środa, 19 stycznia 2022

Fuerteventura - wycieczka piesza bezludnym wybrzeżem pociętym wąwozami, z Costa Calma w stronę La Lajita

 
    Postrzeganie świata przez społeczność danego miejsca ma swoje odzwierciedlenie w nazwach, między innymi nazwach osad ludzkich, nazwach krajów, państw, nazwach rzek, jezior, gór, lasów, pól. Kiedy wybieram się na wycieczkę często próbuję ustalić skąd się biorą i dlaczego taką a nie inną nazwę noszą. Już nie raz, na blogu, próbowałam wyjaśniać pochodzenie nazw własnych. Dzisiaj zainteresowała mnie toponimia (gr. topos - miejsce, onoma - nazwa) wyrazu Tabaibejo, jako, że wiąże się ona z moją wyprawą pieszą brzegiem Oceanu Atlantyckiego z Costa Calma w kierunku La Lajita - odcinek około dziesięciu kilometrów w obie strony.

   
Pogoda w grudniu, na Fuerteventurze, sprzyja wycieczkom pieszym. Takich wycieczek w ciągu naszego ośmiodniowego pobytu, zorganizowaliśmy trzy, najdłuższa trasa liczyła ponad dwadzieścia kilometrów.

   
Po raz drugi w ciągu jednego roku zamieszkaliśmy w turystycznej miejscowości Costa Calma, ale na obrzeżach kurortu, w hotelu z charakterystyczną wieżą przypominającą dzwonnicę kościelną, widoczną z daleka. Obrałam ją sobie za punkt orientacyjny już w czerwcu, kiedy do swojej dyspozycji miałam samochód i nie zależnie, z której strony wjeżdżałam do miasteczka wieża na wzgórzu zawsze była moim drogowskazem.

     Hotel R2 Rio Calma, o którym opowiem innym razem, bo zasługuje na oddzielny wpis, usytuowany jest na wysokim klifie, w sporej odległości od centrum. Po wschodniej jego stronie rozciąga się ogromne pustkowie niemalże całkowicie pozbawione roślinności. W krajobrazie dominuje spalona słońcem i wysmagana wiatrami ziemia poryta licznymi wąwozami, biorącymi swój początek gdzieś w górach po drugiej stronie głównej drogi FV-2 wiądącej z południa na północ Fuerteventury kliknij tutaj. Pochodzenie nazwy jednego z wąwozów - Barranco del Tabaibejo (barranco - wąwóz) - próbowałam ustalić.

   
Wzdłuż drogi FV-2 biegnie szlak pieszy, rowerowy i zjazd do Costa Calama. Jest tu także sporo wydeptanych ścieżek w mniejszej lub większej odległości od brzegu.









     Na naszą wycieczkę wyruszyliśmy po nieśpiesznym śniadaniu. Pierwszym punktem, który minęliśmy był niewysoki bastion Mirador Atlántico, wzniesiony być może przez hotelarzy w celu powiększenia powierzchni turystyczno-wypoczynkowej, podobnie jak wybudowanie szerokiego bulwaru obsadzonego egzotyczną roślinnością - wykonane z lokalnego piaskowca doskonale wpisują się w kolory okolicy.










   
Około 500 metrów od hotelu znajduje się zatoka z plażą Matas Blancas, jedno z najlepszych miejsc na wyspie do nauki kitesurfingu i windsurfingu ze względu na płaską wodę, przyjemną temperaturę wody i powietrza przez cały rok, a co najważniejsze brak tłoku oraz bliskość bazy noclegowej. W szkółce prowadzonej przez firmę rodzinną oprócz wypożyczalni, są toalety, przebieralnie, zamykane skrytki, miejsce do odpoczynku pod namiotem, prysznic, Wifi. W pobliżu widać też nielicznie parkujące kampery i auta osobowe a innym udogodnieniem jest możliwość zamówienia posiłków.

    O wczesnej porze na plaży nie było miłośników sportów wodnych. Pojawili się, w liczbie jednego surfera i jednego instruktora, około południa.












   
Mimo dość silnego wiatru było bardzo ciepło, a zatem postanowiliśmy opalać się wędrując. Nie czuliśmy się skrępowani brakiem kompletnych strojów na tym odludziu. Ryszardowi tak się to spodobało, że niemal wyrwał mi aparat fotograficzny z ręki i czy chciałam czy nie pstrykał mi zdjęcia nieustannie. Zasłaniałam się bawełnianym białym szalem, żeby jak najmniej ciała Jubilatki, 47 lat po ślubie, było widać. Oczywiście wiele z nich nie nadaje się na publiczną wizję, bo wiatru ujarzmić się nie da, ale niektóre z nich, ku uciesze Jubilata prezentuję. Jak świętować 47 jubileusz to na całego. 






   
Zatrzymaliśmy się w miejscu z jakimś dziwnym monumentem. Dopiero później zdołałam ustalić, że jest to jedno ze stanowisk archeologicznych na Fuerteventurze. Wskazówek było kilka, niestety mało czytelnych. Na tablicy przytwierdzonej do bloku kamiennego widniała skamieniałość jakiegoś organizmu zachowanego w skale, powstałego w wyniku procesu fosylizacji, naturalnego procesu, podczas którego martwe organizmy albo ślady ich działania przeszły w stan skamieniały - stąd też nazwa miejsca, punkt na mapie Google - Fossilen Fundstelle. Być może owa skamieniałość znajduje w Muzeum archeologiczno-etnograficznym Betancuria, w dziale poświęconym paleontologii. Mam nadzieję, że dobrze zinterpretowałam tę atrakcję turystyczną.




     W pobliżu znajdowało się jakieś gospodarstwo, podobne do naszych ogródków działkowych. Mimo, iż częściowo w ruinie, nie wyglądało na całkiem opuszczone. Przyczepa kempingowa, zbiornik na wodę, rośliny w ogrodzie ogrodzonym byle czym, zielone skupiska krzewów wokoło, świadczyły o tym, że ktoś tu od czasu do czasu dogląda tego dobytku.




     Idąc dalej wąską ścieżką doszliśmy do dość głębokiego wąwozu. Ryszard przeszedł stromymi pochyłościami na drugą stronę, ja nie ryzykując poślizgu poszukałam bezpieczniejszego przejścia, bliżej szlaku rowerowego i drogi FV-2. W niewielkiej odległości ode mnie przejechała grupa kolarzy i po chwili zniknęła z pola widzenia.


    Mijaliśmy kolejne zatoczki z punktami widokowymi na wysuniętych w ocean klifach, kamienistą plażę i kolejne wąwozy.


















   
Zaintrygowała mnie nazwa wąwozu Barranco del Tabaibejo ze względu na drugi człon wyrazu tabaibejo. W poprzednim poście
tutaj opisywałam bardzo ciekawą, charakterystyczną dla Wysp Kanaryjskich i wybrzeża Maroka roślinę należącą do formacji tabaibów / tabaibas z rodziny Wilczomleczowatych (Euphorbiaceae) - Cardón (Euphorbia canariensis - wilczomlecz kanaryjski) - naturalny symbol archipelagu.
    Zapewne tylko mieszkańcy archipelagu potrafią rozróżnić poszczególne gatunki, których jest naprawdę dużo i które dla podróżników takich jak ja są nie do zidentyfikowania. Na dodatek każdy region ma swoje miejscowe tradycje, swoje zwyczaje kulturowe i na swój własny sposób nazywa rośliny i miejsca z nimi związane. Nie będąc przyrodnikiem, zdajesz sobie sprawę, że ten sam termin może odnosić się do kilku gatunków z rodzaju Euphorbia (Wilczomlecz). Tak dzieje się z tabaibas, niskimi krzewami osiągającymi dwa metry wysokości.

   
W poprzednim poście informowałam, że w zdecydowanej większości lateks wilczomleczów jest toksyczny, natomiast u tabaibów takich jak Euphorbia balsamifera - słodka tabaiba i Euphorbia regis-jubae - gorzka tabaiba, rozpowszechnionych na Fuerteventurze, kaustyczny lateks nie jest trujący. Już aborygeni używali go do celów leczniczych, jako paszy dla kóz, a nawet jako metody połowu ryb, co bardzo zmniejszyło liczbę okazów.
    Największym wrogiem tych roślin było wykorzystanie tabaibas jako paliwa, kiedy na Fuerteventurze zaczęły pojawiać się piece wapienne, piece garncarskie, kaflowe i ceramiczne.

   
Wracając do naszej pieszej wyprawy, to właśnie tutaj na tym pustkowiu, w południowej części wyspy, obecność tych roślin jest bardziej obfita, najczęściej występuje ona w wąwozie Tabaibejo. Tylko w gminie Pájara, do której należą miasta Moro Jable i Costa Calma znajdujemy miejsca o nazwach Rincón de Las Tabaibas i
 Barranco del Tabaibejo.
    W innych częściach wyspy tabaiba w nazwach występuje także:
Caleta de La Tabaiba (Tuineje); Filo de Las Tabaibas (Betancuria); Morro de Las Tabaibas (Puerto del Rosario); Morro La Tabaiba (Antigua); Morro Las Tabaibas (Tuineje).

    Tabaibejo, z przyrostkiem -ejo, to taka jakaś lekceważąca, pogardliwa forma zdrobnienia, być może wynikająca z jakiejś utartej tradycji regionu. Niech mnie poprawią iberyści, jeśli się mylę, bo znawcą języka hiszpańskiego nie jestem. Wiem tylko, że podobnie jak w języku polskim, zdrobnienia, zwane diminutivos
w języku hiszpańskim, są powszechnie stosowane  i jak zdążyłam zauważyć stanowią nieodłączny element hiszpańskich dialogów, zresztą bardzo melodyjnych i łatwo wpadających w ucho, przynajmniej moje. Lubię słuchać tego języka, chociaż sama się nim nie posługuję.
    Dalej nie będę wchodzić ani w językoznawstwo ani w toponimię ani w nauki przyrodniczo-geologiczne. Jeżeli kogoś zaciekawiłam swoim wywodem, to sam uzupełni sobie brakującą wiedzę, a jest po co sięgnąć.

    Suchy o tej porze roku wąwóz przyciągał uwagę swoim płaskim dnem i w tej części, bliskiej oceanu, niezbyt stromymi i niezbyt wysokimi zboczami porośniętymi tabaibas.









     Poszliśmy dalej, w stronę La Lajita oglądając się za siebie i mierząc wzrokiem odległość jaką przebyliśmy. Mniej więcej po pięciu kilometrach, jak wynika z mapy Google, zawróciliśmy i ku mojemu zdumieniu droga powrotna wydała mi się jakaś inna. Tak już mam, że na przykład jadąc rowerem znaną mi dobrze ścieżką leśną niemal zawsze w tym samym kierunku, poznaję każde drzewo, a kiedy przyjdzie mi wracać, co robię sporadycznie, drzewa nie są już takie same.




    Na tym pustkowiu było podobnie, nie poznawałam przejść przez wąwozy i przez jeden z nich przeszłam na drugą stronę po dość stromych pochyłościach. Ryszard oczywiście utrwalił na zdjęciach moje potknięcie i moje łapanie oddechu na kupie kamieni a także czyszczenie z piasku mojego arcywygodnego obuwia.






   
Drugie śniadanie, a właściwie obiad zjedliśmy na małej piaszczystej plaży. Ech! Grudzień na Fuercie jest piękny, beztroski, ciepły, fantastyczny po prostu!







    Niezwykłe ukształtowanie Fuerteventury podziwiałam lecąc samolotem.











    Fuerteventura, 15 grudnia 2021  

      Fuerteventura w innych wpisach

*Costa Calma – Fuerteventura
*Międzynarodowy festiwal klaunów w Gran Tarajal
*Półwysep Jandía: Morro Jable, niewyjaśnione do dziś tajemnice związane z Willą Wintera oraz inne ciekawostki, czyli...
*Górska droga z Costa Calma do Ajuy, a po drodze Pájara i Mirador de Sicasumbrez widokiem na Montaña Cardón
*Fantastyczna, samotna podróż do Corralejo
*Doskonałe miejsce na grudniowy wypoczynek - Fuerteventura, półwysep Jandía
*Fuerteventura - wycieczka piesza bezludnym wybrzeżem pociętym wąwozami, z Costa Calma w stronę La Lajita
*Fuerteventura - plaże i laguna Wybrzeża Sotavento - raj dla surferów i turystów
*Plażujemy. Fuerteventura - Morro Jable   
*
Szczodre Gody na Fuercie   

8 komentarzy:

  1. No i wiem skąd się wziął ten ANIOŁ! Wyglądasz zjawiskowo na tym pustynnym tle. Wręcz modelowo! Rysiu zresztą także!
    Rzeczywiście nazwa tabaiba pojawia się na Kanarach bardzo często, ale nigdy nie wnikałam w szczegóły. A te są ciekawe! Czyli Fuerte spenetrowałaś porządnie, Lanzarote też trochę, czas na kolejną wyspę. Dopytam tylko ile stopni miała woda w oceanie? Bo ja lubię pływać!
    Zdjęcia wyspy z samolotu fantastyczne. Uwielbiam takie ujęcia!!!
    Super wycieczka! Dzięki:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem dociekliwa, intryguje mnie pochodzenie nazw i często staram się ustalić skąd się wzięły. Dzięki tym ostatnim wyprawom przyswoiłam sobie trochę wiedzy na temat roślin egzotycznych i innych nazw własnych. Moja Przyjaciółka mówi, że mam dobrą pamięć, a ja po prostu lubię poszukiwać, utrwalać, starać się prawidłowo wymawiać nazwy... Dzięki temu długo pamiętam miejsca, które odwiedzałam i rozpoznaję je na zdjęciach u innych podróżników...
      Woda w oceanie chłodna, ale ludziska się kąpią i uprawiają sporty. W następnych postach będzie to widać. Kąpaliśmy się w podgrzewanym hotelowym basenie - termometr wskazywał 24,2 stopnie, w niepodgrzewanym 19,2. Oba miały wzięcie.
      Na Fuercie jest jeszcze tyle ciekawych miejsc. Jeżeli po feriach spadną ceny to kto wie może znowu tam pojadę. Lanzarote i Fuerteventura charakteryzują się wyjątkowym krajobrazem. Na razie w stronę innych Wysp Kanaryjskich mnie nie ciągnie, no może na El Hierro i na La Gomerę.
      Buziaki :) :)

      Usuń
  2. Urzekły mnie te rozległe, surowe przestrzenie, ocean na wyciągnięcie ręki. Prawie czuję ten wiatr, który tam hula. Razem tworzy to niesamowite poczucie wolności. Na zdjęciach odnosi się wrażenie, że cała wyspa jest dla Waszej dyspozycji. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafnie to określiłeś "Razem tworzy to niesamowite poczucie wolności" i tak właśnie się czuliśmy, jakby cała wyspa była nasza. Tęsknimy za tą wolnością, za hulającym wiatrem, słońcem, wodą...
      Pozdrawiam ciepło :) :)

      Usuń
  3. Kuszą takie bezludne krajobrazy. Są piękne i nierzeczywiste. Uczciliście wspaniale waszą rocznicę. Na pierwszym zdjęciu wyglądasz jak statua. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kuszą i to jak! Nie mogę zapomnieć o naszych pieszych wyprawach. Nawet Ryszard do nich tęskni, zważywszy, że za włóczęgą po świecie nie przepada. W tej wycieczce towarzyszyły nam tylko wiatr, słońce i lekka bryza od oceanu. W dwóch kolejnych, również pieszych, pojawiają się ludziska, mnie to w niczym nie przeszkadzało, Ryszardowi natomiast częsty widok golasów pobudzał trzewia. Na publicznych plażach jest ich pełno, zwłaszcza Niemców, eksponujących bezwstydnie przywiędłe ciała. Nie mam zdania na temat tego rodzaju ekshibicjonizmu i skoro golasy się nie krepują spacerując po plażach to i ja się nie krepuję patrzeć im w oczy. Ech! Nie bez powodu Wyspy Kanaryjskie nazywają się Wyspami Szczęśliwymi.

      Dziękuję za porównanie. Zdjęć ze mną w następnych postach będzie więcej, a to dlatego, że był to nasz jubileusz i dlatego że Ryszard lubi mnie fotografować. Poza tym jak na kobietę w tym wieku wyglądam jeszcze całkiem, całkiem. Pewnie w najbliższym czasie nie odważę się pokazywać publicznie, no chyba, że znajdę jakiś sposób na ukrycie widocznych śladów starczych.
      Pozdrawiam serdecznie :) :) :)

      Usuń
  4. Sesja fotograficzna z szalem cudna. A te puste przestrzenie niesamowite. Chyba mogłabym tam wyjechać na całą zimę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bawiłam się wyśmienicie na tym pustkowiu...
      Podobnie jak Ty mogłabym tam spędzić całą zimę. Nawet, z ciekawości pytałam o ceny wynajmu mieszkań.
      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń