarka zaprezentowała swój nadal mocny wokal, to jeszcze na dodatek uraczyła publiczność wieloma anegdotami. No cóż, skoro śpiewa bez słów…
 
    Moje zainteresowania tą jazzową wokalistką, znaną w świecie, nie były aż tak wielkie. Nie wiele wiedziałam o tej kobiecie, emanującej niezwykle pozytywną energią.
     Mówi o sobie, że jest góralką, wybuchową jak wulkan, że w tym roku obchodzić będzie swoje siedemdziesiąte urodziny. Maryla Rodowicz zapytała ją niedawno, dlaczego tak afiszuje się ze swoim wiekiem, a ona na to, że jest łasa na oklaski i kiedy mówi o tym ile ma lat, że sześćdziesiątka i więcej to jeszcze nie koniec życia, wtedy otrzymuje gromkie brawa od widowni.
 
    Przyjrzałam się dokładniej owej siedemdziesięciolatce. Z mojego miejsca wyglądała na co najwyżej pięćdziesiątkę - raczej szczupła, w skóropodobnych grafitowych leginsach i luźnej grafitowej mini sukience sięgającej ud oraz czarnej błyszczącej marynarce tej samej długości co tunika, żadnych ozdób na w sam raz wyciętym dekolcie, jedynie krótkie, zgrabne kozaczki na bardzo wysokim obcasie z tyłem obitym tak modnymi ostatnio srebrnymi ćwiekami, no i ta burza włosów zmieniających barwę w coraz to innym oświetleniu.
     Nie sądziłam, że jest tak gadatliwa i w tak barwny i ciekawy sposób potrafi opowiadać o swoim życiu w przerwach między jednym a drugim utworem muzycznym.
 
    - Pewnie myślicie sobie dlaczego tak pięknie wyglądam? - Zapytała.
    - Otóż, rewelacyjnie gram w tenisa, jestem po prostu  jak tenisowe zwierzę. Kiedyś rozegrałam mecz z Wojciechem Sawką. W pierwszej chwili pomyślałam o nim cóż to za facet, miernota jakaś, ale on pierwszy serw wygrał, a później irytująco odbijał piłkę o ziemię, za każdym razem zatrzymywał ją w dłoni, zaciskał, przyglądał się jej z bliska, mierzwił jej włoski, obracał i kiedy uznał, że byłam wystarczająco zdenerwowana wypuścił ją wreszcie w moją stronę. Przegrałam mecz i miałam żal, że przejechałam się na własnej prognozie o graczu…

 
    Ula Dudziak mówi o sobie w samych superlatywach, że jest najszczęśliwsza i najpiękniejsza, jest tym czym są jej myśli, a myśli tylko pozytywnie i czy się spieszy, czy nie zawsze ma zielone światło…
Lata pieszo i korzysta z publicznych środków lokomocji.
     - Pewnego wieczoru - opowiada -  idę sobie Marszałkowską, a tu jedzie pusty tramwaj, zwalnia przed przystankiem, więc bez zastanowienia biegnę, a kiedy kierowca hamuje i otwiera drzwi, wsiadam. Ale oto na następnym przystanku wtacza się mocno podejrzany młody mężczyzna z dziwną fryzurą na głowie, jedną ręką chwyta za drążek w drugiej trzyma otwartą butelkę z piwem, z ust płynie mu nieprzerwany potok niecenzuralnych słów. Tramwaj mknie, a ja słyszę coraz wyraźniej owego hałaśliwego podróżnika. Zbliża się do mnie, wciskam się więc w oparcie krzesła i trzęsę się ze strachu. Obok mnie tylko dwoje przytulonych do siebie ludzi.
     - O pani Dudziak! Jeździ pani tramwajem!? - Słyszę nad głową bełkot i z uśmiechem ale drżącym głosem odpowiadam:
     - Gdybym jeździła samochodem nie poznałabym pana.
    
Na następnym przystanku ów pasażer wysiada. Widzę w oknie jak patrzy w moim kierunku, krzyczy do mnie, uśmiecha się, macha ręką i przesyła pocałunki... Uf, odetchnęłam i zagadnęłam przestraszoną parę, siedzącą obok. Nie rozumieli mojego języka, ale kiedy się zorientowali, że mogą ze mną rozmawiać po angielsku, zapytali co ja takiego powiedziałam temu punkowi, że tak szybko dał się poskromić i ugłaskać i na dodatek przesyłał tak żywo tyle buziaków nieomal wyskakując ze skóry…

     Utwór, który usłyszałam po tej anegdocie był wręcz niesamowity. Czułam się tak jakbym była w dżungli lub w jakimś egzotycznym parku, pełnym dzikiego ptactwa i nieposkromionych zwierząt. Nie będę wymieniać odgłosów owej dziczy, bo zajęło by mi to co najmniej połowę strony. Sama jazzmanka mówi, że tak skomplikowany utwór może wyśpiewać tylko wokalista najwyższej rangi, czyli ona, jedyna, niepowtarzalna…
 
    Pamięta jak kiedyś w Turcji, na występie tureckiego zespołu pospadały im z wrażenia buty z nóg, a kiedy oni weszli na scenę i zaprezentowali dynamicznego Turkisz mazurka,  to Turkom także buty z nóg pospadały.
 
    - Ja nie gwiazdorzę, ja jestem miła - mówiła artystka, kiedy stylistki chciały  ubierać ją w suknie i buty na bardzo wysokich obcasach do programu Bitwa na głosy.
    - To było przyjemne, ale zarazem trudne doświadczenie - opowiada. 

    - Trzy miesiące nagrań i podróży z Warszawy do Zielonej Góry, którą reprezentowałam. Spośród czterystu kandydatów, obdarzonych znakomitymi warunkami wokalnymi, miałam wybrać szesnaścioro najlepszych. Uf, odpowiedzialne to było zadanie, ale dotarłam do finału…

    Bałkański taniec - następny utwór, był równie porywający co poprzednie. Chociaż lubię jazz, zastanawiałam się dlaczego sporadycznie słucham Urszuli Dudziak. Widocznie trzeba mi było przyjść na jej koncert, żeby docenić tę sztukę wyrażania siebie.

    Ale, ale nie tylko podziwiałam tę charyzmatyczną siedemdziesięciolatkę! Podziwiałam także znakomitych muzyków, kierownika zespołu Jana Smoczyńskiego - instrumenty klawiszowe, Łukasza Poprawskiego - saksofon, Roberta Cichego - gitara, Krzysztofa Pacana - gitara basowa i Artura Lipińskiego - perkusja.

    - Moje córki, Kasia - rzeźbi, maluje, fotografuje i Mika - wokalistka, rozwiązywały któregoś dnia test na inteligencję w internecie. Jednej wyszło, że jest genialna, drugiej zaś, że jest wybitnie inteligentna. Zasiadłam i ja do tego testu, a kiedy doszłam do końca, dowiedziałam się, że jestem poniżej przeciętnej, ale nie powinnam się martwić, bo i tak mam o dwa punkty więcej od Mika Tysona.

    Przytoczę jeszcze jedną anegdotę z życia Urszuli Dudziak. Otóż któregoś razu spotkała na ulicy starszą kobietę, która jak przypuszczała była w stanie upojenia alkoholowego. Jednak pochopnie nie wyciągała wniosków. W pewnym momencie kobieta straciła równowagę i upadała. Urszula podbiegła do niej, nachyliła się nad nią i poczuwszy odurzającą woń, mocno potrząsnęła kobietą i zapytała:
 - Proszę pani, proszę pani co się stało?
A ta wytrzeszczyła oczy i zaśpiewała:
- Tudududu, tudududu, tudududu dududu du…
- Gdzie pani mieszka? Nie dawała za wygraną jazzmanka.
Kobieta wyciągnęła przed siebie rękę i znowu wyśpiewała:

- Tudududu, tudududu, tudududu dududu du…

    Słynną Papają Ula Dudziak chciała zakończyć koncert, jednak publiczność nie wypuściła jej tak szybko. Wróciła więc na scenę, ale tym razem nie śpiewała sama. Tym razem powtarzaliśmy po niej różne słowa, jeżeli takimi można je nazwać. Były to dźwięki o różnym poziomie natężenia i różnej skali głośności. I znowu nie będę wyszczególniać tych wszystkich pisków, krzyków, wrzasków, śmiechów, chichów, powtórzeń basowych, sopranowych, altowych, tenorowych…
     Oczywistym jest, że Ula nie zeszła ze sceny bez słowa mówionego. Opowiedziała jeszcze o słynnej Papai, o tym jak Filipińczycy myśleli, że śpiewa po Polsku, o tym jak kiedyś śpiewała w Ameryce swoje
pipi i wszyscy mówili, że musiała dobrze nawrzucać Amerykanom bo ją wypipkali. Przypomniała też o sprzedaży swojej książki Wyśpiewam wam wszystko, którą będzie także podpisywać po koncercie i która notabene rozeszła się w mig.
    Na zakończenie dodała, iż możemy w swoim CV napisać, że śpiewaliśmy z Urszulą Dudziak, a kiedy wrócimy do domu mamy stanąć przed lustrem w łazience i wykrzyczeć kocham Urszulę Dudziak…

    Bawiłam się znakomicie. Po spektaklu dziękowałam Marianne za wspaniały prezent, za tę krótką chwilę radości, która wyrwała mnie ze szponów szarości i wprawiła w doskonały nastrój.

    Za kilka dni skończę sześćdziesiąt lat.
Przez ostatnie dziesięć,
tak jak Urszula Dudziak, byłam wiernym odbiciem moich pozytywnych myśli, pełna energii, ciekawa świata i ludzi… 
    Zaskakującym jest fakt, że moje życie zmieniało się radykalnie pod koniec każdej dekady i każda z nich była inna, a ta szósta naprawdę wyjątkowo piękna. Jaka będzie siódma? Jak na razie nie rozpoczyna się dobrze. Muszę wrócić do pozytywnych myśli, bo tylko od nich zależy moje dobre życie! Czy mam się przejmować wszystkim co mnie boleśnie dotyka i rani do głębi? Optymistycznie patrzę w przyszłość, choć na taką nie jestem jeszcze gotowa. Mam swoje marzenia. Czy się spełnią?
   
    Wracając do bohaterki sobotniego wieczoru,  życzę sobie i każdemu z was, żeby takich Urszuli Dudziak było jak najwięcej na mojej i na waszych drogach. Nie kupiłam, ani też nie czytałam autobiografii artystki pod tytułem Wyśpiewam wam wszystko. Jestem przekonana, że wkrótce poznam ją bliżej czytając jej wspomnienia spisane na kartkach książki, którą z tak wielkim wdziękiem promuje…

A na zakończenie  polecam jeszcze ciekawy link Drzyj się, Ula drzyj!

Przed koncertem. Ja, Grażyna, Marianna, Maria, Danusia...

Ten oryginał z wywalonym językiem, dwa rzędy dalej, chichotał zaraźliwie kiedy Ula opowiadała

Rzeźby radomskiego artysty Dominika Wdowskiego

Przeciwległa ściana widowni z rzeźbami autorstwa Dominika Wdowskiego

Widziane z nieco bliższej odległości

Rzeźby Dominika Wdowskiego - przyciągnięte obiektywem

Rzeźby Dominika Wdowskiego - przyciągnięte obiektywem

Rzeźba Dominika Wdowskiego - przyciągnięta obiektywem

Lustrzane elementy sufitu opery

Zdjęcie zrobione bez flesza, niestety mało wyraźne

Artystka i jej zespół

Urszula Dudziak

Po wspólnym śpiewaniu owacje


Z Grażyną i Marianną we foyer opery białostockiej

Tylko Urszuli Dudziak trzeba mi było...

Sobota, 23 lutego 2013 roku

26 komentarzy:

  1. Ewa, czuję się tak, jak bym była na tym koncercie, jakbym słyszała Urszulę Dudziak i widziała filharmonię. Takie mam wyobrażenie o niej, że jest bardzo ciepłą, ciekawą osobą. Oglądałam kiedyś rozmowę Wojciecha Jagielskiego z nią w Wieczorze z wampirem i też pamiętam mnóstwo anegdotek, które opowiadała. Jako mała dziewczynka była jak laleczka, bardzo ładna, później trochę nos jej się wydłużył, twarz zrobiła nieco kanciasta, co najbardziej przeżywał ojciec, załamując ręce za każdym razem, gdy na nią spojrzał i mówił: Co ci się stało, mój Boże !
    A odnośnie wspomnianej książki i kto ją będzie czytał , to ustawiam się już w kolejce. Twój styl, Ewa, jest tak wartki, że czyta się po prostu od początku do końca .
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje dwie przyjaciółki już wcześniej kupiły "Wyśpiewam wam wszystko". Mam nadzieję, że wkrótce przeczytam tę książkę.
      O swoim ojcu Ula Dudziak także wspominała, ale przy okazji innego wydarzenia z jej życia...
      Dziękuję za ciepły komentarz.
      Pozdrawiam serdecznie :)))*

      Usuń
  2. "kocham Urszulę Dudziak…"...i bardzo żałowałam,że nie mogłam zobaczyć jej na żywo.Dzięki Tobie Ewo byłam drugi raz w operze:)Pierwszy raz byłam na Korczaku i nie dostrzegłam ani rzeźb,ani luster nad sceną.Z wielką przyjemnością czytałam i oglądałam zdjęcia.Pozdrawiam serdecznie.Życzę powrotu do zdrowia i dawnej aktywności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety zdjęcia w słabo oświetlonych wnętrzach nie wychodzą mi najlepiej.
      Zawsze twierdzę, że wszystkie spektakle i koncerty najlepiej oglądać na żywo...
      Całuski przesyłam :)))*

      Usuń
  3. Chciałabym tak wyglądać na siedemdziesiąte urodziny!

    A co do twojej książki...Ewo, pisz koniecznie, też ustawiam się w kolejce!
    Cokolwiek byś nie napisała, to będzie bestseller. Buziaki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Aguś, nie liczę na to, że kiedy mój czas przeminie, ludzie pamiętać o mnie będą, ale zastanawiam się dlaczego tak wiele mówi się o genialnych ludziach już nie żyjących, dlaczego ich geniusz docenia się dopiero po śmierci, dlaczego nie mówimy im, że ich kochamy, kiedy żyją obok nas...

      Wiem jedno, że gdybym napisała książkę, to nie potrafiłabym jej promować, sprzedawać...

      Całuski i serdeczności :)

      Usuń
  4. Ewo, podobnie jak Ty nie słuchałem namiętnie Urszuli Dudziak w przeciwieństwie do Michała Urbaniaka, który zachwyca mnie do dziś swymi elektrycznymi jazzującymi skrzypcami. Bardzo dobra relacja z koncertu. Co do Michała Urbaniaka i Urszuli, wyobraź sobie, że badając swoją genealogię dotarłem do aktu urodzenia mojej praprababki Katarzyny Paczkowskiej z Urbaniaków, pochodzącej z podpoznańskiego Skórzewa. Okazało się, że jej rodzice to Stefan Urbaniak i Marianna Dudziak. Co za niesamowite połączenie nazwisk, nieprawdaż? Jeśli chodzi o książkę, którą zamierzasz napisać, zapowiadam, że będę czytelnikiem. A jesli chodzi o budynek nowej opery, to również sprawiła na mnie pozytywne wrażenie. Jedynym mankamentem stylistycznym wydają mi się krzesła, o których wspominasz. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne rodzice Twojej prababki wytrwali w związku do końca swoich dni, w przeciwieństwie do Urszuli i Michała, którzy się rozwiedli i dzisiaj są na szczęście dobrymi przyjaciółmi...
      Nie tak dawno oglądałam Michała w znakomitym polskim filmie "Mój rower". Polecam :)
      Zgadzam się z Tobą, to niesamowite połączenie nazwisk.

      Dzięki za dobre słowo.
      I również serdecznie pozdrawiam. Kto wie może jednak wreszcie zacznę pisać moją książkę. Uściski :)

      Usuń
  5. Tego nie wiem, Ewo. Informacja o moich praprapradziadkach to tylko sucha informacja w księdze metrykalnej. "Mój rower" widziałem. Znakomity.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czasami mam możliwość porozmawiać z dalszą rodziną, która to i owo pamięta, albo wie z przekazów kolejnych pokoleń.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Ja też Ewo. Problem z tym, że pamięć mojej rodziny sięga wnuków Stefana i Marianny.

      Usuń
    3. I właśnie dlatego powinniśmy pisać o rodzinie, bo może kiedyś, ktoś będzie chciał się o niej dowiedzieć więcej :)))

      Usuń
  6. Ewuniu ! Ty nie obmyślaj tylko w głowie tej swojej książki bo popełniasz ciężki grzech...zaniechania (wobec swoich przyszłych czytelników). Po prostu siądź nad tą obmyśloną książką i pisz, pisz co Ci tylko Pan Bóg sam podpowiada a co w Twojej duszy już gra od dawna. Tego Ci życzę z okazji Twoich kolejnych urodzin, bo przecież i tak nikt nie uwierzy w podawaną przez Ciebie ich okrągłą liczbę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chi, chi... podejrzewasz mnie o to, że jestem także "łasa na oklaski"?

      Wszystkie komentarze i maile wprowadziły mnie w dobry nastrój, tak dobry, że wybrałam się nawet z tego powodu na sześciokilometrowy spacer z moim psem. Kto wie jak tak dalej pójdzie, zacznę pisać.
      Całuski :)

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. Z tą książką to jest tak, że jednego dnia, a właściwie jednej nocy, mam ją całą w głowie, drugiego myślę sobie, że nie powinnam pisać o pewnych sprawach. Ciągle się waham :)
      Całuski i trzymaj się mocno :)

      Usuń
  8. Ewa,ciesze sie,ze nastroj Ci sie poprawil.Interesujaca relacja z koncertu,dziekuje. Zachecam do pisania ksiazki. Podobno tylko 3 czy 4% ludzi na swiecie pisze ksiazki,a reszta je czyta.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Tereniu,
      Moja decyzja o napisaniu książki dojrzewa. Może z nadejściem wiosny napiszę pierwsze najważniejsze zdanie...
      Całuski :)

      Usuń
  9. Wprawdzie tzw. "twórczości" pani Dudziak nie lubię, ale sala w której byłaś na koncercie jest imponująca. Rzeźby bardzo ładne, aż słychać w wyobraźni muzykę, gdy się nań patrzy. Także zazdroszczę. Cieszę się, że miło spędziłaś czas. Powinnaś odżyć po wcześniejszych złych przeżyciach, należy ci się radość, spokój, bezpieczeństwo i spotkania z przyjaciółmi. W życiu tak naprawdę liczy się tylko to, aby być szczęśliwym... inne, jak mawia mój papcio, "się wytnie". ^ ^

    Pozdrawiam cieplutko z gęstego boru, gdzie tylko śpiew ptaków, promieniste języki słońca, przebijające się pod skosem przez wysokie drzewa i nieodłączny korzenny zapach ze stale rozpalonego kominka. Zdrowia życzę :) :***** (Ćmoki)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj od samego rana myślałam o Tobie i tęskniłam...
      Ja także od kilku dni przebywam w moim lesie. Dzisiaj słońce prześwituje między drzewami, a od zachodu wieje wiosenny, już taki marcowy wiatr, który osusza ziemię. Śnieg paruje, jest go coraz mniej.

      Ślę cmoki i ćmoki do gęstego boru. W wyobraźni widzę jak się krzątasz koło kominka, czerpiesz wodę ze studni, parzysz zioła, przytulasz się do tych wielkich drzew i czerpiesz energię...

      Dziękuję za życzenia zdrowia, które pomału wraca, bo musi wrócić.
      Życzę Tobie i pape przyjemnego wypoczynku w gościnie u Riny :)

      Usuń
  10. Droga Ewo! Pozwalam sobie na taką poufałość, do której myślę, upoważnia mnie nasza paromiesięczna "znajomość". Wtedy szukając praktycznych informacji o Mediolanie natrafiłem na Twój blog i od tego czasu stałem się częstym gościem Twoich stron. Zawsze z niecierpliwością oczekuję nowych wpisów (podziękowania dla p. Marianny za sprowokowanie tego wpisu) i doceniam Twoją pasję pięknego opisu nawet zupełnie zwyczajnych rzeczy. Wydajesz się być perfekcjonistką w tym co robisz, i o ile dla nas czytelników jest to ze wszech miar korzystne, o tyle w codziennym życiu pewnie stanowi to problem- chcesz wszystko zrobić doskonale i chętnie poprawiałabyś aby było jeszcze doskonalsze. Mam nadzieję, że się mylę...
    Sześćdziesiątka niczego nie zmienia- sam parę lat temu to przechodziłem i wtedy przypomniałem sobie, że nieważny jest wiek metrykalny- ważne jest aby być młodym "wewnątrz". Tego Ci serdecznie życzę a także dużo zdrowia (to już jest czysty egoizm- gdy będziesz zdrowa, to więcej napiszesz...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla wszystkich tych, którzy coś rozpoczynają, a nigdy nie kończą mój perfekcjonizm jest udręką. Wcale się nie mylisz w ocenie. Chciałabym, żeby cały świat był uporządkowany, piękny, zadbany... Nie przeszkadza mi jednak brak perfekcjonizmu u innych, przeszkadza mi natomiast gromadzenie niepotrzebnych rzeczy, zagracanie, zaśmiecanie, wytwarzanie tego co zbędne. Najgorsze jest to, że otaczamy się przeróżnymi, jednorazowymi wyrobami, które rosną w olbrzymie hałdy na śmietnikach, po czym rozkładają się zbyt wolno zatruwając środowisko.

      Na kulturę przyznaje się niewielkie pieniądze i ludzie nie potrafią odróżnić prawdziwej sztuki od chłamu. Otaczają się więc brzydotą, która wrasta w ich otoczenia niczym grzyb... Nie walczą z pleśnią, przyzwyczajają się do niej...
      Pewnie zauważyłeś już, że nie lubię fotografować takich właśnie śmieci, a jest ich wszędzie pełno. Lepiej jest poza wielkimi aglomeracjami. Dlatego kocham odludzia i las z mało uczęszczanymi ścieżkami. Trzy dni temu wybrałam się na spacer z psem drogą na Pólko. Byłam zdumiona, bo leśną drogę szeroko odśnieżono. Zrozumiałam dlaczego, kiedy głębiej wchodziłam w las. Otóż tnie się go i zimą. Mój las robi się coraz rzadszy, coraz więcej w nim prześwitów. Niedługo nie będziemy mieli lasów wcale... Pozbywamy się dóbr naturalnych, zżerają nas długi i ciągły brak pieniędzy...
      Moje dążenie do doskonałości nauczyło mnie samodyscypliny i odpowiedzialności. Nigdy nie będę doskonała, bo jest to niemożliwe...

      Ech..., Mediolan...! Chciałabym tam pomieszkać chociaż z tydzień.
      Duże miasta lubię ze względu na ich zabytki i ożywione życie kulturalne.

      Zazwyczaj anonimowym autorom komentarzy nie odpowiadam, ale wydajesz się być miły więc robię wyjątek.

      Dziękuję za życzenia zdrowia. Potrzeba mi dobrej kondycji, i fizycznej, i tej psychicznej.

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  11. Bardzo ciekawa opowieść. Też miałem okazję być na koncercie Urszuli Dudziak, nawet udało mi się z nią porozmawiać w kawiarence. To bardzo ciepła osoba. Bez żadnej sztucznej pozy. Koncertu wysłuchałem, a że była to noc, to jakoś w kilku dźwiękach nawet się zakochałem. I mam teraz płytę z "Papają", z autografem :)
    Od Ciebie można brać radość garściami, na wszystkie niepogodne dni. Życzę zdrowia. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbyszku, będę nieskromna i powiem, że zdanie, cytuję "Od Ciebie można brać radość garściami, na wszystkie niepogodne dni" bardzo mi schlebia. Dziękuję :)))

      Co zaś tyczy się Uli Dudziak odniosłam podobne do Twojego wrażenie o niej.

      Pozdrawiam już wiosennie, chociaż zima i u mnie, i u Ciebie.
      Uściski :)

      Usuń
  12. Ewo! To ja jestem tym Gallem (Anonimem). Sam nie wiem jak to się zdarzyło- zmyliły mnie opcje przy wyborze profilu. Przepraszam i dziękuję za wyrozumiałość.

    Pogoda u mnie dzisiaj tak piękna, że jeśli marzysz o cieple, to ono tuż, tuż... Myślę, że i Ty pozwolisz sobie dzisiaj na daleki spacer- grzechem byłoby zmarnować taką okazję.

    Mediolan pozostał jednak nie zdobyty. Zadecydowała nawigacja, która w najmniej spodziewanym momencie odmówiła posłuszeństwa a bez tego ułatwienia trudno jest już się sprawnie poruszać po obcym mieście. Katedra, i nie tylko, czeka na odkrycie...
    Za to nieco dłużej pobyłem nad Jeziorem Como- zachwyciły mnie przepiękne widoki.

    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i życzę tylko słonecznych dni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marzę o cieple i słońcu, marzę o nieskrępowanych zimowym ubraniem ruchach, marzę o wyjściu na spacer bez czapki, marzę o wycieczkach rowerowych i hałaśliwych zalotach ptaków w lesie, marzę i czuję tuż, tuż blisko wiosnę...

      Mediolan wielu ludzi rozczarowuje, ja jednak musiałam zobaczyć kilka słynnych zabytków tego miasta. W Lombardii byłam zimą na nartach i wiosną na wycieczce. Do jeziora Como niestety nie dotarłam.

      Zapraszam Cię do Livigno
      http://ewa-naprzeciwszczciu.blogspot.com/2012/01/moje-podroze-zima-w-livigno.html

      Ech, cudna to kraina...

      Dziękuje za miły komentarz i życzenia słonecznych dni.
      Właśnie teraz, kiedy o tym piszę, chmury się rozstąpiły i zaświeciło słońce.
      Uściski i wszystkiego dobrego :)

      Usuń