CD
Przed wyjściem na bal, przywołującym minioną epokę lat siedemdziesiątych, zapytałam Rysia, co sądzi o mojej małej czarnej, którą właśnie przymierzałam. Objął mnie wzrokiem i stwierdził, że jest zbyt mała, a rozcięcie na lewym udzie jest prowokujące.
Zaproponował coś skromniejszego i mniej odsłaniającego. Postanowiłam nie kusić losu tym bardziej, że szafa pęka w szwach i zgrzeszyłabym mówiąc, że nie mam, co na siebie włożyć.
Wyjęłam suknię bez rękawów z grafitowego jedwabiu, zarzuciłam płaszczyk z tego samego materiału, ramiona przyozdobiłam czarnym połyskującym kołnierzem z lisa zawiązywanym na długie jedwabne wstążki i tak wystrojona, pasująca do epoki Gierka wyszłam z domu, a właściwie zostałam wywieziona spod samych drzwi, bo w szpileczkach miałam zachwianie równowagi na śliskiej nawierzchni pokrytej cienką warstwa lodu. Wieczorem chwycił mróz i topniejący w ciągu dnia śnieg zamienił się w lodowisko…
W Ośrodku Wypoczynkowym Knieja, do którego przyjechaliśmy kilka minut po godzinie 19:00, czekała na nas spora grupa przyjaciół. Szerokimi schodami goście wchodzili już do obszernego holu na piętrze, udekorowanego przeróżnymi plakatami, afiszami z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Na ścianach wisiały symbole komunistyczne, znaki dyktatury proletariatu, inaczej mówiąc „ludowładztwa”, sierp – rządy chłopów, młot – rządy robotników, brakowało tylko cyrkla symbolizującego inteligencję pracującą.
Przed wejściem na salę balową |
Każdy z uczestników balu otrzymał kartki towarowo – żywnościowe, po uprzednim sprawdzeniu dokumentów i podpisaniu listy. Po tych wstępnych procedurach i odcięciu pierwszych kwadracików przez komunistyczny komitet organizacyjny, można było schwycić kieliszek z wódką, wypić do dna jednym haustem i zagryźć trunek przepyszną, dygocącą na białym talerzyku, galaretą z nóżek, obficie polaną octem 10 %.
Z kartkami w rękach, przez otwarte w połowie, przeszklone drzwi, weszliśmy wreszcie, po dość długim wyczekiwaniu w kolejce, do ogromnej sali balowej, odszukaliśmy stół z numerem dziesiątym nakrytym na osiemnaście osób i kolejno bez pośpiechu, zapamiętując szczegóły dekoracji zasiadaliśmy na krzesłach ubranych w kremowe sukienki z kokardami na oparciach.
Stolik nr 10 |
Po chwili młodzi, kelnerzy pod czerwonymi krawatami wnieśli pierwsze dania na gorąco, kotlet schabowy z dodatkiem kapusty i opiekanych ziemniaków. Kapusta była wyśmienita, coś jak bigos, tylko podsmażana z zasmażką. Pycha!
Kolorowe stoły, obficie zastawione jadłem, pękatymi dzbankami z napojami i różnymi innymi trunkami, zimne zakąski, w owalnych półmiskach, śledziki, łosoś i schab w galarecie, jajka faszerowane, sałatki i marynaty zapraszały na ucztę. A jak czegoś komuś brakowało mógł zawsze coś sobie wybrać ze straganu pod strzechą, gdzie w obfitości wystawiono jadło z epoki i nie były to szynki pompowane wodą i faszerowane chemią, ale swojskie wyroby, smaczne i pachnące prawdziwym dymem kiełbasy, szyneczki, balerony, kindziuki, pasztety, kaszanki, salcesony sery i inne specjały. Był także stół z ciastami kremowymi, serniki i roladki poukładane piętrowo, a obok kolumienki deserowych talerzyków i filiżanki, a także termosy z gorącą kawą i herbatą. Nie zabrakło stołu z owocami egzotycznymi poukładanymi w przemyślne wzory kwiatowe. Zwróciłam uwagę na duże marynowane gruszki spowite nićmi z czekolady. Stały dumnie na srebrzystych tacach kusząc łasuchów swoimi krągłościami. Wystarczyło tylko schwycić za sterczący ogonek.
W smukłych, szklanych wazonach stały czerwone goździki, symbol minionej epoki. Uwielbiam te piękne, tak mało popularne w dzisiejszych czasach, kwiaty...
Wkrótce zabrzmiały pierwsze tony muzyki z czasów PRL – u.
Trzyosobowy zespół muzyków, wykonał kilka pieśni, wszystkim dobrze znanych.
Któż by nie pamiętał tekstu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego z muzyką napisaną przez Tadeusza Sygietyńskiego:
„Wszystko tobie, ukochana ziemio, nasze myśli wciąż przy tobie są, tobie lotnik, tryumf nad przestrzenią, a robotnik daje dwoje rąk. Ty przez serca nam jak Wisła płyniesz, brzmi jak rozkaz twój potężny głos; murarz, żołnierz, cieśla, zdun, inżynier, wykuwamy twój szczęśliwy los. Ukochany kraj, umiłowany kraj, ukochane i miasta i wioski, ukochany kraj, umiłowany kraj, ukochany jedyny nasz, polski. Ukochany kraj, umiłowany kraj, ukochana i ziemia i nazwa, ukochany kraj, umiłowany kraj, nasz droga i słońce i gwiazda. My trudności wszystkie pokonamy, żaden wróg nie złamie hartu w nas, w słońcu jutra otworzymy bramy, rozśpiewamy, rozświecimy czas. To dla ciebie najgorętsze słowa, wszystkie serca, siła wszystkich rąk, to dla ciebie, piękna i ludowa, każdy dzień i każdy nowy dom...”
Jedni śpiewali, inni rozlewali trunki, zabawa nabierała kolorów gierkowskiej epoki, wznoszono toasty przy następnej pieśni z tamtych lat. Sama z wielką radością dołączyłam do chóru biesiadników. Tym razem pędząc czerwonym autobusem śpiewaliśmy:
„Gdy o świcie pędzę wichrem przez ulicę, jak przyjaciel dobry, miasto wita mnie i naprawdę tyle szczęścia wszystkim życzę, ile daje mi Warszawa w każdy dzień. Proszę wsiadać, nikt nie spóźni się do pracy, pojedziemy szybko, choć wokoło las…las rusztowań wokół nas, to właśnie znaczy, że nie stoi tutaj w miejscu czas. Autobus czerwony, prze ulice mego miasta mknie mija nowe, jasne domy, i ogrodów chłodny cień. Czasem dziewczę spojrzenie rzuci ku nam, jak płomienny kwiat. Nowy jest nie tylko Nowy Świat, u nas nowy każdy dzień. A motor tak buczy, dudni basem ponad mostem w tej tonacji radości, w której serce moje gra. Autobus czerwony, a w nim ludzie, choćby każdy z was. Wszyscy patrzą, jakby pierwszy raz zobaczyli miasto swe…”
„Tysiące rąk, miliony rąk, a serce bije jedno. Wzniesiemy dom: Ludową Rzecz słoneczną, niepodległą. Wesoły marsz, milionów krok uderza wspólnym rytmem. Budować świat, promienny świat zadanie to zaszczytne. Z nami słońce i drzewa w pochodzie maszerują przez miasto i wieś niech w szeregi jednoczy się młodzież niechaj praca nas łączy i pieśń. Marzenia lat uskrzydlą nas, szeregów nikt nie zliczy, wzniesiemy gmach, słoneczny gmach, my szczęścia przodownicy…”
Jak sięgam pamięcią wstecz, sama tych pieśni nie śpiewałam. Słyszałam je często w radiu i na pochodach pierwszomajowych, w których udział był obowiązkowy.
Obok leżały listy, na których należało pokwitować odbiór jednego goździka i jednej pary rajstop. Uciechy było, co nie miara. Zapisywałyśmy te pełne humoru sytuacje aparatem cyfrowym, należącym do Marianny, przekazując go sobie z rąk do rąk. Wreszcie pewien uroczy partyjniak zaproponował:
- Zrobię towarzyszkom grupowe zdjęcie.
Jak sięgam pamięcią wstecz, sama tych pieśni nie śpiewałam. Słyszałam je często w radiu i na pochodach pierwszomajowych, w których udział był obowiązkowy.
A jednak moi rodzice w jakiś nieznany mi sposób wymigiwali się od udziału w defiladzie, przed trybunami wypełnionymi po brzegi przywódcami i działaczami PZPR i urządzali tego dnia pranie pościeli i wielkie płukanie w zimnej wodzie przy studni, a potem rozwieszali białe prześcieradła i pokrowce na grubych sznurach w ogrodzie. To był szczególny dzień porządków nie tylko w domu, ale i na przydomowych rabatkach kwiatowych oraz warzywniku.
W tamtych czasach o wolnych sobotach nikt nawet nie marzył, a niedziela była dniem świętym. Na śniadanie mama przygotowywała nam prawdziwe kakao. Ucierała najpierw brązowy proszek z cukrem i odrobiną mleka, a potem wlewała tę gęstą czekoladę do garnka w momencie, kiedy biały płyn unosił się do góry. Staliśmy z braćmi przy kuchni i czekaliśmy na kubek do wylizania, wkładaliśmy palce do środka i zbieraliśmy na wyścigi ciemną maź ze ścianek naczynia. W wysokim emaliowanym białym dzbanku babcia zaparzała kawę zbożową. Od samego rana kuchnia przyciągała niezwykłymi zapachami. Jeszcze przed wyjściem do kościoła, stawiano wielki aluminiowy garnek na ogień i gotowano rosół z kury, babcia robiła makaron. Po mszy świętej wracaliśmy do domu na obiad. To były zupełnie inne smaki. Każdy dostawał dobrze ugotowany, a potem podsmażony na smalcu kawałek „ptaka” i wysysał aż do kości najdrobniejsze włókienka mięsa. Kości były twarde jak kamień, nie to, co dzisiaj.
Z tej domowej, rodzinnej atmosfery wyrwał mnie głos płynący przez mikrofon:
- Panie ze stolika numer dziesięć proszone są po odbiór prezentów, które zostaną wręczone przez przedstawicieli komitetu partyjnego, z okazji zbliżającego się Dnia Kobiet.
Szłam pierwsza, a za mną dziewięć moich koleżanek, do ustawionego na środku sali stołu, przykrytego zielonym suknem. Na stole stał brązowy dzban z czerwonymi świeżymi polnymi makami. Byłam zdumiona, gdzie o tej porze roku można zdobyć te niezwykle delikatne kwiaty.
Obok leżały listy, na których należało pokwitować odbiór jednego goździka i jednej pary rajstop. Uciechy było, co nie miara. Zapisywałyśmy te pełne humoru sytuacje aparatem cyfrowym, należącym do Marianny, przekazując go sobie z rąk do rąk. Wreszcie pewien uroczy partyjniak zaproponował:
Przyjaciółki |
Obdarzone prezentami, ustawiłyśmy się do wspólnej pamiątkowej fotografii. Każda z nas przyjęła odpowiednią pozę i przykleiła uśmiech. Wspaniałe kobietki, matki Polki, w wieczorowych, pięknych sukniach do pół kolanka, w rozmiarze od trzydzieści osiem do czterdzieści dwa, bawiły się doskonale pokazując zgrabne łydeczki.
Kwitujemy odbiór jednego goździka i jednej pary rajstop |
Po parkiecie krążyły już pierwsze pary. Wróciłyśmy do swoich panów i po chwili dołączyliśmy do tańcujących par. Kilku ormowców kręciło się między nami, podsłuchując rozmów. Ktoś wpadł na pomysł, żeby poczęstować ich wódką i odtąd nikt postronny nie plątał się nam pod nogami, nie nastawiał ucha.
Tańczyliśmy w parach i w kółeczku, tańce szybkie i wolne. Każdy próbował znaleźć swój własny rytm i uwolnić się od codziennych napięć, jednym słowem naturalnym sposobem wyrazić swoje emocje.
Ryszard w doskonałym nastroju, obracał mną dynamiczne, odpychał, przyciągał, zatrzymywał mocnym uściskiem, całował moją szyję i policzki, czasami udało mu się musnąć moje usta i przykleić ręce do moich pośladków. Hamowałam jego zapędy uczuciowe w obawie, że zbyt gwałtowny ruch spowoduje uraz mojego splotu barkowego.
To ekspresyjne zachowanie męża wydobywało uśmiechy na twarzach kolegów, którzy jednym zdaniem podsumowali ten niewerbalny sposób wyrażania uczuć:
- Ryszard, po tylu latach, traktujesz Ewę jak cudzą kobietę!
Pochlebiało mi to, bo wiedziałam, że dla niego zawsze jestem atrakcyjna, najpiękniejsza, najmądrzejsza …przyciągałam jak magnes.
CDN
Gdzież te zabawy, żyło się skromniej, biedniej, wręcz ujutnie, a wyobraźnia podsuwała wciąż nowe pomysły. Moi rodzice z grupą znajomych także organizowali bale kostiumowe. Moi znajomi jeszcze także od czasu do czasu, dzisiejsi trzydziestolatkowie chyba nie mają czasu i pomysłu. Trochę się temu nie dziwię, są tak przemęczeni pracą, która nie ma początku i końca, że nie mają siły na spotkania i zabawy.
OdpowiedzUsuńWiesz, że w moich stronach słowa ujutnie raczej się nie słyszy, a brzmi ciekawie.
UsuńNie wiem, czy użyłam słowa we właściwym kontekście- miałam na myśli prosto- zwyczajnie:)
OdpowiedzUsuń