No i stało się! Złote gody za nami!
Jubileusze zawarcia związku małżeńskiego świętowaliśmy przeważnie co pięć lat w gronie rodziny i przyjaciół. Przyjęcia poprzedzane były zazwyczaj prywatną mszą świętą sprawowaną przez zaprzyjaźnionych księży. Starannie przygotowywałam każde wydarzenie planując dekoracje niezależnie od tego czy bawiliśmy się w restauracji czy w domu, wybierałam menu i całą oprawę artystyczną. Dbałam o to, żeby goście dobrze się czuli i podobnie jak my wynieśli z tych spotkań jak najlepsze wspomnienia.
Złote gody miały mieć wyjątkową oprawę, taką, która na długo zapadnie w pamięć. Jednak okres wyczekiwania tego nadzwyczajnego jak dla mnie jubileuszu z czasem zmieniał moje wyobrażenia o jego celebracji.
Najpierw, na zapytanie Urzędu Stanu Cywilnego, na kilka miesięcy przed gminnym spotkaniem ze złotymi jubilatami, zrezygnowałam z nagrody, jaką jest medal Prezydenta RP za długoletnie pożycie małżeńskie. 12 listopada 2024 roku, z rąk burmistrza Supraśla, medale odebrało czternaście par. Uznałam, że blaszka taka na nic mi się zda, nie będzie stanowić jakiejś wartościowej pamiątki, nie będę też jej nosić na piersi i chwalić się nią przed znajomymi. Nie chciałam też wspólnych zdjęć robionych jubilatom podczas tego spotkania. Jako kochająca podróże wolałabym gratyfikację pieniężną, którą obiecywał rząd, ale na obietnicach się skończyło.
Ostatecznie wiedziałam, że nie sprostam wyzwaniu zorganizowania uroczystości naszych złotych godów przypadających na 26 grudnia 2024 roku, a na zlecenie imprezy profesjonalnej firmie nie mieliśmy funduszy. Zdrowie Ryszarda szwankowało, moje siły witalne malały, ponura, deszczowa i zimna jesień coraz bardziej mi doskwierała i nie nastrajała optymistycznie. Coraz częściej myślałam o podróży takiej, która zagwarantowałaby nam jak najlepsze wspomnienia. Śledziłam oferty na stronach różnych biur i wiedziałam, że jak zawsze znajdę tę, najkorzystniejszą cenowo, na dzień przed wyjazdem.
Pod koniec listopada Ryszard poddał się zabiegowi krioablacji. Była to druga interwencja chirurgiczna polegająca na przywróceniu skoordynowanej pracy przedsionków oraz komór serca. Zniósł dzielnie pobyt w szpitalu i szybko wracał do sił. Lekarz nie widział przeciwwskazań, co do krótszych podróży samolotem, i tak, w niespełna dwa tygodnie po operacji i kilka dni po pierwszych urodzinach naszych cudownych bliźniaczek przypadających na 4 grudnia, ruszyliśmy do Turcji na typowy leniwy wypoczynek, leniwy, bowiem Ryszard musiał zrezygnować z wielu aktywności.
Tydzień spędziliśmy w pięciogwiazdkowym hotelu w Belek. Jednak ja nie byłam w pełni zadowolona i stwierdziłam, że ten sprawiony sobie samemu jubileuszowy prezent szczególnych wspomnień nie pozostawi.
Otrzymaliśmy wygodny pokój w budynku głównym z dość odległym widokiem na morze. Pogoda w grudniu nie rozpieszczała, ale nie marudziliśmy, bo i tak było o wiele cieplej niż w Polsce. Trafiły nam się nawet trzy dni słoneczne i z powodzeniem mogliśmy plażować - Ryszard pod parasolem. Nieliczni próbowali kąpieli w zimnym morzu.
Większość atrakcji hotelowych o tej porze roku była nieczynna. Za to do woli mogłam korzystać z podgrzewanego, sporych rozmiarów basenu krytego - Ryszard nie pływał. Joga i pilates poprawiały moje samopoczucie i moją kondycję fizyczną. Obsługa hotelowa była bez zarzutu, natomiast jedzenie, jak na tureckie możliwości, kiepskie w porównaniu do innych hoteli tureckich, w których wcześniej przebywaliśmy.
Przyjemny widok dla oka sprawiały obficie owocujące drzewa cytrynowe. Zerwaliśmy trochę pachnących cytryn i w bagażach rejestrowanych przywieźliśmy je do Polski. Na zewnątrz i wewnątrz hotelu panował nastrój świąteczny, o czym świadczyły liczne dekoracje oraz remont włoskiej restauracji przygotowującej się na przyjęcie gości w okresie świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku.
Po powrocie do Polski uznałam pobyt w Turcji za swego rodzaju prolog - wstęp do dalszego świętowania złotego jubileuszu i wciąż mając na uwadze rekonwalescencję Ryszarda po przebytej operacji, marzyłam o prawdziwie leniwych wakacjach, o ciepłym morzu i ciepłym piasku pod stopami, o słońcu i temperaturze pozwalającej na bezstresowe przebywanie na świeżym powietrzu, i w dzień i w nocy. Jako seniorka i żona kogoś, kto za szwendaniem się po świecie i zwiedzaniem zabytków nie przepada, niejako z przymusu, ale także z roku na rok malejącymi siłami, powoli zaczynałam doceniać stacjonarne wakacje.
Podświadomość podpowiadała mi, że to nie koniec niespodzianek i świętowania złotego jubileuszu. Czułam, że wkrótce wyruszę w kolejną podróż i niecierpliwie czekałam na bieg wydarzeń.
Dużo wcześniej przeglądałam oferty wczasów w Egipcie i miałam już upatrzoną destynację, ale ta przerastała nasze możliwości finansowe. Zbliżały się ferie zimowe i wiedziałam, że jak tylko się rozpoczną to wczasy i nie tylko te zagraniczne, ale też i krajowe podrożeją, o co najmniej 100%.
Niespodziewanie, w święto Trzech Króli sprzedaliśmy samochód i w nocy z 8 na 9 stycznia, w niecały miesiąc po wakacjach w Turcji, ruszyliśmy do Warszawy na lotnisko Chopina, a stamtąd porannym lotem do Hurghady. Naszym docelowym miejscem był upatrzony wcześniej hotel tylko dla dorosłych KaiSol Romance Resort Sahl Hasheesh, zlokalizowany na wybrzeżu Morza Czerwonego w prywatnym kurorcie otwartym nie tak dawno, bo w 2007 roku i wciąż będącym w budowie.
W miasteczku przez pierwsze trzy dni naszego pobytu uwagę zwracały bożonarodzeniowe dekoracje, później zostały rozebrane.
Według sondaży najlepiej ocenianym hotelem w Sahl Hasheesh jest właśnie Hotel KaiSol Romance Resort (ex. Sunrise Romance), następnie Hotel Baron Palace i Premier Le Reve Hotel & Spa.
Sahl Hasheesh czy też Sahl Hashish to flagowy ośrodek spółki Egyptian Resorts Company (ERC), posiadającej wyłączne prawa do ponad 4000 hektarów pustyni i 12 kilometrów linii brzegowej.
Spółka we współpracy z wiodącymi na świecie firmami architektonicznymi i urbanistycznymi opracowała kompleksowy plan budowy miasta z hotelami, domami, budynkami biurowymi, szpitalami, szkołami, a także parkami, ogrodem botanicznym, obiektami wodnymi i polami golfowymi.
Na rozległym i bardzo atrakcyjnym terenie wciąż powstają nowe obiekty. Docelową społeczność mają stanowić nie tylko wczasowicze i zamożni nabywcy apartamentów z Egiptu i zagranicy, ale także stali rezydenci, co sprawi, że Sahl Hasheesh stanie się czymś więcej niż tylko ośrodkiem wypoczynkowym.
Spółka ERC odpowiada za ogólne budownictwo i infrastrukturę: drogi i ścieżki, sieć elektryczną i oświetlenie, zakład odsalania wody i sieć wody pitnej, kanalizację, stację uzdatniania wody i system nawadniający parki, stawy, laguny...
Ostateczny plan generalny ukończony w 2011 roku określił ściśle strukturę nowego miasta i zawarł szczegółowe wytyczne dla tych, którzy chcą budować w Sahl Hasheesh. Pocieszające jest to, że pod zabudowę przeznaczono 14% nabytej powierzchni.
Jak wynika z powyższego, nie jestem już tą samą podróżniczką, która jeszcze do niedawna ceniła sobie nade wszystko zwiedzanie a nie plażowanie.
Małżonkowie, którzy rozpoczęli ósmą dekadę życia i przeżyli ze sobą w zdrowiu i chorobie pół wieku, według niektórych nie powinni kusić losu, lecz siedzieć w domu i nie szwendać się po świecie.
Za Ernestem Hemingwayem powtórzę: Kochać to chcieć przemierzyć cały świat we dwoje, po to, by nie było miejsca na ziemi wolnego od wspólnych wspomnień.
Nie byłabym sobą, gdybym na każdym wyjeździe nie nakłoniła męża na jakąś wycieczkę i nie poznała okolicy: okiem, uchem i poprzez słowo pisane.
Do Sahl Hasheesh, leżącego około 20 kilometrów na południe od Hurghady, wiedzie droga Gateway Blvd, której końcowy, kilometrowy odcinek rozpoczyna się bramą wjazdową do miasta - Bramą Farona. Poszliśmy tam któregoś popołudnia na piechotę, żeby ją sfotografować.
Przed bramą ustawiono w parach, po jednej i po drugiej stronie, męskie statuy wyobrażające starożytnych władców Egiptu odziane w złote szaty, za bramą zaś dwa szeregi posagów po szesnaście w każdym rzędzie. Wszystkie postacie mają tak zwane nemes na głowie - rodzaj chusty wiązanej w charakterystyczny sposób przez starożytnych Egipcjan, osłaniającej czoło, barki i plecy, w rękach berło/maczugę i długi kij - insygnia władzy albo rodzaj broni.
Wybudowano tu też coś w rodzaju podwójnych murów obronnych ze schodami schodzącymi do fosy. Na dnie koryta, na czworobocznych połaciach ziemi rozpoczęto uprawę roślin, a za murami posadzono palmy. Palmy ozdabiają całą aleję, a od piasków pustyni drogę osłania wysoki zielony żywopłot. Całość podświetlana jest nocą i wygląda naprawdę imponująco.
Droga Gateway Blvd kończy się w Bay Village przy Arrival Piazza, w centrum Sahl Hasheesh - pięknie odrestaurowanej orientalnej starówce. Po zmierzchu, na prostokątnym, długim placu z fontannami, otoczonym rzędami kolumn połączonych wielobocznymi budowlami przykrytymi kopułami, odbywają się wspaniałe pokazy: woda i światło.
Arrival Piazza to też przestronny punkt widokowy z otwartą na morze przestrzenią.
Po nadmorskim bulwarze jeździć mogą tylko rowery i pojazdy elektryczne. Któregoś dnia, wypożyczyliśmy meleksa i pojechaliśmy zwiedzić stronę południową kurortu.
Zatrzymaliśmy się na końcu utwardzonej kostką promenady i na pustyni podziwialiśmy zachodzące za wierzchołkami gór słońce, które rzucało złotą poświatę na całą okolicę, tworząc niezapomniane widoki.
W złotej poświacie nie tylko my prezentowaliśmy się zjawiskowo, wspaniały obraz tworzyła też grupa jeźdźców. Uroku temu widokowi dodawał księżyc w pełni, wiszący po przeciwnej niż Słońce stronie Ziemi.
W oddali na morzu błyszczała wyspa Abū Hashish (Sa‘l Hashish) czy też Abu Hasheesh Island znana dobrze miłośnikom nurkowania. Wyspę otacza rozległa rafa koralowa Abu Hashish Reef, na której znajduje się laguna. Zachwyt wzbudza różnorodność stworzeń morskich zamieszkujących to miejsce. Na YT można znaleźć filmy z wypraw do tej morskiej podwodnej atrakcji.
Dodam, że niektórzy tłumacząc nazwę własną wyspy łączą ją z nazwą kurortu. Jedni twierdzą, że ma coś wspólnego z przemytem narkotyków drudzy, że z nazwą traw morskich, czy też nazwą innej rośliny. Dostępne, egipskie źródła milczą na ten temat.
Niemal wszystkie hotele położone są w jednej linii nad morzem i posiadają prywatne plaże z leżakami i parasolami. Jednak nie z każdej plaży można bezpośrednio wejść do wody z powodu przybrzeżnych raf koralowych. Dla ułatwienia kąpieli, ponad obszarami chronionymi zbudowano pomosty.
Sfotografowałam kilka hoteli, z których najbardziej podobały mi się: Baron Palace otoczony wspaniałymi ogrodami i Le Reve, ośrodki podobnie jak KaiSol Romance, cieszące się najlepszymi opiniami.
Po południowej stronie wybrzeża, w hotelach z aquaparkami, królowały rodziny z Rosji i panował tam największy gwar.
Poznawaliśmy też północną stronę wybrzeża, gdzie również podziwialiśmy niezwykłe zjawisko zachodzącego słońca.
W tej części kurortu znajduje się dzielnica apartamentowców Sahl Hasheesh New Marina, w której można wynająć lub kupić mieszkanie. Myślę, że przyjeżdżają tu goście na dłuższe pobyty.
Teren New Mariny jest ciekawie zagospodarowany. Nie brakuje tu terenów zielonych, a budowlą przyciągającą swoją niezwykłą konstrukcją jest molo. Składa się ono z około trzystumetrowej części nabrzeżnej i około dwustumetrowego odcinka wysuniętego w morze.
Cześć lądowa w formie wieloprzęsłowej estakady zbudowanej z kamienia ciągnie się po piaszczystej plaży. W upalne dni daje plażowiczom upragniony cień, restauratorom zaś możliwość wystawienia stolików i prowadzenia swojej działalności.
Górą, wiedzie droga publiczna przeznaczona dla ruchu pieszego i pojazdów elektrycznych, które mogą poruszać się tylko do styku dwóch części mola, za którym stoi budka strażnika. Jakie dokładnie obowiązki ma osoba tam zatrudniona trudno powiedzieć. Wiem, że kiedy zaczęłam robić zdjęcia Nikonem to ochroniarz zwrócił mi uwagę, że tego robić mi nie wolno. Dziwne, bo telefonem komórkowym można pstrykać do woli i filmy kręcić także. Wyczytałam, że jeszcze do niedawna trzeba było mieć pozwolenie władz egipskich na wwóz aparatów fotograficznych.
Przy molo cumują jachty, łodzie i statki turystyczne, które w ciągu dnia zabierają pasażerów na wycieczki między innymi na pobliską rafę koralową Abu Hashish Reef.
Z mola oglądać można bajeczne zachody słońca.
Po drugiej stronie mola, mniej więcej na wysokości hotelu Pyramisa, znajduje się zatopione miasto - Sahl Hasheesh Sunken City. Jest to sztuczna budowla przypominająca starożytne sanktuarium Hathor w Denderze. Świadczyć mają o tym umieszczone na kolumnach podobizny tej egipskiej bogini nieba, bóstwa miłości, radości, uciech, muzyki i tańca, a także opiekunki kobiet. Nad powierzchnię wody wystają górne fragmenty kamiennych kolumn, co dobrze widać z mola i plaży. Zatopione miasto, które z czasem pokryło się koralowcami, można podziwiać podczas nurkowania z rurką lub akwalungiem.
Sahl Hasheesh leży w zatoce wrzynającej się półkolem głęboko w ląd, co sprawia, że morze w zatoce jest spokojne, nie występują tu silne prądy i nie ma rozbijających się o brzeg fal. Przez cały rok w kurorcie panuje przyjemna temperatura, a opady deszczu niemal nie występują. Podczas naszego styczniowego pobytu temperatura powietrza wynosiła około 25 °C a wody około 24, a zatem kąpiel w morzu była bardzo przyjemna. Wodę w zewnętrznym basenie hotelowym podgrzewano do około 29 stopni.
Wybrany przez nas hotel KaiSol Romance (w języku hindi kaisol oznacza zamek, gród, kasztel) miał najlepszą lokalizację i był idealnym miejscem dla par szukających spokojnego wypoczynku z luksusowym zakwaterowaniem, doskonałym jedzeniem, piękną plażą, centrum wellness & spa, centrum nurkowym, siłownią i innymi atrakcjami.
W restauracji głównej Pavillon serwowano pyszne dania - każdego wieczoru inną kuchnię: śródziemnomorską, włoską, azjatycką, indyjską, chińską... Nie brakowało owoców morza, dań wcześniej przygotowywanych przez kucharzy i tych przyrządzanych na oczach gościa, na indywidualne zamówienie po uprzednim wybraniu ze specjalnego stoiska jakiegoś świeżego skorupiaka, mięczaka, głowonoga czy ryby... obsługa profesjonalna, na wysokim poziomie.
Każdego wieczoru zmieniano też wystrój restauracji w zależności od rodzaju kuchni.
Delektowaniu się wspaniałymi daniami towarzyszyła muzyka na żywo. Jednego wieczoru ktoś grał na skrzypcach, drugiego na flecie...
Kucharze i cukiernicy to prawdziwi mistrzowie w swoim fachu.
Małymi dziełami sztuki były przepyszne ciasta, ciasteczka, torty, torciki, ulubione przeze mnie makaroniki i inne desery... a wybór owoców i lodów o przeróżnych smakach ogromny. Nie sądziłam, że właśnie w Egipcie w Sahl Hasheesh doświadczę tak wykwintnej kuchni.
Dla osób ceniących sobie dobre napoje, profesjonalna obsługa, serwowała nie tylko drinki i koktajle z alkoholem, ale też bez tego trunku, w naczyniach o przeróżnych kształtach z przeróżnymi składnikami.
W cenę pobytu, po wcześniejszej rezerwacji, wchodziły też kolacje w restauracjach à la carte: Sicillia - kuchnia włoska, Matsu - kuchnia azjatycka, Masala House - kuchnia indyjska, Cedar - kuchnia libańska.
Każdego wieczoru, pod gołym niebem miały miejsce występy artystyczne z muzyką na żywo: koncerty wokalistów, pokazy tańca współczesnego, orientalne tańce brzucha, a także pokaz nieznanego mi dotychczas tańca TANOURA kojarzącego się z tureckim derwiszem wirującym w długiej białej szacie przepasanej w biodrach.
Źródła podają, że w Egipcie, praktyka wirowania została zaadaptowana, jako tanoura (po arabsku: التنورة, zromanizowana: el-tanoura). Słowo tanoura odnosi się do kolorowej spódnicy noszonej przez osobę wirującą. Taniec związany jest z sufizmem - mistyczno-ascetyczną ścieżką do poznania Boga. Pierwotnie był ludowym tańcem mężczyzn w Egipcie. Obecnie jest atrakcją turystyczną, tańcem często wykonywanym bez aspektu duchowego, z elementami akrobatyki i technicznej finezji. Spódnice tancerzy, od 3 do 5 warstw, ważą blisko 15 kilogramów i chociaż używane są głównie do efektów wizualnych, to za pomocą tanoura - spódnicy, poprzez dynamiczny efekt odśrodkowy pozwalają zwiększyć równowagę. Efekt ten najlepiej zobaczyć na filmie, który nagrałam w KaiSol Romance podczas występu.
Do południa wylegiwaliśmy się na prywatnej hotelowej plaży, pod drewnianymi parasolami na łóżkach wyściełanych miękkimi grubymi materacami i przyjemnymi w dotyku prześcieradłami kąpielowymi z tłoczonym logo KaisSol Romance, wymienianymi na każde żądanie gościa. Przez cały dzień o porządek i bezpieczeństwo na kąpielisku dbał ratownik, zaś obsługa sprawnie i szybko donosiła napoje przygotowywane w Palmside Bar.
Po godzinie dwunastej, w Sea Breeze Bar otwartym na hotelowym tarasie, zamawialiśmy firmowego drinka KaiSol Romance, Ryszard dodatkowo pizzę, co mnie bardzo dziwiło. Potem czas do godziny czternastej spędzaliśmy przy zewnętrznym podgrzewanym basenie. Obiad w restauracji głównej Pavilion Restaurant podawano do piętnastej trzydzieści.
Po krótkiej poobiedniej sjeście wychodziliśmy na spacer i na powietrzu przebywaliśmy do kolacji. Podziwialiśmy wspaniałe zachody słońca i wschody księżyca.
To był jeden z lepszych, a może najlepszy hotel, w jakim do tej pory wypoczywaliśmy.
Nasz pan pokojowy sprawiał nam niespodzianki. Któregoś dnia wywinął z ręczników lilię, przyozdobił ją sztucznym kwiatem róży, sztucznymi płatkami i listkami. Zrobiłam zdjęcie, zebrałam kolorowe dekoracje i na stoliku kawowym ułożyłam bukiecik, pod który wsunęłam papierowy pieniążek. Następnego dnia nasze biurko ozdabiały już żywe kwiaty. Miły gest.
Turcja, Belek - grudzień 2024
Egipt, Sahl Hasheesh - styczeń 2025