wtorek, 29 października 2019

Podparyska wieś Saint-Thibault-des-Vignes. Kolacja w Château de Ferrières u barona Jamesa de Rothschilda. Zamek Guermantes - inspiracja Marcela Prousta…


  
Wieś Saint-Thibault-des-Vignes leżąca w regionie Île-de-France, w departamencie Sekwana i Marna, w odległości około trzydziestu kilometrów od Paryża, do grupy Najpiękniejszych Wsi Francji (Plus Beaux Villages de France) nie należy, ale tak jak wszystkie wsie tego kraju posiada swoisty urok i zaprasza tych, co klimaty wiejskie kochają.


    Do Saint-Thibault-des-Vignes, na kolejny nasz weekend we Francji, zaproszeni zostaliśmy przez Georgesa i Mariannę - starszą siostrę Ryszarda. W sobotę pogoda sprzyjała spacerom, a zatem po południu wybraliśmy się do gospodarstwa La Ferme du Saint-Thibault, które kilka razy w roku organizuje coś w rodzaju jarmarku, na którym, w podwórkowym sklepiku i nie tylko, można kupić różnego rodzaju produkty pochodzące z farmy, zjeść domowe naleśniki, wypić świeży sok z jabłek wyciskany tradycyjnie specjalną prasą, przyjrzeć się dojeniu krów i napić mleka, a także przejechać bryczką.











     Do wieczerzy mieliśmy sporo czasu, a zatem wybraliśmy się jeszcze nad pobliskie jeziorko l'étang de la Loy





    Wieczorem, Georges zaprosił nas na kolację do Château de Ferrières (Ferrières-en-Brie) - zamku barona Jamesa de Rothschilda (1792-1868).
    Było to dla mnie nie lada wydarzenie, jako że posiadłość ta uchodziła w dziewiętnastym wieku za najbardziej luksusową we Francji. Inauguracji zamku, zbudowanego w latach 1855-1859, dokonał 16 grudnia 1862 roku Napoleon III.

   
Wcześniej, nieruchomość tę kupił od Racine’a du Jonquoy Joseph Fouché (1759-1820), książę Otranto, francuski polityk, członek Konwentu w okresie rewolucji francuskiej, minister policji podczas panowania Napoleona, odpowiedzialny za masowe mordy w Lyonie - stąd przydomek Kat z Lyonu.
    Fouché związany
z Robespierre'em i jakobinami, w 1793 roku głosował za skazaniem Ludwika XVI na śmierć. Po upadku Napoleona w 1815 roku przeszedł na stronę Ludwika XVIII, został prezydentem rządu tymczasowego, a później ministrem policji. Zdymisjonowany, głównie za sprawą rojalistów, został mianowany ambasadorem w Dreźnie, a następnie oskarżony o królobójstwo i skazany w 1816 roku na dożywotnią banicję. - Czyż to nie o nim pisał Balzak w Szuanach?!

   
Zamek i park ministra oraz domeny Pontcarré i Ferrières, które Fouché nabył dla Państwa, od 1829 roku należały już do barona Jamesa de Rothschilda. Od tej pory przerabiał je, projektował i zagospodarowywał znany i ceniony
angielski ogrodnik i architekt Joseph Paxton (1801-1865), ten sam, który stworzył słynny londyński Crystal Palace (1851). 

    Jako ciekawostkę przytoczę fakt, że Mayer Amschel Rothschild (1744-1812), założyciel dynastii, której finansowa potęga nie miała sobie równych, narzucił regułę dziedziczenia rodzinnego majątku. Wydziedziczywszy w testamencie pięć swoich córek, prowadzenie interesów powierzył spadkobiercom w linii męskiej - pięciu synom. Najstarszy z nich, Amschel (1772-1855) pozostał we Frankfurcie nad Menem, Salomon (1774-1855) wyruszył do Wiednia, Nathan (1777-1836) osiedlił się w Londynie, Kalmann, znany jako Carl (1778-1855) osiadł w Neapolu, a Jacob, przemianowany na Jamesa (1792-1886) przybył do Paryża. Czterej bracia dali początek odrębnym gałęziom rodziny, określanym jako austriacka, brytyjska, włoska i francuska. W 1822 roku cesarz Austrii Franciszek I nadał wszystkim pięciu braciom tytuły baronów.

   
Narzucona przez Patriarchę konsolidacja rodzinnego majątku doprowadziła do największej w skali jednego rodu endogamii. W 1824 roku James poślubił córkę swojego brata Salomona, piękną Betty, uwiecznioną kilka lat później na portrecie Ingresa. I tak babcia została teściową wnuczki, a brat dla brata stał się odpowiednio zięciem i teściem. Takie skomplikowane koligacje powtarzały się wielokrotnie w historii rodziny. 


    Ale wróćmy do posiadłości barona Jamesa de Rothschilda, oddalonej od wspomnianej wyżej wsi Saint-Thibault-des-Vignes o około siedem kilometrów, która do Rothschildów należała do 1975 roku i której to niestety za dnia nie widziałam. Być może następnym razem uda mi się ten wspaniały zamek i otaczający go 132 ha park z jeziorem dokładniej obejrzeć.

   
Bramę posiadłości otworzył nam dozorca i szeroką pięknie oświetloną aleją podjechaliśmy pod dziewiętnastowieczną budowlę. Zdjęcia, zrobione nocą, niestety nie oddają uroku i ogromu pałacu i ogrodów, widać zaledwie kilka szczegółów zdobiących dziedziniec. 


   W 2013 roku gmina powierzyła zamek prywatnej firmie, która miała za zadanie utworzyć w nim szkołę, École de l’excellence à la française, Hôtellerie-Gastronomie-Luxe. Szkoła działa od 2015 roku. Istnieją tu dwie restauracje Le Baron i Le Chai


    Weszliśmy do przestronnego holu, escalier d'honneur i przez moment zachwycałam się jasnym wnętrzem, w którym z wielką pompą Rothschildowie witali gości. Bywali tu: Honoré de Balzac, Georges Sand, Heinrich Heine, Gioacchino Rossini, Jean-Auguste-Dominique Ingres, Eugène Delacroix...
   
Podczas wojny francusko-pruskiej 1870, w zamku kwaterował Otto von Bismarck. O czym rozmawiał z nim Jules Favre, ówczesny minister spraw zagranicznych w rządzie tymczasowym młodej Trzeciej Republiki, tego chyba do dziś nie ustalono, treść rozmowy pozostała tajemnicą. 






    Weszliśmy do wspaniałego wnętrza - Grand Salon - serca zamku, wyposażonego w hebanowe, brązowe, marmurowe i złote dekoracje, nad którymi połyskiwał okazały szklany sufit, a ze ścian spoglądali na nas dawni właściciele, Betty i James.
    Z pierwszego zachwytu wyrwała nas szczuplutka długonoga, hostessa, która jak duch pojawiła się nagle i odsłaniając w szerokim uśmiechu piękne białe uzębienie przywitała się z nami i opowiedziała fascynującą historię właścicieli zamku. Potem, widząc mój aparat fotograficzny zaproponowała wspólne zdjęcie, po czym zniknęła gdzieś z naszymi wierzchnimi okryciami. Niemal w tej samej chwili pojawił się młody mężczyzna, który powiódł nas do
Le Salon Blanc, dawnego salonu muzycznego rodziny Rothschildów - obecnie restauracja Le Baron.  
    Nie czuliśmy się skremowani brakiem eleganckich strojów, bowiem nie był to ani bal, ani ekskluzywny bankiet, lecz zwykła kolacja w wąskim gronie rodzinnym. Poza tym z Polski wyjechaliśmy tylko z bagażem podręcznym, nie przewidując podobnego wydarzenia. Zaznaczam, że stolik należy wcześniej zarezerwować.






     Przeszliśmy przez dawny salon bilardowy rodziny Rothschildów - Le Lounge. Można w nim spędzić przyjemną chwilę przed lub po posiłku, wypić coś na zaostrzenie apetytu lub coś na dobre trawienie. 




    Le Salon Louis XIII, kolejne pomieszczenie prowadzące do Białego Salonu, przystosowane do bardziej intymnych spotkań, czekało na swoich gości. 





    Zajęliśmy miejsca w jasnym szykownym wnętrzu.
    Czekając na kolejne dania podziwiałam przepiękny fresk na plafonie, kryształowy żyrandol, wspaniałe gzymsy, ogromne lustro w złoconych ramach, wazę z białego marmuru wyeksponowaną na środku salonu oraz inne współczesne elementy dekoracji. W luksusowych restauracjach panie otrzymują menu bez cen. 









    Na apéritif - un coup de champagne Brut i niestety niezapamiętana przeze mnie nazwa przekąski, bardzo delikatnej w smaku podanej na prostokątnym, długim talerzyku, załamanym w dwóch trzecich jego długości, ze szklanym pucharkiem w krótszej jego części, wypełnionym sokiem z marchwi i kremem z mleczka kokosowego oraz orzeszkiem podanym z sosem z kolendry w dłuższej jego części.


     Georges wybrał czerwone wytrawne wino.
     Na entrées zamówiliśmy: ja - fois gras (marbré de vin rouge, granny Smith et dates), Ryszard i Marianna - langoustines (et betterave en tartare, guimauve acidulée, seigle croustillant) i Georges - champignon (en consommé, raviolis au chèvre frais, poêlée des sous-bois).




    Dania główne: ja - quasi de veau (orloff, pousses d’épinards, jabugo, jus perlé), Ryszard - chateau filet (tapenade olive-truffe, essence d’estragon), Georges - agneau (en côtes épaisses, mariné aux citrons et fruits secs), a Marianna - niestety nie pamietam, wydaje mi się, że danie rybne z warzywami. 






    Co do deseru wszyscy byliśmy zgodni.
Każdy z nas zamówił soufflé Rothschild (Grand Marnier et fruits confits)! 






    Wyśmienite menu, wspaniała obsługa, wspaniała uczta! - Mercie Georges!

   
W niedzielę, do południa padał deszcz. Georges i Marianna mieli ważną uroczystość rodzinną i pojechali do Provins, my zostaliśmy w domu i oglądaliśmy telewizję. Po południu zaczęło się przejaśniać i chociaż wciąż siąpił deszcz i było dość wilgotno postanowiliśmy pójść na spacer.



















    Obok merostwa spotkaliśmy mężczyznę, mniej więcej w naszym wieku. Właśnie wyszedł na przechadzkę ze swoim psem Luki i zapytany przez nas o pobliski zamek Guermantes, odpowiedział, że chętnie wskaże nam drogę i dotrzyma towarzystwa. Wkrótce poznaliśmy się bliżej. Miał na imię Patrice i mieszkał w pobliżu merostwa. Uprawiał kolarstwo i wciąż jeszcze będąc na emeryturze jeździ rowerem. W tym roku latem wybrał się w Alpy i w ciągu dziesięciu dni pokonał trasę ośmiuset kilometrów. Żona mu nie towarzyszy z powodu choroby nóg.










    Do zamku, przez dość podmokły teren, wiodła długa topolowa aleja. Co ciekawe, zamek ten inspirował Marcela Prousta w pisaniu słynnego siedmiotomowego dzieła W poszukiwaniu straconego czasu. Zamek nie pojawia się ani pośrednio, ani bezpośrednio w utworze Prousta, pojawiają się w nim natomiast arystokraci z rodu de Guermantes, jako szósty krąg w chronologicznym schemacie czasowym akcji 1897-1899 czyli w tomie trzecim Strona Guermantes oraz w tomie siódmym Czas odnaleziony - około 1925, przyjęcie u Guermantesów.

   
Począwszy od szesnastego wieku dobra w Guermantes należały do rodziny Pierra Violet, przewodniczącego parlamentu Paryża, który w pierwszej połowie siedemnastego wieku rozpoczyna budowę zamku (umiera w 1638).  W 1698 roku Paulin Pondre (1650-1723) kupuje posiadłość i dopisuje do nazwiska nazwę domeny Guermantes. Będąc osobą wpływową na dworze Ludwika XIV, Króla Słońce, zleca architektowi Hardouin-Mansartowi wykonanie zewnętrznych obustronnych schodów wiodących do głównej sali - galerii zamku, Le Nôtre’owi zaś powierza urządzenie ogrodu. Zamek wyposaża w stylu epoki i urządza niezapomniane przyjęcia.

   
Na początku dziewiętnastego wieku spadkobiercy Pondre’a sprzedają domenę. Od tamtej pory, za przyczyną licznych kolejnych właścicieli, rozpoczyna się burzliwa historia
Guermantes.

   
W czasie drugiej wojny światowej zamek zarekwirowali Niemcy i w 1944 o mało go nie spali w odwecie za egzekucję niemieckiego żołnierza wykonaną przez ruch oporu. Od ognia ocaliła go
Blanche Hottinguer - mediatorka pośrednicząca w rozmowach z okupantami. Podobnie oszczędzony został zamek w Rentilly, znajdujący się w pobliżu, do którego już nie dotarliśmy ze względu na pogarszającą się pogodę.

 
  Dzisiaj właścicielem zamku,
przekształconym w centrum seminaryjne, jest firma Châteauform. Niestety nie można go zwiedzać. Zrobiliśmy jednak kilka zdjęć, w tym jedno pstryknął nam Patrice. 













    Dalej spacerowaliśmy urokliwymi ścieżkami leśnymi wzdłuż meandrującej rzeki Gondoire, która również wije się wąskim korytem przez wieś. 










    Patrice’a odprowadziliśmy w to samo miejsce, w którym go spotkaliśmy. Sfotografowaliśmy budynek merostwa i romański kościół Saint-Jean-Baptiste. W jedenastym wieku była to konstrukcja składająca się z czteroprzęsłowej nawy zakończonej półokrągłą apsydą, otoczona nawami bocznymi - do niej opat z Saint-Pierre de Lagny, Arnoul de Champagne, sprowadził relikwie swojego młodszego brata świętego Thibaut z Provins. Od niego pochodzi nazwa wsi Saint-Thibault-des-Vignes. Świątynia na ogół jest zamknięta. 






    W poniedziałek rano, po śniadaniu, Georges odwiózł nas na lotnisko w Beauvais. Jednak to nie koniec moich opowieści z tego wyjazdu.

   
Francja, 19-21 października 2019 roku

11 komentarzy:

  1. ewuniu! jakie piekne miejsce, a ja uwielbiam wiejskie nastroje. A kolacja! niezwykle wykwintna. Patrzac na wnetrza restauracyjne poczulam sie oniesmielona, ale Ty, widze, czulas sie swietnie. Dania podane tak pieknie, ze hej! Raz, kiedy bylam z bratem w Londynie, znajoma zaprosila nas tez do takiej wykwintej restauracji a mysmy mieli tez tylko bagaz podreczny, bardzo zredukowany, aj trampki, jakas kurteczke nie najnowsza i zuzyty plecak. Oj czulam se troche nieswojo, Ale chyba trzeba sie wyzbyc takich ograniczen mentalnych. Ty , widze, mialas duzo lepszy stroj ode mnie, szal ladnie sie prezentowal!
    Ciekawa bardzo Twoja relacja. sciskam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyobraź sobie, że niezależnie od stroju (nie mam na myśli tych wyjątkowych okazji) wszyscy traktowani są z wielką serdecznością i życzliwością. Najbardziej podobały mi się "wierszem klepane" opisy poszczególnych dań przez studenta w okularach - tego na zdjęciu i odpowiedzi na zadawane mu pytania. To była nie tylko uczta kulinarna...
      ... a na stare lata coraz częściej podróżuję bez zbędnego bagażu..., jakie to odkrywcze Grażynko, prawda ?!
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    2. TAk!!! pozbycie sie zbednego bagazu i wyzwolennie sie z kompleksow to jest swietne uczucie, Bardzo sobie to chwale.

      Usuń
  2. Po prostu Francja - elegancja. Najpierw takie swojskie klimaty a potem szczęka opadła. W pięknym miejscu jedliście kolację o menu już nie wspomnę a koligacje rodzinne Rotschildów to prawie jak w "Dynastii":)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie to ująłeś... Francja w wiejskim i Francja w luksusowym obrazie! Właśnie o to mi chodziło, chi, chi... z obory do pałacu, oczywiście żartobliwie, bo lubię i cenię sobie zarówno proste życie jak i odrobinę luksusu na stare lata...
      Uściski :)

      Usuń
  3. Prawdziwe sielskie klimaty! A taka kolacja u Rothschilda, to niezapomniana przygoda! Dobrze, że się wytłumaczyłaś ze stroju (☺), bo od razu pomyślałam, że powinna być jakaś wypasiona kreacja (☺). No, ale jedzenie smakowało na pewno tak samo, czyli bajecznie! Aż ślinka mi pociekła!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Disneylandzie kupiłam sobie kolorową chustę, która nieco ożywiła mój sportowy strój, a na trampki chyba nikt nie zwrócił uwagi.
      Buziaki :)

      Usuń
  4. Uwielbiam Twoje opisy. Sa takie kompletne. Mogę się czuć, jakbym sama tam była. Uwielbiam francuską wieś. Uwielbiam jej architekturę, domy pamietające całe pokolenia, brak dzisiejszych potworków. Domy są odrestaurowywane, a nie burzone i budowane nowe. Te wąskie brukowane uliczki, kwiaty w wielkich donicach lub obrośnięte winoroślą. To zupełnie inne klimaty. I prawie w każdej jakiś pałacyk, w których często można wynająć pokoj. Najbardziej zazdroszczę Ci umiejętności rozmowy po francusku (próbowałam nauczyć się choć paru podstawowych zwrotów , poza dzień dobry czy dziękuję, ale wymowa mnie przerosła ;-()A ta umiejętnośc pozwala zupełnie inaczeć odnaleźć się w tym kraju, gdzie rozmowa ciągle jest ważna. Opis i zdjęcia cudne. Bardzo dziękuję i czekam na kolejne . Serdecznie pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie jak Ty Jolu lubię te klimatyczne wsie francuskie... mam jeszcze w zanadrzu te należące do grupy najpiękniejszych.
      A języka to jednak najszybciej nauczyć się można tam gdzie się go używa. Po ostatnim moim wyjeździe do Francji, wciąż jeszcze gadam po francusku... we śnie, i wciąż we śnie błądzę jeszcze po tych uroczych zakamarkach... Ech!
      Ściskam Cię serdecznie Jolu :)

      Usuń
  5. Klimaty wiejskie kocham, ale i piękne, bogate pałace też lubię:) A kolacja w świetnym towarzystwie i te wykwintne dania, zostanie w pamięci na długo. Świetny weekendowy wypad, życzę Wam takich mnóstwo i pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty Wiolettko ze swoją piękną duszą nie mogłabyś nie kochać wsi i pięknych pałaców. Ty po prostu piękno widzisz wszędzie.
      Uściski :)

      Usuń