Podczas dwóch
pierwszych tygodni naszego pobytu w Krynicy Zdroju pogodę mieliśmy iście letnią. W ciągu dnia temperatura sięgała nawet
dwudziestu siedmiu stopni.
Wyciągaliśmy zatem nasze rowery z uzdrowiskowego schowka i ruszaliśmy na szlaki. Było to dla mnie całkowicie nowe doświadczenie, jako że po górach i owszem jeździłam, ale zimą na nartach. Nawet R wątpił nieco w celowość zabierania jednośladów.
Nasze obawy były jednak płonne, bo zdobyliśmy już niejeden szczyt, a przyjemność długich, kilkukilometrowych zjazdów zrekompensowała zmęczenie. Unikałam dużych prędkości i nie przekraczałam czterdziestu dziewięciu kilometrów na godzinę. Przekroczenie pięćdziesiątki wydawało mi się niebezpieczne, bo kręte trasy zjazdowe wiodły asfaltowymi drogami, po których poruszali się i inni jej użytkownicy, no a poza tym jakoś tak za mocno chybotało kierownicą.
Dzisiaj opowiem o naszych dwóch wyprawach na Jaworzynę. Pierwszy raz dotarliśmy tylko do dolnej stacji kolejki gondolowej. Pojechaliśmy najpierw do Powroźnika zobaczyć najstarszą na terenie polskich Karpat drewnianą cerkiew greckokatolicką, pod wezwaniem świętego Jakuba Młodszego Apostoła wpisaną na listę UNESCO - obecnie użytkowaną przez parafię rzymskokatolicką, a później wróciliśmy do Krynicy i wzdłuż Czarnego Potoku pojechaliśmy w kierunku Jaworzyny.
Naszą uwagę przyciągał kompleks wielu okazałych drewnianych budynków połączonych ze sobą przeszklonymi tunelami. Posadowiono je wszystkie w pięknie urządzonym parku nad Czarnym Potokiem, od którego ten luksusowy czterogwiazdkowy hotel wziął nazwę.
Tuż za nim znajdował się skręt do Krynickiego Parku Linowego. Postanowiliśmy zboczyć z drogi i sprawdzić co się w nim znajduje. Przed godziną jedenastą nie było tam nikogo. Rozłożyliśmy się z drugim śniadaniem na jednym z kilku ogromnych stołów ocienionych dachem. Pochłaniając kanapki i owoce ocenialiśmy stopień trudności wszystkich przeszkód w zasięgu naszego wzroku. Zauważyliśmy pięć tras urządzonych na różnych wysokościach. Były tam: Extreme, skok wahadłowy, ścianka wspinaczkowa, trampolina i mini plac zabaw dla dzieci. Z umieszczonej w otwartym drewnianym kiosku informacji dowiedzieliśmy się, że z atrakcji należy korzystać dopiero po objaśnieniach instruktora, z jego asekuracją i z odpowiednim wyposażeniem w sprzęt alpinistyczny. Wywieszony był także cennik z opłatami za poszczególne atrakcje.
Wysoko, niemalże na czubkach świerków, skonstruowano wiele platform, niektóre na wysokości siedemnastu metrów, połączonych system przeszkód dostarczających spore dawki adrenaliny tym, którzy szukają wrażeń i sprawdzają swoje umiejętności. Przez potok przerzucona i zawieszona na pniach drzew była kładka z siatką zabezpieczającą...
Zwróciłam uwagę na rozpiętą pomiędzy świerkami ogromną pajęczynę i natychmiast chciałam poczuć się jej właścicielką. Nie był to jakiś szczególny wyczyn wplątać się w przędne nici pułapki, wystarczył silny uchwyt i kolejne oczka sieci zaliczone. Przyjemne uczucie czatować tak sobie zawieszonym nieruchomo, a widoki z góry! Wspinałam się tam dwa razy, jako że pierwsze zdjęcia wyszły dość ciemne, a ponieważ kolejne także nie były najlepszej jakości, przerobiłam je więc w bieli, czerni i szarościach...
Naszą zabawę zakłóciło auto z trójką pasażerów w środku. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że tam pracują. Wyładowali z samochodu kaski, liny i inne zabezpieczenia, po czym dwoje z nich odjechało. W parku została młoda, sympatyczna kobieta. Od niej dowiedzieliśmy się co się tam dzieje w ciągu dnia i kiedy jest najwięcej ludzi...
Koło południa dotarliśmy do dolnej stacji Kolei Gondolowej Jaworzyna Krynicka, a ponieważ zbliżała się pora obiadowa w uzdrowisku postanowiliśmy wrócić na Jaworzynę następnego dnia. Do Hotelu Mielec mieliśmy ponad siedem kilometrów. Niemalże połowa trasy, aż do świateł na ulicy Kraszewskiego to cudowny zjazd, później deptakiem i długim podjazdem ulicą Pułaskiego...
Wjazd gondolą i przewóz rowerów wagonikiem towarowym kosztował nas czterdzieści złotych. Cena wydawała nam się warta atrakcji jaką sobie wyobrażaliśmy przeżyć tego dnia. Mieliśmy do wyboru jeden z dwóch szlaków. W kasie pani poleciła nam pięciokilometrowy zjazd w dół tak zwaną drogą gospodarczą, przy której znajdowało się schronisko PTTK-u i Kapliczka Jana Pawła II.
Na Jaworzynie byłam zimą, kilka lat temu z synem i przyjaciółmi. Mieszkaliśmy w pensjonacie Aria położonym wysoko na zboczu góry, na końcu ulicy Jana Kiepury. Pamiętam było to dla mnie nie lada wyzwanie wjechać samochodem na ciasny parking wąskim tunelem wykopanym w śniegu na szerokość tylko jednego auta. Już z dołu od białego kościoła braliśmy rozpęd i modliliśmy się o to żeby nikt z góry nie zjeżdżał. Podziwiałam moje umiejętności i byłam dumna z siebie, bo nie jednemu mężczyźnie jazda w takich warunkach sprawiała kłopoty. Nie mam niestety zdjęć z naszej eskapady, jedynie kilka z ośnieżonej Jaworzyny, które zamieszczę po powrocie z sanatorium, bo mam je zapisane na zewnętrznym dysku, który został w domu...
Ale, ale wracam do naszej wycieczki rowerowej.
Jak się okazało zjazd ze szczytu Jaworzyny z tysiąca stu czternastu metrów okazał się, powiedziałabym, przyjemnym koszmarem. Droga, a jakże, miejscami była bardzo stroma i na calutkiej swojej długości kamienista. Nie było najmniejszego jej fragmentu gruntowego, powiem więcej, kanciaste kamienie ale z oszlifowanymi przez wodę brzegami nie trzymały się nawierzchni. Każdy opad deszczu przemieszczał je, tworzył doły, rowy, w które wpadały koła rowerów. Nasz cudowny wymarzony pięciokilometrowy zjazd pokonaliśmy na obu hamulcach w pozycji stojącej. Nasze ręce przeszły swojego rodzaju terapię wstrząsową.
Zatrzymywaliśmy się kilka razy, żeby utrwalić tę rowerową przygodę na fotografiach, które i tak nie oddają stopnia trudności terenu. Po prawej stronie w głębokim wąwozie szumiał groźnie Czarny Potok - prawdziwy cud natury...
Kiedy zjechaliśmy do dolnej stacji Kolei Gondolowej Jaworzyna Krynicka odetchnęliśmy z ulgą. Przed nami był asfaltowy zjazd aż do świateł na ulicy Kraszewskiego, przyjemny bez hamulców z prędkością około czterdziestu kilometrów na godzinę...
Trzeci tydzień naszego pobytu w jednym z
najpiękniejszych polskich uzdrowisk rozpoczął się zmianą pogody. Jest zimno i
często pada deszcz. Zasiadłam więc do napisania tego postu i kto wie może uda
mi się opisać kolejną naszą wycieczkę rowerową. Wyciągaliśmy zatem nasze rowery z uzdrowiskowego schowka i ruszaliśmy na szlaki. Było to dla mnie całkowicie nowe doświadczenie, jako że po górach i owszem jeździłam, ale zimą na nartach. Nawet R wątpił nieco w celowość zabierania jednośladów.
Nasze obawy były jednak płonne, bo zdobyliśmy już niejeden szczyt, a przyjemność długich, kilkukilometrowych zjazdów zrekompensowała zmęczenie. Unikałam dużych prędkości i nie przekraczałam czterdziestu dziewięciu kilometrów na godzinę. Przekroczenie pięćdziesiątki wydawało mi się niebezpieczne, bo kręte trasy zjazdowe wiodły asfaltowymi drogami, po których poruszali się i inni jej użytkownicy, no a poza tym jakoś tak za mocno chybotało kierownicą.
Dzisiaj opowiem o naszych dwóch wyprawach na Jaworzynę. Pierwszy raz dotarliśmy tylko do dolnej stacji kolejki gondolowej. Pojechaliśmy najpierw do Powroźnika zobaczyć najstarszą na terenie polskich Karpat drewnianą cerkiew greckokatolicką, pod wezwaniem świętego Jakuba Młodszego Apostoła wpisaną na listę UNESCO - obecnie użytkowaną przez parafię rzymskokatolicką, a później wróciliśmy do Krynicy i wzdłuż Czarnego Potoku pojechaliśmy w kierunku Jaworzyny.
Naszą uwagę przyciągał kompleks wielu okazałych drewnianych budynków połączonych ze sobą przeszklonymi tunelami. Posadowiono je wszystkie w pięknie urządzonym parku nad Czarnym Potokiem, od którego ten luksusowy czterogwiazdkowy hotel wziął nazwę.
Tuż za nim znajdował się skręt do Krynickiego Parku Linowego. Postanowiliśmy zboczyć z drogi i sprawdzić co się w nim znajduje. Przed godziną jedenastą nie było tam nikogo. Rozłożyliśmy się z drugim śniadaniem na jednym z kilku ogromnych stołów ocienionych dachem. Pochłaniając kanapki i owoce ocenialiśmy stopień trudności wszystkich przeszkód w zasięgu naszego wzroku. Zauważyliśmy pięć tras urządzonych na różnych wysokościach. Były tam: Extreme, skok wahadłowy, ścianka wspinaczkowa, trampolina i mini plac zabaw dla dzieci. Z umieszczonej w otwartym drewnianym kiosku informacji dowiedzieliśmy się, że z atrakcji należy korzystać dopiero po objaśnieniach instruktora, z jego asekuracją i z odpowiednim wyposażeniem w sprzęt alpinistyczny. Wywieszony był także cennik z opłatami za poszczególne atrakcje.
Wysoko, niemalże na czubkach świerków, skonstruowano wiele platform, niektóre na wysokości siedemnastu metrów, połączonych system przeszkód dostarczających spore dawki adrenaliny tym, którzy szukają wrażeń i sprawdzają swoje umiejętności. Przez potok przerzucona i zawieszona na pniach drzew była kładka z siatką zabezpieczającą...
Zwróciłam uwagę na rozpiętą pomiędzy świerkami ogromną pajęczynę i natychmiast chciałam poczuć się jej właścicielką. Nie był to jakiś szczególny wyczyn wplątać się w przędne nici pułapki, wystarczył silny uchwyt i kolejne oczka sieci zaliczone. Przyjemne uczucie czatować tak sobie zawieszonym nieruchomo, a widoki z góry! Wspinałam się tam dwa razy, jako że pierwsze zdjęcia wyszły dość ciemne, a ponieważ kolejne także nie były najlepszej jakości, przerobiłam je więc w bieli, czerni i szarościach...
Naszą zabawę zakłóciło auto z trójką pasażerów w środku. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że tam pracują. Wyładowali z samochodu kaski, liny i inne zabezpieczenia, po czym dwoje z nich odjechało. W parku została młoda, sympatyczna kobieta. Od niej dowiedzieliśmy się co się tam dzieje w ciągu dnia i kiedy jest najwięcej ludzi...
Koło południa dotarliśmy do dolnej stacji Kolei Gondolowej Jaworzyna Krynicka, a ponieważ zbliżała się pora obiadowa w uzdrowisku postanowiliśmy wrócić na Jaworzynę następnego dnia. Do Hotelu Mielec mieliśmy ponad siedem kilometrów. Niemalże połowa trasy, aż do świateł na ulicy Kraszewskiego to cudowny zjazd, później deptakiem i długim podjazdem ulicą Pułaskiego...
Wjazd gondolą i przewóz rowerów wagonikiem towarowym kosztował nas czterdzieści złotych. Cena wydawała nam się warta atrakcji jaką sobie wyobrażaliśmy przeżyć tego dnia. Mieliśmy do wyboru jeden z dwóch szlaków. W kasie pani poleciła nam pięciokilometrowy zjazd w dół tak zwaną drogą gospodarczą, przy której znajdowało się schronisko PTTK-u i Kapliczka Jana Pawła II.
Na Jaworzynie byłam zimą, kilka lat temu z synem i przyjaciółmi. Mieszkaliśmy w pensjonacie Aria położonym wysoko na zboczu góry, na końcu ulicy Jana Kiepury. Pamiętam było to dla mnie nie lada wyzwanie wjechać samochodem na ciasny parking wąskim tunelem wykopanym w śniegu na szerokość tylko jednego auta. Już z dołu od białego kościoła braliśmy rozpęd i modliliśmy się o to żeby nikt z góry nie zjeżdżał. Podziwiałam moje umiejętności i byłam dumna z siebie, bo nie jednemu mężczyźnie jazda w takich warunkach sprawiała kłopoty. Nie mam niestety zdjęć z naszej eskapady, jedynie kilka z ośnieżonej Jaworzyny, które zamieszczę po powrocie z sanatorium, bo mam je zapisane na zewnętrznym dysku, który został w domu...
Ale, ale wracam do naszej wycieczki rowerowej.
Jak się okazało zjazd ze szczytu Jaworzyny z tysiąca stu czternastu metrów okazał się, powiedziałabym, przyjemnym koszmarem. Droga, a jakże, miejscami była bardzo stroma i na calutkiej swojej długości kamienista. Nie było najmniejszego jej fragmentu gruntowego, powiem więcej, kanciaste kamienie ale z oszlifowanymi przez wodę brzegami nie trzymały się nawierzchni. Każdy opad deszczu przemieszczał je, tworzył doły, rowy, w które wpadały koła rowerów. Nasz cudowny wymarzony pięciokilometrowy zjazd pokonaliśmy na obu hamulcach w pozycji stojącej. Nasze ręce przeszły swojego rodzaju terapię wstrząsową.
Zatrzymywaliśmy się kilka razy, żeby utrwalić tę rowerową przygodę na fotografiach, które i tak nie oddają stopnia trudności terenu. Po prawej stronie w głębokim wąwozie szumiał groźnie Czarny Potok - prawdziwy cud natury...
Kiedy zjechaliśmy do dolnej stacji Kolei Gondolowej Jaworzyna Krynicka odetchnęliśmy z ulgą. Przed nami był asfaltowy zjazd aż do świateł na ulicy Kraszewskiego, przyjemny bez hamulców z prędkością około czterdziestu kilometrów na godzinę...
A perełki drewnianej architektury i inne atrakcje Małopolski, tak jak obiecałam w poście Rok jubileuszowy opiszę później. Nazbierało się tego, oj nazbierało! R twierdzi, że materiału wystarczy mi na kilka miesięcy, a może nawet i dłużej...
Krynicki Park Linowy
Dolna stacja Kolei Gondolowej Jaworzyna
Krynicka
Wjazd gondolą i widoki ze szczytu Jaworzyny
z tysiąca stu czternastu metrów
z tysiąca stu czternastu metrów
Schronisko PTTK i Kapliczka Jana Pawła II
Zjazd do dolnej stacji Kolei
Gondolowej Jaworzyna Krynicka
Krynica Zdrój - Jaworzyna, wrzesień 2014 roku
Przepiękne, wysportowane i szczęśliwie małżeństwo z udanym dorobkiem spędzonych ze sobą lat. W zdrowym ciele, młody duch - tak to leciało? Aż przyjemnie na Was patrzeć. Ja pewnie w twoim wieku rozsypie się na kawałki albo zabalsamuję jak mumia; zazdroszczę, no po prostu zazdroszczę werwy. Życzę zatem jak najwięcej zdrowia, wam obojgu rzecz jasna i mnóstwo życiodajnej energii na kolejne wspaniałe rocznice. Oby było ich jak najwięcej. :*** :)))
OdpowiedzUsuńA Google chyba coś nawala. Czyżbyś nie dostała mojej 2-wiadomości na priva? :?
Raz mi już się tak stało, a ostatnio Google pożarł mi parę milionów z licznika odwiedzin - dosłownie, to się wkurzyłam i już na licznik patrzeć nie będę. X,D...
Pozdrawiam cieplutko, Słońce! Całuśki :*** :))))) (Ćmok)
Dziękuję Basiu za ciepłe słowa komentarza.
UsuńDobrą kondycję na stare lata trzeba sobie wypracować.
Tutaj w Krynicy stwierdziłam, że wokoło jest mnóstwo ludzi leniwych. Niczego im się nie chce, zamiast schodami jeżdżą windą, a kiedy im coś strzyknie siadają... Na szczęście są i tacy, którzy mimo bólu jaki sprawia im ruch chodzą po ścieżkach spacerowych...
Oboje z R cieszymy się naszą sprawnością fizyczną, która pozwala nam na oglądanie świata...
Buziaki i wszystkiego dobrego Basiu :))*
Alez tam ladnie,szczegolnie ten widok z gory, i powietrze takie czyste i rzeskie. Macie swietna kondycje fizyczna i wygladacie wspaniale. Dzieki za podzielenie sie.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMasz rację Tereniu, w Krynicy jest po prostu cudownie. Myślałam, że będzie mi ciężko jeździć rowerem po górach, a tu niespodzianka czuję się znakomicie...
UsuńBuziaki :))*
Kondycje macie nie z tej ziemi! piekny pobyt !! bedzie wspomnien cale mnostwo. Sciskam serdecznie
OdpowiedzUsuńEch Grażyno, wspomnień już jest co nie miara, a materiału na bloga drugie tyle. Łemkowskie cerkiewki pochłonęły mnie całkowicie. Zwiedziliśmy ich około czterdziestu. Wszystkie w swoim czasie wrzucę na bloga. Godne są miana "dziedzictwa - źródła tożsamości"
UsuńJak zdążyłam już się zorientować Ty także czasu nie marnujesz i pokazujesz piękno zachowane w architekturze nie tylko drewnianej, ale i murowanej...
Buziaki i serdeczności :))*
Pozdrawiam Kobietę - Pająka!!!! :-)
OdpowiedzUsuńPiotrze
UsuńDziękuję !!!
I pozdrawiam ciepło, ciągle jeszcze z Krynicy :))*
Bo tą kamienistą się wjeżdża, a zjeżdża wprost po stoku :)
OdpowiedzUsuńNa górze spotkaliśmy rowerzystę, który właśnie tamtędy wjechał. A ze stoku zjeżdżałam tylko na nartach.
UsuńObejrzałam Twój film z ostatniej waszej wyprawy rowerowej...Super
Pozdrawiam :)
Masz czarujący uśmiech! Buziole dla cudnej pary :)
OdpowiedzUsuń