czwartek, 17 stycznia 2019

W drodze do Essaouiry - kozy, argania żelazodrzew, arganowy olej i arganowe kooperatywy oraz sama Essaouira



    Hotel od hotelowej plaży dzieliła około pół kilometrowa odległość. Najpierw, przy bramie wjazdowej i furtce dla gości hotelowych mijaliśmy strażnika i jego niebieskookiego psa Aleksa rasy husky, po czym wąską ścieżką dochodziliśmy do wysokich schodów wiodących na Boulevard du 20 Août, następnie przechodziliśmy przez Plac Bijaouane do szerokiej nadmorskiej promenady, a tam prowizorycznymi drewnianymi schodkami liczącymi kilka stopni, przyklejonymi do murku oporowego, schodziliśmy na ogrodzony teren z leżakami przykrytymi niebieskimi miękkimi materacami, ustawionymi po dwa pod parasolami z trzcinowymi daszkami. Nie wylegiwaliśmy się długo w ich cieniu, bowiem ceniliśmy sobie bardziej spacery piaszczystym brzegiem oblewanym oceaniczną wodą (kliknij tutaj). 



    Któregoś dnia postanowiliśmy zrezygnować z tej swoistej refleksoterapii (kliknij tutaj) i zapisaliśmy się na jednodniową wycieczkę do Essaouiry, w jednej z dwóch agencji turystycznych znajdujących się na dwóch różnych poziomach przy wspomnianych wyżej schodach - koszt 600 dirhemów na dwie osoby - w programie, oprócz zwiedzania miasta, arganowa kooperatywa, o której wiele czytałam i pracę zatrudnionych tam kobiet chciałam zobaczyć na własne oczy.

    Przed świtem pod hotel podjechał bus z przewodnikiem, drobnym Berberem w ciemnej długiej szacie i kapelusiku na głowie. Na początku, energiczny mężczyzna zażądał od nas kwitka z wpłaconą poprzedniego dnia zaliczką i upomniał się o pozostałą część pieniędzy. Po uregulowaniu należności wyruszyliśmy, zabierając po drodze trzy inne osoby. Razem było nas siedmioro, czworo Polaków, dwoje Skandynawów i jeden Niemiec. Przewodnik posługiwał się trzema językami, angielskim, francuskim i niemieckim.

   
Jadąc w ciemnościach rozróżnialiśmy zaledwie kontury mijanych domów i zamiast skupiać się na krajobrazie słuchaliśmy naszego Berbera, który raczył nas niezbyt szczegółowymi i jak się później okazało niezbyt dokładnymi informacjami o kraju, w którym mieszkał. Opowiadał między innymi o obecnym, bardzo majętnym, królu Maroka z dynastii Alawitów, Muhammadzie VI, podkreślając jego zalety i młody wiek, a ponieważ nie wiedziałam ile ma lat zapytałam. Odpowiedział, że czterdzieści pięć, na co ja chrząknęłam i głośno stwierdziłam, że nie jest już taki młody. - No cóż! - Dość ostro zareagował mój rozmówca i dodał - Dla nas jest młody! Dopiero później sprawdziłam i dowiedziałam się, że Muhammad VI urodził się w Rabacie w 1963 roku, a zatem nie czterdzieści pięć, ale pięćdziesiąt pięć lat skończył w 2018 roku.

   
Świtać zaczęło dopiero przed bananową zatoką - tak nazywał ją nasz przewodnik i zaproponował przystanek na urwistym brzegu, nieopodal rzeki
Asif n'Srou. Kiedy ciekawi owej atrakcji wysiedliśmy z busa uderzyła w nas fala zimnego i bardzo silnego wiatru. Kurczyliśmy się robiąc sobie nawzajem zdjęcia. 



    Kolejny serpentynowy odcinek prowadził przez góry skąd przez dłuższy czas obserwowaliśmy zieloną doliną z olbrzymimi plantacjami bananów. Być może, dlatego nasz przewodnik plażę pomiędzy Agadirem a Essaouirą nazywał bananową zatoką.
    Słońce pomału odsłaniało szczyty mijanych gór, malując je na złoto-pomarańczowy kolor. Zauroczyła nas bardzo wydma widziana z górnego odcinka trasy. Niestety jadąc górską drogą nie robiłam dobrych zdjęć, podczas gdy krajobraz w porannych promieniach słońca zachwycał coraz bardziej swoimi barwami, suchą czerwoną ziemią porośniętą endemitami - drzewami arganowymi (Argania spinosa (L.) Skeels) rosnącymi wyłącznie w regionie Sus w południowym Maroku, pomiędzy Agadirem a Essaouirą na terenach obejmujących około osiemset tysięcy hektarów.
- Dla tego widoku warto było wybrać się na tę wycieczkę! 








    Charakterystyczne dla tych obszarów zielone drzewa z ciernistymi gałęziami i poskręcanymi sękatymi pniami ułatwiały kozom wspinanie się nawet na najwyższe piętra. Jedno drzewo arganowe okupowało nieraz całe stadko kóz. O poranku nie było ich wiele przy drogach, w większej ilości pojawiać się zaczęły nieco później i pasły się aż do zmierzchu. Kóz pilnowali pasterze, często kobiety.
    Inne nazwy drzewa arganowego to argania żelazna, argania żelazodrzew, olejara żelazna, tłuścianka żelazna.





    Po arganowej kooperatywie oprowadzała mnie i Ryszarda posługująca się piękną francuszczyzną młoda Berberyjka, dokładnie wyjaśniając kolejne etapy powstawania oleju arganowego - marokańskiego płynnego złota lub eliksiru młodości.


    W pierwszym pomieszczeniu, na podłodze, siedziały panie obierające owoce ze skórki. Wyłuskiwały z nich twarde pestki z nasionami, które następnie uderzeniem kamienia rozłupywały. Gorzkie w smaku nasiona w kształcie migdała, szły do dalszej obróbki, łupiny na paszę dla zwierząt, a skorupki na opał.
    Zanim jednak arganowe nasiona trafiły do mielenia w ręcznych żarnach, składających się z dwóch kamieni, najpierw trzeba było je uprażyć dla złagodzenia goryczki. Później uzyskaną ze zmielenia gęstą oleistą masę poddawano dalszej obróbce.
     Nic w kolejnych etapach produkcji oleju mającego zastosowanie w kuchni i w kosmetyce nie zmarnowało się!





    W następnym pomieszczeniu berberyjskie kobiety częstowały uprażonymi w kominku migdałami, chlebkiem (kobhz) moczonym w oliwie i herbatą.


     W ostatniej obszernej izbie znajdowały się gotowe produkty zawierające olej arganowy, a także kilka rodzajów miodu do degustacji i kupienia.
     Ceny astronomiczne! Za ćwiartkę stuprocentowego oleju zapłaciliśmy dwadzieścia pięć euro, za 200 ml szamponu do włosów dwadzieścia euro i za słoiczek kremu do rąk z czterdziestoprocentową zawartością specyfiku również dwadzieścia euro. Kiedy zapytałam czy ceny można negocjować w odpowiedzi usłyszałam, że takie dobro natury wytworzone ręcznie nie podlega negocjacji i nigdzie podobnych produktów nie dostanę. Oczywiście nie jest to prawda, bowiem w wielu innych miejscach można kupić takie same produkty i na dodatek z tego samego źródła, no i dzisiaj, tradycyjne metody ekstrakcji zastępuje się zmechanizowanym procesem! Do tej pory nie udało się jednak zastąpić ręcznego miażdżenia pestek. Za tę pracę, kobiety otrzymują dziennie około 5-8 euro i tylko dlatego taką cenę zapłaciłam w kooperatywie, którą i tak nadzorują mężczyźni.
    Jak pozyskuje się olej arganowy widzieliśmy także na agadirskim suku (targowisku), a kiedy o cenę produktów zapytaliśmy kobietę podszedł do nas natychmiast mężczyzna. 


    W drodze ze wsi do wsi podziwialiśmy niezwykły, niespotykany gdzie indziej krajobraz. Czasami pomiędzy intensywną zielenią arganii żelaznej pojawiały się srebrno-szare drzewa oliwne. A wszystko to upstrzone było z rzadka pojedynczymi domami bez dachów. Zastanawiałam się czy ktoś mieszka w tych bezładnie połączonych ze sobą kolorowych odrapanych płaszczyznach.

   
W przyjemnych nastrojach dotarliśmy do Essaouiry, dawnego Mogadoru. Nasz drobny Berber poruszał się bardzo szybko plątaniną wąziutkich uliczek medyny opowiadając o mieszkających w medynie Żydach, o ich ucieczkach i powrotach, o ich znaczącej roli w historii wszystkich marokańskich miast. Szczerze mówiąc, zabytkowa starówka mnie nie zachwyciła, podczas gdy inni podróżnicy byli i są nią oczarowani. Nie przepadam za klaustrofobicznymi uliczkami, sprawiającymi wrażenie ciasnych ciemnych korytarzy z wysokimi ścianami bez sufitów, przez które wpada niewielka wiązka dziennego światła. Odrapane mury, odpadające tynki, kłębiące się wszędzie grube elektryczne kable, drobne śmieci to nie moje klimaty. Kocham przestrzeń! 











    Zaglądaliśmy do różnych manufaktur, warsztatów specjalizujących się w drewnie, srebrze, ceramice i innych wyrobach. Na jednym z podwórek całą jego przestrzeń zajmowało obszerne stare drzewo, najpewniej jakiś gatunek fikusa może benjamina?





    Zwiedziliśmy także jeden z hoteli w medynie. Wpadłam na piętro i sfotografowałam kilka pokoi.







    Spodobało mi się także piękne wnętrze Riadu Mumtaz Mahal, hotelu w orientalnym stylu z barem i centrum odnowy biologicznej. Zaraz przy wejściu, po lewej stronie nad sofą, wisiał obraz - portret urodzonej w Indiach Mumtaz Mahal (Ardżumand-banu Begam), córki Asaf-Chana Bahadura - wielkiego wezyra na dworze Dżahangira i Diwandźi Banu Begam. Mumtaz Mahal wyszła za mąż w wieku dziewiętnastu lat za księcia Churrama (Szahdżahana). Była jego drugą, ulubioną małżonką. Zmarła rodząc czternaste dziecko, córkę Gauhararę Banu Begam. Jej ciało, po zakończeniu budowy grobowca, zostało pochowane w Tadź Mahal w Agrze.











    Jeszcze przed obiadem nasz drobny Berber pokazał nam mury obronne miasta, o których za chwilę, po czym zaprowadził nas do zaprzyjaźnionej restauracji. Poczułam się tak jakbym tam musiała być z obowiązku a nie z potrzeby zjedzenia lunchu. No, ale skoro już się tam znaleźliśmy, to zamówiliśmy sobie tadżin z owocami morza, jako że Essaouira to miasto rybackie.
    Po obiedzie mieliśmy czas wolny, a zatem swobodnie mogliśmy się poruszać i dokładniej przyjrzeć zabytkom.


    Region Essaouiry zamieszkiwany był od czasów starożytnych przez berberyjskich tubylców, Fenicjan i Rzymian, a w szesnastym wieku okupowany przez Portugalczyków, którzy w 1506 roku zbudowali tam fortecę Castelo Real de Mogador. Wkrótce jednak panowanie nad faktorią portugalską przejęła muzułmańska miejscowa ludność.

   
W drugiej połowie osiemnastego wieku na opuszczonym przez Portugalczyków terenie, sułtan z dynastii Alawitów, Sidi Mohammed Ben Abdallah, założył prawdziwe portowe miasto, zatrudniając do jego budowy, przebywającego w niewoli, francuskiego inżyniera, architekta fortyfikacji wojskowych Nicolasa Théodore’a Cornuta (17..? - 17..?).
    Tworząc nowe miasto Cornut wzorował się na architekturze europejskiej, portowym mieście Saint-Malo.
Przez trzy lata pracował nad budową portu i kasby - oryginalny plan przechowywany jest w paryskiej Bibliotece Narodowej Francji. Mury obronne często nazywane są marokańskim Saint-Malo.

   
Po wybudowaniu nowej Essaouiry (الصويرة) miasto nadal rozbudowywało się, przeżywało swój złoty wiek, stając się nie tylko największym portem handlowym w kraju, ale także jego stolicą dyplomatyczną, miastem wielokulturowym i artystycznym.
    Nasilenie dążeń państw europejskich do dominacji w Maroku miało miejsce w połowie lat czterdziestych dziewiętnastego stulecia. Sytuacja Mogadoru, dzisiejszej Essaouiry (As-Suwajra) znacznie pogorszyła się między końcem dziewiętnastego a początkiem dwudziestego wieku.
    W 1844 roku, okręty francuskie pod dowództwem Franciszka Orleańskiego (1818-1900), księcia Joinville, zaatakowały miasto od strony morza.
    Port i kasbę chroniły długie wały obronne, a położoną naprzeciwko portu główną wysepkę Wysp Purpurowych Dżazirat Mukadur broniło pięć bastionów wyposażonych w dwadzieścia cztery armaty. Po pierwszym ostrzale miasta, Francuzi uzyskując przewagę zaatakowali wyspę. Z pokładu na ląd zeszło pięciuset żołnierzy, którymi dowodzili pułkownik Auguste Chauchard (1801-1880) i oficer marynarki wicehrabia Duquesne (1804-1854). Po zaciekłej obronie garnizon marokański liczący trzystu dwudziestu żołnierzy zabarykadował się w meczecie. W walkach zginęło stu osiemdziesięciu Marokańczyków. Życie straciło czternastu Francuzów a sześćdziesięciu czterech odniosło rany.
    W międzyczasie, spodziewając się okupacji francuskiej w Mogadorze, berberyjskie plemię Masmouda w przeciągu czterdziestu dni splądrowało miasto. Dotknięta grabieżą ludność poniosła ogromne straty. Ofiarami napadów byli w szczególności Żydzi. W dzień po zamachu bombowym uciekł z miasta i gubernator. Przebiegu całej walki opisywać nie będę, dodam jeszcze tylko, że Mogador, objęty protektoratem francuskim, wkrótce stracił swoje międzynarodowe znaczenie i status dyplomatycznej stolicy kraju...  

   
Po obiedzie wróciliśmy najpierw na sqala de la Kasbah, zwaną także sqala de la Ville czy też sqala de la Médina, osiemnastowieczną platformę artyleryjską, jedną z głównych fortyfikacji miasta z widokiem na Skały (Wyspy) Purpurowe. To właśnie na tych murach toczyła się wojna francusko-marokańska. Dwupoziomowa konstrukcja zbudowana wyłącznie z kamienia ciosanego ciągnie się kilkaset metrów wzdłuż Oceanu Atlantyckiego i wyposażona jest w kilkadziesiąt hiszpańskich dział z brązu wykonanych w odlewniach Barcelony i Sewilli w latach 1743 i 1782.


















    Wzdłuż murów, w dolnej części, miejscowi ustawili liczne stragany z pamiątkami, oczywiście jak na miasto turystyczne przystało z wielokrotnie wyższymi cenami.






    Kolejną atrakcją Essaouiry był port rybacki, pełen gwaru i chaosu, do którego przyczyniały się wszechobecne krzykliwe mewy, czyhające na rybne odpadki. Poza tym w porcie uwijali się rybacy, sprzedawano świeże ryby i grillowano je w licznych restauracyjkach. W budkach można było kupić świeżo wyciskany z owoców sok.
    Zrobiłam kilka zdjęć z widokiem na
Sqala du Port, składający się z dwustumetrowych ufortyfikowanych skrzydeł zbiegających się pod katem prostym, połączonych ze sobą bastionem Borj el-Barmil. Tam także stoją działa hiszpańskie i kilka holenderskich.
    Do portu wchodzi się osiemnastowieczną ufortyfikowaną bramą
Bab el-Marsa.
















    W oczekiwaniu na nasz środek lokomocji i naszego drobnego Berbera przyjrzyjmy się jeszcze innym ulicom, placom, skwerom, ogrodom, plaży z jej długą promenadą, miejscom zarówno w obrębie murów jak i poza nimi.





















    A teraz w drogę powrotną, do Agadiru...


Maroko, 19 grudnia 2018 roku


Maroko - inne posty na blogu
Plaże Agadiru
Afrykańska refleksoterapia  
W drodze do Essaouiry...

7 komentarzy:

  1. Początek wpisu, jak żywo przypominał mi system organizacji w Egipcie, te hotelowe plaże, strzeżone przez strażników, te kupowanie wycieczek, jazda nocą z kierowcą (tutaj) w ścierce na głowie. Tyle, że nasz przewodnik miał nieco większą wiedzę. Ewo.= Facet rocznik 1963 to mój rówieśnik, więc można powiedzieć młody :))) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasz drobny Berber o królu Maroka mówił tak jakby ten miał co najwyżej dwadzieścia parę lat, dlatego zapytałam o jego wiek, bo wcześniej szczegółów nie znałam.
      A ja jestem nieco starsza od Ciebie i też wydaje mi się, że moja młodość jeszcze nie minęła...
      Pojechaliśmy na zorganizowaną wycieczkę z miejscowym biurem podróży dlatego, że Ryszard po wcześniejszym zasięgnięciu języka nie zdecydował się na wypożyczenie samochodu, zresztą naszym zamiarem były głównie spacery po piaszczystej plaży.
      Pewnie nie zdecyduję się więcej na podobną zorganizowaną wycieczkę, jakoś nie pasuje mi bieganie za przewodnikiem, który omija to co mnie interesuje...
      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  2. Podzielam twoją opinię, co do zorganizowanych wycieczek. Przynajmniej w moim wypadku nie spełniają swojej roli, bo albo przewodnik wie za mało, albo prowadzi w miejsca, które mnie nie interesują, a prowadzi, bo ma jakieś bonusy za doprowadzenie turystów do winiarni, sklepiku z paciorkami, czy wytwórni perfum, albo ma wiedzę ogromną, ale przekazuje ją w sposób tak monotonny i nieciekawy, że i tak nie jestem w stanie jej sobie przyswoić. Ja muszę się sama przygotować i wiem dokładnie co mnie interesuje. Jak dotąd jedynie przewodniczka po Grecji spełniła moje oczekiwania, a liczenie, że to się jeszcze przydarzy byłoby naiwnością.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mimo że napisałaś o niedogodnościach zorganizowanej wycieczki, myślę, że zobaczyliście bardzo dużo. Przeczytałam jednym tchem. Zdjęcia zachęcające, by zobaczyć to wszystko na własne oczy. Rewelacyjne zdjęcia.
    My też wolimy samodzielnie zwiedzać, tylko że są kraje, gdzie chyba lepiej samemu się nie zapuszczać ze względu na bezpieczeństwo.
    Mieliście Ewo piękną, egzotyczną wycieczkę.
    Pozdrawiam Cię bardzo ciepło!
    Dziękuję za mądry komentarz na moim blogu. Życzę Ci wszystkiego dobrego, zdrowia przede wszystkim i dużo sił. Wyglądasz kwitnąco i oby tak było do końca świata i jeden dzień dłużej.:)
    Moc uścisków!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu, wracaj do zdrowia i ciesz się znowu podróżami, zdobywaj doświadczenia i pisz o nich. Uściski :)

      Usuń
  4. Też mam takie odczucia co do wycieczek zorganizowanych, ale też czasem korzystam z różnych względów. Mimo wszystko zobaczyliście co nieco. Moją uwagę przyciągają zdjęcia rozbijających się o skały fal i kota w misce ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mariolu, na rozbijające się o skały fale można patrzeć bez końca. Każda z nich jest inna, mniejsza, większa, słabsza, silniejsza, jedna się rozbije i cofa, druga wznosi wysoko w górę i mgiełką opada nad głowami gapiów...
      A kot... nie reagował na przyglądającym się mu przechodniom...
      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń