środa, 24 kwietnia 2013

Cypr - dzika przyroda Półwyspu Akamas

      cd
     Poniedziałek na Cyprze był przyrodniczy.  Na ten dzień wykupiłam wycieczkę Akamas Jeep Safari w cenie siedemdziesięciu euro. W programie pobytu na wyspie były tylko trzy całodniowe wyjazdy poza Pafos, pozostały czas należało zorganizować sobie samemu albo dołączyć do wycieczek fakultatywnych, które w porównaniu do cen w lokalnych biurach podróży były co najmniej o połowę droższe…

     O godzinie ósmej trzydzieści z biletem w ręku czekałam z grupą osób na samochody terenowe jako, że był to wypad w tereny dzikie, nie dostępne dla autobusów…

     Wszystkich tych, którzy lubią krótkie posty na blogu i pojedyncze zdjęcia uprzedzam, że fotografii będzie sporo, ale naprawdę warto je obejrzeć...

     Przed Hotel Veronica zajechały cztery jeepy. Kierowcy, wszyscy w jednakowych koszulkach z logo firmy na lewej piersi, zbierali swoje załogi. Ja trafiłam do Petrosa - Cypryjczyka, na stałe mieszkającego w Limasol - obsługującego tego typu imprezy na całej wyspie.
      Jako, że nikt z pasażerów na przednie siedzenie się nie pchał, ja zajęłam miejsce obok kierowcy, ciekawa od przodu jak się jeździ lewym pasem jezdni. Ostrzegam pieszych, to nie Londyn, gdzie znaki poziome ciągle przypominają w którą stronę najpierw trzeba spojrzeć, żeby nie wpaść pod koła nadjeżdżającego samochodu…

     Zanim wyjechaliśmy z Pafos już wiedziałam, że Petros kocha tylko Polskie kobiety i z całą powagą twierdził, że są NAJ… Nie były to puste słowa o nie! Petros, od pierwszego wejrzenia zakochał się w Teresie, Polce z Ostrowa Świętokrzyskiego. Poznał ją w Czechach i natychmiast się oświadczył. Oświadczyny zostały przyjęte, a szczęśliwa po dziś dzień para spłodziła trójkę dzieci. Najstarszy syn ma trzydzieści pięć lat, pozostała dwójka, trzydzieści i dwadzieścia pięć. Petros liczy ich sobie pięćdziesiąt osiem. Moim zdaniem wygląda nieco starzej, ale to pewnie z powodu mocnej opalenizny odniosłam takie wrażenie. Jego żona Teresa jest od niego młodsza o cztery lata…



     Nasz Cypryjczyk należał do osób z dużym poczuciem humoru, opowiadał wplatając sporo słów polskich. Mówił, że kiedy go pytają skąd jego korzenie od matki czy od ojca, odpowiada, że od żony.
      W pokładowym odtwarzaczu Petros miał wiele porywających melodii i piosenek. Śpiewał po swojemu i zachęcał załogę do zabawy. Śpiewaliśmy razem z nim nie tylko po grecku, angielsku i polsku, śpiewaliśmy także po czesku… o jabliczkach
      Jeep podskakiwał na kamieniach, pokonując przełomy w nawierzchni i wyrzucał drobne kamienie spod kół. Wpadając w dziury i jadąc w pobliżu niebezpiecznych pochyłości krzyczeliśmy jak na rollercasterze…

     Pierwszy postój zrobiliśmy w miejscu Sea Caves - jaskiń morskich, jednym z wielu cudownych zakątków Półwyspu Akamas
     Przechadzałam się po rdzawo czerwonej ziemi i robiłam zdjęcia, które nie oddają w pełni piękna tej okolicy. Przyglądałam się klifowym brzegom z warstwami kamiennych półek, wiszącym nad przepaścią skałom, ziejącym czernią jaskiniom, roślinom skupionym w zielonych kulach, no i oczywiście morzu, które w każdej zatoczce, w każdym załomku miało inny kolor. Od strony gór nadciągały ciemne chmury, które wróżyły deszcz w ciągu dnia. Nie martwiłam się tym zbytnio, bo mimo dość porywistego wiatru było ciepło, no i byłam tam, gdzie najbardziej lubię przebywać, czyli w środku dzikiej nieujarzmionej natury.
      Ale popatrzcie sami, bez mojego komentarza…























      Od Cape Drepano dzieliło nas zaledwie kilka minut drogi. Zatrzymaliśmy się na parkingu w pobliżu niezbyt rozległego stanowiska archeologicznego. W czasach rzymskich było tam miasto i port.
      Na przylądku Drepano archeolodzy odnaleźli pozostałości wczesnochrześcijańskiej bazyliki z czwartego wieku z zachowanymi mozaikami posadzkowymi i ołtarz w kształcie półkola. Na placu wśród kwiatowych klombów wznosił się kościół
w stylu bizantyjskim, wybudowany w ubiegłym wieku. Po przeciwnej stronie ulicy stała inna  znacznie mniejsza i znacznie starsza świątynia, przypominająca bardziej wiejską kaplicę. Oba kościoły były pod wezwaniem świętego Jerzego, którego nie sposób było nie zauważyć także na mozaice w kamiennej płaskiej niszy na placu między drzewami mespili (nesplik japoński).








      W niecałe pięć minut później buszowaliśmy po polu bananowym, które kojarzyło mi się ze śmietnikiem. Był to okres zbiorów.
     Ze względu na różnice temperatur między dniem i nocą plantatorzy owijają całe kiście owoców w niebieskie plastikowe worki, chroniąc je w ten sposób przed czernieniem i pękaniem. Pole uprawne wyglądało jak po jakimś tornado. Większość grubych, zeschłych łodyg leżała na ziemi, inne uginały się pod ciężarem jeszcze niedojrzałych zielonych bananów. Petros pokazywał te, które są dobre do jedzenia, po czym wręczył mi bukiet najsmaczniejszych. Nikt nigdy nie obdarzył mnie tak oryginalną wiązką!!!



     Dziesięć minut trwał dojazd do wąwozu Avakas
     Kamienista ścieżka wzdłuż potoku wiodła między skałami wysokimi na około trzydzieści metrów. To była prawdziwa uczta nie tylko dla oczu. Całe mnóstwo roślin w tym gatunki endemiczne porastały szlak długości trzech kilometrów - mam na myśli oczywiście odcinek dostępny dla przeciętnego turysty. Ci, którzy mieli odpowiednie buty na nogach radzili sobie doskonale ze śliskimi kamieniami porośniętymi zielonymi glonami. Ci, co mieli nieodpowiednie obuwie, wpadali do płytkiego strumienia. Pewna pani nie chciała ryzykować i stąpała po wodzie w swoich skórzanych sandałkach, a właściwie podeszwach, które trzymały się stopy dwoma tylko rzemykami.
      Nie będę opisywać tego miejsca, bo na zdjęciach widać cały jego urok…

























     Wyjeżdżaliśmy stamtąd wąskimi dróżkami, tym razem jadąc jako ostatni. Biały pył z wysuszonych kamiennych ścieżek unosił się za jadącymi przed nami samochodami. Ech…, podobała mi się ta wyprawa!









     Zaprzyjaźniałam się coraz bardziej z moim kierowcą, a on tłumaczył mi co oznaczają niektóre słowa po grecku, mówił, że Cypryjczycy nigdy nie reżyserują swoich zabaw, bawią się spontanicznie, są radośni, nigdzie się nie spieszą…

     Ja spieszyłam się na Przylądek Lara. Już dość dawno przy okazji mojej wędrówki po Grecji czytałam na temat jednej z plaż tego przylądka, a mianowicie o miejscu, w którym samice żółwi morskich Caretta caretta składają jaja w wykopanych przez siebie dołach. Nie liczyłam na to, że spotkam tam którąś z nich, jako że wychodzą one nocą i nie w kwietniu a ponoć w maju.
     Obejrzałam natomiast zdjęcia zawieszone w szałasie na plaży i cieszyłam się, że znajduje się ona z dala od zabudowań i zgiełku, a poza tym jest wąska, piaszczysta ze zboczami porośniętymi zimozielonymi roślinnymi. 
     Garig, bo tak zwie się owa formacja roślinna występuje w miejscach suchych i skalistych, na glebach wapiennych. Przybiera  ona kształt kuli z uwagi na mniejszą powierzchnię parowania i skupia niskie w większości kolczaste rośliny, które są także przeszkodą dla wszystkożernych kóz. Rząd zakazał swobodnego ich wypasania latem, jako że między kolczastymi krzewinkami chronią się i te nie kolczaste, cenne okazy dzikich kwiatów i ziół, przysmak kóz…













     Dla porównania obejrzałam drugą plażę przylądku Lara z brzegiem pokrytym kamieniami. Tam, niektórzy pozwolili sobie zasiąść w jedynej usytuowanej na skarpie kawiarence i spróbować kawy po cypryjsku. Ja nie mogłam usiedzieć w miejscu. Rozglądałam się po okolicy. Spacerując, wypatrzyłam jaszczurkę na krawędzi rdzawo czerwonej skały, która natychmiast ukryła się przede mną zawieszając się dwoma przednimi łapkami nad urwiskiem. Śmiałam się sama do siebie, bo ciekawska gadzina wystawiła łepek i patrzyła cały czas w moim kierunku nie mrugając powiekami…








     Do Lakki - Lacci na lunch jechaliśmy wyboistymi drogami przez pasmo górskie z zamiarem zatrzymania się w najwyższym jego punkcie, a mianowicie sześciuset metrach nad poziomem morza. Niestety deszcz w górach i ciemne ołowiane chmury ograniczyły widoczność do zera.
      Dawną turecką wioskę Androlikou, opuszczoną w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym roku mijaliśmy także w deszczu. Według informacji Petrosa, do zrujnowanej wsi powróciło pięć rodzin. Zajmują się one wypasem kóz i produkcją sera halloumi. O tej porze roku trudno jest zrobić dobre zdjęcia pasącym się kozom, jako że kolorem swojego umaszczenia doskonale wpisują się w krajobraz, chyba że... są białe.





     Przed zjazdem do zatoki Chrysohou Bay, Petros pokazał nam sad migdałowy. Drzewa obsypane były małymi niedojrzałymi, zielonymi jeszcze owocami...
     Później były sady cytrusowe i znowu zaskakujące wręcz zachowanie Petrosa. On doskonale wiedział, które owoce są gorzkie i kwaśne, a które soczyste i słodkie. Ażeby takowe zdobyć musiał wspiąć się na drzewo i po prostu je zerwać. Nawoływał mnie krzycząc: ela, ela…, co oznaczało chodź, chodź…
     
Nie grzeszyłam skromnością i oczywiście, że stanęłam pod rozłożystym drzewem pomarańczowym i sięgałam po dojrzałe owoce. Rajska scena pasująca do biblijnego opisu. Adam i Ewa. Z tą różnicą, że ja nie kusiłam Petrosa…, a może…
      W jeepie przed moimi stopami leżała tyka z wiązką bananów i biała plastikowa torba pachnących pomarańczy. Miałam zapas przepysznych owoców na kilka dni…
     
- Ech, na Cyprze jeszcze nikt z głodu nie umarł! 







     Po obfitym lunchu w Lakkce i około godzinnym wypoczynku pojechaliśmy na degustację win i wódek do winnicy Sterna Winery. Jeep wspinał się w górę, a ja obserwowałam przepięknie położone nad morzem miasto Polis.
 






     Krótki czas spędziliśmy w Łaźniach Afrodyty, jako że były po drodze i nie wypadało tam nie być z uwagi chociażby na to, że Cypr to wyspa tej bogini, która według legendy wynurzyła się z piany morskiej na jednej z zatok…  


     W gospodarstwie na wzgórzu po jednej stronie dróżki stała willa właściciela, po drugiej zaś budynek z niewielkim muzeum i sklepem - salą do degustacji. Już tam usłyszałam jak produkuje się słynną wódkę zivaniję i niezwykłe w smaku wino  Komanadaria, które jest także winem mszalnym…
 






     Około godziny szesnastej rozstałam się z Petrosem, który kurtuazyjnie otworzył mi drzwi jeepa i pożegnał słowami do widzenia moje kochanie. 
     I chociaż nigdy już się nie spotkamy, to wspomnienie cudownie spędzonego dnia pozostanie na zawsze…
     Przed kolacją zanurzyłam się w hotelowym basenie studząc emocje… Myślałam o pewnym małżeństwie, które sprezentowało mi wycieczkę na Cypr... cdn

18 komentarzy:

  1. będę nudny i powiem.... pięknie napisane i pięknie zilustrowane... jak zwykle
    pozdrawiam Ewo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj "nudny przyjacielu". Dawno już mnie nie odwiedzałeś.
      Obserwuję Twoją nową pasję - zabawę z fotografią :)
      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  2. wspaniała wyprawa, świetnie udokumentowana i opisana ... było mi przyjemnie zapoznać się z jej owocami ... smak pomarańczy nawet poczułem :) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz jak przyjemny zapach mają drzewa pomarańczowe. Po zbiorach zaczynały kwitnąć ponownie. Zapach kwiatów przypominał mi zapach czeremchy...
      A owoce? Pod palcami wyczuwało się jak skórka oddzieliła się od miąższu.
      Banany natomiast miały smak miodu.
      Mówię Ci Slawrys, to iście rajska wyspa! Tak bardzo chciałabym, żebyś tam właśnie pojechał i zapomniał o wszystkich nieszczęściach i troskach.
      Ściskam serdecznie :)

      Usuń
    2. pomarzyć zawsze można! dziękuje :)

      Usuń
  3. Dziekuje Ci Ewa za wspaniala relacje z Cypru.Ciesze sie,ze moglas zmienic klimat, choc na krotko.Mysle,ze tez lubilabym tam spedzic zime.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także chciałabym tam spędzać wszystkie zimy.
      Pozdrawiam ciepło:)

      Usuń
  4. Witaj, Słońce :)
    Ach, narobiłaś mi smaka na banany i pomarańcze, których niestety (tak jak wszystkich cytrusów) jeść nie mogę. Zdarza mi się jednak oszukać naturę i popijam napoje o smaku pomarańczowym, zupełna chemia, ale smolę to ;D
    Petros wydaje się (oceniając po zdjęciach i twoim jego opisie) uroczym człowiekiem, mężczyzną z innej epoki, dżentelmenem. Ma rację, że Polki są najpiękniejsze na świecie, coś w tym jest. Nie dziwota, że cudzoziemcy walą oknami i drzwiami do PL (nie wszyscy chciani, ale większość choćby podstępem poluje na Słowianki), także ciesz się, że Petros miał już swą lubą ;)
    Ciekawi mnie czyj był ten biały piesek, czekał na swego pana? panią? Bieluśki jak śnieżynka. :)
    Wspaniałe zdjęcia, jak zawsze Ewuniu, w tych wąskich wąwozach (jarach), zwłaszcza na tym zdjęciu, gdzie nad głową wisi spory głaz, przechadzając się myślami razem z tobą, miałam wrażenie, że byłyśmy w tym samym miejscu. Masz rację, że kamienie emanują jakąś mocą, to wszystko prawda. Niby dlaczego tylu ludzi obwiesza się minerałami? Trzeba tylko rozważnie dobierać owe kamienie, wiedzieć które są dla nas dobre, a które nie. Moja babcia opowiadała papie o różnych kamieniach, z tymże zawsze zabraniała mu zabierać jakikolwiek do domu. Może dlatego, że jako chłopiec nie orientował się w ich działaniu, kto wie? Wierzyła, że przetrzymywanie w domu kamieni, może sprowadzić na człowieka nieszczęście, trud, znój, etc. Niemniej jako dziecko sama zbierałam kolorowe kamyki, choć nie trzymałam ich w domu, raczej ukryte w lesie albo komórce. No nic... piękne wybrzeże, piękne skałki i te sady owocowe :)

    Pozdrawiam cieplutko :***** (Ćmok) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Petros był naprawdę bardzo sympatyczny, ciekawie opowiadał, chciał żebyśmy wszystkiego dotknęli i spróbowali. Po lunchu w Lakkce obdarzył mnie pysznymi czekoladkami, a owoce które tam próbowałam miały zupełnie inny smak niż te które kupujemy w sklepie...

      Pies, niestety na zbyt krótkim łańcuchu, należał do właściciela winnicy i głośno szczekał, kiedy zbliżałam się do posiadłości. Ciepłym, pieszczotliwym głosem obłaskawiłam go trochę...

      Mam w domu, w doniczkach kilka kamyków, przywiezionych z różnych stron świata, mam ich także całe mnóstwo w ogrodzie. Lubię kamień i drewno, nie znoszę plastików...

      Buziaki jak zwykle i ciepłe pozdrowienia :)

      Usuń
    2. Nie pierwszy raz słyszę takie opinie o zagranicznych gatunkach owoców. Pamiętam, że kiedyś widziałam odcinek Cejrowskiego, w którym podróżował po Ekwadorze(?) bodajże i opisywał różne, a było ich tam multum, gatunki bananów i co stwierdził? A mianowicie, że tych, które trafiają z Ameryki Pd do Europy czy USA, nikt z tubylców do ust by nie wziął. Można je znaleźć na bazarach, ale Indianie trzymają je na wypadek odwiedzin turystów, są bowiem przekonani, że takie właśnie najbardziej smakują białym. Tymczasem prawdziwe banany, których my nie znamy, mogą mieć np. smak jabłek (wyobrażasz sobie banana o smaku jabłkowym?). Gatunków jest od groma i tak różne od tego, co wyobrażamy sobie o tych owocach, że ludziom z Zachodu szczęka opadłaby do ziemi. Dlatego on osobiście (Cejrowski), tych naszych do ust nie bierze odkąd spróbował te właściwe. I wiesz co? Przynajmniej w tej materii mam do niego zaufanie, więc sama również europejskich bananów już nie jem.

      To przykre, że pies trzymany jest w taki sposób, to główna przyczyna dla której ujada i może być groźny. Właściciel widać gustuje w tym a zdrowie i uczucia biednego zwierzęcia ma za nic. Wiem, że się obruszysz na moje słowa, ale nie jestem łaskawa / wyrozumiała dla tych, którzy dla własnej wygody dręczą zwierzęta, nie szanują ich, nie koffają tak jak one na to zasługują. Mam więc nadzieję - wybacz - że padną temu kolesiowi od wina wszystkie zbiory. Żeby się udławił tym winem!

      A co do kamyczków, moja droga... w mojej rodzinie to chyba jakieś fatum, ale wszyscy w dzieciństwie cierpieli na chroniczny przymus znoszenia do domu kamoli. Ja na przykład potrafiłam przytaszczyć z dworu nawet cegłę, więc sama widzisz, że tłumaczenia babcine mogły mieć raczej charakter praktyczny. W końcu zwykłe kamienie na drodze, choćby i miały ładny kształt czy kolor, to nie to samo, co np. minerały z odległych stron, ruin, etc. Zwykły kamień jest częścią Gai, to jej skruszony kościec, który winien pozostać na swoim miejscu. Jako że nie jestem ekspertem od ujarzmiania energii zawartej w kamieniach, wolę nie ryzykować.

      Całuśki, Szmimi :) :****** (Ćmok)

      Usuń
    3. Smak prawdziwych owoców można poznać jedynie z miejscowymi. Przewodnicy wycieczek zorganizowanych, autobusowych, w takie miejsca nie zawożą. Cieszę się więc, że mogłam postawić swoją stopę w cypryjskich sadach i na plantacjach.
      O owocach trafiających do nas słyszałam we Włoszech i nawet o tym pisałam. Pewna polska pilotka opowiadała, że kiedy kładła się spać mandarynki na drzewach były zielone, kiedy rano przetarła oczy zobaczyła piękne dojrzałe owoce. Od tamtej pory nie ufa ani sadownikom, ani sprzedawcom włoskim...

      Co zaś tyczy się psa, jestem za tym, żeby biegał wolno. Można zamknąć ogrodzenie i mieć pewność, że nikomu nie wyrządzi krzywdy.
      Niestety wiele osób więzi zwierzęta w za ciasnych klatkach i na krótkich łańcuchach...

      Uściski i buziaki ślę :)))

      Usuń
  5. Jakies czary dzieja sie z Twoim postem o Teotihuacanie...nie reaguje na kliki, tylko wraca na wlasna, czyli moja strone blogowa! a taka jestem ciekawa tego wpisu. Przeczytalam od deski do deski o Cyprze, podoba mi sie Twoja wycieczka, lubie takie na wpoldzikie tereny..a Ty jak zwykle pieknie je obfotografowalas...robisz mnostwo zdjec tak jak ja a potem nie potrafie wybrac te , ktore nalezaloby zamiescic w blogu, bo wszystkie sa dla mnie wazne. Zapach kwitnacych drzew pomaranczowych jest nie do opisania, mam takie drzewo i kiedy kwitnie perfumuje cale moje otoczenie, szczegolnie wyczuwalne wczesnym rankiem. Pozdrawiam Cie serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam Twojego maila. Mogłabym Ci wysłać link i wtedy może klik byłby skuteczny. Mój adres mailowy znajdziesz na dole strony. Jak to możliwe, że do tej pory pisałyśmy do siebie tylko na blogach?
      Myślę, że to chwilowa awaria portalu, bo jeszcze kilka minut temu nie mogłam wpisać odpowiedzi pod Twoim komentarzem.

      Tak jak Ty, zdjęć robię całe mnóstwo, po to tylko, żeby coś mi nie umknęło, jakiś detal, szczegół...

      Zapach kwitnących drzew pomarańczowych czuję jeszcze do tej pory.
      A Twoje poranki, widoki i zapach za oknem są egzotyczne, no i wreszcie spadł upragniony i długo wyczekiwany deszcz...

      Serdeczności :)))

      Usuń
  6. Wspaniała przygoda, piękne widoki i dużo świetnych zdjęć. Też uważam, że Polski są najlepsze na świecie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowo komentarza.
      Pozdrawiam serdecznie :)))

      Usuń
  7. Ale mi frajdę zrobiłaś, chociaż na chwilę wyobraziłam sobie, że wybrałam się razem z tobą na tę wyprawę. Zawsze marzyłam, żeby pojechać na Cypr, ale jakoś nigdy się nie układało, może kiedyś...
    uściski, Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby nie bariera językowa, zaczęłabym rozważać przeprowadzkę na Cypr. Tam mogłabym zamieszkać, ale na pewno jeszcze o tym wspomnę pisząc następne posty o tej rajskiej wyspie...
      Uściski :)

      Usuń
  8. Bardzo interesujace. W lipcu lecę na Cypr. Mam nadzieję że bedzie jak z Twojej opowiesci.

    OdpowiedzUsuń