sobota, 3 marca 2012

Artysta, czyli moje wtorkowe spotkania ze sztuką filmową


    Sama siebie określam jako osobę małomówną. Nie wiem jak postrzegają mnie inni, ale ja wiem jedno, więcej słucham niż mówię. Podziwiam w mówcy błyskotliwość, polot, dowcip, subtelność, inteligencję, bystrość umysłu, jasność wypowiedzi…
    Zdarza się często, że słuchając nie podejmuję żadnego dialogu, nie zadaję pytań, jednym słowem moja percepcja nastawia się na odbiór. Bywa i tak, że mówca niespodziewanie zapyta mnie, co sądzę na dany temat, albo żąda jakiegoś uzupełnienia wypowiedzi, a ja nie wiem, co odpowiedzieć, bo jeszcze nie zdążyłam dokonać mojej własnej analizy…
    Zdarza mi się prowadzić ciekawy dialog, ale tylko wtedy, kiedy mój rozmówca ma podobne zainteresowania, kiedy możemy nawzajem wymienić się swoją wiedzą i doświadczeniem…
    Często spotykam ludzi, którzy z natury swojej po prostu uwielbiają mówić i błyszczeć w towarzystwie i chociaż to tylko czcza gadanina to czasami może przerwać uciążliwą ciszę, albo wybawić z kłopotu typowego słuchacza, który niechcący znalazł się w towarzystwie tych, którzy wszystko wiedzą najlepiej. Znam też i takich, którzy w czczej gadaninie obiecują przysłowiowe góry, ale nigdy nie dotrzymali żadnej obietnicy.
    Słowa, słowa, słowa…ważne, mniej ważne, mądre i puste…
Simone de Beauvoir napisała kiedyś, że nagość zaczyna się od twarzy, a bezwstyd od słów.

    Czy można żyć w świecie tylko samych gestów mimicznych? Czy wyraz mimiczny jest tak samo zrozumiały, co wypowiedziane słowo?
    Michel Hazanavicius przypomniał magię kina niemego być może po to - ale to tylko moje zdanie - żeby w dobie kina cyfrowego i komputerowych efektów specjalnych pokazać siłę komunikacji niewerbalnej. Jeszcze przed rozdaniem Oskarów obejrzałam najnowsze jego dzieło, film „Artysta”. Staram się nie sugerować żadną opinią wybierając się na moje wtorkowe spotkania ze sztuką filmową. „Artysta” nie jest jakimś genialnym dziełem czterdziestopięcioletniego Francuza, ale z pewnością jest tym, co zasługuje na miano dobrego kina. Dlaczego? A no, dlatego że twórca sięgnął po nie banalne jak na dzisiejsze czasy środki wyrazu.

Jean Dujardin i Bérénice Bejo

Bérénice Bejo

Jean Dujardin

    Obejrzałam ostatnio kilka najnowszych ekranizacji niewnoszących niczego pożytecznego do mojego życia. Amerykańskie schematy przestały mnie zaskakiwać i jestem daleka od bezkrytycznego przyjmowania tego, co sławne, co aktualnie modne i co łatwo można sprzedać, gdzie ambicje reżyserskie idą w parze z wymogami publiki, powodując rozczarowanie bardziej wymagającego widza.
    Weźmy na przykład „Mój tydzień z Marylin”. Nikt tak nie zagra Marylin Monroe, jak ona sama i lepiej niech żyje na stronicach książki, Colina Clarka „Książę, aktoreczka i ja” niż gdyby ktoś miał wcielać się w jej rolę.
    Albo film „Spadkobiercy” Przez prawie dwie godziny Matt King (George Clonney) ugania się za tajemniczym kochankiem swojej żony, która po wypadku na motorówce zapadła w śpiączkę.
    A gdyby tak stworzyć jakiś dobry dokument o życiu legendy kina, z wykorzystaniem fragmentów filmów, w których gra prawdziwa Marylin Monroe, albo rozbudować wątek ochrony dziewiczych terenów na wyspach hawajskich…
    Czy wszystko, co pochodzi z hollywoodzkich wytwórni będzie miało nadal opinię najlepszych superprodukcji, czy młody widz potrafi się wzruszyć oglądając filmy oparte na efektach specjalnych, a nie na kunszcie gry aktorskiej?
    Na szczęście obok schematów amerykańskich powstaje również kino ambitne takie, które nie ogłupia widza, a uwrażliwia na zło, na niesprawiedliwość…
    Jest jeszcze coś, muzyka filmowa, nieodzowny element filmu oddziałujący na widza; dzisiaj ścieżka dźwiękowa, a w czasach kina niemego muzyka wykonywana na żywo przez tak zwanego tapera, zespół kameralny, czy nawet orkiestrę.
    Michel Hazanavicius przyciągnął uwagę widza w sposób niekonwencjonalny, stworzył wspaniały obraz, który bezpośrednio dotyka zmysłów odbiorcy, pomijając sferę językową. Ludovic Bource wkomponował w obraz znakomitą muzykę, a ja podziwiałam kunszt gry aktorskiej, tysiące gestów mimicznych twarzy, wyrażających radość, szczęście, marzenie, nadzieję, czułość, entuzjazm,  pożądanie, przyjemność, pochwałę, ból, cierpienie, dumę, pokusę, pogardę, tęsknotę, gniew, porażkę, rozczarowanie…, mogłabym tak wymieniać bez końca, chwaląc warsztat i umiejętności dobrego aktora.
    Było jeszcze coś, co podniosło wartość tego obrazu, a mianowicie epoka, w której toczy się akcja filmu, moje ulubione lata dwudzieste i trzydzieste, taka moja belle époque, gdzie kobieta jest kobietą, a nie hersztem grupy przestępczej z pepeszą w rękach rozwalającą wszystko, co znajduje się na jej drodze, wykonującą karkołomne ewolucje w jakiejś dziwacznej scenerii, nie rzadko też partnerka walk na pięści jakiegoś rosłego podejrzanego typa…

Bérénice Bejo

     Bérénice Bejo, żona Hazanaviciusa, zachwyciła mnie swoją grą. Byłabym nie sprawiedliwa, gdybym nie podkreśliła drugiej znakomitej kreacji aktorskiej, Jeana Dujardin, głównego bohatera niemego obrazu. Pisząc moja belle époque, miałam na myśli stroje, kompletne stylizacje, piękne suknie uszyte z najdelikatniejszych materiałów, urocze kapelusze, pantofelki, torebki…, no i jeszcze samochody z epoki.
    Dodam, że na wielkie brawa zasłużył sobie pies terier, kolejny niemy bohater filmu…

John Goodman

    A zatem, czy można żyć w świecie tylko samych gestów mimicznych?
Wydaje mi się, że czasami większą wartość mają nasze komunikaty wysyłane za pomocą mimiki twarzy niż za pomocą języka, czyli wielu pustych słów. Jestem przekonana, że komunikacja niewerbalna zbliża bardziej ludzi niż ta werbalna. Uczucia malujące się na twarzy są zazwyczaj autentyczne, trudne do podrobienia, no chyba, że jest się wytrawnym aktorem.

5 komentarzy:

  1. Chcę obejrzeć ten film już od dłuższego czasu. Myślę jednak, że efekt czaro-biały w tym filmie to mimo wszystko obróbka komputerowa. Nie sądzę aby był nakręcony na celuloidzie. Zresztą i tak do kin musiałby zostać zeskanowany na cyfrowy nośnik. Mam nadzieję, że treść dorównuje formie wyrazu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ażby uzyskać efekt ziarnistego obrazu, z tego co wiem, film kręcono na taśmie kolorowej, nakładając na kamerę specjalne filtry. Zastosowano format 1,33 i prędkość 28 klatek na sekundę. Opłaciło się.
      Treść dla mnie nie była aż tak bardzo istotna, zachwyciłam się grą. Cudna scena, kiedy Peppy Miller (Berenice Bejo) przytula się do garnituru ukochanego mężczyzny, wiszącego w garderobie aktora i wykonuje swoisty zmysłowy taniec...( zobacz zdjęcie)

      Przypomniałam sobie jedną z Twoich wspaniałych wypraw rowerowych na Policę :)))

      Rozgość się i u mnie Andrzeju. Znajdziesz tutaj nieco inny krajobraz, ale również ciekawy. Są tutaj także moje ulubione ścieżki rowerowe:)
      Tak jak i Ty czekam kiedy ziemia stanie się mniej grząska i wreszcie wyruszę na rowerowe szlaki:
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
  2. Wygląda więc na to, że jestem wytrawnym aktorem, Ewo. ;) Ludzie, których znałam przed laty, np. na studiach, zdziwiliby się bardzo, gdyby usłyszeli ode mnie to wszystko, co piszę o sobie na blogu. Życie zmuszało mnie do grania, żeby nie zostać sama jak palec. Wiem, to niesprawiedliwe z mojej strony, ale życie też nie jest sprawiedliwe. Wiele lat zajęło mi zrozumienie, że nie potrzebuję przyjaciół (w sensie jakiejś "paczki"), że nie muszę naginać się do gustów innych, aby zwracano na mnie uwagę. A tak właśnie robiłam przez całe życie. Przez co znajomkowie ze studiów brali mnie raczej za rozrywkową osóbkę. Jakże się mylili. W końcu jednak się wkurzyłam, głównie na samą siebie, ale odbiło się też na innych. Rzuciłam znajomości jednego dnia w kąt i wyparowałam. Od tamtej pory ani razu nie widziałam nikogo ze starych znajomków. W moim przypadku, Ewo, gdy całe życie udaje się kogoś kim się nie jest, gdy trzeba dopasowywać się do otoczenia, aby być akceptowanym, łatwiej jest wszystko to rzucić w cholerę. Nie uważam, aby niewerbalne czytanie z drugiego człowieka było lepsze od rozmowy, czasami tak, w kwestii uczuć... Życie mnie jednak nauczyło, że jeśli ktoś nie ma czegoś interesującego do powiedzenia, to lepiej nie tracić nań czasu. Potakiwacze i ludzie przesadnie gadatliwi, także mają swoje za uchem, więc zgadzam się z twoją opinią. Niemniej dla mnie "słowa" to sztuka tajemna, którą jak dotąd (z własnych obserwacji) niewielu posiadło.
    Film pewnie obejrzę, ale jak ukaże się na Blu-Rayu. Myślę, że to kapitalny pomysł przenieść widza z doby efektów specjalnych i wciskającej się do naszego życia przemocy i wyuzdania w czasy, kiedy wszystko było subtelniejsze, delikatne, dobre... W tym wypadku jestem na tak.

    Pozdrawiam serdecznie :)) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także unikam ludzi, którzy niczego wartościowego w moje życie nie wnoszą. Nie lubię adorowania w celu osiągnięcia korzyści materialnych, albo zaistnienia w jakimś środowisku. Masz rację, życie jest nie sprawiedliwe. Czasami musisz podjąć jakąś decyzję niezgodną z twoim poglądami, decyzję obciążającą twoje sumienie, po to tylko, żeby przynależeć do jakiejś grupy ludzi i otrzymywać profity.

      Słowo niosące treść jest dla mnie bardzo ważne, słowo puste odbija się ode mnie pustym echem i wraca tam skąd przyszło.

      Lubię Twoją mądrość i zawsze z wielką ciekawością śledzę Twojego bloga. Twój ostatni wpis: http://anhelli-anhelli.blogspot.com/2012/03/mahabharata-by-peter-brook-1985-kto.html
      zachwycił mnie jak zwykle. Fragmenty Mahabharaty obejrzałam i mam nadzieję zobaczyć ten film w całości.

      Poprzednią odpowiedź na Twój komentarz coś mi wcięło, a była znacznie ciekawsza, tak przypuszczam.

      Pozdrawiam ciepło:)))

      Usuń
  3. Filmu jeszcze nie widziałam, także nie wypowiem się.
    Zobacz Hugo - myślę, że Ci się spodoba. Mnie zachwycił. Też o magii kina, trochę jak Cinema Paradiso...

    OdpowiedzUsuń