cd...
Kiedy umęczy mnie otaczająca rzeczywistość,
a paskudna szarość wciśnie w cztery kąty, wtedy puszczam wodze fantazji i
uruchamiam wyobraźnię.
To, co mogę sobie wyobrazić często zamienia się w realny
obraz. Nieraz, zastanawiam się jak to możliwe, że sen nie jest już snem, a ja
jestem częścią obrazu wyśnionej krainy, brakującym elementem układanki.
George Bernard Shaw
powiedział, że:
Wyobraźnia jest
początkiem tworzenia. Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz, chcesz tego, co
sobie wyobraziłeś i w końcu tworzysz to, czego chcesz.
Zapewne moja umiejętność
panowania nad wyobraźnią przyczynia się do tworzenia tego, czego chcę. Nieraz, po
wielu latach, moje uśpione marzenia urzeczywistniają się. Ktoś by zapytał skąd
owe marzenia się biorą? Odpowiedź jest prosta. Biorą się z własnych pragnień
dążenia do doskonałości, chęci poznania świata, z przeczytanych książek, a
szczególnie z niezwykle barwnych opisów miejsc, zjawisk i ludzi w nich
zawartych, a także z własnych obserwacji i doświadczeń…
Z okresu mojej wczesnej młodości
pamiętam dokładny opis hiszpańskiej hacjendy, który na tyle pobudził moją
wyobraźnię, że widziałam w niej siebie, jako beztrosko bawiące się dziecko. Chowałam
się na strychach, pełnych tajemniczych przedmiotów, otwierałam wielkie kufry
pokryte cieniutką warstwą kurzu, który przy unoszeniu wieka wzbijał się i opadał
w smudze rozedrganego światła wpadającego do środka przez małe okrągłe okna w
szczytach budowli. Podpierałam głowę rękoma i z łokciami wspartymi na kamiennych
łukach, obserwowałam z góry wielki dziedziniec, na którym zawsze działo się coś
ciekawego, zajeżdżały powozy zaprzężone w konie, ktoś z nich wysiadał i ktoś nimi
odjeżdżał, ktoś spacerował, albo odpoczywał w cieniu rozłożystych drzew. I
jeszcze te piękne kobiety w strojnych sukniach z kolorowymi wachlarzami w
rękach i ci przystojni panowie…
Nie ograniczałam się jednak
do podglądania tętniącej życiem hacjendy. Biegałam także po prerii wypalonej
słońcem i wdychałam gorące powietrze południa. Zabawom tym towarzyszyła mi zawsze
jakaś dziwna poświata, rozproszony snop światła, za którym uparcie podążałam i
którego końca nie byłam w stanie ani zobaczyć, ani doścignąć…
Wtedy jeszcze nie wiedziałam,
że któregoś dnia, z bijącym sercem i olbrzymią ciekawością będę jechać do niewielkiego
miasteczka Tequesquitengo, położonego
nad jeziorem o tej samej nazwie, na lunch do San Jose Vista Hermosa,
jednej z trzech monumentalnych hacjend Hernána
Cortésa, położonych w odległości około pięćdziesięciu kilometrów na południe
od Cuernavaki. Jak już wspominałam w
poprzednim poście Karol V Habsburg, król Hiszpanii i cesarz Świętego
Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, za zasługi dla Korony, przydzielił Cortésowi
ziemie w krainie wiecznej wiosny, w żyznej dolinie o glebie wulkanicznej,
na której hiszpański konkwistador zakładał plantacje trzciny cukrowej, a z
pozyskanego surowca produkował cukier trzcinowy…
|
W drodze z Acapulco do Tequesquitengo |
|
W drodze z Acapulco do Tequesquitengo |
|
W drodze z Acapulco do Tequesquitengo |
|
W drodze z Acapulco do Tequesquitengo |
Sam termin hacjenda
zastosowano po raz pierwszy w
szesnastym wieku, w Nowej Hiszpanii. Gospodarstwa
rolno-hodowlane, na wzór gospodarstw andaluzyjskich, tworzono w Meksyku, Argentynie, Chile, w części
Wicekrólestwa Nowej Granady, a mianowicie w Kolumbii
i Wenezueli, jak również w części Brazylii pod
nazwą fazendas.
W tysiąc dziewięćset
siedemnastym roku, liberalna konstytucja meksykańska, nakazała znacjonalizowanie
tych gospodarstw i podzielenie ich na mniejsze zwane ejido.
Wyróżnia się trzy typy
hacjend.
Pierwszy, to zabudowania
wokoło wewnętrznego dziedzińca, przy którym wznoszą się budynek główny, budynki
administracyjne i kaplica, a poza nimi domy dla robotników.
Drugi, to luźno rozrzucona
zabudowa otoczona murem z jednym wejściem w celu kontrolowania wchodzących i
wychodzących pracowników.
Trzeci zaś, to hacjendy
mieszane, z elementami zarówno tych pierwszych jak i drugich.
Hacjendę San Jose Vista Hermosa zaliczyłabym do trzeciego
mieszanego typu hacjend, wybudowanej w pierwszej połowie szesnastego wieku.
W drodze do Tequesquitengo obserwowałam
krajobraz spalony słońcem. Żółte, suche trawy gęsto ścieliły się po obu
stronach drogi i nic nie zapowiadało oazy zieleni, którą zobaczyłam za bramą
ogromnego muru.
Trzysta sześćdziesiąt dni słonecznych w roku ze średnią
temperaturą około dwudziestu sześciu stopni powyżej zera, to liczby, które
wyjaśniają wszystko.
Gdyby nie odpowiedni system nawadniania terenów zamkniętych
murem, nigdy nie zobaczyłabym hacjendy moich marzeń.
Po śmierci Hernána Cortésa do Nowej Hiszpanii przybył jego syn, Martin Cortés, spadkobierca
bogactw, zaszczytów i tytułu Pana i Markiza del Valle de
Oaxaca.
Według wielu historyków, hacjenda Vista Hermosa była jego
ulubionym miejscem. Wraz z kilkoma encomenderos
walczył o niedopuszczenie zniesienia encomiendas,
krótko mówiąc był zwolennikiem niewolniczego systemu gospodarowania i kontroli
nad ludnością indiańską na podbitych przez Hiszpanię posiadłościach
kolonialnych w Ameryce Łacińskiej. Jako
encomendero ten, który uzyskał encomiendę, miał prawo do ściągania od
Indian trybutu należnego koronie hiszpańskiej w zamian za opiekę nad Indianami oraz
szerzenie wśród nich chrześcijaństwa. System początkowo zbliżony do
niewolnictwa, wzorowany na praktyce ściągania haraczu z ludności muzułmańskiej
i żydowskiej w okresie rekonkwisty, upodobnił się następnie do pańszczyzny.
Za
udział w walkach o zachowanie encomiendas
Martina wygnano z Meksyku do Hiszpanii. Schedę po nim objął syn Fernando z tytułem trzeciego Pana i
Markiza del Valle de Oaxaca, który wkrótce zmarł. Pedro, drugi
syn Martina, z tytułem czwartego Pana i Markiza del Valle de Oaxaca stoczył burzliwą batalię z żoną Fernanda o
dziedziczenie majątku. Z Hiszpanii sprowadzono zgodną z oryginałem kopię woli
jego dziadka Hernána Cortésa i ostatecznie spór
rozstrzygnięto na korzyść Pedra, który w tysiąc sześćset dwudziestym pierwszym
roku sprzedał hacjendę rycerzowi Zakonu Calatrava.
Byli jeszcze inni spadkobiercy Martina, jak chociażby jego córka Juana z tytułem piątej Pani i
Markizy del Valle de Oaxaca. Martin
posiadał trójkę dzieci ze swoją siostrzenicę Aną Ramirez de Arellano,
którą poślubił jeszcze w Hiszpanii, przed wyjazdem do Meksyku…
Na początku osiemnastego wieku nieruchomość została kupiona przez Gabriela Yeromo. Powiększył on plantację
trzciny cukrowej i udoskonalił wodociąg, którym płynęła woda z pobliskiego
jeziora Tequesquitengo, powstałego w kraterze wygasłego wulkanu, bogata w siarkę i jej
związki…
Właściciele hacjendy zmieniali się jeszcze kilka razy aż do rewolucji w tysiąc
dziewięćset dziesiątym roku, kiedy to na arenę polityczną wkroczył Emiliano
Zapta, przywódca chłopskiej partyzantki. W czasie działań partyzanckich,
Zapata rozdzielał pomiędzy chłopów posiadłości obszarników, często przy tym paląc
zdobyte hacjendy. Ogień podłożył także w Vista Hermosa pozostawiając po dawnej
świetności kamienne zgliszcza.
W tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku zniszczone włości Hernána Cortésa przejęła spółka Fernanda Martineza i Fernanda
Gonzaleza. Obaj panowie odbudowali hacjendę według pierwotnych planów i udostępnili
ją turystom.
Można tam wynająć pokój lub apartament, zamieszkać w jednym
z kolonialnych domów z własnym ogrodem i basenem, można wynająć salę
bankietową, organizować przyjęcia, spotkania biznesowe i wypoczywać we
wspaniałym tropikalnym ogrodzie, gdzie zorganizowano przestrzeń do gry w golfa,
tenisa, jazdy konno, można wreszcie zamienić się w kowboja i spróbować sił w
rodeo, albo skorzystać z kąpieli w którymś z kilku basenów,
można wypuścić dzieci na plac zabaw i pozwolić im na penetrowanie tuneli,
piwnic i wielu innych ciekawych zakamarków hacjendy. Można obejrzeć ptaszarnię,
i miejsca wydzielone dla domowego ptactwa, stajnie i stodoły jak również
budynek, w którym produkowano cukier trzcinowy i alkohol…
|
Podcienia posiadłości Cortesa ze zgromadzonymi tam powozami |
|
Podcienia posiadłości Cortesa ze zgromadzonymi tam powozami |
|
Zgromadzono tutaj kilka takich pojazdów zaprzęgowych z epoki |
|
Podcienia tej olbrzymiej posiadłości wyposażono także w meble kolonialne |
|
Jedno z wejść |
|
W piwnicach hacjendy przetrzymywano więźniów nie tylko politycznych |
|
Przez piwnice w których się zagubiłam wchodzę do restauracji na lunch |
|
Chyba zamówiłam jakąś rybę |
|
Pod sklepieniem restauracji |
|
Tuż obok restauracji niewielkie patio i wiele przejść |
|
Największy basen w hacjendzie |
|
Coś w rodzaju akweduktu, a może akwedukt spinający dwa brzegi |
|
Pod takim łukiem dającym dużo cienia można pluskać się w wodzie |
|
Są także miejsca wyznaczone dla dzieci |
|
Bugenwille panoszą się wszędzie |
|
Tropikalna roślinność w ogrodach hacjendy |
|
Palmy królewskie na tle ogromnych murów okalających hacjendę |
|
Po raz pierwszy widziałam tak niezwykłe okazy palmy królewskiej |
|
Widok z balkonu willi La casa de las Palomas 161 |
|
Ten sam balkon willi La casa de las Palomas 161 |
|
Tropikalny ogród hacjendy |
|
Nie mam pojęcia do czego służy ta budowla pokryta trawą |
|
Woliera dla pawi |
|
Można wynająć jeden z wielu domów z własnym basenem |
|
A ponad willami sterczy dumnie komin cukrowni |
|
Wszędzie można znaleźć cień |
|
W takich miejscach nie czuje się upału |
|
Mogłabym tutaj spędzić resztę mojego życia |
|
Nie ma dwóch identycznych pokoi w Vista Hermosa, każdy umeblowany jest inaczej |
|
Ileż ludzi mieszkało w Vista Hermosa, robotników i niewolników... |
|
Tajemne przejścia ? |
|
Przepiękna willa z okrągłymi oknami |
|
Tak właśnie wyobrażałam sobie prawdziwą hacjendę |
|
Przed wejściem do toalety mozaikowa ławka |
|
A w ogrodzie w środku fontanny ułożono olbrzymi cudny bukiet ze świeżych mieczyków |
|
Kolejne domy i alejki spacerowe w hacjendzie Vista Hermosa |
|
Wewnętrzne przejścia i miejsca do wypoczynku |
|
Ups, prawie identyczne, jak wyżej... |
|
Czułam się tutaj jak hiszpańska arystokratka |
|
Jeden z wymarzonych obrazów |
|
Białe, jakby odlane z betonu pnie palmy królewskiej |
|
Jeden z gatunków filodendrona |
|
Filodendrony doskonale wspinają się po pniach innych drzew |
|
Tutaj można spróbować swoich sił w rodeo |
|
Między rodeo a stajniami |
|
Można pojeździć konno |
|
Ptactwo domowe |
Zapewne nie wiele osób może sobie
pozwolić na zorganizowanie tam luksusowego przyjęcia weselnego i wziąć ślub w
niewielkiej kaplicy, albo przed wejściem do niej, przy zorganizowanym
specjalnie na tę okazję ołtarzu, oświetlonym o zmierzchu mnóstwem kolorowych
lampionów i z wiwatami połączonymi z pokazem fajerwerków…
Jako że, lubię zwiedzać obiekty sakralne
weszłam do owej kaplicy i jak zawsze znalazłam coś, co przykuło moja uwagę. Ale
zanim opowiem, co to było opiszę ten niewielki kościółek, którego stylu w
żaden sposób określić się nie da, po prostu był to jeden z budynków epoki
wkomponowany w cały zespół innych budowli okresu kolonialnego.
Najpierw
przyjrzałam się ołtarzowi, którego retabulum, dla niewtajemniczonych nastawa
ołtarzowa, było wykonane ze srebra, albo posrebrzane. W centralnym punkcie, w
szeroką wykonaną także w srebrze ramę, wmontowano obraz Matki Bożej z Guadalupe,
która króluje niemalże w każdym miejscu w Meksyku.
W bocznych niszach
znajdowały się dwa wyobrażenia świętego Antoniego z Dzieciątkiem na ręku. Na
ścianach wisiało kilka obrazów i ten, na który zwróciłam uwagę jak tylko
weszłam do kaplicy. Początkowo zastanawiałam się skąd ja ten obraz znam. Chwila
zastanowienia i już wiedziałam, że artysta wzorował się na Pojmaniu Chrystusa, Caravaggia, wykonanego w
tysiąc sześćset drugim roku na zlecenie kardynała Matei. Ktoś namalował jedynie niewielki fragment tego powszechnie znanego dzieła. Na płótnie były tylko
dwie osoby, a właściwie dwie twarze, Jezusa i Judasza, uchwycone przez malarza w
momencie, kiedy Judasz pocałunkiem zdradza Mistrza.
Obraz Caravaggia był
niezwykle popularny w owych czasach i wiele znamienitych postaci ówczesnego
świata chciało go zawiesić w swoich salonach. Wykonano więc kilka kopii,
lepszych i gorszych. Wiadomo, że oryginalne płótno zaginęło w osiemnastym wieku
i nikt nie wiedział, co się z nim stało. Dopiero w tysiąc dziewięćset
dziewięćdziesiątym trzecim roku, włoski historyk sztuki, pracujący w National
Gallery w Irlandii, Sergio Benedetti rozpoczął badanie obrazu znajdującego się
w klasztorze jezuitów w Dublinie, uważanego za kopię pędzla holenderskiego caravaggionisty
van Honthorsta. Jego gruntowna konserwacja pozwoliła rozwiać wątpliwości co do
autorstwa tego dzieła. To niesamowicie ciekawa i długa historia, do poznania
której zachęcam…
|
Zaraz za tymi korzeniami znajduje się wejście do kaplicy, tuż za nią budynek cukrowni |
|
Wejście do kaplicy |
|
Srebrne retabulum z obrazem Matki Boskiej z Guadalupe |
|
Srebrne detale retabulum |
|
Pojmanie Chrystusa lub Pocałunek Chrystusa - obraz Caravaggia /zdjęcie z internetu/ |
|
Niezbyt udane dzieło, ale przykuwające uwagę - obraz w kaplicy |
|
Kolorowe mozaiki |
Na zakończenie dodam jeszcze kilka
ciekawostek dotyczących Hernána Cortésa, pierwszego
właściciela Hacjendy San Jose Vista Hermosa.
Ponoć był mężczyzną bardzo kochliwym i podobno już w czasach młodzieńczych
relegowano go z Uniwersytetu w Salamance za jakieś gorszące ekscesy sercowe.
Obrażony i upokorzony młodzian, niedoszły prawnik, wyruszył więc za Ocean. W
bliżej nieznanych okolicznościach związał się na Kubie z kobietą indiańską,
która urodziła mu córkę. Krótko przed trzydziestką ożenił się z przybyłą na
wyspę Hiszpanką, Cataliną Juárez Marcaida, z którą mieszkał przez cztery lata aż do wyruszenia do
Meksyku w tysiąc pięćset osiemnastym roku. Po trzech latach przymusowej
separacji prawowita małżonka połączyła się wreszcie z mężem w zdobytym przez konkwistę Meksyku. Zmarła, jednak w niewyjaśnionych okolicznościach – jak
rozpowiadała ulica – na skutek uduszenia przez własnego męża, co nigdy nie
zostało mu dowiedzione przez królewską komisję, badającą tę sprawę.
Podczas
całej wyprawy Cortés związał się blisko z otrzymaną od Majów, urodziwą i inteligentną
niewolnicą imieniem Malinali, pochodzącą z Azteków, ochrzczoną jako Marina i
występującą w niektórych źródłach pod imieniem Malinche. W tysiąc pięćset
dwudziestym drugim roku Malinche urodziła syna, który po swoim dziadku otrzymał
imię Martin. Jako tłumaczka, nie odstępowała Cortésa
na krok. Bez jej pomocy w komunikowaniu się z indiańskimi władcami, w tym z
Montezumą, zdobywca Meksyku nigdy nie zdołałby w tak spektakularny sposób
dokonać podboju imperium azteckiego. Cortés nie mógł poślubić Malinche, bo
pozostawał jeszcze w legalnym związku małżeńskim. Wydał ją zatem za jednego ze swoich
zaufanych żołnierzy, konkwistadora z Estremadury, Juana Jaramilla, któremu
urodziła córkę.
Cortés pozostając w związku z jedną kobietą, adorował inne, a wśród nich Elwirę
de Hermosillę czy ukochaną córkę Montezumy, piękną Tecuichpo, ochrzczoną jako
Donia Isabela, z którą też miał dziecko. Przez jakiś czas pozostawał w
intymnym związku z dwiema innymi córkami azteckiego króla, ochrzczonymi jako
Ana i Ines. Obie zginęły w tragiczną noc la
noche triste. Podczas odwrotu ze zrewoltowanego miasta
zginęła także córka dzielnego wodza Cacamy, Donia Francisca, którą Cortés
trzymał przy sobie.
Słynny konkwistador miewał doraźnie jeszcze inne kobiety
indiańskie, ale po przybyciu do Hiszpanii na podobną miłosną swawolę nie mógł
sobie pozwolić. Ustatkował się i ożenił z Juaną de Zuñiga, która
urodziła mu jeszcze troje dzieci w tym Martina, pierwszego spadkobiercę tytułu Pana i Markiza del Valle de Oaxaca...
|
Spełniło się moje marzenie |
Meksyk, Hacjenda San Jose Vista Hermosa,
19 listopada 2010 roku
cdn...
ciekawa podróż w przeszłość, efektowne zdjęcia dodają uroku całej historii ... pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWitaj Sławku w mojej społeczności blogowej :)
UsuńPodoba mi się tamtejsza architektura, mam wrażenie, że jestem w jakiejś bajce, brakuje tylko rycerzy rodem z epickich opowieści szykujących się na wyprawę... A poza tym "palmy rządzą" ^ ^
OdpowiedzUsuńI oto chodzi, Ewuniu, aby mieć w sobie taki "zakątek", gdzie można się skryć, gdzie można być sobą, czuć się wolnym. W realu różnie to bywa, ale naszej duszy nikt nam nigdy nie zniewoli :)
Pozdrawiam cieplutko :)) :*** (Ćmok)
Duszy nikt nam nie zniewoli :)
UsuńCałuski :)):**
Ewo, pięknie napisałaś i pięknie pokazałaś :)
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że jesteś. Brakowało mi Twoich plus jedynek i Twojego miniaturowego zdjęcia obok.
UsuńUściski :))
Też tam byłam, tylko w 2018 r. Przecudnie....
OdpowiedzUsuń