niedziela, 6 lipca 2014

Kaş - Riwiera Turecka



    cd  Droga z Üçağız do Kaş wiodła przez góry i oferowała widoki na górskie doliny - kontynuację rolniczego zagłębia z niekończącymi się szachownicami szklarni, pod dachami których przez cały rok hoduje się rozmaite warzywa i owoce. Klimat śródziemnomorski z gorącymi latami i ciepłymi wilgotnymi zimami w tym regionie Turcji sprzyja dojrzewaniu cytrusów i uprawie kwiatów ciętych. Rozległe wzgórza dostarczają zaś miód i migdały. Te i inne delicje pojawiały się każdego dnia na stołach restauracji hotelowych w nieograniczonych ilościach...
    Kaş - w tłumaczeniu z tureckiego - brew, miejscowość typowo turystyczna rozciągała się nie tylko wzdłuż malowniczej zatoki przeciętej półwyspem Çukurbağ Yarımadası. Jej domy wyrastały także ze zbocza góry i przypominały mi trochę sycylijską Taorminę. Miasto zobaczyłam całe, jak na dłoni, z wysokiej ściany skalnej z drogi D400, która nie kończyła się tam lecz biegła dalej...

   
Było jeszcze dość wczesne popołudnie, kiedy w hotelowym pokoju
Ekici rozpakowywałam moją niewielką walizkę. Odświeżyłam się nieco, zmieniłam bluzkę, włożyłam na nogi nie pasujące do ubioru trapery i wyruszyłam na zwiedzanie miasta. Miałam dużo czasu do kolacji więc najpierw wybrałam trasę wiodącą pod górę w kierunku wspomnianej drogi D400, z której wcześniej zjechałam do zatoki. 

Ten żółty budynek to Hotel Ekici

Miasto u początków półwyspu Cukurbag Yarimadasi

     Schody z kolorowymi podstopniami pięły się zboczem wzdłuż ulicy, do której prostopadle i tarasowo dochodziły nieco węższe uliczki z pięknymi  willami. Postanowiłam się w nie zapuścić dopiero po zdobyciu szczytu schodów i zygzakiem zejść w dół. Co chwilę zatrzymywałam się i z zachwytem podziwiałam okolicę. Przede mną rozciągała się fantastyczna panorama miasta i zatoki z portami, półwyspami i wyspami. 








    Pokonałam niespełna czterysta schodków, które w końcowym odcinku zwężały się i biegły obok zabudowań. Dalej była już tylko ulica wijąca się jeszcze wyżej do drogi D400. Na tym poziomie rozpoczęłam schodzenie, najpierw uliczkami, a później schodkami pomiędzy domami.  


















     Chciałam przyjrzeć się bliżej współczesnym budynkom z ciekawymi rozwiązaniami architektonicznymi. Intrygowała mnie ogromna ilość schodów skonstruowanych na wąskich przestrzeniach, a także baseny kąpielowe usytuowane na tarasach i balkonach domów. Nie byłam pewna czy mogłam przebywać na tym prywatnym terenie, jednak zaryzykowałam i weszłam w ciasne przejścia, z bajecznie kolorowymi roślinami.  

























     Na murku przed jedną z posesji wygrzewało się czarne kocisko. Zagadałam do lenia a ten przeciągnął się i zlekceważył mnie całkowicie, zagadałam więc ponownie i zbliżyłam dłoń w kierunku karku sierściucha. Spojrzał na mnie nieufnie swoimi zielonymi ślepiami i pokazał kły. Odczekałam moment aż się do mnie przyzwyczai i zagadałam ponownie. Kot wstał przeciągnął się, po czym w geście poddania położył się na plecach i z większą życzliwością w ślepiach popatrzył na mnie i dał się pogłaskać po czarnym ubranku. Ujęłam go tymi pieszczotkami i kocisko poczęło iść razem ze mną, żądając co krok pieszczot, w zamian za swoje towarzystwo. Zatrzymywałam się więc, drapałam go za uchem, a on wdzięcznie kręcił głową i wyginał kark pod moją dłonią... 







     Między domami prześwitywało morze ze swoimi półwyspami, wyspami i portami...
    Na nabrzeżu skręciłam w lewo. Słońce grzało mocno i poczułam pierwsze zmęczenie. Jednak przestrzeń była tak ciekawa, że wkrótce o nim zapomniałam. Po jednej stronie ulicy stały budynki okazałych hoteli, po drugiej zaś urządzono hotelowe plaże i restauracje, a jako że w Kaş są tylko strome kamienne brzegi, bez piaszczystych łagodnych zejść do morza, to miejsca do plażowania z hotelowymi leżakami i parasolami skonstruowano na ogromnych drewnianych podestach zawieszonych nad wodą.  













     Kilkanaście metrów za Hotelem Hera postanowiłam zawrócić i pójść nabrzeżem w drugą stronę. Doszłam do starszej części miasta z rynkiem, szkołą i dużym parkiem, w którym młodzież szkolna grała w piłkę. W portowych restauracjach, w cieniu pod dachami zieleni odpoczywali turyści i miejscowi. Usiadłam na chwilę na ławce pod obsypaną żółtymi trąbkami daturą i obserwowałam deptak starannie wyłożony błyszczącymi w słońcu kamiennymi płytami. Później zajrzałam do kilku sklepików i galerii. W jednym z nich kupiłam mosiężną lampę ze szklaną kulą wykonaną z drobnych ciemnoczerwonych szkiełek. 











     Nie szukałam śladów Licyjczyków, jedynie z daleka rzuciłam okiem na ogromny sarkofag stojący na końcu wąskiej uliczki.  
    Tę część dnia chciałam poświęcić na oglądanie tylko i wyłącznie współczesnej zabudowy, która to rozkwitła po wojnie turecko - greckiej prowadzonej w latach tysiąc dziewięćset dziewiętnaście - dwadzieścia dwa i podpisaniu rok później traktatu w Lozannie, na mocy którego zrewidowano granice, podpisano konwencję w sprawie cieśnin i żeglugi morskiej i postanowiono o wymianie ludności. Z terenów obecnej Turcji wysiedlono wówczas około miliona trzystu Greków, a z terenów Grecji około czterystu tysięcy Turków. Mimo deklarowanej dobrowolności przesiedleń miały one w praktyce charakter przymusowy. Wyjeżdżający Grecy musieli pozostawić tam swoje dobra.
    Nie będę się jednak rozpisywać na temat tych okropnych czasów, co nie znaczy że jeszcze do nich nie wrócę przy okazji wycieczki do Kayaköy jednego z takich opuszczonych przez Greków miast.
    Przypomnę tylko, że
Kaş pod nazwą Habesos założyli Licyjczycy, później Grecy przemianowali je na Andiphellos. W czasach Bizancjum miasto pod nazwą Antifilos było siedzibą biskupa, a podbite przez Arabów nosiło nazwę Andifli...

     Około godziny dwudziestej wróciłam do Hotelu Ekici na kolację. Wybrałam stolik z widokiem na zatokę i pochłaniając egzotyczne potrawy
rozmyślałam o mijającym dniu.
    Z głową pełną wrażeń i z rybią lubością wskoczyłam jeszcze do hotelowego basenu, a rankiem przed wyjazdem do
Patary - miasta, w którym urodził się święty Mikołaj, po raz ostatni rzuciłam okiem na góry i miasto Kaş, do którego chętnie wróciłabym raz jeszcze za jakiś czas na wczasy stacjonarne z moim R i dokładnie prześwietliła okolicę... 








Piątek, 6 czerwca 2014 roku
cdn


6 komentarzy:

  1. Co za miejscowosc!!! wlasnie dobrze by bylo tak troche tam pobyc i nacieszyc sie tyloma cackami, wszystko tam jest, i gory, i morze, i kolorowe kwitnace krzewy, i cudowne restauracje zawieszone nad urwiskami, nawet czarne, grozne koty w koncu przeistaczaja sie w przemile zwierzatka..datura zolta niezwykla, nie widzialam takiego kolorow kwiatow...pozdrawiam i sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie podsumowałaś.
      Na Riwierze Tureckiej w Licji byłam po raz pierwszy i pewnie nie ostatni.
      Warto wybrać się tam na wczasy.
      Buziaki :)

      Usuń
  2. ale widoki!
    miejsce bardzo przyjemne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, takich miejsc jest znacznie więcej.
      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  3. Ależ mnie zaintrygowałaś Turcją i tymi cudnymi widokami. Może kiedyś... Wtedy z pewnością przy zwiedzaniu miasta, skorzystam z Twoich szczegółowych opisów.
    Pozdrawiam gorąco

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętasz nie tak dawno napisałeś mi w komentarzu, że nie powinnam wracać w te same miejsca... Odkrywam więc nowe i ciągle się dziwię i dziwię i nadziwić nie mogę...
      Dzisiaj buziaki dl Ciebie :)

      Usuń