cd...
Koniec roku nie był dla mnie
łaskawy. Po trzydziestym listopada mój nastrój zaczął się obniżać, co
zaowocowało poczuciem smutku.
Wieczór andrzejkowy był moim ostatnim radosnym
dniem starego roku. Spędziłam go w Trzy
po trzy razem z moim mężem i przyjaciółmi. Na świąteczną, imieninową kolację
zaprosił nas Andrzej.
Cały lokal od parteru aż po trzecie piętro wypełniony był
gośćmi, którzy jedząc, pijąc i tańcząc pragnęli hucznie zakończyć stary rok
liturgiczny. Kiedy my zajmowaliśmy miejsca przy stole nakrytym na dziesięć osób
olbrzymia sala była jeszcze pusta. Mogliśmy więc swobodnie bez przekrzykiwania
się rozmawiać, złożyć solenizantowi życzenia, zaśpiewać mu sto lat i obejrzeć
wspólnie prezenty. Niestety godzinę później zrobiło się tak głośno, że o
swobodnej konwersacji mogliśmy już tylko pomarzyć. Na dodatek ustawiona w złym
miejscu aparatura didżeja wyrzucała z siebie muzyczny bełkot i tylko w
niewielkiej odległości od niej można było rozpoznać prezentowane utwory.
Przyzwyczajaliśmy jakiś czas uszy do muzycznego dudnienia w takcie na dwa, po
czym ruszyliśmy na parkiet.
|
Solenizant przy stole, Ryszard w lustrze |
|
Jesteśmy już w komplecie czego nie widać |
|
Ech..., jak ten czas szybko leci ! Mój R |
|
Załącznik do pisanej części laurki. Na zdjęciu Andrzej z Marianną |
Jak zawsze miałam ze sobą aparat fotograficzny.
Przy okazji, przypudrowania noska, jak
to jeden z moich znajomych zwykł mówić, wybrałyśmy się my, kobietki, do salonu
piękności, po czym zrobiłyśmy sobie sesję zdjęciową, oczywiście w radosnych
nastrojach i z wieloma pomysłami, niestety nienadającymi się do powszechnej
publikacji, jedynie do prywatnych albumów.
Nie spróbowałam wszystkich
przekąsek, przystawek, sałatek, podawanych bezpośrednio do stołu jak i
ustawionych na środku sali bankietowej w formie bufetu…
Tego wieczoru, wychodząc z
domu, zdziwiłam się bardzo, kiedy mój mąż zaakceptował bez słowa sprzeciwu moja
króciutką czarną sukienkę z głębokim pęknięciem na lewym udzie. Ech, kiedy
byłam bardzo młoda wstydziłam się eksponować moją kobiecość.
Co się zmieniło w
mojej psychice, że robię to teraz?
Teraz wiem, że dobry nastrój zależy od tego,
w czym ja się dobrze czuję i w czym sama sobie się podobam. Nie zastanawiam się
też nad tym, czy ktoś inny jest dobrze ubrany, czy nie, ale lubię przyglądać
się tym wszystkim paniom, które wypracowały swój własny styl i wyróżniają się
oryginalnością.
Jakiś czas temu, kiedy
wypowiedziałam ową sentencję mojemu znajomemu od przypudrowanego noska, którego kochałam, za błyskotliwość umysłu i
niepowtarzalne poczucie humoru, usłyszałam w odpowiedzi, że jedyne ramy, jakie on
zna i ze mną kojarzy to, ramy rowerowe!
- Cóż począć! - Pomyślałam i
odpisałam mu wierszem…
Pewna dama
Kolorowe piórka wciąż
zmieniała
Całymi dniami
Doskonałe wejrzenie w lustrze
trenowała
I to co najpiękniejsze
W złote ramy wprawić chciała
A gdy nadszedł czas
Malarza szukała…
Kto by mógł jej portret
namalować?
Kto by mógł najpiękniejsze
ramy zmajstrować?
Myślała…
Był taki jeden co latami się
starał
Pieścił głaskał tulił całował
Lecz owa dama malarza tego
nie chciała
Choć kandydat był to jedyny
Dobrze o tym wiedziała
I dalej czekała…
Razu pewnego
artysta odpowiedni się znalazł
Płótno w mig
zamalował damy upodobania znając
Ramy rowerowe wyszykował i obraz wpasował !
|
Bez ram |
Na początku grudnia Ryszard
wyjechał do sanatorium i miał wrócić dopiero po świętach. Nie chciałam
świętować bez męża i początkowo miałam zamiar pojechać do niego i gdzieś na
południu Polski, z dala od problemów, spędzić kilka dni razem. Ale, zaczęły się
zamiecie śnieżne. Padało niemal bez przerwy przez dwa tygodnie. Tworzyły się
zaspy, tarasowały drzwi wejściowe domu…
Jeszcze kilka lat temu zima
nie stanowiła dla mnie większego problemu. Mogłam bez trudu usuwać śnieg z
posesji. Tym razem tę syzyfową pracę przypłaciłam bólem pleców i złym
samopoczuciem. Wzmagała się we mnie złość, wściekłość, a nawet żal o to, że
służby komunalne mają w nosie wysiłki właścicieli nieruchomości i po raz kolejny
zasypują mój wjazd na podwórze zwałami zbitego śniegu.
|
Padało niemalże dwa tygodnie bez przerwy |
|
To był dopiero początek zimy w moim ogrodzie |
Kilka dni przed świętami dopadły
mnie inne problemy, które jak górska lawina, nagle, szybko i z zaskoczenia
zasypały mnie i przygniotły swoim ciężarem zanim zdążyłam pisnąć i zawołać o pomoc.
Rozpaczałam, krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał.
Moja intuicja podpowiadała
mi, że na krzyku to się nie skończy. Popadałam więc w przygnębienie, walcząc
jednocześnie ze śniegiem i mrozem, paląc w centralnym, sprzątając wiecznie
sypiące się kłaki psa Mahonia…
|
Przystrój cały ciemny ten teatr kształtem człowieczym |
Byłam zmęczona, a rozpacz wkrótce zamieniła się w
smutek. Nie pojechałam do męża. Po raz pierwszy w życiu nie udekorowałam domu
na święta. W wigilię wigilii przygotowałam skromną kolację: naleśniki z kapustą
i grzybami, barszcz grzybowy i tradycyjną polską sałatkę warzywną, upiekłam
szarlotkę.
W wigilię Bożego Narodzenia przed południem wyszłam po raz ostatni w
starym roku na podwórko i odśnieżyłam je w nadziei, że wkrótce przestanie
padać. Po dwóch godzinach manewrowania łopatą zrobiłam sobie gorącą kąpiel i …
weszłam do łóżka przykrywając się szczelnie kołdrą. Zmierzyłam temperaturę.
Trzydzieści osiem i sześć kresek. Nie wstałam na kolację, ani też przez
najbliższe dwa tygodnie nie opuściłam łóżka. Powaliła mnie temperatura, która
przez kilka dni wahała się między trzydzieści osiem i trzy, a trzydzieści
dziewięć i siedem kresek. Na szczęście moja przyjaciółka, emerytowana lekarka,
czuwała nade mną i robiła, co mogła, żeby przywrócić mi siły. Prawie nie
jadłam, nie wiele piłam, Wojtek dzielnie się spisywał zajmując się domem. W
Sylwestra przyjechała doktor rodzinna i zaordynowała antybiotyk, który na
kolejne dwa tygodnie pozbawił mnie sił. Ale tym razem mogłam spokojnie
chorować, bo Ryszard zajął się wszystkim, a po śniegu nie było już śladu.
Od
Bożego Narodzenia minęły cztery tygodnie, a ja wciąż próbuję wrócić do
normalnego życia, z nadzieją, że nowy rok z magiczną trzynastką rozwiąże
problemy, które wynikły nie z mojej winy.
Na szczęście, już pod koniec
drugiego tygodnia choroby mogłam pisać i czytać, co w następnych dniach zaowocowało
trzema nowymi postami o Meksyku.
Musiałam tam wrócić
wspomnieniami!
Musiałam wyrwać się ze szponów smutku i melancholii, żeby
zaczerpnąć słońca i ciepła, których nie ma u nas nawet na lekarstwo!
Od kilku więc dni błądzę po
Acapulco, przesiaduję na plaży, brodzę w oceanie, nurkuję, i w basenie z dużym
zasoleniem, i w basenach ze słodką wodą, pływam statkiem po zatoce, aż do
miejsca gdzie jej wody łączą się z otwartymi wodami Pacyfiku. Spaceruję po
mieście, zaglądam do sklepów i robię drobne zakupy. Nie przeszkadza mi panująca
duchota i obezwładniający południowy upał, który wciska mnie w cień
rozłożystych, ciemnozielonych fikusów. Siadam na leżaku, popijam słabe drinki z
lodem, które donosi obsługa hotelowa, leniwie się przeciągam i z uwagą przyglądam
mojej nieco już pomarszczonej skórze. Przysiada się do mnie moja przyjaciółka i
wystawia na słońce swoje szczuplutkie łydeczki ze stopami w kolorowych
plażowych sandałkach na wysokim koturnie, w których także chodzi po wodzie. Na
szczęście jest na tyle roztropna, że unika zdradliwych fal, które powstają
dopiero przy samym brzegu zatoki i rozbijają się o niego długim i miejscami
bardzo wysokim, wodno żwirowym wałem, uderzając weń z tak potężną siłą, że nie
jeden śmiałek zanurzony po pas w wodzie przewraca się i dotkliwie kaleczy
ocierając do krwi skórę na kolanach, łokciach, biodrach, a nawet na ramionach i
brzuchu. Pamiętając przestrogi próbuję zmierzyć się z żywiołem stając bokiem do
fali. Udaje się! Ale to jeszcze nie koniec zabawy z groźnymi wodami oceanu.
Kładę się na plecach w bezpiecznej jak mi się wydaje odległości i czekam
przypływu silniejszej fali. Nie boję się, kiedy woda mną poniewiera,
zalewając i wypłukując spode mnie gruboziarnisty żwir. Osuwam się bezwolnie jakiś
metr od miejsca, w którym leżałam, po czym wracam i znowu czekam na większą
falę. Po jakimś czasie znudzona jak dziecko tą samą zabawą wędruję na kamienny
brzeg, szukam sposobu wejścia na jeden z kolosów. A kiedy dopadam wierzchołka kamiennego
górotworu, pokrytego miękkim zielonym mchem rozciągam się w słońcu i słucham
mowy fal, które za każdym razem niosą na grzbiecie inną historię.
Cudowne
uczucie wolności, z dala od niesprawiedliwości i głupoty ludzkiej, z dala od
skorumpowanego, zmaterializowanego świata…
|
W hotelowym basenie na trzecim piętrze |
|
Ech..., dla mnie to był luksus... |
Wówczas, siadam w restauracji, usytuowanej przy plaży i pochłaniam olbrzymie
ilości kolorowych owocowych sałatek, zamawiam przeróżne w smakach lody, soki ze
świeżo wyciskanych owoców, nie zapominając, a jakże o słodkim ciasteczku…
|
Owoce, lody, soki, ciasteczka... |
|
Jeszcze ociekamy wodą |
W godzinach popołudniowych
wypływam w rejs po zatoce i ze statku oglądam sławne Diamentowe Acapulco, stromy brzeg z ukrytymi w tropikalnej
roślinności rezydencjami, do których prowadzą kręte uliczki, blokowane
szlabanami. Wjazdu pilnują wartownicy.
Słońce zniża się powoli ku
Zachodowi i pod kątem prawie prostym, oświetla bajeczną krainę wydobywając z
niej najpiękniejsze kolory. Podziwiam olbrzymich rozmiarów budowlę, przed którą,
dopiero co, powstaje ogród. Po środku budynku wyróżnia się przeszklona
ciemnym szkłem okrągła strzelista wieża pełniąca rolę windy.
Nie ograniczam się jednak do
sycenia oczu bogactwem. Tak jak mieszkańcy Diamentowego Acapulco zwracam twarz
w kierunku zachodzącego słońca. Tylko że ja, spektakl ten oglądam za nieporównywalnie
niższą ceną.
|
W tym zakrzywionym budynku hotelowym mieszkałam |
|
Urocza rodzina meksykańska płynie w rejs razem z nami |
|
Ta olbrzymia rezydencja należy oczywiście do jednej osoby. Ogród w trakcie zakładania |
|
Diamentowe Acapulco |
|
Rezydencje ukryte w tropikalnej roślinności |
|
Pomieszkują tutaj gwiazdy kina i estrady, artyści i przemysłowcy... |
|
Wolno zachodzące słońce wydobywa z klifu przepiękne kolory |
|
Pięknie wkomponowane w kamienne zbocze i obsadzone roślinami |
|
W odosobnieniu |
|
Latarnia morska na tle dwóch bliźniaczych hoteli, z których kto wie, może widać Filipiny |
|
Zachodzi słońce |
|
A skały się złocą w zachodzącym słońcu |
|
Zachód słońca i spóźnieni rybacy |
Wieczorem zaś wybieram jedną
z trzech restauracji, włoską a la carte,
z miłą obsługą. Potem jeszcze chwil kilka w jednym z kącików barowych z dobrą
muzyką i …docieram wreszcie do swojego pokoju na dwudziestym ósmym piętrze
budynku o dziwnym zakrzywionym kształcie. Oczarowana egzotyką długo nie mogę
zasnąć, potem budzę się przed świtem, czatuję na wschód słońca i wreszcie
wychodzę na spacer wyludnionym o poranku brzegiem. Jestem jednak osobą
zachłanną, pożeram naturę w ogromnych dawkach, profilaktycznie, na zapas.
|
Włoska restauracja a la carte z widokiem na zatokę |
|
Acapulco, moja terapia i lek na smutki... |
A w nocy La Quebrada - pokaz skoków do wody z wysokiego na trzydzieści pięć
metrów klifu. Kilkoro młodych chłopców, najpierw z pochodniami w rękach zbiega
po kamiennych schodach w dół na brzeg zatoki, następnie jeden po drugim wspinają
się po nagich skałach i zatrzymują na skalnych półkach, na różnej wysokości. Ci
z większym doświadczeniem wchodzą na szczyt, gdzie najpierw modlą się przy
kolorowym ukwieconym ołtarzu Matki Boskiej z Guadalupe, a potem jeden po drugim
szybują w powietrzu spadając w ciemną przepaść. Ktoś na dole zawsze ich
ubezpiecza i decyduje, w którym momencie skok ma się odbyć. Tak wysokie ryzyko,
przynoszące młodym śmiałkom niezłe zarobki, nagradzane jest gromkimi brawami.
Tłum turystów na tarasie widokowym nie pozwala mi jednak zrobić dobrych zdjęć…
|
Acapulco nocą - widok z dwudziestego ósmego piętra Hotelu Crowne Plaza |
|
La Quebrada i młodzi skoczkowie |
|
Wspinaczkę rozpoczynają najmłodsi skoczkowie |
|
Każdy ma swoje miejsce |
|
Wspaniały popis umiejętności i ogromne ryzyko |
|
Ci najmłodsi skaczą z niższych półek skalnych |
|
Najbardziej doświadczeni, po modlitwie przed MB z Guadalupe skoczą z 35 m wysokości |
|
Rozpoczyna się lot z niższej półki |
|
A teraz skok ze szczytu |
Pamiętam bardzo dobrze dość
późny wieczór, kiedy dotarłam do hotelu Crowne Plaza w Acapulco. Nigdzie
przedtem, ani nigdzie potem nie oddychałam i nie czułam na skórze takiego
powietrza jak tam. Miałam wrażenie jakbym cały czas przesiadywała w saunie
rzymskiej, lub w łazience wypełnionej gorącymi lecz niewidocznymi oparami...
|
Hotel Crowne Plaza w Acapulco |
|
Jestem na dwudziestym ósmym piętrze, na tarasie mojego klimatyzowanego pokoju |
|
Cierpliwie czekam na świt |
|
Słońce leniwie wstaje |
|
Spokojne wody Zatoki Santa Lucía przed świtem |
|
Słońce nad Zatoką Santa Lucía jest już coraz wyżej |
|
Te jeszcze nie oślepiający wschód, ale jest już widno |
Wspominkowa terapia pomału
przynosi efekty. Mój stan psychiczny i fizyczny poprawia się z dnia na dzień,
mimo iż nie wszystkie problemy zostały rozwiązane…
Od poniedziałku zaczynam się
uśmiechać i wychodzić do ludzi.
cdn...
Tez jestem w jakims dziwnym nastroju i za dlugo by pisac dlaczego...wczoraj wybralam sie do parku caracaskiego na poranny spacer i z kolezankami przesiedzialysmy dlugie godziny nad stawkiem pelnym bialych czapli, zrobilo mi sie troche lepiej. Potem wracajac ogarnela mnie duchota, ktora pozbawia mnie sil calkowicie, wiec z wielka przyjemnoscia ogladnelam Twoje przepiekne zdjecia zimowe!
OdpowiedzUsuńNie znam Acapulco bo wydawalo mi sie ,ze najciekawsze w Meksyku jest to co stare, autentyczne, del pueblo, ale widze,ze warto tam sie wybrac, piekne okolice!
Sliczne zdjecia i sliczna jestes Ty!
Ja dzisiaj tez ide walczyc z wieloma przyczynami mojego obezwladnienia...
Nigdy nie robilam nalesnikow z kapusta i grzybami, wydaje mi sie ,ze to znakomity pomysl!
Pozdrawiam serdecznie z Caracas i zycze Ci juz tylko duzo usmiechow na Twojej twarzy!
Nie mogłam się już doczekać wieści od Ciebie i nawet zajrzałam do Twojego bloga i wpisałam po raz kolejny komentarz, pod zdjęciami jednego z Twoich ubiegłorocznych postów...
UsuńZabytki Meksyku zachwycają, to fakt, ale warto też przeznaczyć trochę czasu na odpoczynek od baroku Nowej Hiszpanii i wybrać się na przykład do Acapulco...
Naleśniki z kwaszonej kapusty i suszonych prawdziwków są pyszne, do tego jeszcze barszcz grzybowy... Ech, zapachniało lasem...
Pozdrowienia z Caracas stawiają mnie nogi.
Tobie życzę pomyślnego i szybkiego uporania się z problemami i czekam niecierpliwe na radosne blogowanie...
Buziaki i serdeczne uściski :)
Nie zauwazylam komentarza pod ubieglorocznym postem...ale juz przeczytalam i dziekuje za Twoj niepokoj o mnie. Wlasnie zbieram sie do wyjscia w miasto, moze nabiore sil do tego jak piszesz, radosnego blogowania. Tez sciskam
OdpowiedzUsuńUzupełniam poprzedni komentarz...
UsuńNie tylko radosnego, ale i kolorowego blogowania z mnóstwem egzotycznych zdjęć życzę.
Trzymaj się zdrowo i w mig pozbądź się obezwładniającego oddechu i wszelkich innych paskudztw...
Buziaki :)
Piękne zdjęcia. To ja mogę życzyć tylko takiego uśmiechu jak na każdym z tych zdjęć. Po prostu, ogromu wewnętrznego słońca. A zima rzeczywiście trudna do zniesienia, szczególnie gdy tworzą się zaspy. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZbyszku Twoje życzenia są tak piękne, jak piękna jest Twoja fotograficzna wrażliwość.
UsuńPozdrowienia przyjęte, uściski wysyłam :)
Ewuniu, tego mi było trzeba na dzisiaj! chyba zacznę planować jakieś małe wakacje, dość biadolenia, trzeba używać życia! A twój wieczór w restauracji po prostu szampański, następnym razem dajcie znać, zakładam małą czarną i zaraz wsiadam do samolotu:) buziaki, Agnieszka
OdpowiedzUsuńEch, Aguś, z wielką radością zapraszam Cię do nas.
UsuńNawet jak nie będzie imprezy to ją zorganizujemy na żądanie!
A z biadoleniem masz rację. Nic mi ono nie pomogło, bo problemy nadal zostały. W dobrym nastroju lepiej z nimi walczyć i nawet głową mur przebić...
Szykuj więc małą czarną z rozcięciem do...
Całuski i wszystkiego dobrego, co by i Twoje problemy szybko się rozwiązały :)))
Witaj, Dziubasku ^ ^
OdpowiedzUsuńZ poślizgiem, ale jestem... Rozumiem, że musiało ci być bardzo ciężko. Jak sama zresztą wiesz, niedługo po tobie, sama zapadłam na bardzo podobny stan. Swego czasu także myślałam, że się z tego nie wykopię i choć u mnie raczej piasek a nie śnieg, lecz ryzyko utonięcia było takie samo. Naprawdę się cieszę, że ta paskudna choroba cię opuściła. Wszyscy moi znajomi z PL w tej chwili albo walczą z chorobą albo dopiero co się wykurowali. Trzeba bardzo, ale to bardzo na siebie uważać, a choć w niczym nie zmieni to przeszłości, uważam, że tym odgarnianiem śniegu od początku winien zająć się twój syn (dobrze że potem zrobił to Rysiu). To hańba, żeby matula musiała napierniczać w mrozie i śniegu z łopatą, podczas gdy synalek się opieprza przy internecie przykładowo. Skandal. Ale dobrze, że skończyło się pomyślnie i także twój nastrój wraca do pionu ^ ^ To mnie cieszy najbardziej.
Imprezka Andrzejkowa musiała być rzeczywiście przednia, jak wynika z pięknych ludzi, którzy widnieją na tych zdjęciach. Co za nogi... Ale moją uwagę zwróciło to, iż wszystkie inne panie kierowały się w jednym kierunku, szeregu, podczas gdy ty jedna - siedziałaś na przekór :) To zdjęcie, czarno-białe, na którym przykucasz - po prostu bajeczne. Jesteś na nim przepiękna i powinnaś używać go jako zdjęcia profilowego, jesteś na nim po prostu "miodzio". A już nie wspomnę o zdjęciach na plaży Acapulco. Chciałabym w twoim wieku tak wyglądać. Nie musisz nigdy skrywać swego ciałka, prawdziwa z ciebie piękna kobieta. :) No dobrze, dość tej wylewności. Nie w moim stylu za bardzo ^ ^, niemniej zazdroszczę tych zagranicznych wojaży. Acapulco znam tylko z filmów, teraz już wiem, że przepiękne miejsce. Zachód słońca czarujący, można rozpłynąć się w tych kolorach. Ach.... X,D
Pozdrawiam, ściskam i całuję serdecznie, Szmimi :***** :))) (Ćmok).
Grypa przenosi się do Francji... i niestety zaatakowała także moich przyjaciół.
UsuńBasiu, będę nieskromna i powiem Ci, że lubię komplementy, nie zależnie od tego kto je wypowiada, czy mężczyzna, czy kobieta. Jeżeli mężczyzna obsypuje cię komplementami, to znaczy, że mu się podobasz, jeżeli kobieta, to znaczy, że się na tym zna...
Mnie dobre słowo stawia na nogi i napełnia pozytywną energią.
Tak, że dziękuję Ci za tę porcję miodku...
Jeżeli zaś chodzi o dzieci, no cóż... mój syn urodził się jedenastego listopada, jest typowym skorpionem..., zawsze ma czas, nie spieszy się, wszędzie na ostatnią chwilę... Słyszę: zaraz, za chwilę, teraz nie mogę, później to zrobię...
Na upór nie ma lekarstwa. No cóż póki mam jeszcze trochę sił...
Muszę go jednak pochwalić, bo przez cały tydzień bardzo o mnie dbał, przywoził i odwoził moją przyjaciółkę lekarkę, było nie było jest ode mnie jedenaście lat starsza i też czuła się nie najlepiej, stał przy mnie na każde żądanie, a i sam pytał czy mi czegoś potrzeba...
Uściski jak zawsze serdeczne :)))
Chociaż tyle dobrze, Ewuniu, bo nagadałabym mu... Ja też miałam zawsze na pieńku ze Skorpionami. ;)- A miodku nie szczędzę, kiedy wiem, że ktoś zasłużył i przede wszystkim, kiedy jestem w zgodzie z prawdą. :) Taka z ciebie sarna, że aż dziw mnie bierze że w Borze nie biją się o ciebie młode jelenie ^ ^ (to bajkowa metafora z przymrużeniem "łoka", więc się nie spłosz).
OdpowiedzUsuńTrzymaj się cieplutko, zdrowo i miodzio a będzie wszystko dobrze :) :****** (Ćmok).
Takie usmiechy rozsiewach na fotografiach... i kto uwierzy depresje /smiech/
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Witaj Judyto, witaj :)
UsuńZajrzałam dziś do La vie est belle i ja też, a tam zagadka, chi, chi, chi... i całe mnóstwo komentarzy. A to sprawiłaś radość swoim czytelnikom :)))
A ja chyba zawsze przyozdabiam twarz uśmiechem, wychodząc z domu i nikt by się nie domyślił, że coś może mnie trapić.
Pozdrawiam Cię słodko, czekoladowo i życzę ZDROWIA :)*
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Pozdrawiam :)
Usuń