Gdzie słyszysz śpiew, tam śmiało wstąp, tam dobre
serca mają.
Bo ludzie źli, ach, wierzaj mi, ci nigdy nie śpiewają.
W niedzielę, dwudziestego
siódmego stycznia, po raz ostatni śpiewaliśmy kolędy, chociaż w tradycji
polskiej ich śpiewanie dopuszcza się do drugiego lutego, do Święta Ofiarowania
Pańskiego.
Przed południem, na zaproszenie
księdza Józefa Kowalczuka, wystąpiliśmy z dwoma mini koncertami w Kościele
Wniebowstąpienia Pańskiego w Karakulach. Najpierw kolędy zaśpiewali najmłodsi,
z zespołu Żelki i Przyjaciele, a później chór z parafii NMP Królowej
Polski z Supraśla.
Od kilku lat oba zespoły prowadzi
Janusz Fidziukiewicz, a wspiera go całym sercem jego żona Joanna, o czym już wielokrotnie
pisałam.
Żelki i Przyjaciele, w minionym roku wystąpiły w kilku koncertach konkursowych,
promujących młode talenty i zdobyły pierwsze nagrodzone miejsca. Nie sposób nie
zauważyć postępów w rozwoju najmłodszych muzyków, ich coraz większych
umiejętności panowania nad instrumentami, odważnego śpiewania, a także dyscypliny
i powagi artystycznej…
W zespole występują dzieci z
Supraśla, Ogrodniczek, Karakul i Ciasnego.
|
W mroźne przedpołudnie spotykamy się wszyscy przed domem Janusza |
|
Jest nas coraz więcej |
|
Pojedziemy do Karakul kilkoma samochodami |
|
To był piękny słoneczny dzień |
|
Jesteśmy prawie w komplecie |
|
Wyjeżdżamy do Karakul |
|
Kropeczka już tęskni. |
|
Edyta i Dorota na parkingu przed kościołem w Karakulach |
|
Kościół Wniebowstąpienia Pańskiego w Karakulach |
|
Sprawdzamy sprzęt |
|
Jeszcze przed rozpoczęciem mszy świętej |
|
Za chwilę rozpocznie się msza święta |
|
Organista pracujący w Kościele Wniebowstąpienia Pańskiego w Karakulach |
|
Jest i mój Rici. On także robił zdjęcia. |
|
Zespół Żelki i Przyjaciele |
|
Julia, Ola, Asia, Krzyś, Gosia |
|
Paulina, Gabrysia, Julia, Mateusz, Ola, w tle Kinga |
|
Ola Augustynowicz z Ogrodniczek - dzwony rurowe, dzwonki chromatyczne, akordeon |
|
Ola i Kinga Anikiej z Supraśla - keyboard |
|
Tomek Staleńczyk z Ciasnego - instrumenty perkusyjne |
|
Mateusz Świrydowicz z Ogrodniczek - perkusja i Ola Litwinowicz z Supraśla - gitara basowa |
|
Paulinka Lewkowicz z Supraśla - gitara solowa |
|
Asia Owczarz z Supraśla - gitara rytmiczna |
|
Julia Racewicz z Karakul - mandolina |
|
Gabrysia Tomaszewska z Ogrodniczek - gitara hawajska |
|
Krzyś Krawczuk z Supraśla i Gosia Świrydowicz z Ogrodniczek |
|
Od strony prezbiterium |
|
Chór z Supraśla |
Koncert w Karakulach
zakończyliśmy pieśnią włoskiego kompozytora
i organisty Giuseppe de
Marzi.
Giuseppe de Marzi urodził się w maju tysiąc dziewięćset trzydziestego piątego
roku w Castello Arzignano w regionie
Wenecji Euganejskiej. Ten siedemdziesięcioośmiolatek ma w swoim dorobku ponad
sto utworów chóralnych, do których napisał, i muzykę, i słowa. Największą
popularnością na świecie cieszy się jego utwór Signore delle cime, co w wolnym tłumaczeniu znaczy Pan lub Władca wierchów, czy też szczytów.
Giuseppe de Marzi zadedykował
ją swojemu przyjacielowi Bepi Bertagnoli, który zginął tragicznie w górach w tysiąc
dziewięćset pięćdziesiątym ósmym roku. Ciekawym jest fakt, że Giuseppe de
Marzi, często podpisuje się jako Giuseppe Bepi
de Marzi, być może dlatego, żeby pamięć o przyjacielu była ciągle żywa. A tak
brzmią mniej więcej w wolnym tłumaczeniu na język polski słowa pieśni, którą
przetłumaczono także na wiele innych języków.
Boże nieba, Panie szczytów.
Jeden z naszych przyjaciół poprosił górę.
I my Ciebie prosimy,
Tam w raju,
Pozwól przejść przez Twoje szczyty.
Święta Mario, Pani śniegu.
Przykryj białym, miękkim płaszczem
Naszego przyjaciela,
Tam w raju,
I pozwól przejść przez Twoje szczyty
|
Tej niedzieli po raz ostatni śpiewamy kolędy |
|
Zapowiadam naszą ulubioną pieśń Signore delle cime |
Po koncercie rodzice młodych
muzyków przygotowali słodki poczęstunek i zaprosili wszystkich na plebanię
kościoła w Karakulach. Nie zabrakło gorącej kawy i herbaty, a także owocowych
napojów dla najmłodszych. To było nasze drugie już spotkanie w tej parafii i
kto wie może stanie się ono tradycją…
|
Na plebanii kościoła w Karakulach |
|
I od razu cieplej |
|
Zmarzliśmy w kościele, a teraz chętnie wypijemy coś ciepłego |
|
Krzysiowi nadal jest zimno i zostaje w kurtce |
|
Wypiłam trzy kawy z mlekiem |
|
Agnieszka |
|
Emilka i Wojtek |
|
Nasi najmłodsi artyści |
Tego samego dnia, wieczorem,
w nieco mniejszym składzie wystąpiliśmy raz jeszcze w Kościele NMP Królowej
Polski w Supraślu. Koncert był krótki ze względu na duży mróz. Jedną z kolęd
zaśpiewał burmistrz gminy Radek Dobrowolski. Poznaliśmy także nowego dyrektora
Centrum Kultury i Rekreacji Adama Jakucia. Nasz występ zakończyliśmy tą sama pieśnią
Signore delle cime. Zadedykowaliśmy
ją wikaremu, księdzu Grzegorzowi, w podzięce za prezent dla zespołu, a
mianowicie piękny błyszczący saksofon.
Ech…, karnawał jeszcze trawa!
A jak są zapusty to musi być i zabawa!
We wtorek, o godzinie
siedemnastej spotkaliśmy się w Mieldziczówce
pod wiatą. Kiedy tam dotarłam moje przyjaciółki z chóru uwijały się przy
gazowej kuchni i rozpalonym kominku. Na jednym z palników perkotał gulasz a la strogonow, a w kominku na rozżarzonych
do czerwoności drwach stał żeliwny garnek z
gorącym tradycyjnym polskim bigosem. W powietrzu czuć było zapach
podgrzewanej babki ziemniaczanej i
podsmażanych mielonych kotletów. Zaraz też, mogliśmy owych smakołyków
spróbować.
We wtorek zelżał mróz i zrobiło
się nieco cieplej. Na następne dni tygodnia prognozowano odwilż i temperatury
plusowe. Cieszyliśmy się więc drobniutkimi płatkami śniegu wirującymi w
powietrzu i niewielkim mrozem. Po Mieldziczówce krążyły jak bracia syjamscy,
dwa młode wilczury Dolar i Rubel – pupile właściciela. Chodziły tak, jakby były
zrośnięte bokami i obserwowały z bezpiecznej odległości, co też dzieje się na
ich terytorium. Nie podchodziły do gości, nie łasiły się i nie prosiły o
jedzenie.
Po treściwych gorących
daniach, Ania z błyskiem w oku kroiła delikatne ciasto z bakaliami, przełożone
cienką warstwą kremu... Ślinka ciekła wszystkim na widok deseru…
Czas płynął
szybko w oczekiwaniu na jeszcze dwie osoby, które do Mieldziczówki dotarły dwie
godziny później. Zaraz też podjechała para sań zaprzężonych w dwie dorodne
kobyłki. Zajęliśmy miejsca, zapaliliśmy pochodnie i ruszyliśmy w
ciemny las. Księżyc zaczynał właśnie swoją pierwszą kwadrę i nie miał zamiaru
nawet w zmniejszonym rozmiarze przebić się przez warstwę chmur. Nadal padał
drobny śnieg, a jego biel rozjaśniała tajemniczy nocą las. A jak tajemniczo, to
i z przygodami. Najpierw w pierwszych saniach puściła uprząż konia, później
woźnica skręcił za wcześnie w lewo i wjechał w wąską nieprzetartą drogę, która
kończyła się gęstymi krzakami. Musieliśmy wracać, zgasły pochodnie, a przy
manewrze skrętu wyprzęgła się druga kobyłka i zaczęła wierzgać tylnymi nogami,
bo jeden z bocznych dyszli odczepił się, drugi zaś skosił i ułożył między
tylnymi, a przednimi nogami konia. Przydały się światła telefonów
komórkowych…
Bez paniki dotarliśmy z powrotem do Mieldziczówki. Zostaliśmy tam
jeszcze jakiś czas, a tańce urządziliśmy już we wnętrzu…
Ale zima! juz trudno mi uwierzyc ,ze moze byc zimno, i ze byly swieta! tutaj nie ma ani znaku po Bozym Narodzeniu, wiec ,ze zdziwieniem nijakim ogladam Twoje zdjecia. Swietnie to wszystko wyglada, jakie egzotyczne wycieczki, sanie, konie przesliczne! A Ty slicznie wygadalas w kozuszku i kozuszkowej czapeczce. Serdecznie sciskam z zimowego Caracas ( mamy w tej chwili 22 stopnie i jest naprawde chlodno!)
OdpowiedzUsuńZima! Zima! Zima wciąż trzyma i zimy dopiero połowa!
UsuńCaracas - magia słowa!
Całuski :)))
Ewa,wygladasz wspaniale! Naprawde budujace jest to,ze wy,kochani,macie motywacje by robic cos pozytywnego i tym samym inspirowac innych. A najwazniejsze,ze jestescie dobrym przykladem dla mlodszego pokolenia. Tej poezji Giuseppe Marzi nie rozumiem. Zdjecia zimy tak przekonujace,ze zrobilo mi sie zimno od samego patrzenia.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńGiuseppe de Marzi jest przede wszystkim muzykiem i stąd być może ta nieporadność poetycka.
UsuńPozdrawiam ciepło, serdecznie :)
Az milo popatrzec na uradowanych ludzi!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Judyto dla Ciebie specjalne uściski :)))*
UsuńNajdłużej jakoś zatrzymałam się przy tych dzieciakach z instrumentami :) Taka dziewuszka z harmonią niemal większą od niej ;)
OdpowiedzUsuńMnie także zachwyca powaga tych jakże młodych muzyków i ich olbrzymie możliwości.
UsuńPozdrawiam ciepło, serdecznie :)
Witaj, Ewuniu :)
OdpowiedzUsuńNie owijając w bawełnę (pomimo iż nie znam całej tej tradycji kolędowania, etc), masz słuszność. Najlepsze na trudne dni są spotkania z przyjaznymi nam ludźmi. To prawda. I tego się trzymaj, najgorsze co można zrobić, to usiąść i się zamartwiać. Ruch, śpiew i śmiech, nie daj się marazmowi.
Pozdrawiam cieplutko :) :*** (Ćmok)
Nie owijając w bawełnę zgadzam się z Tobą.
UsuńA kolędy to są chyba najpiękniejsze pieśni, najchętniej śpiewane.
Buziaki I ćmoki :)))
To prawda, muzykują tylko dobrzy ludzie. Miło popatrzeć na tak rozśpiewaną młodzież, bo kto w sercu ma radość ten zawsze będzie młodym. Wspaniała relacja. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDzięki Zbyszku
UsuńPozdrawiam :)